Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39845
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#69603

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Millenialsi w pracy - armagedon i ragnarok w jednym.

Staram się być daleki od uogólnień wszelakiej maści, ale odnoszę wrażenie, ze chlubne przypadki w pokoleniu Y to te potwierdzające niechlubną regułę.

Od typów, którzy nie przychodzą bez żadnej informacji na rozmowy, poprzez takich co potrafią się zwolnić z pracy SMSem i dziwią się, że później dostają dyscyplinarkę albo nikt im nie chce referencji wystawić (przecież on smsa wysłał, to jest zemsta pracodawcy, on to na face opisze), roszczeniowych absolwentek - doświadczenia zero, umiejętności niewiele więcej, ale bez 2,5 średniej krajowej, iphona 6S, macbooka pro w konfiguracji za 10 tys. i służbowego Priusa, to ona nie będzie pracować - do tego na rozmowę kwalifikacyjną przychodzi w japonkach i szortach. Do gościa który rzucił papierem po tym jak od pracodawcy usłyszał, że żeby zostać wysłanym na szkolenia, to na dwa lata musi lojalkę podpisać (on tu pracuje, żeby się uczyć i doświadczenia zdobywać, on nie będzie się z firmą na 2 lata wiązał).

W przedświąteczny wtorek miałem kolejny przypadek potwierdzający regułę - chłopaczek rocznik 94, zatrudniony z początkiem listopada. Chłopak w tym dniu dostał zadanie obrobienia protokołów pokontrolnych - faktycznie praca z tych mało ambitnych, do tego żmudna i gdzie łatwo się pomylić, ale ktoś to zrobić musi i o właśnie osobę do takich prac żeśmy wnioskowali.

Chłopaczek od początku się szarogęsił, miał problem z wykonywaniem zleconych prac (w jego mniemaniu poniżej jego umiejętności), wcinał się w dyskusję ze swoimi "przemyśleniami", rzucał teksty w stylu "jak za max pół roku nie zaproponują mu stanowiska menadżera, to widać że ta firma długo nie pociągnie, bo nie potrafi ludzi z dobrymi pomysłami wyłowić" - ciężki przypadek. W wyżej wspomniany wtorek chłopak poszedł już w takie techno, że prawdopodobnie się z nim pożegnamy. Po dwóch godzinach przepychanek koleś w końcu zajął się tymi nieszczęsnymi protokołami - kawusia, narzekania, jakieś dziwne uniki, nikt nie ma czasu stać nad nim i go pilnować.

Po kolejnych trzech godzinach zjawia się u mnie spakowany, informując mnie, że już skończył i idzie, bo on się z panną na Spectre umówił (jak by mnie to obchodziło), a tak to jeszcze zdąży do domu wykąpać się i już leci. Robota była nie z typu mission impossible, ale wymagająca zaangażowanej pracy w skupieniu przez dobre 5-6 godzin i nie ma fizycznej możliwości, żeby koleś zrobił ją w 3.

Ledwo rzuciłem okiem na rezultat tych 3 godzin jego pracy i już miałem jasność - nie dość, że robota spartolona i to moim zdaniem z pełną premedytacją, to jeszcze zrobiona maksymalnie w 30%.
Nie zdążyłem podnieść wzroku znad monitora, a po chłopaczku śladu nie było, odebrać telefonu też nie raczył, nie wspominając o oddzwonieniu.
Nieco żółci wylałem na klawiaturę pisząc notatkę do jego bezpośredniego przełożonego, ale zważywszy na jego tygodniowe dokonania i tak sobie nie pofolgowałem jak bym mógł.

W czwartek miałem zajęcie poza siedzibą firmy, dzisiaj mam wolne, pewnie w poniedziałek się dowiem jakie decyzje zostały podjęte, ale raczej chłopaczyna się propozycji objęcia stanowiska menadżera nie doczeka.

Praca z pokoleniem Y

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (442)

#69310

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia przytargana przez małżonkę z pracy

Koleżanka żony miała problemy ze szkołą, do której uczęszcza jej córka - lat 11. Problemy pojawiły się od września ubiegłego roku pod postacią nowego ucznia.

Chłopak podobno sterroryzował wszystkich uczniów, robił co chciał, czemu przyklaskiwała jego matka, a szkoła wykazała się bardzo głęboką ignorancją (przedstawiciele szkoły mieli dać się zastraszyć - ale o tym później).

Podobno na pierwszym zebraniu, kiedy została poruszona kwestia niestosownego zachowania chłopaka, jego matka zastosowała taktykę szybkiego kontrataku(nie pozwoliła nawet dokończyć wypowiedzi) - no, więc, to jest normalne zachowanie 10 czy 11 latka - takie czasy, trzeba walczyć o swoje wszelkimi sposobami, ona swoje dzieci uczy, że nie wolno dać sobie w kaszę dmuchać, że to na pewno nie wina jej dziecka itp.

Może opiszę, na czym polegało to niestosowne zachowanie i "nie dawanie sobie w kaszę dmuchać" - dzieciak był nauczany tego, że ma być naj, a wszelkie środki prowadzące do celu są dozwolone - nie miał pracy domowej, a koleżanka miała i nie dała odpisać - należy ukraść jej zeszyt i wyrzucić do toalety (przedtem rwąc na drobne kawałki), innym razem na jakiejś plastyce komuś lepiej poszło - zniszczę jego pracę flamastrem, kolega lepiej biega - poprzecinam mu sznurówki, Ktoś się postawi to po szkole bęcki itd.

Każda próba reakcji to natychmiastowy kontratak matki - jej dzieci są święte, a reszta gówniarzy się uwzięła, bo oni są z niepełnej rodziny, wszyscy kłamią, bo zazdroszczą, że ona sama, a potrafi takie zdolne dziecko wychować.
Mamuśka szkołę straszyła procesami, dostarczała zaświadczenia od psychologów itp. - generalnie absurd.

Doszło podobno do sytuacji, w której lepiej było nie posyłać dziecka lepiej ubranego do szkoły, bo były duże szanse, że syn/córka może wrócić w zniszczonej odzieży/z podartym plecakiem/zniszczonymi przyborami.
Żeby było jasne - to nie była żadna patologia, mamuśka podobno odwoziła do szkoły potomstwo w miarę nowym samochodem ze średniej-wyższej półki cenowej, dzieciak chodził ubrany w markowe rzeczy - po prostu od młodego wbijany do głów wyścig szczurów.

Problem rozwiązał się w tym roku w ten sam sposób jak się pojawił - z nowym uczniem. Do klasy córy koleżanki ślubnej dołączył w tym roku nowy uczeń - chłopaczek podobno mały, bardzo spokojny, który przez cały wrzesień i pół października niczym nie podpadł "małemu terroryście", aż do niedawna.
Nie za bardzo wiadomo o co poszło, w każdym bądź razie wiadomym jest, że "mały terrorysta" zabrał nowemu koledze przed szkołą plecak i zaczął niszczyć jego rzeczy, w tym momencie gówniarz bardzo boleśnie poznał hobby nowego kolegi - sztuki walki i to na poziomie finałów mistrzostw kraju w swojej grupie wiekowej (co się okazało później).

Mamuśka rozpętała podobno istny armagedon, policja, kuratorium, zawiadomienie do prokuratury, zaangażowany prawnik, tyle że wszystko z bardzo mizernym skutkiem, bo... w okresie wakacyjnym szkoła dorobiła się monitoringu i całe zajście zostało ślicznie uwiecznione.

Szkoła

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 809 (839)

#69219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znalazły mnie demony przeszłości...

Do celów rejestracji/robienia zakupów via internet itp. posiadam bardzo stare konto email - "spam-friendly" - kiedyś, kiedyś używane jako główne teraz służy tylko do w/w celów. Raz na jakiś czas przewietrzam to konto i wczoraj natrafiłem na mail wysłany jakiś tydzień temu przez moją ex, z którą zerwałem kontakt grubo ponad dekadę temu.

Z perspektywy czasu patrząc związek ten był z góry skazany na porażkę, ale o ile na początku jeszcze jakoś się układało to wraz z rozwojem związku (okres dosłownie kilku miesięcy) moja ex starała się postawić znak równości pomiędzy chłopakiem a szoferem z własnym samochodem/sponsorem/darmowym korepetytorem/tragarzem - zaopatrzeniowcem/złotą rączką i jeszcze paru innych i to dla niej i jej mamusi (swoją drogą również z perspektywy czasu patrząc też "apartką" trochę z mentalnością burdel-mamy ), niestety (dla niej) nie odnosiła w tych staraniach sukcesów, przez co dochodziło pomiędzy nami do spięć.
Rozstaliśmy się w niezbyt miłej atmosferze po tym jak okazało się, że w czasie, kiedy ja byłem w pracy moja przebojowa dziewczyna wyszła sobie z kolegą na imprezę, którą zakończyła u niego w mieszkaniu - klasyczna kolacja ze śniadaniem, czym się zresztą chwaliła przed koleżankami.

Wracając do maila - ex piszę mi, że bardzo by pragnęła odnowić znajomość, że wie, ze nie rozstaliśmy się w zgodzie i bardzo tego żałuje, że z tego, co wie to w obecnym związku chyba jestem szczęśliwy, ale... itp. ckliwe pierdy, a teraz clou - ex się roz...przyło małżeństwo po 6 latach po tym jak okazało się, że jej małżonek nie może być biologicznym ojcem jej 3 letniej córki (szczegółów nie znam).
W każdym razie ex zostanie za chwilę z ręką w nocniku, bo mieszkanie męża (bardziej jeszcze męża), ona przez cały okres małżeństwa nie pracowała i generalnie ma (albo za chwilę będzie mieć) spore problemy.


Moja ślubna przy czytaniu powyżej opisanego maila zrobiła niezłego karpika, a mi jest najbardziej szkoda męża ex, bo pewnie będzie miał spore problemy żeby wymiksować się z płacenia alimentów na nieswoje dziecko(z osób świadomych sytuacji, bo o bogu ducha winnej 3 letniej dziewuszce nie będę wspominał).

PS.
Jak ja się cieszę, że w między czasie zdążyłem numer telefonu zmienić

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 416 (470)

#69034

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i nastąpił koniec nie za bardzo udanego weekendu.

W piątek po pracy wybraliśmy się grupowo (Teście, szwagierka z o mało co szwagrem i ja z małżonką oraz psem) do babci ślubnej w celu przygotowania jej do zimy - starowince się zachorowało i to na tyle poważenie, że wyjście do sklepu stanowi dla niej teraz problem, a i zakaz noszenia przez najbliższy bliżej nieokreślony czas ciężarów większych niż 5kg nie ułatwia sprawy.

Tak więc teściowa natłukła pierogów wszelkiej maści (ilości idące w setki ;)), kotletów, nagotowała rosołu - generalnie towar który można zawekować albo zamrozić, popakowaliśmy to wszystko i pojechaliśmy. Jednym z celów wyprawy (ja bym powiedział nawet, że to primary target :)) było zaopatrzenie babci w zapas opału, a że nie było sensu tłuc się z przyczepą przez prawie 300 km, to teść dogadał się ze szwagrem, który mieszka niedaleko, że od niego pożyczy na te dwa dni.

Bez większych przeszkód dojechaliśmy na miejsce, teść zgodnie z ustaleniami pożyczył przyczepkę (szwagier teścia zadeklarował się nawet, że wpadnie pomóc z synami) i w sobotę z samego rana ruszyliśmy do boju - panie się zajęły sprzątaniem, zakupami itp, płeć brzydka zajęła się pracami wymagającymi większego wysiłku fizycznego.

W pierwszej kolejności pojechaliśmy do składu węgla i tam już spotkały nas pierwsze jaja. Jak szanowany sprzedawca, zauważył, że na wadze trudno będzie polecieć z nami, to już jego kolejny występ w pierwszym momencie nas rozsierdził po to, by w kolejnym doprowadzić nas do łez ze śmiechu - Pan wsiadł do takiej małej ładowarki i bez żadnego zażenowania przejechał po całym placu zgarniając wszelkiej maści kamienie, piach i żwir, by następnie nabrać do końca na łyżkę węgla (i to też z dołu tak żeby najwięcej miału było) i radośnie próbować nam tą "wysoko wydajną mieszankę" załadować na przyczepę - na stwierdzenie OMC szwagra, że coś takiego to on może swojej teściowej zawieźć i, że sami sobie załadujemy Pan stał nad nami przez cały czas narzekając - "Panowie ale, z dołu hałdy proszę nabierać nie z góry" i tak przez bite 30 minut.

Po zwiezieniu węgla przyszedł czas na drewno opałowe - ze względu na to, że 3 chłopa jest, to kupiliśmy nie gotowe porąbane szczapy tylko całe "bele". Zwieźliśmy to na trzy albo cztery razy i mieliśmy już do końca dnia i trochę na dzień następny roboty - cięcie pilarką, rąbanie na szczapy i układanie.

W niedzielę zjawił się szwagier teścia z całą rodziną - tym niemniej nie do pomocy - szanowni przyjechali odstrojeni jak na mój gust prosto z niedzielnej sumy i się zaczęło. Pan szwagier wyjął sobie piwko z samochodu i zaczął przeszkadzać "dobrymi radami" i komentowaniem naszej pracy, a w tym czasie jego żona i potomstwo rozsiadło się w salonie i zaczęło wyżerać to co nasze Panie w dniu poprzednim kupiły.

Po jakiś dwóch godzinach towarzystwo już wyraźnie znudzone zaczęło zbierać się do wyjazdu, szwagierek teścia stwierdził, że on w takim razie od razu przyczepę zabierze - no ale nie pustą jak się okazało.
Teść podpiął przyczepę szwagrowi, wrócił do swoich zajęć, a ten podjechał pod drewutnie i siedział w samochodzie. W tym czasie jego synowie bez zapytania się nikogo o zgodę i bez żadnej "krępacji" zaczęli ściągać drewno i ładować je do przyczepy.
Zanim żeśmy zauważyli co się dzieje, chłopaczki nawrzucali już dobre pół przyczepy.
Na nasze kategoryczne stwierdzenie, że mają teraz to wszytko ładnie z powrotem poukładać, wywiązała się najpierw poniższa dyskusja:
[sz] - szwagierek, [t] - teść, [OMC] - OMC :), [j] - ja


[sz]- Ale o co wam chodzi, tylko trochę do kominka wezmę.
[t]- Jakie trochę - pół przyczepy już załadowaliście, nie pytając się czy można.
[sz]- No i co z tego? Przecież tyle tego jest? Zaraz się nie będzie mieścić.
[t]- Zabierasz wysezonowane drewno, to co żeśmy dzisiaj rąbali. Dopiero za jakiś czas będzie dobre.
[sz]- Za pożyczenie przyczepy to mi się należy.
[t]- Własnej matce bezinteresownie nie potrafisz pomóc?
[j](dając szwagierkowi 50 PLN)- To masz za to pożyczenie przyczepy, rozpakuj to i wypad, bo już mi od rana ciśnienie podnosisz.
[sz]- Ty chamie, ty cioto, ty mi nie będziesz mówić co mam robić ty...
[OMC]- Człowieku rozpakuj to drewno i jedź stąd póki jeszcze mamy ochotę z tobą rozmawiać...

W tym miejscu bluzgając niemiłosiernie, rzucił się na mnie z łapami synek szwagierka, którego zapędy bojowe ostudziło dopiero wykręcenie ręki.

Niestety dopiero rękoczyny zmotywowały szanownych do rozładunku i do opuszczenia posesji, tym niemniej spodziewam się, że zrobią kolejną wycieczkę do babci mojej żony jak nas już nie będzie na miejscu.

Synowska pomoc

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (569)

#69149

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę ślubna ściągnęła na pogaduchy koleżankę z pracy - zadania premium (w ramach wypracowywania premii). Panie skończyły wcześniej niż planowały, pogoda nędzna, to zamiast na kawę na miasto przyszły do domu.

Obiad zjedliśmy, ja się zabrałem za swoje zajęcia, Panie za ploty, no i wyszło tak, że koleżanka się zagadała i przegapiła środek transportu w postaci pociągu. Następny za parę godzin, w związku z czym małżonka poprosiła mnie żebym odwiózł koleżankę do domu - koleżanka przy nadziei to raz, a dwa w tych wieczornych pociągach w soboty to rzeczy się dzieją o których się filozofom nie śniło.
Problemu nie ma, i tak miałem jechać smoka nakarmić (zatankować znaczy), a pogoda z rodzaju "dobry pan to psa z domu nie wygoni", to odkładałem temat na później.
Panie pogadały jeszcze jakiś czas, w końcu ruszyliśmy.

Po drodze zatankowałem i wyjechaliśmy na główną trasę w postaci drogi o jednocyfrowym oznaczeniu, posiadającą po 2 pasy ruchu w każdym kierunku.

Jadę z prędkością z górnej granicy rozsądku (w sensie bardziej rozsądnie niż mniej :)) - po pierwsze pogoda, po wtóre wiozę przyszłą mamę, a i tak poruszam się głównie lewym pasem, bo prawy wykoleinowany i ciągle jak nie sznur ciężarówek, to jakieś dostawczaki, albo autokar.

Właśnie jestem w trakcie mijania kolejnej partii pojazdów "wolniejbieżnych", gdy widzę zbliżające się światła w lusterku. Facet już z daleka miga lewym migaczem jakby nie widział, że nawet nie mam możliwości mu zjechać na prawy pas (chyba że pod naczepę), po chwili siedzi mi na zderzaku i miga długimi.
Jak tylko miałem możliwość zjeżdżam mu z drogi, a ten się ze mną zrównuje, trąbi i zaczyna gestykulować przez szybę, przy okazji rąbiąc prze-gazówki - na wyścigi się debilowi zebrało.

Słowem wyjaśnienia - chłopaczek z wyglądu nie więcej niż 25 lat, typowy drechol, obok niego tleniona dziunia pozdrawiająca mnie środkowym palcem, jadący BMW e36 coupe po zaawansowanym agrotuningu - włącznie z diodami na dyszach spryskiwaczy i wentylach kół.
Zdjąłem nogę z gazu, pokazuje, ręką żeby jechał w swoją drogę, ten jeszcze chwilę świruje, w końcu dodaje gazu i mnie wyprzedza - po to tylko, żeby wjechać przede mnie i gwałtownie zahamować (i to tak że, aż jego bolid zamyszkował od jednego pobocza do drugiego - jak widać pokaźnych rozmiarów spoiler pochłonął budżet na opony). Chcąc nie chcąc byłem zmuszony też do gwałtownego hamowania, co zważywszy na stan mojej pasażerki nie był najlepszym rozwiązaniem, niestety w tamtym momencie jedynym.

Koleżanka żony ma zamiar dzwonić po Policję, ja w swojej naiwności mam nadzieję, że koleś dał już wystarczający pokaz swoich "umiejętności" (tudzież skończył popisywać się przed swoją "damą") i sobie pojedzie w cholerę, ale gdzie tam. Dureń znowu się ze mną zrównuje (jadę już naprawdę wolno) i znowu prze-gazówki, wyprzedzanie na pół długości samochodu i hamowanie i tak kilka razy.

W pewnym momencie widzę, że znowu się szykuje do zajechania mi drogi (koleżanka żony już zdążyła zgłosić "dżentelmena szos" do odpowiednich służb przez telefon), tylko tym razem już nie dałem ku temu okazji - jak tylko zaczął zjeżdżać na prawy pas, uciekłem na lewo, wcisnąłem gaz i go minąłem (wg opisu koleżanki żony debil miał chęć mordu w oczach, a jego pani też nie za bardzo szczęśliwą minę), z powrotem szybko na prawy pas i na zjazd z głównej drogi.
Tylko się przez debila nerwów najadłem.

Wesołe drogi sobotnim wieczorem

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (591)

#68936

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W niedzielę nawiedziło nas tornado w postaci siostry ciotecznej mojej ślubnej wraz z partnerem - oboje nietuzinkowi i przebojowi (w negatywnym tych słów znaczeniu). Oboje są piekielnie despotyczni z tendencją do obrażania się jeśli coś nie jest po ich myśli, by następnie jak jest potrzeba "od obrazić się" - w ich wydaniu wygląda to w ten sposób, że po roku obrabianie za plecami szynki, nie odzywania się, robienia akcji typu "oni na ślub nie przyjadą bo x tam będzie, a z x to zerwali kontakt" itp. wpadają do "śmiertelnego wroga", jak gdy nigdy nic na kawę i żeby pogadać.
Kawę to człowiek jeszcze "przeboleję", ale te rozmowy to już inna para kaloszy (na całe szczęście już się uodporniłem i mnie to bawi, a nie denerwuje). Meritum tych rozmów zawsze jest jedno - finanse - albo w kwestii pożyczenia pieniędzy, albo wejścia w jakiś dziwny biznes, albo pracy bo jakimś dziwnym trafem żadnej nie potrafią utrzymać dłużej niż pół roku.

Swego czasu siostrunia zrezygnowała z fajnej pracy, bo była za ciężka (co może być ciężkiego w pracy w archiwum przez 8 godzin dziennie, gdzie wg. relacji mojej żony pierwszą rzeczą po przyjściu do pracy którą robiła jej kuzynka było zalogowanie na "twarzo-książkę" i tłuczenie komentarzy przez 8h), innym razem się podobno szef do niej dobierał (ta jasne), znowu kiedyś po 2 miesiącach stwierdziła, że samochodu służbowego jej nie chcą dać, a ona ma dojazd uciążliwy to zrezygnowała.

Luby kuzynki mojej żony to też niezły aparat - pracował w komisie samochodowym i chciał wcisnąć mojemu teściowi samochód po powodzi, jak ten mu stwierdził, że chyba oszalał to zaczęło się branie na litość, że jak go nie sprzeda to go z roboty wywalą. Innym razem poleciał z firmy transportowej w której pracował, raz za paliwo(kradzież), dwa za prywatę. Innym znowuż razem porzucił pracę w budowlance, bo on musiał na wakacje gdzieś pojechać i zszokowany, że w środku sezonu budowlanego nie chcą mu dać wolnego.

Przez długi okres czasu ciągnęli pieniądze z socjalu, bo się dziecko zdarzyło, szanowna nigdzie nie pracowała, a szanowny dorywczo na czarno - klepali słodką biedę mieszkając kątem to u jednych to u drugich rodziców - jak wyglądało klepanie biedy w ich wydaniu - jak z fuch coś się udało zarobić to była wycieczka do Turcji, tydzień nad morzem, 10 dni w górach - gdzie ich córka w czasie tych wojaży była pod opieką jednych bądź drugich dziadków, a jak nie było co do garnka włożyć, to pożyczanie od rodziny na lewo i prawo (oczywiście na wieczne nieoddanie).

Szczytem była sytuacja ze 3 lata temu jak zaproponowali nam niesamowicie korzystny układ - siostrunia cioteczna ślubnej doczytała się gdzieś, że w Anglii na cito poszukują pracowników z naszych branż (żony i mojej) i wymyślili sobie, że my wyjedziemy do pracy do GB (bo przecież macie doświadczenie i język oboje znacie, to szybko pracę znajdziecie), a oni zamieszkają w naszym mieszkaniu. Za to opiekowanie my będziemy im przesyłać pieniądze - z ciekawości spytałem się na ile liczą - jak stwierdziła "tak żebyśmy nie czuli się wykorzystywani, to z 1500 funtów miesięcznie plus na opłaty". Na moje pytanie czy wie ile moglibyśmy dostać za wynajęcie takiego mieszkania w tej okolicy stwierdziła "że chyba nie wyobrażam sobie żeby rodzina płaciła mi za to, że będzie u mnie mieszkać".

Jak się później okazało z powodu mocno napiętych stosunków z zarówno jednymi jaki drugimi rodzicami w oczy zajrzała im wizja końca darmowego dachu nad głową.

Ale wracając do powodów ostatniej wizyty - szanowni postanowili zalegalizować związek i marzy im się królewski ślub i wesele (nie na swój koszt oczywiście, kuzynka ma żal do swojej matki, że ta kategorycznie odmówiła wzięcia kredytu na ten cel).
Kuzynce mojej ślubnej zamarzyła się suknia za drobne 5500 i wpadła do nas z propozycję, że jak my jej damy na tę suknię, to już prezent ślubny dla nich będziemy mieli z głowy. Na nasze kategoryczne "nie ma nawet takiej opcji" usłyszeliśmy - "w takim razie na zaproszenie nie macie co liczyć" - na 100% z tego powodu na życie nie zamierzam się targnąć, żona również nie.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 629 (665)

#68602

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu mieliśmy w mediach wszelkiej maści cały festiwal relacji/reportaży/programów/newsów/śledztw dziennikarskich o nadgorliwych komornikach - w sumie nie ma się co dziwić - temat wywołujący emocje, nośny i pokazujący tłuszczy jak można "prawem na lewo".

Wczoraj spotkałem kumpla, który pracuje w dziale windykacji pewnej firmy. Kumpel opowiedział mi jakie mają problem z jednym z dłużników, wobec którego zawiodły już chyba wszystkie możliwe legalne sposoby odebrania długu.

Gość jest podobno kuty na cztery łapy, ma tam jakieś koneksje rodzinne i towarzyskie i mimo wyroku sądu ani myśli o zapłaceniu za wykonaną usługę.
Komornicy unikają gościa jak zarazy, co więcej jakoś nie kryją się z przekazaniem informacji, że szansa na skuteczną egzekucję z tego jegomościa jest mniejsza niż trafienie 6 w totka (jeden nieoficjalnie powiedział nawet, że ten Pan jest z dużą grupą komorników w bardzo zażyłych stosunkach, także jak kiedyś się trafił taki co wszczął postępowanie, to inny komornik mu dyktował co ma napisać w skardze na tego pierwszego).

Podobno zrobili "lekki" resarch na temat swojego dłużnika i facet płaci tam gdzie musi (na zasadzie jak gazowni nie zapłaci, to mu gaz odetną), a wszędzie gdzie indziej ma to w głębokim poważaniu - podobna liczba firm czy osób które mają prawomocne aczkolwiek bezwartościowe wyroki jest pokaźna.

Z tego co mojego kolegę zrozumiałem to próby egzekwowania wyroków przynoszą tylko dodatkowe koszty bo jeżeli komuś z wierzycieli udało się uruchomić postępowanie to dostawał od komorników zamiast pieniędzy z egzekucji pisma o umorzeniu ze względu na bezskuteczność i obciążeniu kosztami wierzyciela.

To nie jest podobno tak, że facet się ukrywa, majątek zamienił na kosztowności i ukrył w banku ziemskim, a sam przemieszcza się kanałami, skądże znowu - facet podobno bierze udział w spotkaniach czy mediacjach, na które przyjeżdża ubrany "w kilka średnich krajowych" z zegarkiem na ręku którego by mu pewien były minister transportu mógł pozazdrościć i śmieje się ze wszystkich.

I znowu ciśnie się myśl "prawo jest jak płot: wąż się prześliźnie, lew przeskoczy, a bydło stoi i ryczy".

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (470)

#68692

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka z pracy dostała nowe przezwisko - Head hunter

Na początek słów kilka celem wyjaśnienia i wstępu - zdarza się, że klient wymaga od nas usługi od A do Z, od wyboru rozwiązań poprzez testy, wdrożenie na szkoleniach skończywszy, czasami dochodzi do tego przeprowadzenie w imieniu klienta rekrutacji / pozyskanie pracownika - i z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia.

Wdrażane rozwiązanie dotyczyło w lwiej części zespołu który pracował w trybie 24/7/365 w 3 ośmiogodzinnych zamianach. Właśnie dla tego zespołu koleżanka miała znaleźć 2 osoby we współpracy z facetem piastującym stanowisko dyrektora i szefa w/w zespołu. Na jej nieszczęście facet być może nieświadomie był miłośnikiem prawa Green'a (Wszystko jest możliwe pod warunkiem, że nie wiesz o czym mówisz), oraz zasady Wayler'a (Nie ma rzeczy niemożliwych dla kogoś, kto nie musi ich zrobić sam), co niestety szło w parze z dużą dawką odrealnienia i nieświadomości.
Na początek facet poszedł w niezłe techno w wymaganiach co do przyszłego pracownika.

Magister (w ostateczności inżynier) informatyki (albo pokrewnych) po studiach dziennych na renomowanej uczelni publicznej (bo na tych prywatnych i to jeszcze zaocznie to się za pieniądze nie za wiedzę oceny wystawia) z przynajmniej 3 letnim doświadczeniem na podobnym stanowisku w pokrewnej branży, z własnym samochodem (bo takiego łatwiej awaryjnie do firmy ściągnąć), najlepiej bezdzietny kawaler (bo taki nie ma problemów z pracą w święta) i parę jeszcze innych kwiatków - brakowało tylko jeszcze wymagań co do stanu uzębienia i konieczności aryjskich rysów - na szczęście udało się koleżance trochę te wymogi utemperować, a przynajmniej cześć wymagań przeszła do "mile widziane".
Po przeprowadzeniu wstępnego odsiewu przyszedł czas na rozmowę z udziałem przyszłego przełożonego (co istotne do tej pory nie wiemy jakim szanowny Pan Dyrektor dysponuje budżetem na wynagrodzenie) i tu się zaczęły cyrki w postaci brutalnego spotkania oczekiwań z rzeczywistością. Przy pytaniach kandydatów okazało się, że firma nie ma nic do zaoferowania:

- w momencie jak facet słyszał oczekiwania finansowe zmieniał kolor na czerwono-fioletowy
- pytanie o pakiety socjalne - brak
- pytanie o dodatki za pracę w święta - brak
- pytanie o dodatki za pracę w nocy - ustawowe minimum
- pytanie o system premiowy - brak

Kilka osób wyszło w trakcie rozmowy robiąc zarzuty zmarnowania ich czasu, przy kilku kandydatach Pan dyrektor przerywał stwierdzając np., że kandydat ze swoimi wymaganiami jest niepoważny bo w Polsce 2500 brutto jest bardzo dobrą pensją (facet oczekiwał ponad 3 razy tyle - i przy swoim doświadczeniu wcale nie przesadzał).
Na koleżankę poszła skarga, że przysyła swoich znajomych i specjalnie nie przedstawia kandydatów z realnymi oczekiwaniami.

Po konsultacjach do klienta poszła propozycja, żeby "trochę" ograniczyć te wymagania - odpowiedź - próbujemy zatuszować brak kompetencji, a on nie będzie ani niedouczonych głupków, ani roszczeniowych bananowych chłopców zatrudniał.

Na chwilę obecną negocjację przejął "miłościwie nam panujący" (Dyrektor departamentu) i czekamy na wyniki. Etap pozyskiwania pracownika trwa w chwili obecnej już dłużej niż cała reszta razem wzięta.

P.S
Szkolenia też raczej kiepsko idą bo obecni pracownicy klienta nie są chętni do podpisania lojalki.

Praca

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (317)

#68350

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak kiedyś pisałem odnośnie II zasady termodynamiki,
"Parafrazując zasadę Nernsta można stwierdzić, że w skończonej liczbie kroków nie można osiągnąć takiego stopnia ignorancji tudzież głupoty, której ktoś nie będzie w stanie pobić. Uproszczając - bezwzględny szczyt głupoty nie może zostać osiągnięty."

Kolejny przykład.
Mój pracodawca ma zlecenie od dużego i poważnego klienta (firma zatrudnia w Polsce kilkaset osób, przedstawicielstwa w kliku krajach EU, rekomendacje kliku rozpoznawalnych światowych marek). Od samego początku klient jest "problemogenny" - spotkania odwoływane w ostatniej chwili, problemy z ustaleniem terminów (telefon o 17 w piątek, że oni mogą testy zrobić TYLKO dzisiaj o 19, ale mają okno 2h i mamy przyjechać - sorry ale w 1h nie zbiorę ekipy), na spotkanie nie przychodzili kluczowi ludzie, nie robienie testów, na maile odpowiadali po tygodniu albo wcale etc.

My jesteśmy gotowi od około 2 tygodni w końcu po przepychankach jest termin - mamy okno na pracę od 2-5 nad ranem z zastrzeżeniem, że ta 5 to absolutny, nieprzekraczalny deadline. Przyjeżdżamy całą ekipą ze sprzętem na 0:45 (uzgodnione, że będziemy godzinę wcześniej coby się przygotować i o 2 zacząć już konkretną pracę). U klienta nie ma nikogo, ochrona też nic nie wie.

Po 30 minutach zadzwoniłem do menadżera projektu ze strony klienta - facet wk...ny na cały świat, że ktoś go budzi - wyłuszczam sprawę. Gość coś się dowie, coś załatwi i w przeciągu kwadransa da znać, ale jest martwa cisza, za to parę minut przed 1 przyjeżdża człowiek od klienta (podobnie nabuzowany jak menadżer) i wpuszcza nas na włości. Okazuje się, że gość jest administratorem biura, dostał telefon, że ma przyjechać i wpuścić, dalej on nic nie wie i właściwie go to nie interesuje. Na moje pytania o osoby z IT, które zgodnie z wytycznymi miały być, wzrusza ramionami, do nikogo dzwonić nie będzie, menadżer z którym rozmawiałem wcześniej ma wyłączony telefon.

Dzwonię do opiekuna biznesowego projektu ze swojej strony - w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniam mu na czym stoimy z robotą (raczej leżymy), przez telefon słyszę jak gość robi coraz większego karpika wraz z tym jak docierają do niego przekazywane informacje, po chwili ciszy jest decyzja - kończymy tę farsę, pisz Vege notatkę i będziemy to wyjaśniać.

Wróciłem do biura, napisałem notatkę do w/w opiekuna oraz do wiadomości wszystkich świętych wróciłem do domu i do spania.

O 12 mam telefon - muszę jechać do firmy bo się armagedon rozpętał, klient tnie głupa, mamy pilne spotkanie na najwyższym szczeblu z klientem na 14.
Pojechaliśmy na to spotkanie - takiego prania brudów przy obcych to jak już ładnych kilka lat w branży pracuje nie widziałem. Okazało się, że jest konflikt u klienta na poziomie departamentów - wdrożenie które robiliśmy było na zlecenie departamentu finansowego i z jego budżetu. O ile nasza praca była uzgodniona to departament finansowy z IT się nie ugadali - z czyjego budżetu ma być płacony przyjazd informatyków, taksówki dla nich. DF nie zgodził się na budżet, który IT im przedstawił do zaakceptowania, w związku z tym wdrożeniem (akcje typu nie mamy wolnych zasobów sprzętowych musimy kupić, ale na koszt waszego departamentu) w związku z czym dyrektor IT umył od wszystkiego ręce.
Generalnie wszystkie osoby od nas siedziały tam z szeroko otwartymi ustami oglądając ten teatrzyk, nawet wiceprezes nie był w stanie uspokoić pyskówek pomiędzy swoimi dyrektorami.

Teraz mamy przepychankę, który departament klienta ma zapłacić za nasz przyjazd, a i kolejny termin wdrożenia nie jest uzgodniony.

Praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (375)

#68298

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę przyznać, że nie byłem świadomy jak ludzie potrafią być odrealnieni/bezczelni/wredni (nie ma tu "niepotrzebne skreślić").

W ramach wolnych weekendów pomagam koledze, który prowadzi warsztat samochodowy w jego nowym odłamie działalności - tuning i restaurowanie samochodów.
To co ludzie odstawiają, to jest jakaś abstrakcja.

- Zróbcie mi coś za darmo, jestem moderatorem fora fanów modelu/marki, to was tam zareklamuje
- Sorry, ale nie jesteśmy zainteresowani.
- Tak was obsmaruję, że pies z kulawą nogą do was nie przyjedzie.

Klient się dopytuje o koszt renowacji.
- Zrobienie tego będzie kosztowało x PLN
- No trochę drogo, ale jak trzeba to robimy.
Przychodzi do odbioru:
- Fajnie Panowie to wyszło, ale ja wam mogę tylko 0,5x zapłacić, resztę w przyszłym miesiącu oddam, OK?
- No OK, samochód w takim razie w też w przyszłym miesiącu wydamy, do X trzeba będzie doliczyć jeszcze koszt garażowania.

Przyjeżdża koleś zdezelowanym trupem i chciałby go do sportu zrobić (koszt doprowadzenia samochodu do stanu, w którym uczciwie by przeszedł przegląd w SKP to ca. 60-75% wartości tego egzemplarza). Kasy nie ma, ale zgodzi się żebyśmy byli jego sponsorem i on nas będzie reklamował na imprezach, a w czym startujesz, na razie to w KJS - sorry, ale podziękujemy za taką ofertę.

Facet prowadzi sklep motoryzacyjny, chce żeby mu zrobić do kilku modeli (popularnych) lusterka z włókna węglowego, zamówi partię po 5 kompletów z każdego modelu po x PLN za komplet, z opcją zamówienia kolejnych. Zrobiliśmy pierwszą serię, facet przyjechał, wziął towar, przy okazji chciał też zabrać formy i jeszcze "zdziwiony", że form mu nie oddamy (czytaj oburzony bo on myślał, ze formy też są jego.

W ramach wyjaśnienia forma to najdroższy i najbardziej pracochłonny element, projekt robiła nam dziewczyna zajmująca się grafiką, na jego podstawie trzeba zrobić model, z modelu ściągnąć formę i opracować podziały (podzielić całą formę na części tak żeby a) wydobycie elementu było proste i nie narażało go na uszkodzenie przy tym zabiegu b) forma była zrobiona zgodnie z "zasadami sztuki" c) po wyjęciu z formy gotowy element miał jak najmniej widocznych nieestetycznych śladów w miejscach, w którym części formy się łączą).

Kolejny mądry - on ma pomysł na kompozytową osłonę pod silnik (zamiast plastikowej, dodatkową moglibyśmy nad aerodynamiką takiej osłony popracować) - my byśmy mu ją wykonali, a on przetestuje - jak będzie działała tak jak myśli, to on ją od nas kupi (wtedy też by formę kupił) - poprosiliśmy gościa o ofertę na piśmie, bo nie wierzymy w to co przed chwilą usłyszeliśmy.

W ramach wyjaśnienia co to KJS - Konkursowa Jazda Samochodem, amatorska impreza (nie są tam dopuszczeni kierowcy z licencją poza klasą dla gości), a samochody nie muszą mieć specjalnego przygotowania.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (306)