Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Tarija

Zamieszcza historie od: 2 października 2011 - 12:48
Ostatnio: 30 marca 2018 - 20:14
O sobie:

https://www.youtube.com/watch?v=vCXsRoyFRQE&list=RDMMQ_F0Z8qn8SA&index=31

  • Historii na głównej: 69 z 115
  • Punktów za historie: 81403
  • Komentarzy: 677
  • Punktów za komentarze: 6821
 

#29587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Leżę w szpitalu. Znowu.

Ot wyrwałam się z łoża boleści na które złożyła mnie choroba i popełzłam na zaliczenie przedmiotu. Wiadomo, nerwy, stres, ogólne osłabienie, gorączka... Ale nie ma zmiłuj.

No i trzeba było leżeć - w drodze powrotnej z egzaminu (zaliczone na 4!) zrobiło mi się bardzo słabo. Do przyjazdu autobusu ponad godzina. Podjęłam tedy decyzję, że zamiast telepać się na przystanku przejdę się do pewnego hipermarketu na "C" i kupię sobie jakiś wspomagacz sił witalnych - czekoladkę.
Dopełzłam na 2 piętro, zgubiłam się między regałami, zdyszałam, zmęczyłam, mroczki przed oczami, ale w końcu dorwałam czekoladę w cenie na którą mogłam sobie pozwolić.

Powoli postukałam na moich obcasikach do kasy. Stojąc w ogonku nerwowo przeliczałam gotówkę - całe 1,40 w 10 i 20 groszówkach.

Stoję, stoję... co tu dużo mówić - nie ustałam, zemdlałam.

Co się działo dalej można się dowiedzieć na ten przykład z monitoringu - współkolejkowicze i kasjerka rzucili się na ratunek, razem z panem z ochrony zabrali mnie na ubocze i zadzwonili po karetkę. Pięknie! Super!

Ale był też pan, stojący bezpośrednio za mną, który rzucił się za mną na ziemie jeszcze szybciej niż inni... żeby pozgarniać rozsypane drobniaki i uciec, pozostawiając swój wózek z zakupami - notabene wielki i wyładowany. Przypominam 1,40pln.

Ręce opadają.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1136 (1214)

#29448

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pochorowałam się i musiałam odwiedzić lekarza.
Ojciec mój, do południa był w domu i mógł mnie zawieźć do felczera samochodem, bo łazić nie miałam siły. Ale o 12, jak przewrotna wersja kopciuszka - jechał do pracy.

Dzwonię do przychodni. O godzinie 8 rano. Numerek jest, na 17:35. No trudno, może jakoś dopełzam, albo matula mnie zaholuje.

Ale zaraz, zaraz, jest w moim mieście prywatna przychodnia, zakontraktowana z NFZ! Dzwonię. I co? Mogę iść choćby zaraz, no i wszystko w ramach funduszu.

Jako że chciałam być miła, dzwonię do państwowej, żeby się odwołać - w końcu może ktoś bezie chciał na moje miejsce wejść.

Pani rejestratorka wyraziła zdumienie na wieść że nie przyjdę.
- Poprawiło się?
- Nie, idę do przychodni XX.
- JAK TO?
- No bo tam jest wcześniej miejsce...
- TAAAK? A nie wie, że dla zdrowia warto czekać?
- ...
- Ja pani nie odwołuję, jeszcze pani wróci na kolanach tu! Ta z XX to jest partacz! Zarażą panią gronkowcem!

Nie wróciłam. W prywatnej jest ładnie, czysto i ludzie są mili, a lekarka zrobiła mi od ręki komplet badań. Za darmo. Bez ceregieli i dopraszania się. Da się? Ano da.

ZOZ

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 800 (896)

#29331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój świętej pamięci dziadek był murarzem, a po osiągnięciu bardzo statecznego wieku został "przygarnięty" przez miastowego kamieniarza. Pomagał w stawianiu nagrobków, naprawiał je, wykonywał drobne prace, nadzorował młodszych pracowników.

Pamiętam marmurowe i żelazne krzyże, które leżały na naszym podwórzu w tamtym okresie. Fajne miejsce do zabaw, prawda? Kiedy byłam mała, budowałam okazałe pomniki dla każdej rozjechanej żaby i zdechłego szczura, i z wielką werwą odprawiałam uroczyste msze żałobne. Lubiłam chodzić z dziadkiem na cmentarz i oglądać jak dyryguje młodszymi pracownikami. Czasem nawet pozwalał mi "popilnować ich", a ja, z dziecinna powagą przechadzałam się z rękami w kieszeni i ponaglałam ich do pracy.

Któregoś razu dziadzio był na cmentarzu ze mną i jednym z pomocników. Naprawiali uszkodzoną w czasie pochówku płytę, był to dzień pogrzebu, grób nie był jeszcze na trwałe zamknięty a tylko zakryty, a ziemia nie była całkowicie wsypana do środka, bo panowie którzy się tym zajmowali mieli dopiero dojechać na miejsce.

W tym momencie na cmentarzu pojawiła się rodzina zmarłego - córka i zięć.

Poprosili dziadka i pracownika, żeby podnieśli płytę i trumnę do góry. Powód?

- Bo zapomnieliśmy że tato w złotej obrączce pochowany. I garnitur taki dobry na pogrzeb miał, ale mu już dla robaków nie potrzebny.

Dziadek zsiniał, zzieleniał, i starał się coś powiedzieć. Ubiegłam go.
- Ale to pana tato będzie chodził w niebie goły? Zimno mu będzie.

Nastąpiła chwilka ciszy, po której Piekielna rodzinka próbowała się jeszcze doprosić ekshumacji zwłok, ale niestety mój dziadek już głos odzyskał i zaoferował im masaż odcinka lędźwiowego kręgosłupa szpadelkiem.

Najgorsze jest, że gdyby to oni płacili za pogrzeb a nie wdowa, to ich żądanie musiałoby zostać spełnione.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 783 (863)

#27849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Usiądźmy w kółeczku, dookoła naszych wiernych komputerów. Czy ta specjalna osoba jest gdzieś w pobliżu? Zaproście ją, bo dziś jest specjalna historia.

O miłości.

Miłość, jak wiemy, może się przydarzyć w każdym wieku, ale pierwsze i najbardziej ogłuszające uderzenie przechodzi się w młodości. Pamiętacie swojego pierwszego chłopaka? Pierwszą dziewczynę? Znam parę, która swój pierwszy związek zapamięta na BARDZO długo.

Piękniejszą część owego związku stanowi jedyna córka mojego sąsiada, hodowcy krówek. Ojciec jej jest tradycyjnym tatusiem i jedynaczki pilnował bardziej nawet niż rogacizny. I nie przepadał za młodzieńcami, wodzącymi wzrokiem za jej śliczną buzią.

Ale młodość ma swoje prawa i pewnej grudniowej nocy sąsiad posłyszał w swoim domu jakieś poruszenie. Po cichu wylazł z łóżka i wyjrzał na korytarz. I zobaczył... Jego jedynaczkę wymykająca się z domu, w kurtce narzuconej na piżamę. Zerknął przez okno, a tam, w świetle latarni, zamajaczyła mu męska sylwetka za bramą. Oj! Postanowił interweniować raz a stanowczo.

Jako iż pora była zimowa, nasza zakochana para ukryła się w stodółce. W stodółce tej oprócz siana i zboża garażowały również maszyny gospodarcze. Młodych ciągniki i kombajny nie interesowały, przycupnęli na pojemniku ze zbożem i rozpoczęli słodką pogawędkę zakochanych. I tak, ogrzewając się ciepłem własnych uczuć, On przychylił się by pocałować Ją.

Tego było sąsiadowi więcej niż dość. Włączył światła kombajnu na którym się ukrywał i rozpoczął dynamiczną przemowę na temat godnych obyczajów. Niestety, nasz amant wykazał się skrajną niecierpliwością i mówiąc kolokwialnie - spierdzielił.

Sąsiadowi się takie wzgardzenie jego wywodem nie spodobało i ruszył za nim. Kombajnem. Razem z drzwiami. Wprawdzie odpalenie maszyny zajęło mu ładną chwilę, ale szybko zmniejszył dystans. Co jak co, ale tę zimową przebieżkę po oblodzonej drodze i polu pokrytym śniegiem po kolana, zakończoną dopiero w lesie gdzie sprzęt nie mógł wjechać, młody chłopak zapamiętał do końca życia.

I wiecie co? Wrócił. Teraz on też jest moim sąsiadem. Ma śliczną córeczkę i drugą pociechę w drodze. I nawet czasem kombajnem jeździ po polu teścia.

Malinowe małe miasteczko

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1109 (1283)

#27514

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdawało mi się o tym wspomnieć ale przypomnę: nie byłam ładną nastolatką. Mam chorą tarczycę, i o ile do wieku dojrzewania wyróżniałam się urodą specyficzną, ale do przyjęcia, o tyle od mniej więcej 11 roku życia moje gruczoły zafundowały mi co najmniej freak show.

Nie pamiętam pierwszego razu kiedy nazwano mnie grubasem, ani tym bardziej babochłopem. W sumie znam chyba wszystkie możliwe polskie synonimy słowa obojniak. Trochę później, gdy dla odmiany wychudłam do samej kości, zmieniło się to w nieco lękliwe "zwitter". A lękliwe, bo nad nerwami też nie za mocno panowałam, a ręka moja była ciężka.

Ale, nie wybiegajmy za daleko do przodu. Skupmy się raczej na młodej Tariji, lat jakoś 11 (coś koło tego, nie pamiętam), ważącej 64 kilo, mierzącej jakieś 160 cm. Często kładącej dłonie na policzkach żeby nie pokazywać meszku.

Tak zwany bilans medyczny.
Odbywał się on po pierwsze piątkami, po drugie nago. NAGO! Wam może się to wydawać mało piekielne czy straszne, ale takie jest, kiedy...

- Rozbieraj się. - Zawyrokowała piguła, wskazując Tariję paluchem wielkości bagietki. Cóż, trzeba było. Sweter, koszula, spodnie... Został ostatni bastion spodenek gimnastycznych, pod nimi tylko bielizna.
- Rozbieraj się!
Kurtuazyjny chichot koleżanek. Ot, Tarija miała to szczęście, że alfabetycznie była pierwsza na liście. No więc rozsupłuje te swoje szorty.

Pozwolę sobie nie opisywać reakcji dziewcząt, z którymi byłam wtedy w gabinecie. Każdy kto kiedykolwiek widział grupę okołogimnazjalistów znęcających się nad kimś, może to sobie wyobrazić, a małpie ryki ciężko oddaje się w piśmie.

- Dziecko, jak ty wyglądasz! Stań prosto! Kaśka! Zobacz to! Dziecko, ty masz włosy łonowe? Chryste panie, Kaśka, patrz! O Jezu! No co się chowasz! No prosto stój! Nie drzeć tam ryjów! Dziecko, ile ty ważysz! Ty widzisz jaki ty masz brzuch? Ty musisz schudnąć, bo jak w ciążę zajdziesz to cię te brzuszysko przewali, będziesz jak świnia po podłodze... No nie drzeć się, takie mądre jesteście! O, ja wam powiem, że wąsate to namiętne! O! Ale dziecko, ile ty masz lat? Ty nie jesteś cofnięta? Co ty tam między nogami! O Kaśka, widziałaś! Chryste, dziewucho, ciebie to nie obciera jak chodzisz? Boże! Ty na pewno nie jesteś opóźniona? Ona jest opóźniona, dzieci? No, to trzeba było mówić, co się nie przyznajesz? Dziecko, ty powiedz matce żeby ci tyle czekolady nie dawała! NO! Właź na wagę!

Jakoś mnie lekko mdli jak o tym piszę, więc sobie już daruję. Macie ogólny obraz.

Dziękuję tylko opatrzności, że nie było wtedy komórek z aparatem i jedyne czym później dysponowały moje koleżaneczki z klasy to ustny opis.

I nie, nie jestem opóźniona. I to było dawno. I tylko się garbię czasem, jak zapomnę że nie mam czego chować.

Ale wiecie co? Jedna z owych rozbawionych dziewoi nie rozpoznała mnie na ulicy z pół roku temu. A z pięć minut mnie prosiła żebym jej się dołożyła na piwo.

Pigularium szkoły niedużej miasta małego.

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1210 (1364)

#26734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nowe przygody rodziny L.

W dzisiejszym odcinku - L. i wiosna.

Ach, piękna jest wiosna w Mordorze! Jak wiecie, miasto to stoi na złożach gliny, w związku z czym gdy tylko pojawią się roztopy, wszędzie stoi woda po kostki.

Wszyscy mieszkańcy mają przy ogrodzeniach wykopane rowy. No, nie wszyscy. L. nie ma. Pani L. nie uznaje takich rzeczy jak rowy. Rowy śmierdzą. Pani L. kupiła działkę nie po to żeby na niej były rowy.
Ale wpadła na bardzo mądry pomysł! Gdy tylko zaczęło się robić wilgotniej obłożyła ogrodzenie folią. TA DAAAM! Genialne, prawda?

Zdaję sobie sprawę, że niektórzy głupoty na pierwszy rzut oka nie widzą. Otóż wodzie wsio ryba czy na powierzchni jest folia, bo przesiąka sobie spokojnie pod nią, i zbiera się na działce. A że od środka ma foliowe burty to i stoi dłużej.

W związku z powyższym u nas wody już nie ma, a L. śmiało mogłaby podjąć działalność gospodarczą jako hodowca karpi.

Na cóż więc wpadła genialna L?

Przekopała tunel od działki na ulicę. A że ulica jest podwyższona... Tak, teraz może już hodować nawet delfiny.
L. nie ma jednak duszy przedsiębiorcy i zdecydowała się pod osłoną nocy wypompować wodę na działkę sąsiada.

Sąsiad jak wiecie ma krowy, i za tę zbrodnię L. go nie lubi. Krowy za to nie lubią L. Wprawdzie na noc bydlątka zamknięte są w pachnącej siankiem i obornikiem obórce, ale krowa kiedy zaniepokoi ją dźwięk pompy przy ścianie może zacząć hałasować. A że dla sąsiada owe mlekodajne zwierzaczki to majątek, to nasłuchuje ich muczenia jak matka płaczu niemowlaka.

I tak biedna rodzinka L. musiała w środku nocy, wiadrami wynosić to co udało im się nalać. W końcu krowy teraz powinny spać, a pompa hałasuje.

Sąsiad nie stosował przymusu, tylko kulturalnie poganiał widłami. Ot, wiosna idzie, trzeba się rozruszać.

Mój Mordor z pierniczków.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1051 (1149)

#26147

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś rano "załatwiałam sprawy". Po pierwsze, wybrałam się do fryzjera - wyglądam teraz jak czekoladowy pudelek. Po drugie - do sklepu opłacić zamówienie, głowicę wiertarską.

Wbiegam na moich obcasikach do sklepu, włos rozwiany, brokat na powiekach, uśmiech od ucha do ucha i wyłuszczam sprawę.

- A to dla pani? - Zdziwił się pryszczaty nastolatek przy kasie. - Na pewno?
- No tak.
- Taaaaaatooo!!! A ja mogę tej pani przyjąć zamówienie?
- A co chce? - Zaburczał głos z głębi sklepu.
- Głowicę taką to a owaką!!!
Z trzewi lokalu wychynął grubiutki pan z wąsem i otaksował mnie od zaokrąglonego noska bucików aż po kolczyki w kształcie sówek i wydał wyrok:
- Niech przyjdzie z mężem!

Tak mnie to rozbawiło, że aż mi się nie chciało kłócić. Zamówiłam przez internet.

sklepy

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (948)

#25992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Naprzeciwko wejścia do mojego szafowego pokoiku są schody ruchome.

I dziś, obserwowałam mamusię, która urządziła swojej dzidzi zabawę.

Schody idą do góry. Na trzecim od dołu stopniu postawiła dzieciaka, małego, jeszcze w pajacyku. złapała go z przodu za rączki, tak że był przodem do niej i tak go trzymała. Innymi słowy dzieciak "schodzi" po ruchomych schodach idących w górę.

Ale jednak schody okazały się za szybkie, a maminy refleks za wolny i młode zleciało na pysk na metalową kratownicę.

Ryk, płacz, zbiegowisko. A mi już nawet na facepalma sił brakuje.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (799)

#25829

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w dzielnicy małego miasta (Mordoru), która całe swoje istnienie była dzielnicą wiejską, a nagle stała się dzielnicą willową. Pomiędzy okazałymi hacjendami stoją wiec domy rdzennej ludności - takiej jak my. Domy w kształcie sześcianu z jabłoniami na podwórku i kurami za domem.

Jeden z sąsiadów ma oborę, a w niej krowy. 15 bydlątek. Dla niewtajemniczonych - krowy muczą. Jeżeli ktoś nigdy nie miał okazji tego usłyszeć na żywo, to jest to niski i głośny dźwięk, inny niż to co czasem można usłyszeć w telewizji.

Sąsiad zdecydował się sprzedać skrawek pola leżący w sąsiedztwie owej obory. Pole owo kupiła rodzina L, tak, ta której latorośl wsławiła się debiutem filmowym w kolejce supermarketu.

L. kupili ziemię, postawili willę i wtedy zaczęły się kłopoty.

Otóż... Krowy rano muczą! Za głośno! Dziecko nie może spać (tak, to dziecko)!

Sąsiad sytuacje skwitował "widziały gały co brały", bo solennie ostrzegał że w oborze rogaciznę trzyma.

Więc Pani L. napisała skargę na POLICJĘ. Tak, Policję. Na krowy. Nie przewidziała faktu że policjantka do której to trafi jest jedną z "rdzennych". Efekt? Sprawa rozpatrzona:

- Obywatelce L., zezwolono na wizytowanie krów w porach 6:00 - 7:00 w dni powszednie, w celu nakłonienia ww. do porozumiewania się szeptem.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1293 (1367)

#25605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako mała dziewczynka posiadałam już wiedzę na temat różnic anatomicznych obu płci. Rozumiecie, brat, kuzyni... Pływaliśmy w rzece na waleta, a cioteczni bracia nie krępowali się bynajmniej w swoich męskich przepychankach słownych.
W młodości ciężko mnie było skonsternować nagością. Za mała byłam żeby się wstydzić, za mądra żeby dziwić. Lekko bezmyślnie powtarzałam też "komplementy”, którymi obrzucali się moi kuzyni.

Pewnego razu Mamusia moja wysłała mnie po zakupy. Wręczyła mi listę, koszyki, pieniążki i przyrzekła solennie, że za resztę mogę sobie kupić czekoladę. Złapałam swój wózeczek - taką przyczepkę, którą niektóre dzieci przyczepiają do roweru i wyruszyłam w trasę. Miałam kilka lat, nie wiem dokładnie ile, ale nie chodziłam jeszcze do zerówki, a wózek sklepowy sięgał mi ponad głowę.

Na naszą ulicę sprowadzał się wtedy nowy sąsiad, wojskowy. Dosłużył się wysokiej rangi, więc łatwo się domyślić, kto tynkował mu dom, kosił trawę, kopał szambo... Tak, poborowi!

No i ciągnęłam sobie moją piękną, odludną ulicą zakupy. Czerwony wózeczek turkotał po świeżym asfalcie, pachniało sianem i wiatrem, niebo było tak niebieskie jak to można zobaczyć tylko we wspomnieniach z dzieciństwa.
Nagle usłyszałam wołanie od strony siatki odgradzającej posesję sąsiada - wojskowego. Zostawiłam, więc przyczepkę na środku ulicy (którą jeździł jeden samochód dziennie) i podreptałam do wołających panów w mundurach. Było ich dwóch. Jeden z nich, rzucił w moim kierunku jakąś uwagę, której nie dosłyszałam, a następnie zaprezentował mi... Swoją męską dumę.

Cóż, jako że nie za mocno wiedziałam, co robić w takiej sytuacji, postanowiłam cwaniaczyć jak moi kuzyni. Podreptałam bliżej ogrodzenia, popatrzyłam chwilkę w skupieniu, a potem uniosłam swoje wielkie, brązowe oczy na pana w mundurze i oznajmiłam:
- Z tym to ty nawet do kury nie startuj...
Następnie, żegnana przez głośny śmiech współtowarzysza owego ekshibicjonistycznego młodzieńca zabrałam swój czerwony wózeczek i poszłam do domu.

Tu opowieść mogłaby się zakończyć, jednak nieszczęśliwie dla biednych poborowych jest ciąg dalszy.

Po przybyciu do domu oczywiście opowiedziałam wszystko Mamusi.

A Mamusia, jak to moja Mamusia, poleciała do sąsiada nawet nie odłożywszy rondla z gotującą się zupą. Ponoć ów wojskowy zastał ją jak goniła biednych poborowych po jego podwórku z parującym rondlem w ręku. Mama widząc go odzyskała rezon i zaczęła mu wyłuskiwać jak to zabijają czas jego podwładni.

Sąsiad, kiedy już sobie przypomniał, że córka owej bojowniczej pani nie ma 16 lat tylko 4 (na początku trochę czyn lubieżny zbagatelizował, bo pomyliły mu się sąsiadki) urządził poborowym całonocne czołganie się w glinie i...

Tak, pamiętacie może ten kawał o tym jak wnuk generała chciał zobaczyć jak słoniki biegają? Ja już widziałam.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1079)