Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39845
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#60422

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia "przytargana" z długo weekendowego spotkania

Bratanek kolegi po maturze postanowił sobie co nieco dorobić w wakacje i zaczął wertować ogłoszenia, w końcu znalazł coś co go zainteresowało mniej więcej w takim brzmieniu "potrzebna osoba z prawem jazdy kat.B i własnym samochodem. Doświadczenie nie wymagane".

Młodzian wysłał CV i został zaproszony na rozmowę na której dowiedział się, że oferta dotyczyła pracy gońca i zostanie "zatrudniony" na podstawie umowy cywilnoprawnej, w pracy ma się meldować na 9, odbierać przesyłki wychodzące i najpóźniej o 15 ma być z powrotem z przesyłkami przychodzącymi. Za te 6 godzin stawka wynosiła 60 zł. Pani rekrutująca podkreśliła, że 10 PLN brutto za godzinę to powinna być bardzo atrakcyjna stawka dla 19-latka.

W tym miejscu młody zapytał się Pani jak będzie rozliczany z kosztów użytkowania samochodu - czy to będzie "kilometrówka" czy będzie miał przywozić rachunki za paliwo i na tej podstawie będzie mu zwracane?
W tym miejscu usłyszał odpowiedź, która skłoniła go do rezygnacji z bardzo atrakcyjnej oferty dla 19 latka - Pani stwierdziła:
"jakby mieli zwracać koszty użytkowania samochodu, to by szukali osoby z doświadczeniem i dali służbowy samochód, by to ich taniej wyszło".

Jak to usłyszałem to mi się przypomniał dowcip jak to spółdzielnia szukała palacza do osiedlowej kotłowni - warunki świetne, ale jeden warunek - własny węgiel.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 822 (844)

#60081

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W niedzielę niewiele brakowało żebym zrozumiał postępowanie Breivik'a, ale po kolei:

Na sobotę byliśmy zaproszeni na spęd rodzinny do babci mojej ślubnej, osobiście wolałbym dostać grypy żołądkowej niż tam jechać, ale trudno. Umówiliśmy się, że ja prowadzę (= nie piję), do samochodu zabraliśmy jeszcze OMC szwagra i szwagierkę i pojechaliśmy - prawie 300 km w jedną stronę.
Poza epizodem, w którym jakiś kuzyn ganiał mnie z flaszką i starał się przekonać do pomysłu, żeby jego córka która właśnie zdawała maturę poszła na studia w Wawie i w tym czasie u nas zamieszkała (jak po 30 minutach mu nie wyszło to poszedł do mojej żony, ale ona chyba wykazała się większą asertywnością, bo po 5 minutach kuzyn odszedł od niej wyraźnie niezadowolony), impreza była nad wyraz nudna i spokojna.

W niedzielę przed południem zaczęliśmy się zbierać - OMC w poniedziałek na 6 do roboty, żona na 7, lekko licząc 5 do 6 godzin drogi przed nami, a jeszcze psa muszę od brata odebrać to chcieliśmy jak najszybciej wyjechać i tu zaczęły się jazdy.
Do samochodu podszedł jakiś kuzyn (gość jeszcze ledwo na oczy widział) który bez ceregieli i pytania wpakował się za kierownicę, po chwili oglądania rzuca tekstem "daj kluczyki"
W tym miejscu wywiązuje się taka konwersacja:

[J]a - Po co?
[N]awalony [K]uzyn - Chce się przejechać.
[J] - No chyba żartujesz.
[NK] - Ale o co ci k***a chodzi?
[J] - Człowieku nawalony jesteś jeszcze jak Messerschmitt, dwa z zasady nie daje "się przejechać", bo jak coś się stanie to chętnych na pokrycie szkód już tak szybko nie ma.
[NK] (już mocno podniesionym głosem) - Nie p*******ol, tylko dawaj te kluczyki.
[J] - Starczy tego, wysiadaj.

W tym miejscu przy samochodzie robi się tłumek, podzielony na 2 frakcje - jedni optują, żeby dać się Heniowi przejechać, drudzy mówią mu żeby wysiadł. OMC nie wytrzymał i jako jeszcze nie z rodziny stwierdził, że jego konwenanse nie obowiązują i "subtelnie" kazał Heniowi wysiąść, sugerując jednocześnie pomoc jak by ten miał jakieś obiekcje - pomogło.

Na tym nie koniec - "ulubiona" Ciocia mojej małżonki wpadła na pomysł, że zanim pojedziemy to, żebym porobił za taksówkę i porozwoził część gości - za nim zapytała nas o zdanie już złożyła zainteresowanym propozycje (kto by nie przystał na darmową taksówkę). Pytam się gdzie mam kogo zawieść - Zdzisiów do X, Janków do Y, Franków do Z - ok. Tylko do Z to jest 70 km w jedną stronę - sorry ale my chcemy w miarę szybko wyjechać, a to jest 2h tam i z powrotem, dwa samochód na wodę nie jeździ. Co słyszę w odpowiedzi - nie przesadzaj Vege, w Warszawie pracujesz to cię stać. Zanim zdążyłem się odezwać, inicjatywę przejęła moja małżonka i skończyła dywagacje stwierdzeniem - "Wujek wczoraj się chwaliłeś, że masz tyle zleceń, że musisz ludzi z kwitkiem odsyłać - to na taksówkę Cię stać" - foch jak stąd do Moskwy i z wycieczki do Z nici.

Na koniec Zdzisiu stwierdził, że przy okazji to on od dziadków z garażu worki z wylewką zabierze - ile? Niewiele 5 worków po 40 kg, w czym problem Vege przecież masz kombi.
Na pytanie czemu sam po to nie przyjedzie - bo jego Audi to nie dostawczak żeby nim cement wozić, sorry Zdzisiu mój samochód to też nie dostawczak.

W drodze powrotnej ślubna żartowała, że jak w przyszłym roku znowu coś takiego się będzie odbywało, to mi nawet nie zaproponuje jazdy, bo w odpowiedzi może dostać pozew rozwodowy.

Zjazdy rodzinne

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 773 (859)

#60248

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świat nie jest idealny, mam na tyle dużo wiosen za sobą, żeby z niektórymi "trudnościami" się pogodzić, ale są ludzie którzy za cholerę nie dają podstaw do jakiegoś w miarę akceptowalnego poziomu współpracy.

Pan Piekielny jest właścicielem firmy która dla mojego pracodawcy wykonuje instalacje i obsługę klimatyzacji. Z tak nonszalanckim stosunkiem do swoich obowiązków chyba nawet w urzędzie się nie spotkałem. Niestety ze względu na pracę byłem zmuszony do współpracy z tym indywiduum(czas przeszły dlatego że po ostatniej jego akcji "moja" firma zerwała umowę).
Grzeszki Piekielnego miały charakter od śmiesznych do absurdalnych - od bagatelizowania takich "drobnostek" jak SLA (gwarantowany poziom usług) do prób "przekupstwa" czy oszustwa - na zasadzie wystawie fakturę na "trochę" więcej czynnika roboczego, czy próba wymuszenia podpisania odbioru pod nieskończoną pracą, a standardem już było wystawianie faktur za naprawy sprzętu będącego na gwarancji.
Ale ostatnio Piekielny przepałował w swoich próbach testowania wytrzymałości materii, ale po kolei.

U jednego z klientów wysypała się klimatyzacja w serwerowni - problem duży bo klient świadczy usługi w trybie 24/7/365, w związku z czym na cito dostarczone przemysłowe klimatyzatory przenośnie, problem zagaszony ale nie ugaszony bo jak się jeszcze trochę ociepli to przenośne nie dadzą rady, nie wspominając o obciążeniu instalacji elektrycznej.
Ze standardową prawie 100% obsuwą dojeżdża ekipa Piekielnego i po 30 minutach grzebania stwierdza, że oni nie mają co tu robić bo nie mają części, na ich magazynie też nie ma - trzeba zamawiać z magazynu w Holandii albo Austrii. Zgodnie z umową w takiej sytuacji firma ma 72h na ściągnięcie części i naprawę.
Ok. wyjścia nie ma czekamy, dorzuciliśmy jeszcze kilka przenośnych urządzeń, ku nieskrywanemu niezadowoleniu klienta zrobiliśmy relokacje kilku usług tak żeby parę urządzeń położyć co by bez potrzeby nie grzały i czekamy na części do naprawy klimatyzatora.
Termin naprawy umówiony wszyscy zwarci i gotowi czekają na miejscu (godziny wczesno-poranne) - przyjeżdża Piekielny - sam bez ekipy i informuje, że części nie ma w magazynie, no on znalazł co potrzeba we Włoszech ale z tamtą firmą on nie ma umowy to jak ma ją ściągać to musi renegocjować stawkę (sprzęt na gwarancji), bo tak to mu się nie kalkuluje.
W tym miejscu wywiązuje się taki mniej więcej dialog:
[P]iekielny, [J]a
J - Panie Piekielny, a płacenie kar umownych to się panu kalkuluje?, zdaje pan sobie sprawę, że od tej chwili również będziemy na pana re-fakturować koszt wynajęcia sprzętu?, zgodnie z umową.
P - no własnie w tej kwestii panie Vege
J - ???
P - Pan rozumie, że to nie jest moja wina, tutaj nie ma żadnych podstaw, żebym ja ponosił jakieś dodatkowe koszty i płacił kary umowne, ja bym chciał żeby pan mi podpisał protokół
J - w takiej sytuacji pana się jeszcze żarty trzymają ...
P - no ale co panu zależy, przecież pan jest tylko pracownikiem. ***** to nie pańska firma.
J - udam, że tego nie słyszałem. Jednocześnie radzę żeby Pan się zastanowił nad ściągnięciem tych części z Włoch, bo w takiej sytuacji my nie mamy wyjścia tylko ściągnąć zewnętrzny agregat i agregat prądotwórczy.
P - Pan chyba żartuje
J - Panie Piekielny, nas też obowiązuje umowa z naszym klientem, nie widzę podstaw żebyśmy my płacili kary, bo pan nie potrafi się wywiązać ze swoich zobowiązań.
J - teraz pana przepraszam, muszę zadzwonić do swojego przełożonego

Na koniec od wsiadającego do samochodu Piekielnego usłyszałem, że on nie omieszka poinformować swoich pracowników komu mogą podziękować jak im będzie wypowiedzenia wręczał.

Praca

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (571)

#59694

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zdobyć tytuł aroganta roku tudzież Beta vulgaris (buraka pastewnego).

Przyjść do sklepu rowerowego wraz z żoną i tak na oko 12-letnią córcią i przez ponad godzinę angażować 3/4 personelu, wybierając, przymierzając, wybrzydzając (a ten rower to tylko w takim kolorze występuje?) rowery dla siebie, żony, dziecka, następnie zabezpieczenia - które lepsze, które gorsze, jakie wady, jakie zalety, po czym przejść do kasków, okularów, spodenek, bidonów itp.
Jak już wydawało się, że szanowna rodzinka jest zadowolona, naradziła się między sobą i dokonała wyboru wywiązuje się taki dialog pomiędzy sprzedawcą, a klientem.

[S] - Rozumiem, że dokonał Pan już wyboru?
[K] - Tak, tak już wszystko wiem
[S] - Dobrze, to będzie gotówka czy karta?
[K] - No nie, nie zrozumieliśmy się, ja nie mam zamiaru przepłacać, ja tu tylko przyjechałem zobaczyć jak te rowery i to wszystko na żywo wygląda, przymierzyć i porozmawiać z fachowcem. Ja nie jestem pierwszy naiwny jak to wszystko taniej w internecie można kupić.
Minę sprzedawcy po tym co usłyszał można opisać jako bezcenną.

sklep rowerowy

Skomentuj (88) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (736)

#59621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rosół nie zupa, szwagier nie rodzina (tym bardziej nie własny), przejmować by się nie należało, ale krew człowieka zalewa.

Szwagier mojego brata to mistrzostwo świata w zrażaniu do siebie ludzi - wynika to głównie z jego roszczeniowej postawy jak i z faktu, że wszystkich traktuje przedmiotowo, chyba w życiu nic nigdy nie zrobił bezinteresownie - gość jest mechanikiem samochodowym i od swojego teścia u którego przez długi okres mieszkał "na krzywy ryj" wraz z żoną zażądał pieniędzy za pojechanie z nim i sprawdzenie samochodu przed kupnem. Takim małym epizodem była akcja w której poleciał z pracy po tygodniu po tym jak się okazało, że nie mniej nie więcej tylko okrada właściciela warsztatu, jak ktoś myśli, że miał jakieś poczucie winy to jest w błędzie, tu cytat:
"ch** myślał, że sobie frajera znalazł co go będzie za takie psie pieniądze dorabiał" - smaczku dodaje fakt, że ową pracę miał załatwioną po znajomości.
W chwili obecnej koleś mieszka w wynajmowanym domu i prowadzi jakiś dziwny interes związany z naprawami samochodów.

W dniu wczorajszym gość do mnie dzwoni z zapytaniem czy mam jakieś plany na wieczór, jako że faceta znam nie od wczoraj i mając świadomość, że bezinteresownie to on nawet SMS'em życzeń na nowy rok nie wyśle, od razu przeszedłem do meritum - czyli czego potrzebuje.
Tutaj słyszę tekst jak bym po pracy, do niego podjechał, bo on kupił nowy komputer i to mu nie działa, tamto mu nie działa, potrzebuje oprogramowanie do interfejsu diagnostycznego, dla niego to czarna magia, a dla mnie parę minut roboty (tia szczególnie to oprogramowanie do diagnostyki to wsadził - wyjął). Na koniec słyszę "Vege nie bierz fury, po drodze kup kilka browarków, to się napijemy, pogadamy, a ty mi zrobisz ten komputer - to co koło 18 będziesz?".

Generalnie miałem już plan na czas po pracy - musiałem wymienić klocki hamulcowe w swoim samochodzie, poza tym nie uśmiechało mi się tłuc przez pół miasta komunikacją miejską, a już szczególnie oglądać tego człowieka.
Tak więc poinformowałem go, że nie ma opcji, chyba, że robimy transakcje wiązaną - on mi wymieni klocki ja mu w tym czasie zrobię ten komputer.

W tym miejscu nastąpiła obraza majestatu - co ja sobie wyobrażam, on mnie prosi o przysługę, a ja chce z niego frajera zrobić, wymiana klocków u niego to lekko 8 dych kosztuje itd.
Nie widziałem sensu kontynuowania tej rozmowy i stwierdziłem, że w takim razie niech szuka kogoś innego do zrobienia mu komputera.

Po pracy pojechałem do wujka do garażu zająć się wymianą klocków. "Grzebiemy" sobie z wujkiem przy tych hamulcach i nagle dzwoni telefon - szwagierek mojego brata.
Odbieram i gość na mnie z mordą, że umawialiśmy się na 18 jest prawie 19, a mnie nie ma, on ma na jutro klienta umówionego, ten interfejs jest mu potrzebny itp.
Szczęką mi z deko opadła jak to usłyszałem. Jak skończył swój monolog to go powtórnie poinformowałem, że nie ma opcji żebym do niego przyjechał bo mam co robić. Poinformowałem go również, że nie widzę najmniejszego powodu żeby poświęcać czas na rozwiązywanie jego problemów, skoro on nie może poświecić 30-40 minut, żeby w zamian pomóc mi.
W tym miejscu usłyszałem, że jestem "wrednym ch***" i się koleś rozłączył.

Jak ktoś myśli, że na tym sprawa się skończyła to jest w dużym błędzie - nie minęło 40 minut jak dostaję telefon od swojej bratowej z zapytaniem a co come on? Bo co zrobił Jaśnie Pan - nakręcił żonę, ta zadzwoniła do siostry z pretensjami i, że ja mam przyjechać i zrobić ten komputer, bo to narzędzie pracy Jaśnie Pana i on bez tego nie może zarabiać.
Jak bratowa usłyszała jakie znowu fanaberie ma jej szwagier, to stwierdziła, że tu tylko eutanazja może pomóc.

P.S
Dzisiaj się dowiedziałem, że siostra mojej bratowej dzwoniła jeszcze o 21 z pytaniem, o której ja w końcu do nich dojadę.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (933)

#59318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę byłem na czymś co dumnie było nazwane szkoleniem (bardziej to to przypominało prezentacje produktu i promocje firmy, ale nie o tym).
Jednym z punktów tego zjazdu były mniej lub bardziej powiązane z tematem popisy krasomówcze. Jednym z przemawiających był dyrektor generalny pewnej firmy, który przeczytał pokaźnych rozmiarów elaborat o etyce korporacyjnej, przestrzeganiu zasad itp. na bezpieczeństwo informacji. Jednym z punktów był wpływ stosunków i ich klarowność w relacji pracodawca - pracownik. I tutaj mieliśmy o tym, że jak to dobra współpraca i docenianie pracownika odwdzięcza się wzajemnym zaufaniem i zaangażowaniem, o przejrzystości zamiarów, etyce pozyskiwania pracownika, wypracowywaniu standardów, prawie etc.
Tyle teorii dalej jak to wygląda w praktyce.

Na przerwie spotkałem znajomego, który do niedawna pracował w firmie zarządzanej przez w/w prelegenta i mi krótko powiedział jak jego deklaracje mają się do rzeczywistości.

Firma poszukiwała pracownika na cito - jak kandydat poinformował, że ma miesięczny okres wypowiedzenia to mu zaproponowali, że na ten miesiąc załatwią mu zwolnienie lekarskie, a żeby nie był stratny podpiszą z nim umowę o dzieło - jak cholera "zgodnie z prawem" i do tego jak etycznie.
Kandydat dogadał warunki zatrudnienia, jak przyszło do podpisywania umowy stawka na papierze była o 1/4 niższa, niż to co wynegocjował - stwierdzenie osoby rekrutującej - nie przewidziała, że "góra" nie zgodzi się na taką stawkę jak ustalili.
Kolesiowi razem z umową dali do podpisania wypowiedzenie za porozumieniem stron in blanco (bez daty).

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (392)

#59105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że ostatnio pojawiło się kilka historii o kupnie/sprzedaży samochodów i piekielnych handlarzach, napisze jak to potrafi wyglądać, z "drugiej strony barykady" - czyli o sprzedaży samochodu.

Lat temu już kilka (bo pod koniec ubiegłej dekady) wystawiłem na sprzedaż swoją dumę i radość - no cóż facetowi po ślubie priorytety się zmieniają, pojawiają się różne dylematy (typu zakup Kayab AGX czy zmywarki których to lepsza połowa nie do końca chce zrozumieć :)), poza tym samochód swoje lata miał i mimo, że dopieszczony i doinwestowany (cytując klasyka "człowiek dba bardziej jak o żonę" :)) to każdy zakup zaczynał się robić poważnym procentem wartości samochodu tym bardziej, że auto nie typowe i niektóre graty trzeba było zamawiać w ASO.

Tak więc samochód wymyłem w środku i na zewnątrz, świeży wosk położyłem, prze polerowałem, żeby się lakier błyszczał jak psu jajca, porobiłem naście fotek, wypracowałem pokaźnych rozmiarów elaborat o samochodzie i jego historii (który do celów publikacji na portalu ogłoszeniowym musiałem równie pokaźnie skrócić) i wystawiłem na sprzedaż - i tu zaczyna się piekielność w postaci potencjalnych chętnych których można podzielić na kilka kategorii.

1) Chętnie wezmą, ale nie mają kasy to może bym się zgodził na zamianę za rasowego psa, quada, futro po teściowej (autentyk - facet oferował mi część w gotowce część w futrze z norek), a najlepiej to rozłożył na nieoprocentowane raty na 10 lat, albo obniżył cenę o połowę.

2) Handlarze - tu można opisać w miarę krótko - nie interesuje ich w jakim samochód jest stanie, nie muszą go nawet oglądać byle bym obniżył cenę o 30-40% i podpisał umowę in blanco.

3) kupujący w asyście "śwagra specjalisty - złotej rączki" - generalnie temat na osobną historię, jeden spec stwierdził, że "nisko siedzi czyli resory są do wymiany" (nie sprzedawałem Poloneza tylko samochód z wielowahaczowym zawieszeniem z przodu i z tyłu). Inny stwierdził, że samochód miał klepany cały bok (samochód od nowości blacharza nie widział, jedynym elementem którego się tykał lakiernik by tylni zderzak który ktoś mi przytarł na parkingu) - na nic się zdawały tłumaczenia, że mogę im na piśmie dać oświadczenie, że poza tylnym zderzakiem samochód nie miał napraw blacharskich czy lakierniczych, że jak chcą to możemy pojechać do warsztatu gdzie mają miernik lakieru - był bity w bok i koniec i chce im szrot po dzwonie wcisnąć. Kolejny mistrz mechaników rzucił tekst po dłuższym patrzeniu pod maskę do swojego brata(szwagra?) - Heniu, to nie ma sensu tu jest wtrysk tu tylko sekwencje można założyć (żeby było śmiesznej kod silnika i informacja o tym, że jest wtrysk wielopunktowy była w ogłoszeniu).

4) Cwaniaczki - narzekacze - mam zwyczaj przechowywania wszystkich faktur/gwarancji/rachunków i byli potencjalni kupcy których od bieżącego stanu samochodu bardziej interesowało to moje archiwum i tu się zaczynały jazdy - Panie tu tyle klocki kosztują, ja to mniej zapłaciłem za wymianę całego zawieszenia w Lanosie, jak na tą cenę to za drogi w utrzymaniu ten samochód, pan chcesz za niego tyle kasy to pan przynajmniej nowy komplet opon dokup, ja panu tyle nie zapłacę no chyba, że pan najpierw gaz założy - itp., itd.

5) Amatorzy jazd próbnych - generalnie przyjeżdżała grupka 3-4 kolesi z jednym zamiarem - panie daj pan kluczyki my sobie parę rundek po okolicy zrobimy zobaczymy jak to jeździ i powiemy czy to weźmiemy i za ile. Temat był prosty do załatwienia - mogę pojechać z jednym z nich do warsztatu, a jak chcą sobie "robić rundki po okolicy" sami to poproszę o zabezpieczenie w gotówce za pokwitowaniem - generalnie skutkowało, raz tylko musiałem "postraszyć" wezwaniem Policji bo zaczęło się robić nie miło.

Raz przyjechał starszy Pan z wnukiem, któremu obiecał samochód jak ten się na studia dostanie - dobrze, że to było na początku perypetii ze sprzedażą to jeszcze miałem na tyle przyzwoitości, żeby facetowi powiedzieć, że to nie jest samochód dla 19 latka który 3 tygodnie wcześniej odebrał prawo jazdy (po krótkiej przejażdżce facet przyznał mi racje).

Po prawie 3 miesiącach zawalonych weekendów, odbierania telefonów o różnych przedziwnych porach, odbierania i odpowiadania na dziesiątki mniej lub bardziej poważnych maili, napisał do mnie facet z prośbą o więcej szczegółów na temat samochodu i kila szczegółowych fotek, przyjechał ze swoim miernikiem lakieru, przejrzał faktury i rachunki spytał czy mogę z nim podjechać do ASO bo umówił stanowisko, bo chce jeszcze płytę podłogową sprawdzić. Jak się okazało że wszystko jest zgodne z tym co mu wysłałem, to nawet nie za bardzo próbował negocjować cenę. Po podpisaniu umowy powiedział, że on już wcześniej moje ogłoszenie miał na oku ale cena trochę wykraczała poza jego budżet. Tylko jak w międzyczasie obejrzał z 3 czy 4 takie samochody to moja cena nie okazała się taka wygórowana w porównaniu do stanu samochodu.

Sprzedaż samochodu

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (563)

#58445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sweet_Fairy (http://piekielni.pl/58443)przypomniała mi też jedną "piekielną" historię weselną.

W zeszłym roku byliśmy zapraszani na ślub (dalekiej) kuzynki żony. Generalnie byliśmy w lekkim szoku, bo kontaktu ani z nią, ani z jej najbliższą rodziną jakiegoś specjalnego nie utrzymujemy (bliżej prawdy było by napisać, że praktycznie to zerowy), no ale cóż, przyjechali, zaproszenia wręczyli i mówią, że wpadli na pomysł z listą prezentową - tak żeby się prezenty nie dublowały, to oni mają listę - "najpotrzebniejszych drobiazgów na nową drogę życia".

Pokazują nam tą listę, a tam wśród tych "najpotrzebniejszych drobiazgów" takie rzeczy jak wypasiony lapek, tablet z wysokiej półki, zacnych rozmiarów TV (oczywiście podane jakie modele państwa młodych zadowolą) i jeszcze kilka "nietanich" sprzętów "niezbędnych" do domu.

Najlepszy numer był w tym, że prezenty w cenach rozsądnych czyli nie przekraczających tych 800 PLN były już zarezerwowane. Na moją sugestię, że lapek za przeszło 4000 to trochę drogi prezent, czy rozważają ewentualność "zrzuty" w kilka osób na takie droższe prezenty, zaczęły się dziwne tłumaczenia. Że liczą na to, że każdy przyniesie swój prezent, że nie chcą powodować jakichś spięć, że jeden się wykosztował i sam kupił, a inni zrobili zrzutę itp.

W momencie jak się dowiedzieliśmy, że cała impreza jest w miejscowości oddalonej od nas o prawie 300 km, a wszelkie tematy związane z noclegiem po weselu goście organizują sobie we własnym zakresie (nawet nie jest kwestia płacenia za czyjś nocleg, ale zorganizowania jakichś niedrogich miejsc noclegowych), to żeśmy po prostu od razu podziękowali.

Później "pocztą pantoflową" dowiedzieliśmy się 2 kwestii
a) spora liczba gości wypięła się na całą imprezę i w ostatnim momencie odwołała swój przyjazd
b) narzeczeństwo listę gości i kolejność zapraszania obrało wg. ciekawego klucza - goście "obowiązkowi" (rodzeństwo, świadkowie, dziadkowie, rodzice chrzestni) byli zapraszani pierwsi i oni załapali się na rozsądne pozycje z listy, reszta była zapraszana w kolejności kto wg. narzeczeństwa ile ma i kogo na lepsze prezenty będzie stać i ci byli zapraszani na samym końcu.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 654 (698)

#58348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie skończyłem rozmowę telefoniczną z równoległym wszechświatem (muszę sprawdzić na stronie operatora ile za minutę to kosztowało ;))

Ale po kolei.
Szukamy ze znajomymi domku do wynajęcia na parę dni wolnego które udało się wygospodarować i znalazłem fajną ofertę w górach - domek z dwoma 2 osobowymi pokojami z łazienkami i duży salon z kuchnią i kominkiem - o to właśnie chodziło. Cena znośna, zdjęcia zachęcające, miejscowość mi znana - dzwonie dopytać o szczegóły.
Odbiera bardzo miły starszy Pan, doprecyzowuje temat - termin wolny, żadnej kaucji nie wymaga bo ma 3 domki na działkach sąsiadujących z jego posesją, pytam się o rezerwacje, jak ewentualnie można mu zaliczkę wpłacić i w tym momencie pada pytanie:

- Czy państwo są małżeństwem?

No dobra Pan po głosie wnioskując swoje lata ma, tak jak swoje zasady moralne, może się kiedyś sparzył na jakiejś wynajmującej parce, więc odpowiadam zgodnie z prawdą, śmiejąc się, że tak dwa małżeństwa by przyjechały.
Kolejne pytanie spowodowało zapalenie wszelkich możliwych kontrolek ostrzegawczych

- A czy państwo macie ślub kościelny?

Już nie śmiejąc się odpowiadam, że raczej nie muszę się obcemu bądź co bądź, człowiekowi spowiadać z własnego światopoglądu.
W tym momencie dostaje wykład, że przez telefon wydaje się bardzo sympatycznym młodym człowiekiem, ale on z założenia nie wynajmuje osobom które żyją w grzechu, bo on nie może mieć pewności jacy to ludzie, a po takich co nie żyją po Katolicku to się można wszystkiego spodziewać itd.

Dobra za własne pieniądze to ja się indoktrynować nie dam i w tym miejscu już nie wdając w żadne zbędne dyskusje bardzo dziękuje Panu za informacje i daje jasno do zrozumienia że, rezygnuje.

Pan chyba nie chciał zarobić, a parę ogłoszeń dalej jest też fajny domek w tej samej miejscowości...

Indoktrynacja urlopowa

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 356 (618)

#58217

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracam sobie w ten piękny lutowy poranek po nocnych manewrach, związanych z testami gwarantowanego układu zasilania u klienta, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku (od 19 do jakiejś 4:20 siedziałem na 4 literach, w między czasie wypiłem 2 kawy, oszamałem ryż smażony z krewetkami, a moje czynności służbowe ograniczyły się do weryfikacji i podpisania protokołu, że w logach nie zanotowano żadnych zdarzeń związanych z przełączeniem na awaryjne systemy zasilania - cóż klient płaci może wymagać, w końcu jego pieniądze).

Żeby drogi nie nadrabiać pojechał Vege "opłotami", czyli drogą wiodącą na obrzeżach parku z całkiem sporym jeziorkiem przylegającym do samej ulicy. Po wyjechaniu z za zakrętu w świetle reflektorów ujrzał Vege scenkę trochę odbiegającą od tego, czego można się spodziewać o c.a 5 nad ranem na bocznej drodze - biegiem wsiadającego od strony pasażera kolesia i samochód ruszający z piskiem w obłokach spalin, po samochodzie na środku drogi zostały dwa spore śmieć-worki.
Pomyślałem, że tępe buraki chciały do parku śmieci wywieźć, zatrzymałem, żeby przynajmniej zdjąć te wory z drogi, ale zanim wysiadłem z samochodu zobaczyłem w świetle reflektorów, że jeden worek się rusza (dobra ponad 20h na nogach to człowiek może być zmęczony, ale zwidów jeszcze nie powinienem mieć). W każdym worku była włochata kulka w rozmiarze XL i cegła.

Sku....ny chciały w jeziorku utopić 2 szczeniaki.
Zapakowałem worki do bagażnika (do kombi także spokojnie :)), Po przejechaniu 30 metrów po heblach i z powrotem do bagażnika bo w nerwach podniosłem worki za tasiemki do ścigania :) i telefon do zaprzyjaźnionej Vet.
Co się w gabinecie okazało:
- pieski (pies i suczka) to około 10 tygodniowe na 99% rasowe owczarki niemieckie
- pieski są odchowane, dobrze odżywione, na pewno nie są to psy z jakiegoś dzikiego miotu
- niestety chip'ów ani tatuaży nie było
Pani doktor rozpuściła wici po okolicznych gabinetach i nie tylko, jak się właściciel nie znajdzie to ona je przygarnie
W tym miejscu parę pytań, parę wniosków.
- jakim trzeba być idiotą żeby chcieć zabić dwa odchowane zdrowe szczeniaki, o nie małej wartości?
- pieski mogły być ukradzione i jak się zrobił żar przy d..ie to ktoś chciał się pozbyć dowodów.
- "dobro sąsiedzka przysługa" - sąsiad mnie wk...ił to ja mu psy utopie
- raczej mało prawdopodobne, że ktoś chciał się pozbyć w tak mało humanitarny sposób nieudanego zakupu - na takie psy chętny bez problemu by się znalazł.

P.S
Od ślubnej dostałem opi...ol jak koza za obierki, bo z tego wszystkiego zapomniałem zadzwonić, że będę później, a ona już miała czarnowidztwo, że zasnąłem za kółkiem i się rozwaliłem na latarni :)

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 618 (698)