Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39845
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#67214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i znowu zostałem wrednym s....em - jakoś to przeżyje, tym bardziej, że usłyszeć taką opinię o sobie z ust tego człowieka to komplement.

Wczoraj dość późnym wieczorem (niektórzy mają potężne problemy ze zrozumieniem faktu, że niektórzy to do pracy chodzą) odebrałem telefon od kuzyna swojej małżonki - facet chyba całe życie uczciwie nie przepracował jednego dnia, cały czas jakieś kombinatoryjki, złote interesy i tym podobne pomysły - bo "pracować to muszą woły".
Gość wpadł na genialny pomysł, że ja albo żona mamy (nie "czy możecie pomóc" tylko "macie") załatwić jego córce (lat 18) pracę na wakacje - najlepiej łatwą prostą i przyjemną, a co najważniejsze dobrze płatną - w Wawce. Pracujecie, oboje specjaliści, co to dla was.

Dziewczyna to taki sam niebieski ptak jak tatuś, do tego chodzące roszczenie i kombinowanie, więc w kilku dosadnych słowach wytłumaczyłem, że raczej nie będziemy w stanie znaleźć nic co by szanowną córcię satysfakcjonowało (trudno o dobrze płatną pracę dla specjalistki od śledzenia facebook'a i niczego więcej) i raczej nie znajdzie takiej pracy na wakacje, żeby była w stanie samodzielnie się w Warszawie utrzymać.
Odpowiedź którą usłyszałem, skłoniła mnie do zadania pytania czy jest trzeźwy, otóż:

Szanowny kuzyn tak sobie wymyślił, że nie dość że córeczce mamy załatwić lekką i dobrze płatną pracę, to ona ma jeszcze się do nas wprowadzić do września (o tym, że ktoś może urlop i wyjazd planować geniusz nie pomyślał).

Rodzina

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (615)

#67005

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia przytargana przez moją ślubną z pracy - dla mnie rozwalenie systemu.

Małżonka ma w pracy nową koleżankę - po tygodniu przyległ do niej pseudonim "księżniczka" - dziewczę z dobrego domu (Tato "z zawodu Dyrektor", mama lekarz, dziadek z koneksjami na wysokim szczeblu), zatrudniona na zasadzie utworzenia specjalnie dla niej etatu(do pokoju przyprowadziła ją Pani Prezes - co jest rzeczą rzadko spotykaną w przypadku szeregowych pracowników).
Przez tydzień pracy dziewczyna jasno dała do zrozumienia, że nie ma zamiaru się "przepracowywać" (dwa razy musiała się urwać wcześniej - raz do kosmetyczki, raz do fryzjera, pół godzinne przerwy na kawę, godzinne ploteczki przez telefon czy telefony do chłopaka co 20 minut), do tego jasno dała do zrozumienia kierowniczce, że ona jest od Pani prezes i nie za bardzo ma się zamiar przejmować jej zdaniem (zdaniem kierowniczki - tak dla jasności).

Dziewczyna lubi ploteczki (generalnie dużo gada) i opowiedziała historie ze swojej poprzedniej pracy - firma już od jakiegoś czasu miała problemy finansowe, a właściciel uważał, że najtańszą i najlepszą metodą kredytowania działalności jest niewypłacanie pensji pracownikom (przelewy na konta pracowników to była ostatnia rzecz, którą robił i to tylko w przypadku jak już sytuacja była podbramkowa, bo zawsze były pilniejsze wydatki).

Problem braku wynagrodzeń nie dotyczył naszej bohaterki, bo w jej przypadku pan właściciel przynosił jej pieniążki do domu - w końcu byli sąsiadami z tej samej ulicy - żeby było śmieszniej dziewczyna nie widziała (nadal nie widzi) nic niestosownego w tym, że informowała swoje koleżanki i kolegów, że ona wypłatę dostała (i na jakiej zasadzie) i nie rozumiała skąd ich oburzenie - jak to określiła "głupi zazdrośnicy, przecież to normalne, ze jak się ma znajomości to się z nich korzysta i wcale nie miałam zamiaru się z tym kryć".

Praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 441 (521)

#62833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak w kilku krokach się narobić, a nic nie zarobić (z perspektywą sporych strat) przez własną głupotę, inkompetencję, zacietrzewienie.

1) Posiadać firmę z branży budowlanej (działającą już kilka lat na rynku).

2) Przyjąć zlecenie od inwestora na wykonanie usługi zgodnie z projektem przy użyciu materiałów powierzonych przez inwestora.

3) Przeliczyć ilość i podpisać odbiór przekazanych materiałów (ilość zgodna z projektem + kilka % zapasu).

4) W trakcie realizacji zlecenia zgłosić inwestorowi, że zabrakło materiałów.

5) Iść w zaparte, że całość materiałów została położona.

Zgodnie z zapisem umowy w takiej sytuacji zostaje powołany rzeczoznawca, który ma określić czy ilość materiału położonego jest równa temu, który został odebrany (generalnie w sprawach spornych na linii inwestor-wykonawca miał być powoływany rzeczoznawca, by wydawać opinię po której stronie jest racja).

Rzeczoznawcy w liczbie dwóch określają jasno, że:
a) Ilość materiałów położonych wynosi 70% odebranych przez zleceniobiorcę.
b) To co jest wykonane nie jest zgodne z projektem.
c) Praca została wykonana niezgodnie ze sztuką i bardzo niechlujnie.

6) Wobec powyższej dictum acerbum dalej iść w zaparte, podważać kompetencje rzeczoznawców i ich obrażać (on ma gdzieś taką opinię, on już w "budowlance" robił jak te dwa małe ch**ki jeszcze w pieluchy s**ły), zarzucić im łapownictwo.
(Sprawa najprawdopodobniej skończy się pozwem, gdzie inwestor będzie świadkiem).

7) Kategorycznie odmówić zwrotu kosztu powołania rzeczoznawcy (zapis w podpisanej umowie), równie kategorycznie odmówić dokupienia brakującego materiału i dokończenia zlecenia.

8) Przyjść do inwestora po pieniądze za usługę, twierdząc, że to inwestor zerwał umowę i brak dokończenia wynika z jego winy - braku materiału (oczywiście w dalszym ciągu opinią rzeczoznawców to inwestor może się podetrzeć i jest cwaniakiem, złodziejem oraz lewakiem, który jego kosztem chce sobie dom postawić).

9) Po usłyszeniu odmowy grozić:
a) Sądem.
b) Pobiciem.
c) Spaleniem
d) Kontaktami z półświatkiem.

Sprawa zgłoszona na policję - małżonka inwestora przezornie jak pan zaczął się drzeć, zaczęła całe zajście nagrywać telefonem komórkowym.

Inwestor (osoba z bliskiej rodziny), odkąd zaczął budowę domu (czyli w ciągu jakiegoś roku) poważnie osiwiał, i zdążył już zapoznać znaczną część personelu miejscowego komisariatu.

Budowa domu jednorodzinnego

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 489 (543)

#62726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzecia zasada Termodynamiki mówi, że nie da się w skończonej liczbie kroków osiągnąć zera bezwzględnego.
Parafrazując zasadę Nernsta można stwierdzić, że w skończonej liczbie kroków nie można osiągnąć takiego stopnia ignorancji tudzież głupoty, której ktoś nie będzie w stanie pobić. Uproszczając - bezwzględny szczyt głupoty nie może zostać osiągnięty.

Przykład na potwierdzenie powyższego twierdzenia.

Pewna firma w krótkim okresie zaczęła masowo tracić najbardziej doświadczonych pracowników. Przyczyną powyższego był zmasowany atak firm headhunterskich, oraz "krecia robota" pracowników, którzy już odeszli do nowo powstałej fili zagranicznego koncernu.
Zarządzający pewną firmą podjęli próbę "przeciwdziałania" wyżej występującemu zjawisku (przeciwdziałania w cudzysłowie gdyż ich działania można opisać jako gaszenie płonącego budynku benzyną).
Dyrektorzy wraz z pracownikami działu kadr biegali po wszystkich pracownikach z aneksami do umów. I niech ktoś nie pomyśli, że były to aneksy z podwyżkami czy warunkami poprawiającymi komfort pracy - nie, nie takie postępowanie było by logiczne i przeczyło postawionej na wstępie tezie, a przykład miał ją potwierdzać.

Otóż problem odchodzących pracowników miał rozwiązać zakaz konkurencji - lojalka i to jaka.
Zgodnie z jej zapisami handlowcy nie mogli by np. w nowej pracy prowadzić służbowego samochodu, informatycy nie powinni przez rok nawet patrzeć w stronę komputera, panie z księgowości nie mogły by pracować w sklepie bo tam się liczy pieniądze - przykładów można by mnożyć prawie w nieskończoność.

Kolejnym genialnym pomysłem był zakres odpowiedzialności który zastrzegł sobie pracodawca. Zgodnie z zapisami "lojalki" zakaz konkurencji miał obowiązywać przez rok po wygaśnięciu umowy o pracę, a kara za zerwanie wynosiła równowartość rocznego wynagrodzenia brutto pracownika. Natomiast firma zastrzegła sobie, że odszkodowanie wynoszące 25% podstawy wynagrodzenia (trochę niezgodne z prawem) będzie wypłacała tylko w przypadku jak rozwiązanie umowy nastąpiło z winy pracodawcy.

Czeresienką na torcie jest fakt, że takie papiery dostawały osoby, które już były na okresie wypowiedzenia, co poniektóre naraziło to na uszczerbek na zdrowiu - bóle mięśni brzucha spowodowane trudnym do opanowania śmiechem.
Jak nietrudno się domyśleć, powyższy zabieg miał skutek odwrotny do zamierzonego, spora liczba osób potraktowała dostarczony papier jako umowę wypowiadającą.

PS.
Historia opowiedziana przez kolegę (bardziej znajomego) który poszedł pracować do tej zagranicznej firmy jako jeden z pierwszych i któremu powyższe opowiedział jeden z kolejnych "spadochroniarzy".
W nowej firmie nie dość, że zarobki dostał o dobre 40% wyższe, to jeszcze zacny pakiet socjalny i realną do ogarnięcia ilość pracy (w starej firmie w jego dziale były 3 osoby i obstrukcja jak ktoś szedł na urlop czy się rozchorował, w nowej tym samym zagadnieniem zajmuje się 7 osób plus kierownik).
Zasmuciło mnie podsumowanie jego opowieści - jak ktoś znowu będzie jazgotał, że zachodnie koncerny zabijają Polską przedsiębiorczość to go śmiechem zabiję, Polska przedsiębiorczość sama się zabija swoim podejściem.

Gdzieś w Polsce

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 629 (687)

#62611

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niechcący „wynegocjowałem” swojemu pracodawcy lepsze stawki, ale po kolei :).

Dzisiaj miałem spotkanie z jednym z podwykonawców, podjechałem do niego do biura z „papierkologią”, chwila rozmowy i nagle pada „Panie Vege dał by się pan namówić na lunch, ja stawiam …” – chwila zastanowienia – no dobra z kierownikiem zrobiliśmy deal, że z papierami pojadę, ale do firmy już nie wracam, to i tak z czasem jestem do przodu, w sumie trochę głodny jestem - „ Nie ma problemu Panie Sławku, ale każdy płaci za siebie …”
W sumie zaciekawiło mnie skąd u pana Sławka nagle taki „biznesowy bon-ton”

Poszliśmy do pobliskiej knajpki, każdy zamówił na co ma ochotę. Pan Sławek „z pewną taką nieśmiałością” zaczyna się dopytywać, czy w najbliższym czasie jakiś zleceń nie będzie, żeby o nim pamiętać przy zapytaniach ofertowych, on nam da preferencyjne stawki, z nami mu się zawsze świetnie współpracowało …

Pytam się faceta co się nagle odmieniło, bo ostatnio dał nam odpowiedź, że jest zaangażowany w duże zlecenie, a nie chce się podejmować czegoś gdzie nie ma 100% pewności, że będzie w stanie się wywiązać, że uczciwe nas uprzedzał, że będzie średnio dostępny …, a tu taki zwrot o 180 stopni.

W tym miejscu pan Sławek „jednym przyłożeniem” dopił ½ piwa które miał w szklance i odpowiedział.

„Panie Vege z tym zleceniem co Państwu pisałem to ja myślałem, że Pana Boga za nogi chwyciłem, jak by to mi wypaliło to po tym projekcie ja bym mógł na spokojną emeryturę iść, ale z takimi sku……mi się nie da współpracować”.

Powiem szczerze, że w tym momencie trochę mi szczęka opadła bo od faceta w życiu gorszego wulgaryzmu niż „do diabła” czy „do cholery” nie słyszałem, a gość z branży „około budowlanej”.

Pan Sławek kontynuuje – „Panie Vege, ja myślałem, że to poważna firma z renomą mi to zleca, a to się okazało, że to jakaś firma córka, powołana do konkretnego projektu, na miejscu sami podwykonawcy nikt nic nie i każdy struga głupka.
Realizacja 200 km od Warszawy, ja ich informuje, że ja w takim razie coś muszę pracownikom wynająć, jakieś miejsce gdzie by mogli sprzęt cały trzymać. Oni mi na to, że nie oni mi wszystko zapewnią pracownicy będą mieli miejsce w hotelu pracowniczym wszystko miało być załatwione po Bożemu – ja to wszystko w umowie mam.
I co wysłałem 2 pracowników na pomiary - cały bus sprzętu. Dojechali na miejsce pytają się gdzie mogą sprzęt rozładować i kierownik im pokazuje jakąś szopę na klepisku gdzie ciągle ktoś wchodzi i wychodzi i oni tam mają sprzęt za kilkaset tysięcy trzymać?
Zadzwonili do mnie ja tego całego dyrektorka co z nim umowę podpisywałem, ten głupka rżnie - coś ma załatwiać, coś wyjaśnić i brak odzewu.
Jeden stał pilnował samochodu drugi się przeszedł po obiekcie – tam prawie nic nie gotowe i jeszcze długo gotowe nie będzie. Ja w umowie mam wpisany nieprzekraczalny termin i kary za opóźnienia, znowu do mnie dzwonią ja im mówię żeby przenocowali, zrobili rozpoznanie – nic na gębę wszystko na piśmie, na noc niech załatwią jakiś parking strzeżony i jutro niech wracają”.

Robi się coraz śmiesznej, w tym miejscu usłyszałem clou – Pan Sławek kontynuuje
„Z tym noclegiem dla pracowników to dopiero jazda – chłopaki się pytają gdzie ten hotel pracowniczy?, a ten kierownik robi wielkie oczy, bo nie ma gdzie swoich chłopaków położyć spać, żadnego hotelu nie ma tylko kwatery z piętrowymi łóżkami i moim zaproponował nocowanie w przyczepie kempingowej bez prądu i wody, jeszcze z informacją żeby po nocy nie wychodzili bo psy są spuszczane … .
Chłopaki dzwonią do mnie z pytaniem czy mają wynajmować gdzieś pokój na noc czy wracać do Warszawy. Kazałem im szukać hotelu ze strzeżonym parkingiem, znowu dzwonię do tego całego dyrektora wyłuszczam mu że to jest niepoważne i co słyszę w odpowiedzi – jak żeś Se pan królewiczów pozatrudniał to zapewniaj im pan królewskie warunki pracy we własnym zakresie.
Panie Vege całą noc nie spałem, punkt 6 następnego dnia dzwonię do chłopaków, żeby sprawdzili czy ze sprzętem wszystko OK.
Chłopaki pół segregatora uchybień w stosunku do tego co w umowie miało być zrobione wypisali, także umowę wypowiedziałem bez żadnych konsekwencji, ale nie tylko wam powiedziałem, że nie mam mocy przerobowych i teraz szukam na cito zleceń.

Napiszę szczerze, że długo mi po tej opowieści szczęka wracała na normalną pozycję, a tekst o „królewiczach …” rozwalił mnie na atomy – ot „kapitalysty” pełną gębą.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 668 (726)

#62568

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W dniu wczorajszym oblewaliśmy na departamentowym piwie zakończenie projektu.
Jak to w takich sytuacjach śmichy-chichy, wspominki z realizacji, "przemówienie" Dyrektora - taka forma dodatkowego podziękowania ze strony firmy za pracę i wkład.
Po raz pierwszy w takim "evencie" brał udział nasz nowy kolega - facet dał się poznać z jak najlepszej strony, naprawdę takich ludzi to w obecnych czasach ze świecą można szukać - zaangażowany, chętny do pomocy, do uczenia się, bezproblemowy - razem ze swoim kierownikiem zastanawialiśmy co za głąb dał mu odejść z poprzedniej firmy.
Po paru piwach facetowi rozplątał się trochę język i po tym co nam opowiedział doszliśmy do wniosku, że debili naprawdę nie brakuje.

W swoim poprzednim miejscu pracy facet pracował od ponad 7 lat, z tego od ponad pięciu na tym samym stanowisku za te same pieniądze - każda próba przejścia czy awansu miała od razu ucinany łeb, bo jak się okazało dyrekcja uważała chłopaka za super-hiper specjalistę w swojej dziedzinie który kręci robotę za 2 inne osoby i którego nie ma kim zastąpić.

To może jak jestem taki super to jakaś podwyżka - no nie - na tym stanowisku to i tak masz świetną pensje, ale jak byś jakieś dodatkowe obowiązki wziął to może ... .
No chłopak wziął - sam pociągnął spory projekt, w domu zdalnie robił testy, pół roku minęło projekt oddany to i jego kierownik napisał wniosek o podwyżkę.
Kierownik wniosek uzasadnił i złożył do dyrektora - przez 9 miesięcy zawsze było coś, a to budżet, a to rezerwy, a to coś, a to sroś ..., ale zadziała Zasada Wingera - jeżeli zająłeś się czymś raz, zostałeś ekspertem w tej dziedzinie, oraz prawo Pinta - rób komuś uprzejmość a stanie się to twoim obowiązkiem.

Tak więc nasz nowy kolego był ciągle obarczany czymś dodatkowo co do jego zakresu obowiązków nie należało, a wniosek o podwyżkę wisiał w próżni.
Po w/w 9 miesiącach udał się do dyrektora z pytaniem jaka jest decyzja w sprawie jego wniosku bo on też musi widzieć na czym stoi. Dyrektor wił się jak piskorz, kombinował w końcu zdeklarował się, że do końca miesiąca chłopak dostanie odpowiedź.

W międzyczasie, na czymś naszemu bohaterowi się noga powinęła - kogoś w mailu nie dodał do informacji, kogoś trzeba było doinformować później (generalnie pierdółka). Dyrektor rozpętał o to III WŚ i wlepił chłopakowi naganę.
Po koniec miesiąca co chłopak usłyszał - jak podwyżka, człowieku naganę w aktach masz i podwyżkę chcesz.

Po tej pokerowej zagrywce dyrektora chłopak złożył do nas papiery i szybko zaproponowaliśmy mu pracę, naprawdę ciężko mi określić jak trzeba być ograniczonym żeby przez coś takiego stracić wartościowego pracownika.

Praca

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (888)

#62278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widzę, że historie o ludziach przebywających na innych poziomach abstrakcji zrobiły się popularne, więc dorzucę jeszcze jedną od siebie.

Dzisiaj przeglądałem dokumenty i w ręce mi wpadła już lekko pożółkła umowa kupna-sprzedaży z początków obecnego millenium, z którym wiąże się poniższa historia.

W 2002 roku zmieniłem samochód. Stary został wystawiony na sprzedaż, a na nowego szczęśliwego właściciela czekał w garażu u znajomego. Jakoś po 2-3 tygodniach odezwał się do mnie facet w sprawie auta, konkretnie dopytał się przez telefon o szczegóły i umówił się na obejrzenie samochodu (było to jakoś tuż przed długim weekendem majowym).

Na oglądanie gość przyjechał z córką, która miała być użytkownikiem tego samochodu. Facet okazał się bardzo sympatyczny i konkretny - nie szukał dziury w całym, pytał konkretnie, nie oczekiwał, że 11-letni samochód będzie jak nówka z salonu.
W czasie kiedy facet wziął samochód na jazdę próbną, porozmawiałem chwilę z jego córką - dziewuszka sprawiła na mnie wrażenie rozpieszczonej księżniczki z bardzo rozbuchanym ego - przeciwieństwo ojca.
Gość po przejażdżce nie zgłaszał większych zastrzeżeń, uzgodniliśmy cenę, podpisaliśmy umowę i samochód pojechał z nowymi właścicielami - jak zobaczyłem jak dziewuszka rusza, nie wróżyłem długiej i owocnej pracy zarówno sprzęgłu, jak i przegubom.

Jakby w tym miejscu sprawa się zakończyła nie byłoby o czym pisać, a jednak jest.

Jakoś po pięciu miesiącach (na pewno w drugiej połowie września) odebrałem telefon, którego w życiu bym się nie spodziewał i który mnie w tamtym momencie rozwalił.
Zadzwoniła do mnie Pani, która się okazała matką "księżniczki" z informacją, że domaga się zwrotu kosztów poniesionych na naprawę i, że sprzedałem im samochód jak to ujęła "na wykończeniu".
Nie jestem w stanie dosłownie oddać przebiegu konwersacji, ale sens i poziom w miarę zachowany.
[P]iekielna [M]atka [K]siężniczki, [J]a

PKM po początkowej tyradzie na temat mojej uczciwości:
- Mam nadzieję, że ma Pan na tyle przyzwoitości, żeby zwrócić nam poniesione koszty.
J - Możemy najpierw coś ustalać.
PKM - Tu nie ma co ustalać, Pan nam jest poważne pieniądze dłużny (wszystko wypowiadane z nadęciem i wyższością w głosie).
J - Jak najbardziej jest co ustalać, proszę mi powiedzieć co się zepsuło i kiedy.
PKM - W tym tygodniu, sprzęgło trzeba było nowe założyć i hamulce też są do naprawy (jak usłyszałem o tym sprzęgle to śmiać mi się chciało).
J - A co z tymi hamulcami?
PKM - No nowe trzeba było założyć.
J - Ale co nowe? Klocki?
PKM - No tak, jakoś tak, ja się nie znam ja nie jestem mechanikiem (znowu z wyższością).
J - Dobrze proszę Pani, a ile samochód ma obecnie przejechane?
PKM - A co to ma do rzeczy?
J - Wbrew pozorom sporo, może mi Pani powiedzieć ile ma te auto teraz przejechane?
PKM - Tu pada liczba z tego co pamiętam o dobre 7000 km. większa niż ta z jaką samochód sprzedawałem i to po sporym kręceniu i staraniu aby się wymigać od odpowiedzi.
J - Wie Pani co - byłbym skłonny zrozumieć Pani telefon, po dwóch tygodniach od zakupu i po przejechaniu 500 km, ale nie po prawie pół roku i 7 tys. km, tym bardziej że Pani maż samochód sprawdzał i nie miał zastrzeżeń, a na klocki to Pani nawet w nowym samochodzie nikt gwarancji nie da, na sprzęgło nota-bene też.
PKM - Czyli mam rozumieć, że nie mam Pan zamiaru uregulować tego zobowiązania?
J - Nie za bardzo ma Pani jakiekolwiek podstawy do takich żądań.
PKM - Ja wiedziałam, że z takim prostakiem to inaczej niż przez prawnika rozmawiać nie można.
J - Żegnam.
Przynajmniej wyjaśniło się skąd to się wzięło u córci.

Następnego dnia dzwonił do mnie facet i przepraszał za żonę - szczerze mu współczułem.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 568 (596)

#62393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę spotkałem się na z długo niewidzianym kumplem jeszcze z czasów studiów - piwko, wspominki, śmichy-chichy - miłe odreagowanie po tygodniu.

Kolega w międzyczasie zdążył się doktoryzować i w ramach dorabiania, wykłada w co drugi weekend dla studentów zaocznych na jakiejś tam prywatnej uczelni.
Na tę uczelnie wpłynęła oferta bezpłatnego stażu dla studentów zaocznych albo ostatniego roku - firma szukała chętnych do rejestracji danych, no i w wymaganiach angielski na poziomie co najmniej B2, bdb. znajomość office'a, i umiejętność bezwzrokowego pisania na klawiaturze (nie mniej niż ileś tam znaków na minutę).

Tak żeśmy się z kolegą zastanawiali co osoba, która dysponuje takimi umiejętnościami może z takiej pracy wyciągnąć poza poznaniem tamtejszego oprogramowania (które nota-bene w każdej firmie jest inne, albo przynajmniej się sporo różni), o jakim doświadczeniu może być mowa - jakaś "kultura korporacyjna", poznanie procedur (też nota-bene w każdej firmie się różnią) - co taka osoba ma wynieść po takim 3-miesięcznym stażu, bo wymagania jak dla osób które ubiegają się o normalne stanowisko rejestratora, nie na staż czy przyuczenie.

Przypomniała nam się prawie identyczna sytuacja, którą my mieliśmy za naszych studenckich czasów, gdzie na wydział wpłynęła oferta pracy dla 2-3 studentów ostatniego roku, albo absolwentów. Oferta z bardzo szeroką listą wymagań - od języka na bardzo wysokim poziomie, poprzez znajomość automatyki, programowania sterowników, programów CAD/CAM, zagadnień wytrzymałości konstrukcji, technologii produkcji itd.

Uzbrojeni w portfolio projektów w których braliśmy udział, certyfikatów itp. rzeczy udaliśmy się pod wskazany adres. Na miejscu dowiedzieliśmy, że chodzi o samodzielnie wykonywany projekt dla zagranicznego klienta, w praktyce od A do Z włącznie z przygotowaniem dokumentacji technicznej w języku angielskim itd - wszystko miodzio do momentu pytania gdzie w umowie jest mowa o wynagrodzeniu (kary umowne za zerwanie i opóźnienia były) - no nie panowie, ta praca to w ramach bezpłatnego stażu, ale niech panowie pomyślą o doświadczeniu, które przy takim projekcie mogą zdobyć.

No nie skorzystaliśmy.

Jak widać przez ładnych parę lat nic się zmieniło ani w mentalności firm, ani wśród ludzi, bo jakby chętnych na takie darmowe fuchy nie było to i nikt by na pomysł takich ogłoszeń nie wpadał.

Praca - staże

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 600 (644)

#62270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami zastanawia mnie czy brak procesów myślowych u niektórych przedstawicieli homo sapiens jest nabyty czy wrodzony.

Kolega ze swojego hobby uczynił sposób na zarobek - chłopak jest przedstawicielem gatunku złotych rączek - samouków, coś jest do zrobienia to tu poczyta, tam dopyta, gdzieś podpatrzy i już wie jak to trzeba zrobić, na co uważać, co potrzebne itd.
Na tym swoim "dłubalnictwie" kolega zaczął zarabiać, otworzył firemkę, dostał dofinansowanie za które kupił sprzęt i narzędzia i prowadzi taki mniej więcej interes - wyszukuje zużyte czy uszkodzone sprzęty (od mebli poprzez elektronikę różnej maści, elektronarzędzia na samochodach, skuterach czy motocyklach skończywszy) jak najtaniej (często gęsto za symboliczną „flaszkę” "byłeś Pan mi to z garażu/piwnicy/domu zabrał”), naprawia/remontuje/ przeprowadza renowacje i sprzedaje z zyskiem.

Nad wyraz często trafiają mu się piekielni, którzy znajdują „swój” towar jaki mu sprzedali, a który po jego zabiegach wygląda już znacząco inaczej i nagle pragną go odzyskać. Oczywiście za darmo, albo oddając mu tyle ile za niego zapłacili.
Jeszcze pół biedy jak ktoś „pali głupa” i na rozmowie telefonicznej się kończy, ale zdarzają się i bardziej namolni i pomysłowi.

Jakiś czas temu kolega za parę stówek kupił używany samochód – obraz nędzy i rozpaczy, który już dłuższy czas pełnił rolę „elementu krajobrazu” na czyimś podwórku. Facet, który go sprzedał, był zadowolony bo jak twierdził więcej by złomowanie kosztowało. Okazało się, że samochód wymaga trochę pracy nad estetyką, polerki lakieru, wymiany opon i akumulatora, niedrogiej naprawy elektryki, wymiany kilku równie tanich części i bez problemu przeszedł przegląd.
Dwa dni po tym jak samochód pojawił się w ogłoszeniu przyjechał poprzedni właściciel i na siłę chce odzyskać samochód, wciskając koledze kwotę, którą od niego otrzymał. W momencie jak się facet zorientował, że nic nie ugra zaczęło się straszenie Policją, prawnikiem, rzucanie mięsem.

Innym razem kolega kupił wieżę audio, u poprzednich właścicieli stała na strychu nieużywana, bo coś się popsuło. Kumpel naprawił, wyczyścił, położył nową okleinę na głośnikach i wystawił na sprzedaż – po jakimś czasie zjawił się klient, który pooglądał, posłuchał, ale nie kupił. Następnego dnia ten klient wraca z poprzednim właścicielem i powtórka z rozrywki:

- Ma oddać bo on go naciągnął.
- Na handel to by za tyle tego nie oddał.
- Wezwie Policję.
- Zawiadomi US.

Mistrzostwem świata było starsze małżeństwo, które koledze sprzedało zdezelowane meble – jak to kolega określił sporo czasu i kasy kosztowała renowacja (tapicer, naprawa, lakierowanie). Przyjechali je odzyskać wynajętym dostawczakiem wraz z 3 synami. Ci nawet nie mieli zamiaru oddać koledze kwoty, którą za meble otrzymali – miał oddać i już. Tym razem to kumpel wzywał Policję, bo synowie tych państwa byli chętni do „zabrania własności rodziców” bez zgody kolegi.
Po interwencji Policji starsi państwo domagali się zwrotu kosztów wynajęcia samochodu dostawczego, bo na marne przyjechali.

Nie wiem na co tacy ludzie liczą i co nimi powoduje.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1184 (1208)

#62090

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne większość słyszała o akcji z komornikiem, gdzie ten zajął własność Jana Piekielnego. Tylko nie tego Jana Piekielnego, który był dłużnikiem, tylko jakiegoś Bogu ducha winnego człowieka, który miał nieszczęście posiadać takie samo imię i nazwisko jak dłużnik.

Sytuacja opowiedziana przez człowieka, który zajmuje się obsługą techniczną nieruchomości (elektryka, hydraulika, drobne i większe naprawy) w budynku gdzie znajduje się mój zakład pracy. Facet oprócz naszego budynku ma jeszcze kilka pod pieczą i historia miała miejsce właśnie w jednym z budynków jakim zajmuje się gość, od którego poniższą historię usłyszałem.

Akcja miała miejsce w hali magazynowej, którą właściciel podzielił i wynajmował powierzchnie magazynowe różnym firmom. Pomiędzy tymi powierzchniami są ściany działowe, a w nich przejścia ewakuacyjne. I na takim magazynie wynajmowanym przez jedną firmę miała miejsce egzekucja - niby nic niezwykłego, tyle, że komornik nie mając nic do zajęcia u właściwego dłużnika, przeszedł sobie w/w przejściem ewakuacyjnym i zaczął egzekucję na mieniu zupełnie innej firmy, protesty właściciela i tłumaczenia, że on nie ma nic wspólnego z tamtą firmą skończyły się interwencją policji (utrudnianie czynności), oraz beztroskim oświadczeniem komornika, że on ma wskazaną przez wierzyciela egzekucję pod tym adresem - ciekaw jestem czy byłby taki beztroski jakby odpowiadał majątkowo za tego typu "pomyłki".
Wniosek do komornika o umorzenie postępowania pozostał "głosem wołającego na puszczy", poszkodowanemu właścicielowi pozostaje tylko skarga na czynności komornicze.

Mój Kraj taki piękny.

Polska

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (637)