Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39845
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#62052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam ludzi którzy z niewiadomych przyczyn nie chcą brać odpowiedzialności za swoją pracę.

W samochodzie mojej lubej wyskoczył problem w postaci konieczności wymiany tylnych klocków hamulcowych.
Ze względów "logistyczno-czasowych" nie mogłem tego zrobić we własnym zakresie, zostaliśmy zmuszeni oddać samochód do "specjalisty". Wybór padł na warsztat o przysłowiowy "rzut beretem" od miejsca pracy żony.

Zadzwoniłem do gościa ustaliliśmy co i jak i za ile, i umówiliśmy się, że żona podrzuci samochód do niego, a jak ten będzie gotowy, to on ma zadzwonić do ślubnej. Wtedy ona wyskoczy na chwilę z pracy i go odbierze.

Żona oddała samochód na warsztat i w połowie dnia do mnie dzwoni, że dzwonili do niej od mechanika. Coś tam jeszcze wyszło przy tych hamulcach, żebym do nich zadzwonił, bo boi się, że chcą ją naciągnąć.
Dobra - dzwonię do faceta i dowiaduje się, że jeden zacisk jest uszkodzony, krzywo pchał klocek, w związku z czym tarcza jest krzywo zebrana. Trzeba zacisk regenerować i tarczę wymieniać. OK - mus to mus, znowu ustaliłem z gościem co i jak ustaliłem cenę i tym razem prosiłem o telefon do mnie jak samochód będzie gotowy to podjadę razem z żoną.

Facet zadzwonił, że samochód gotowy do odbioru, podjechaliśmy i tu zonk - kwota którą gość mi krzyknął jest o prawie 500 wyższa niż to co ustalaliśmy wcześniej. Pytam się gościa skąd ta kwota i tu się zaczyna opowieść, że regeneracja nic nie dała i trzeba było nowy zacisk zakładać. Przerywam gościowi i pytam co było z tym zaciskiem, aż tak źle, że kompletna regeneracja (bo na taką się umawialiśmy) nie usunęła problemu.

Odpowiedź, którą usłyszałem spowodowała, że ręce opadły mi do kostek - okazało się po rozebraniu, że zacisk w środku wygląda tak, że szansa na skuteczną naprawę była jak 1:10, mimo to panowie beztrosko i bezrozumnie wsadzili w niego nowe części i założyli na samochód.
Po tej odpowiedzi musiałem się trochę pozbierać i zadałem facetowi pytania: po co regenerowali zacisk, który się do regeneracji nie nadawał to raz, dwa - czemu w takiej sytuacji nie zadzwonili do mnie w celu ustalenia dalszego postępowania i poinformowania o kosztach - na obydwa pytania szanowany właściciel nie potrafił odpowiedzieć.

Dalej jest już tylko "ciekawiej" - pytam się faceta co to za cudo założył, skoro kosztowało ponad 600 (markowy tylny zacisk do samochodu mojej żony kosztuje w sklepie 250-300 złotych), a odpowiedzi które słyszę podniosły mi ciśnienie tak, że jeszcze chwila, a facet stał by się ofiarą mordu w afekcie i zbezczeszczania zwłok.
No więc tak:

a) facet założył najtańszy zacisk (firma, która zajmuje się regeneracją takich rzeczy jak właśnie zaciski czy przekładnie kierownicze, następnie pakuje je w swoje kartony i sprzedaje) - w życiu bym go nie założył do swojego samochodu.
b) gość policzył nam za regenerację zacisku (części i robociznę) - mimo że naprawa była nieskuteczna i nie powinna mieć miejsca stąd ponad 600 - nie wpadłbym na genialny pomysł, że można kogoś obciążyć za spartoloną robotę.
c) Na moje pytanie skąd cena zacisku (470 PLN) jak taki zacisk nie kosztuje więcej niż 230 w detalu usłyszałem, że cena jaką on ma z dostawcą to niech mnie nie interesuje, mnie obowiązuje cena z nim i to on ją ustala - tylko jakimś cudem jej nie ustalał.

W tym miejscu zaczęła się długa i nieprzyjemna pyskówka - facet nie chciał iść na żaden kompromis - ja nie miałem zamiaru płacić za jego czy jego pracowników niekompetencje (nieskuteczna i bezsensowna naprawa zacisku), dwa nie uzgadniał ze mną ani konieczności wymiany na nowy, ani tym bardziej ceny - bo nie zgodziłbym się na pewno na taką jakość, ani na taką cenę.
Dopiero perspektywa przyjazdu Policji (facet odmawiał wydania samochodu, a na pisemnym zleceniu naprawy widniała tylko wymiana klocków) ukróciła nieco cwaniactwo szanownego. Ustaliliśmy że dopłacę tylko różnicę pomiędzy ceną za regenerację, a kosztem zacisku (całe 50 złotych).

Facet na swoim cwaniakowaniu może stracić więcej niż mu się wydaje - firma gdzie żona pracuje u niego opony 2 razy w roku zmienia (mówimy o prawie setce samochodów), a ślubna pójdzie do faceta, który u nich opiekuje się flotą i porozmawia na temat "kompetencji" tego warsztatu.

Warsztat samochodowy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 557 (605)

#61965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, ale do dzisiaj mną trzęsie.

Wracamy wczoraj ca. o 18 z żoną ze spaceru z psem - odcinek chodnikiem koło średnio uczęszczanej drogi jesteśmy jakąś "minutkę drogi" od skrzyżowania, na którym rozgrywa mało przyjemna scenka. Przed chwilą minęła nas kobieta na rowerze z zakupami (żadna starowinka na zdezelowanej "Ukrainie" - młoda dziewczyna na porządnie oświetlonym rowerze miejskim z koszykiem) i przejeżdżała przez w/w skrzyżowanie z przeciwka jedzie Skoda, która skręca w lewo. Skoda zamiast się zatrzymać/zwolnić żeby przepuścić rowerzystkę z pierwszeństwem wjeżdża w nią trąbiąc i hamując awaryjnie.
Dziewczyna odruchowo podparła się nogą o maskę wjeżdżającego w nią samochodu. Mimo wszystko siła była na tyle duża, że nie utrzymała równowagi i położyła się jak długa na środku skrzyżowania, zakupy z koszyka rowerowego rozsypały się po jezdni.

Przekazałem żonie psa, i podbiegam w stronę skrzyżowania - dziewczyna na szczęście o własnych siłach wstaje z jezdni, ale co robi gość ze Skody - stara się pomóc kobiecie? Przeprosić? Nie - patrzy się na ślad po bucie na masce i z "dżentelmeńskim" "Ty ku..o" na ustach, zaczyna szarpać rowerzystkę. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, dziewczę bardzo zręcznie zrzuciło ręce napastnika z siebie i zgodnie z techniką hudo;) wyprowadziła gościowi szybkie kopnięcie w klejnoty, aż koleś się złożył na ziemi - ze swojej strony mogłem tylko dodać "reszty nie trzeba".

Ktoś chyba zadzwonił po Policję, bo patrol zjawił się w miarę szybko i w pierwszym momencie Policjanci myśleli, że to zwijający się koleś na jezdni jest poszkodowanym w wypadku rowerzystą.

Jak Policjanci wszczęli czynności, facet coś tam jeszcze dyskutował, ale jak usłyszał, że to co mówi będzie prosto zweryfikować, bo skrzyżowanie jest objęte monitoringiem miejskim, kompletnie mowę mu odjęło.
Do tej pory mną trzęsie na myśl, że po świecie chodzą takie ścierwa jak ten koleś z tej Skody.

"Bezpieczne" ulice

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 876 (954)

#61848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji zachęcającej pogody w ostatni sierpniowy weekend wybraliśmy się grupką znajomych do jednego (a dokładniej do jednej pary) na działkę - grill, "pifo", może coś bardziej procentowego, przydomowa „wędzarka” - ostatni weekend urlopu.

W sobotę siedzimy (no dobra pozycja była mniej wertykalna niż przy siedzeniu), popijamy browarki gadamy o pierdołach, "dziołchy" coś tam plotkują, oglądają fotki z urlopów przy winie czy innym drineczku, dzieciaki kolegi zapewniły sobie rozrywkę z moim psem biegając po działce, chabanina, szaszłyki tudzież inny drób wesoło skwierczy na grillu, wędzarnia działa na pełnych obrotach, leń do tego stopnia, że lodówka samochodowa podpięta na przedłużaczu do zasilacza chłodziła nam browarki na miejscu, coby nie trzeba była za daleko do domku biegać - idylla.

W pewnym momencie sielankę przerywa dźwięk dzwonka telefonu - kolega, delikatnie rzecz ujmując lekko wkurzony, odbiera telefon i odchodzi kawałek. Po 5 minutach wraca już nie lekko wkurzony (delikatnie rzecz ujmując) i zaczyna kląć na swojego szefa (i to tak parę pokoleń wstecz). Po paru łykach piwa od inwektyw przechodzi do konkretów.

Szefunio od jednego z pracowników dostał telefon, że mu się samochód "rozkraczył" 70km od celu i teraz Pan szanowny szuka chętnego, który by go zaholował - bo w ramach oszczędności firma zrezygnowała z assistance i teraz jest problem.

Na oświadczenie mojego kumpla, że jest weekend, on jest po paru browarach i nigdzie jechać nie może, szef dostał "piano-toku", że jak to nie może, za co on mu płaci, socjalizm się skończył w 89, teraz się pracuje, kiedy i ile jest potrzeba, a nie 8h od poniedziałku do piątku i niech on mu nie mówi, że nie może jechać, tylko niech kogoś na cito załatwia tylko tak żeby to kosztów nie generowało.

Na stwierdzenie kolegi, że nie ma, kogo "załatwić" w sobotę, w ostatni weekend wakacji o 3 po południu, szef mu powiedział, że to są jego problemy i nie widzi żadnych przyczyn dla których on jego o nich informuje i czeka na telefon z informacją, że sprawa została załatwiona.

O ile kumpla znam to nie zdzierżył by takiego traktowania (a ma podstawy do tego żeby być wybrednym), co więcej jeszcze kilka miesięcy wcześniej o warunkach i atmosferze w pracy wyrażał się nad wyraz pozytywnie.
Podobno palemka szefowi odbiła jakoś w połowie czerwca (jak to kolego określił uruchomił mu się tryb feudalno-sanacyjny) i zrobił się nie do zniesienia, w trakcie urlopu potrafił wydzwaniać po 4-5 razy dziennie z pierdołami, straszy po firmie zwolnieniami, obcinaniem pensji (co poniektórym poleciał po dodatkach), kumpel tuż przed wolnym wrócił z jakiejś delegacji o 6 rano, to o 9 miał telefon czemu go w pracy nie ma (na stwierdzenie, że całą noc spędził w pociągu i oka nie zmrużył usłyszał, że niech nie będzie taki francuski piesek, bo na jego miejsce znajdą się tacy co im to nie będzie w pracy przeszkadzać) i jeszcze kilka mniej, i bardziej mało sympatycznych akcji, których kolega ma już serdecznie dość.

Po około dwóch godzinach kolega odebrał drugi telefon z pytaniem, co załatwił - na odpowiedź, że tak jak szefa informował nic nie można załatwić, a tak ogólnie to on do poniedziałku jest jeszcze na urlopie, kolega usłyszał, że w takim razie w poniedziałek czeka go poważna rozmowa na temat jego podejścia do pracy i przyszłości w firmie.
Udało nam się poprawić nieco nastrój kolegi na resztę weekendu - nawet się trochę z szefostwa kolegi po brechtaliśmy.

Wczoraj kumpel do mnie dzwoni, z informacją, że z samego rana został wezwany na dywanik gdzie czekał na niego "motywujący" aneks do umowy, którego kolega nie podpisał - innymi słowy kumpel rozstał się z firmą z winy szefa, za to bez odrobiny żalu ze swojej strony (jak pisałem wcześniej facet ma wiedzę, doświadczenie i na tyle wyrobioną markę w swojej dziedzinie, że może pomarudzić i powybrzydzać przy szukaniu pracy).

weekendowe/urlopowe telefony z pracy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (740)

#61358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kumpel z pracy szuka bez rezultatu samochodu dla żony - budżet ograniczony, to pozostaje im tylko kupno używki. To co mi opowiedział utwierdza mnie w przekonaniu, że dla handlarzy powinna być przywrócona instytucja banicji, a nawet infamii.

Akt 1) "bo słabo na zdjęciach wychodził"
Kolega znalazł ogłoszenie, zdjęcia zachęcające, zadzwonił do komisu - oferta aktualna, Pan handlarz zachwala, on wszystkie samochody przed przyjęciem miernikiem lakieru sprawdza, igiełka, lalunia, bez wkładu ...
Kolega pojechał, sprzedawca pokazuje mu to "cudo", kumpel mówi do faceta: ([k]umpel, [h]andlarz)
k- To nie ten.
h- Jak to nie ten?
W tym miejscu kumpel wyjmuje lapka i pokazuje ogłoszenie, w sprawie którego dzwonił.
h- To ten panie, tylko zdjęcia słabo wyszły to syn je w Photoshop'e trochę podrasował,
Te "trochę" to było tak, że nawet kolor się nie zgadzał nie wspominając, że drzwi z jednej strony miały skrajnie różny odcień od reszty karoserii.

Akt 2) "bo pies z kulawą nogą się nie interesował"
Kolejne ogłoszenie, tym razem osoba prywatna - telefon, aktualne - jadą z żoną.
Na miejscu samochód ca. zgodny z opisem, na szybkim przeglądzie w warsztacie też bez niespodzianek. Można kupować - trzeba ugadać cenę.
([k]umpel, [s]przedawca)
k- W ogłoszeniu pan wystawił go za 21 tys.
s- Tak napisałem, ale chcę za niego 26.
k- Panie w ogłoszeniu pan piszesz 21 do negocjacji, a teraz pan mówisz 26?
s- Bo jak wystawiałem za 26, to przez 2 tygodnie nikt nie dzwonił, a tak to jak ktoś z daleka przyjedzie to może nie będzie chciał jechać na próżno. To ile pan proponuje?
k- Panie wie pan, że na takie wprowadzanie klienta w błąd jest paragraf?
s- Ale w ogłoszeniu jest, że nie jest to oferta w rozumieniu prawa.
Dobrze, że za przegląd tylko 60 złotych zapłacił.

Akt 3) "naiwnego szukam pilnie"
Kolejne ogłoszenie prywatne.
Samochód nawet OK, cena też atrakcyjna (w ogłoszeniu było pilnie sprzedam).
Kolega ogląda papiery - osoba sprzedająca to kobieta, w papierach jak byk stoi, że właściciel to facet.
([k]umpel, [p]ani sprzedająca)

k- Pani nie jest właścicielem.
p- No nie, to samochód brata.
k- No to ja muszę umowę z bratem podpisać, albo jakieś pełnomocnictwo poproszę.
p- Brat zmarł kilka miesięcy temu.
k- Współczuję, ale jakieś papiery o podziale spadku pani ma?
p- No nie, bo spadkobiercą jest jeszcze siostra, ale ona w Kanadzie mieszka, problemy robi, ja sprzedaje ten samochód, bo potrzebuję pieniędzy na adwokata.

Akt 4) Psychologiczne podejście do klienta - "dobry handlarz, zły handlarz"

Tym razem handlarz (a nawet handlarze w ilości dwóch sztuk).
Samochód obejrzany, kumpel prosi o jazdę próbną - trochę się zdziwił jak za kierownicę wsiadł jeden z handlarzy, w trakcie jazdy taki mniej więcej dialog się wywiązuje
([k]umpel, [h1]andlarz 1, [h2]andlarz 2)

h1(za kierownicą)- Panie zobacz pan, nie ma co wymyślać - lalunia normalnie, autko z salonu tak nie jeździ.

Co ciekawe, na świeżo wyremontowanej 2 pasmowej jezdni gdzie było ograniczenie do 60 gość 50 nie przekraczał, wszystkie studzienki omijał szerokim łukiem, hamował km wcześniej ledwo dotykając pedału.

h2- Człowieku tu się k...a nie ma co zastanawiać, takie okazje długo nie stoją, to co wracamy podpisać papiery?
k- Wierzę, że lalunia, ale mimo wszystko sam chciałbym się przejechać i zobaczyć.
h1- Panie co pan chcesz jeszcze sprawdzać i oglądać, jak pan żonę kochasz to lepszego autka dla niej nie znajdziesz.
h2- Jak kupisz to będziesz jeździł! To co, podpisujemy umowę!

O pojechaniu na warsztat też mowy nie było - nie podpisał.

Akt 5) "frajera na minę wsadzę"

Kolejny handlarz, kumpel samochód obejrzał, zrobił jazdę próbną coś mu nie pasowało - samochód źle się prowadził.
Tak więc zagaduje handlarza
([k]umpel, [h]andlarz)

k- W ogłoszeniu pan napisał, że wyraża pan zgodę na sprawdzenie samochodu w warsztacie.
h- No tak.
k- To możemy pojechać.
h- Panie to nie Bentley za miliony, ja nie będę z samochodem za 20 tys. po warsztatach jeździł!
k- Dobra, to na poważnie co z nim jest nie tak, bo nie prowadzi się jak powinien.
h- Panie co pan wybrzydzasz, z samochodem wszystko ok, ja trupów na plac nie ściągam.
k- To wpisze mi pan w umowę, że z samochodem wszystko ok i nie wymaga żadnych napraw?
h- Oszalał pan - w umowie jest napisane, że kupujący zna stan samochodu i nie zgłasza do niego zastrzeżeń.
k- Ale do warsztatu zweryfikować stan samochodu pan nie pojedzie?
h- Już mówiłem, że nie.

Handlarze samochodami

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 704 (738)

#61182

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O poczynaniach piekielnych sąsiadów ciąg dalszy - czyli kontynuacja http://piekielni.pl/61089

Historia z ostatniego weekendu, przekazana mi przez sąsiada, (ja byłem nie obecny w domu).

Piekielni urządzili imprezę w sobotę - w ich wydaniu klasyk gatunku discopolo i piosenka biesiadna do granic wytrzymałości tranzystorów w radiu, a i podobno live na akordeonie mieli sąsiedzi na około okazję posłuchać. Z tego co mi zrelacjonowano próby polubownego uspokojenia towarzystwa spełzły na niczym, a jeden z sąsiadów, który jakoś po godzinie 2 nad ranem zagroził, że jak za 30 minut nie będzie ciszy to dzwoni po Policję, został zwyzywany od "ku***w" i "konfidentów" i usłyszał jeszcze parę gróźb karalnych - impreza zakończyła się wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca interwencją służb mundurowych właśnie.

Po zakończonej interwencji z otwartych okien Piekielnych podobno było jeszcze słychać takie teksty:
"co za k***y tu mieszkają żeby od razu na psy dzwonić"
"ja tego sk******na, konfidenta j*****go co po nich zadzwonił ..., w zębach mi j****ny kasę przyniesie" (mandacik czy sprawa w sądzie?)"
i jeszcze parę wiązanek pod adresem sąsiadów - wszyscy to Żydzi, Masoni, UB'cy, SB'cy i cykliści itp.
Po piekielnej imprezie sąsiad mieszkający pod Piekielnymi ze 3/4 paczki petów na balkonie znalazł.

Jako, że weekend był piękny duża część mieszkańców wyjechała - niedzielę po powrocie do domu 5 osób czekała niemiła niespodzianka - miejsce postojowe w garażu pozajmowane - przez gości Piekielnych, no przecież ich rodzina nie będzie parkować na parkingu dla gości.
Jak ktoś myśli, że rodzinka piekielnego bezproblemowo opuściła nielegalnie zajmowane miejsca postojowe to jest w grubym błędzie - sytuacja od komicznej przerodziła się w chamską (osoby domagające się przestawienia samochodów z ich własności zostały niemiłosiernie zbluzgane), żeby w końcu zakończyć się kolejną w tym dniu interwencją policji w sprawie piekielnych, bo doszło do rękoczynów (jeden z sąsiadów pojechał po wszystkim na obdukcje lekarską).

Tym razem wspólnota ma sprawdzić jakie są możliwości prawne zmuszenia Piekielnych do wyprowadzki/sprzedaży mieszkania (podobno takie są).

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 484 (514)

#61089

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiedzi, sąsiedzi, sąsiedzi tak bardzo, bardzo... czyli o tym jak człowiek z wiochy wyjdzie, wiocha z człowieka nigdy (pod pojęciem wiocha mam na myśli mentalność nie miejsce zamieszkania czy urodzenia).

Od jakiegoś roku mam na osiedlu nowych sąsiadów (całe szczęście nie w tym samym bloku) - rodzinka przez ten okres zdołała chyba wszystkim krwi napsuć.
W kwestii wyjaśnienia - osiedle zostało oddane do użytku jakieś 4 lata temu - piekielni bohaterowie niniejszej historii kupili z tego co wiem mieszkanie, które ktoś kupił na inwestycje i nawet go nie wykańczał.

Akt 1 - remont.
Na remont mieszkania najlepszym okresem są weekendy, należy przyjechać z teściem i szwagrem w piątek po południu, "robotę" zacząć od zrobienia paru piwek/flaszki i omawiania donośnie do późnych godzin sytuacji rodzinnej przy otwartych oknach. Wszyscy mieszkańcy muszą wiedzieć, że szanowni majstrzy rozpoczęli pracę w sobotę rano (ca. 7) - najskuteczniejsza metoda pootwierać okna/balkon i ile mocy w tranzystorach koncert piosenki biesiadnej/discopolo.
Wszelki prace pylące najlepiej wykonuje się na balkonie, chociaż klatka schodowa też jest dobra.
Regulamin wspólnoty, który wyraźnie mówi o zakazie głośnych prac remontowych w niedzielę, należy traktować jako luźną sugestię.

Akt 2 - śmieci
Chyba tylko mieszczuchy nie wiedzą, że śmierdzące śmieci przed wyniesieniem na śmietnik muszą nabrać mocy urzędowej przed drzwiami na klatce - minimum 12h.

Akt 3 - dzieci
Dzieci (trójkę z których najstarsze na oko ma 7-8 lat) muszą się wyszaleć - najlepiej w soboty i niedzielę tak od 6:30 - 7:00 na tzw. patio pomiędzy budynkami, przy okazji z balkonu od piekielnych lecą takie panie lekkich obyczajów, że zakład szewski to przy tym filharmonia.

Akt 4 - pies
Należy sprawić sobie psa - najlepiej yorka, ale yorki powinno się strzyc, a to kosztuje - tak więc yorczek piekielnych radośnie niestrzyżony paraduje sobie umazany we własnych fekaliach (pies jest tak zarośnięty, że nie może załatwić swoich potrzeb bez ..... się).
Małemu psu wystarczy jeden spacer dziennie - to psa się na całe dnie wywala na balkon gdzie ten załatwia swoje potrzeby - w ciepłe dni tajemnicza woń roznosząca się wokół balkonu piekielnych przyprawia o mdłości i łzawienie oczu.

Akt 5 - babcia
Piekielni jako opiekunkę do dzieci na wakacje ściągnęli babcię - typowy wróbel-komentator balkonowy, swoimi całodziennymi spostrzeżeniami dzieli się donośnie wieczorami z rodzinką (tak więc sąsiad jeżdżący Mercedesem to na pewno mafioso albo alfons).
Ostatnio wracając ze spaceru z psem, gdy wyrzucałem produkty psiej przemiany materii do kosza (nota - bene postawionego do tego właśnie celu), "zdybała mnie na tym procederze" piekielna babcia - wywiązał się między nami mniej więcej taki dialog.
[P]iekielna [B]abcia, [J]a

[PB]- Hej, hej, hej gdzie to wyrzuca, do domu niech zabierze, to tu mi śmierdzieć będzie.
[J] - Słucham?
[PB] - Wyraźnie mówię, do domu niech se te psie gówno weźmie, a nie wszystkim smrodzić.
[J] - Proponowałbym zastosować się do tej rady odnośnie państwa balkonu.
[PB] - Ty ch.., ty gówniarzu, jeszcze pyskować mi tu będzie, ja zaraz na policje i do SM zadzwonię.
[J] - Czekam z niecierpliwością.

Ilość skarg na piekielnych u administratora i w zarządzie wspólnoty ma już podobno objętość segregatora - podobno mają wszcząć kroki prawne - zobaczymy.

Sąsiedzi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 485 (553)

#61066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Loli (http://piekielni.pl/61055) o oddawaniu fotelika, przypomniała mi podobne przejścia tyle, że z towarem który mi został po wykończeniu mieszkania.

W ramach oszczędności, jak i z racji tego, że wychodzę z założenia, że jak się coś robi samemu to raz, że człek wie jak to jest zrobione, dwa czegoś się uczy przy wykończeniu mieszkania pewne rzeczy robiłem sam (tudzież z bratem, ewentualnie w ramach "spółdzielni" "pomoc sąsiedzka").

Szkoda mi było porządnych narzędzi (głównie elektronarzędzi) do pracy "na placu budowy" gdzie pył, syf, wylewki, kleje itp, na zasadzie do mieszania klejów, zapraw, gipsów nie będę używał porządnej Makity za ładnych parę stówek, jak mogę do tego celu kupić hipermarketową wiertarkę za kilkadziesiąt złocziszy. Tym sposobem w czasie wykończenia zebrałem sporą kolekcję sprzętu (głównie hipermarketowy "no name" i używki), w tym używany zestaw do szlifowania gipsów (tzw. żyrafa + odkurzacz). Po zakończonych pracach zostało mi jeszcze trochę chemii budowlanej (jakiś worek kleju do płytek, bańka gładzi, ze 2/3 worka hydroizolacji, coś tam jeszcze) i trochę narzędzi ręcznych, które raczej do przechowywania w domu ze względu na ubrudzenie się nie nadawały.

Mieszkanie wysprzątane - nie ma co syfu w domu trzymać, w komórce lokatorskiej też miejsca nie za dużo, to pomyślałem, że najszybciej będzie jak komuś to za darmo oddam - zrobiłem fotkę, opis co zestaw zawiera i dałem ogłoszenie, że do oddania z warunkiem "odbiór osobisty" i się zaczęło:

1) Maile, telefony, sms'y - czy odbiór osobisty jest konieczny, a może bym wysłał (lekko licząc kilkadziesiąt kilo), najlepiej na swój koszt - teksty typu "przecież ja panu przysługę robię, to pan chcesz się tego pozbyć".
A może jednak to jeszcze przywiozę - w końcu z Warszawy pod Bełchatów to daleko nie jest, a szanownemu zainteresowanemu na czasie zależy.

2) Handlarz cwaniaczek - przyszedł ogląda i w pewnym momencie rzuca tekstem - mogłeś pan to przynajmniej porządnie wymyć, jak ja to teraz sprzedam.

3) Wystawianie towaru, który został po remoncie nie jest jednoznaczne z tym, że chce się wszystkiego z mieszkania pozbyć - przyszedł gość, pokazuje mu to co zostało w pewnym momencie gość do mnie z tekstem:
- A czegoś porządnego pan nie masz? Po co mi taki syf?

4) Wymagający "klienci" w sprawie zestawu do szlifowania ([Z]ainteresowany, [J]a)
Z - Panie, a ten sprzęt to jakiej firmy?
J - Hipermarketowa chińszczyzna, ale wszystko jest sprawne.
Z - Panie to co, pan głowę zawracasz - jak by to jakiś flex był (sprzęt gdzie sama szlifierka kosztuje ca. 3 tys.) to bym przyjechał.

5) Rzuć wszystko i zadowól najjaśniejszego pana
([Z]ainteresowany, [J]a)

Z - Panie, gdzie po to można przyjechać?
J - Do Piekiełkowa, ale dopiero po 18?
Z - Ale ja teraz jestem w Piekiełkowie, to nie możesz pan teraz przyjechać?
J - Przykro mi jestem w pracy, w domu będę dopiero po 18.
Z - Drugi raz to ja po to specjalnie jechać nie będę.
J - Trudno, jakoś to przeżyję.
Z - Panie, pan jakiś niepoważny jesteś - dajesz pan ogłoszenie, że do oddania, a teraz pana w domu nie ma ...

Po niecałych 2 tygodniach, za namową kolegi towar wystawiłem na aukcji od złotówki z informacją, że tylko odbiór osobisty - ze sprzedaży całości na spokojnie starczyło na weekend na Mazurach.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 717 (763)

#60655

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałem w firmie gdzie Pan Dyrektor w pionie eksploatacji miał płaconą premię za oszczędności budżetowe - na zasadzie w budżecie były zapisane podwyżki, kasa na premie, zakup nowego sprzętu, opłaty faktur itd., a Dyrektor jak się na koniec roku wykazał oszczędnościami przytulał miłą premię.
Założenie prezesostwa było takie, że jak się taki "target" wyznaczy to Dyrektor będzie się chętniej udzielał przy negocjacjach umów, nie będzie szalał z podwyżkami itp., itd.

Prezesostwo jednak nie przewidziało, że Pan Dyrektor będzie aż tak pomysłowy przy oszczędnościach - podwyżki zapomnijcie - oczywiście spychologia - nie ma, bo kierownicy nie potrafią uzasadnić wniosków, kierownicy już nawet nie pisali wniosków bo jak Dyrektor widział w tytule podwyżka, pisał "odmowę" bez czytania, to samo premie.
Nadgodziny - jak był "pożar w burdelu" to bez mrugnięcia okiem łgał w żywe oczy i wypisywał, później oczywiście walenie tekstów o braku funduszy i nakaz odbioru (na święte gdy, gdy), po kilku akcjach chętnych nie było i przychodzili ci co się dali zastraszyć.

Inwestycje w nowy sprzęt - temat na osobną historię, ale akcje typu:
-"trzeba kupić nową macierz, ta już nie daje rady, może paść w każdej chwili"
-"nie ma pieniędzy na taką inwestycje"
-"jak to nie ma? była za-budżetowana"
-"ale wypadła z budżetu"
-"to ja nie gwarantuje ciągłości działania"
-"jak to nie będzie działało to ja cię wywalę dyscyplinarnie, za niedotrzymywanie obowiązków, to ma działać jak to zrobisz to twoja sprawa"
były jeżeli nie na porządku dziennym to przynajmniej tygodniowym, w pewnym momencie doszło do takiego absurdu, że nie było w zapasie ani jednej myszki czy klawiatury (o monitorze nie mówiąc).

Ja już tam nie pracowałem, ale doszły mnie słuchy, że Pan Dyrektor na koniec zrobił takiego szamba, że głowa mała. Przychodził koniec roku, a jemu się kończył kontrakt, to żeby wyrobić maksymalną premię od oszczędności nasz Geniusz ..., nie popłacił faktur (prąd, łącza, opłat licencyjnych,... ) i wykazał super oszczędności w budżecie (do momentu do kiedy sprawa wyszła na jaw).

Podobno jak później szukał pracy to na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszał, że ciągnie się za nim taki smród, że w IT to on w tym kraju pracy nie znajdzie.

Praca

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 596 (652)

#60484

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Której części słowa "nie" nie rozumiesz" - ostatnio nabrało dla mnie całkiem rzeczywistego znaczenia.

Jakiś czas temu wracaliśmy z imienin od teścia i zabrał się z nami brat cioteczny mojej małżonki - nazwijmy go Mareczek.
Mareczek jest wzorcowym przykładem rozpuszczonego jak dziadowski bicz jedynaka, a że rodzice Mareczka należą raczej do ludzi mocno zamożnych to jemu niczego nie brakowało (a bardziej co chciał to miał) i "wyhodowali" sobie despotycznego egocentryka, do tego cwaniaczka i manipulanta (o tym, że ma dwie lewe ręce do każdej roboty nie wspomnę).

Mareczek lat temu chyba z 5 czy 6 zdał maturę, co Mareczek za to by chciał dostać - samochód - ale Mareczek nie będzie jeździł używanym, "wypierdzianym" samochodem. Mareczkowi się zamarzyło nowe BMW 3 coupe, i co? Mareczek chciał to Mareczek dostał (z opłakanymi skutkami, bo jakoś po pół roku przejażdżka BMW skończyła się dla Mareczka i jego dziewczyny pobytem na OIOM'e). Tyle w kwestii wyjaśnienia.

No więc wracamy sobie i przez całą drogę Mareczek wypytuje mnie o mój samochód, a który rocznik, a ile pali, a ile mocy, ile do steki, a co w nim robiłem, a kupowałem nowy czy używany, w końcu pyta ile bym za niego chciał dostać. W tym miejscu mu odpowiadam, że w najbliższym czy dalszym czasie nie mam zamiaru go sprzedawać, bo mi ten samochód odpowiada to raz, dwa wiem co ma,m bo spędziłem sporo czasu i przeznaczyłem jeszcze więcej środków żeby samochód reprezentował sobą to co reprezentuje i jak te roczniki chodzą po 30-35 tys. to chyba bym musiał 2 tyle dostać żeby się nad sprzedażą zastanowić (generalnie wychodzę z zasady "jak się dba, tak się ma" i nienawidzę druciarstwa oraz półśrodków czym doprowadzam do szału teściową, która wychodzi z złożenia "z samochodem ślubu się nie brało").
Na koniec od Mareczka usłyszałem, że jak bym zmienił zdanie co do sprzedaży, to dać mu znać to on sobie zaklepuje.

Dowieźliśmy Mareczka do domu, my też wróciliśmy do siebie, i o powyższej rozmowie zapomniałem - na 2 dni.

Dwa dni później dzwoni do mnie Mareczek i mnie informuje, że on posprawdzał, a nawet oglądał taki samochód jak mój i ceny faktycznie są mniej więcej takie jak mówiłem, no ale samochód by "został w rodzinie" to jakaś zniżka dla rodziny się należy na koniec słyszę - "to co Vege 25 tysiączków tak żebyś stratny nie był i jesteśmy umówieni?"

Na szybko przypomniałem sobie naszą rozmowę sprzed 2 dni i przeanalizowałem powtórnie co przed chwilą usłyszałem. Tłumiąc w sobie dosyć mocne wk.... odpowiedziałem, że już go informowałem, że samochodu sprzedawać na razie nie zamierzam, a jeżeli miałbym to w ogóle rozważać, to ile bym musiał dostać. Jak się napalił, to mogę mu pomóc szukać, trochę gratów mi jeszcze zostało, to mu mogę po kosztach oddać, dam mu namiar na dobrego mechanika, który się specjalizuje w tej marce, ale swojego samochodu nie mam zamiaru sprzedawać, a już na pewno znacznie poniżej wartości. A jak już się na układy rodzinne powołuje, to niech nie liczy na zniżkę tylko sypnie coś ekstra - w końcu gość przy kasie jest (co prawda rodziców, ale zawsze).

Po takim wywodzie słyszę od Mareczka - "A żeby ci tego Szrota ukradli" - i na tym koniec rozmowy.

Początkowo mieliśmy niezły ubaw z Żoną z pomysłów Mareczka, ale na koniec już poważnie rzuciła - żebyś przypadkiem nie wsadził kija w mrowisko - wykrakała.
Jeszcze tego samego dnia otrzymałem bardzo "sympatyczny" telefon mamusi Mareczka - Mareczek sobie do konfabulował, że ja mu obiecałem sprzedać samochód, że teraz się wycofuję, że chcę go naciągnąć, że jak sprzedaję to chyba normalne, że się w rodzinie lepszą cenę daję itp.

Chwilę mi zajęło pozbieranie się po monologu Cioci mojej ślubnej i opanowanie emocji, zanim w sposób normalny przedstawiłem jak się mają fakty do tego co od syna usłyszała i w swojej naiwności myślałem, że sprawa zakończona - gdzie tam. Ciocia zmieniła strategię.

Mareczkowi bardzo zależy, samochód ma już swoje lata i jak mam okazję go sprzedać od razu, to nad czym się zastanawiam, przecież niedawno kupiliście drugi samochód, a czy nas w ogóle stać na taki samochód jak on tyle pali i w ogóle.
Po 5 minutach miałem serdecznie dosyć i nieco piekielnie zakończyłem wywody Cioci:

[J]a - Ciociu, jak Cioci tak zależy na tym żeby Marek ten samochód dostał, to mam dla Cioci propozycję.
[M]amusia [M]areczka - Tak, tak, co proponujesz?
J - Zamianę.
MM - Tak, tak, a na co?
J - Ja Markowi dam swój samochód, a Ciocia da mi swoje Volvo.
MM - No chyba sobie żartujesz, dwuletnie Volvo z takiego starego grata.
J - No widzi Ciocia, jednak Cioci tak bardzo nie zależy, a po za tym po co Markowi stary grat?
MM - Ja myślałam, że ty normalniejszy jesteś i będzie z tobą można się dogadać.

W tym miejscu rozmowa się zakończyła, następnego dnia dzwonił jeszcze teść do mojej żony, bo siostra nie omieszkała się jemu poskarżyć jak to strasznie została przez jego zięcia obrażona - po krótkim wyjaśnieniu nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (740)

#60426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Teść mojego kolegi jest człowiekiem z dosyć specyficznym podejściem do życia, co przejawia się m.in. bardzo konserwatywnym podejściem do ról i obowiązków kobiety i mężczyzny.

Akt I.
Na weselu kolega od teścia usłyszał, że rolą faceta jest zapewnienie rodzinie dachu na głową i jak najlepszego poziomu życia i on do wszystkiego sam doszedł, a w obecnych czasach to młodzi mają takie perspektywy o których on nawet nie mógł marzyć. Jak facet nie potrafi tego rodzinie zapewnić bez oglądania się na innych to jest gówniarzem nie powinien rodziny zakładać.

Akt II.
Po paru latach kumpel od teścia usłyszał, że on liczył na coś lepszego dla swojej córki niż szuflada w bloku w Warszawie, bo facet to powinien dla rodziny dom zapewnić, a nie szufladę (a, że dwupoziomowa koło 100 m "szuflada" z jeszcze większym tarasem jest warta 3-4 razy tyle co jego dom na wygwizdowiu, to już pomijalny szczegół - co ważne zakup podparty minimalnym kredytem na wykończenie).

Akt III.
Koledze urodził się syn - od teścia usłyszał - "szkoda, że nie xsiński" (xsiński to nazwisko rodowe żony kolegi).

Akt IV.
Szwagier kumpla się żenił - teść zadecydował, że dom zostanie w rodzinie(córka to ma już swoją rodzinę) - przepisał na syna dom.

Akt V.
Teściowie wyjeżdżali na urlop, w związku z tym żona kolegi poprosiła żeby zabrali juniora ze sobą (oni oczywiście za jego pobyt zapłacą + dadzą kasę na zachcianki młodego).
Teść stwierdził, że oni jadą odpocząć, a nie robić za darmową opiekę nad dziećmi - żeby było śmieszniej bez oporu i na własny koszt zabrali córkę szwagra kolegi.

Akt VI.
Teść dzwoni do kumpla i pyta jak stoją z pieniędzmi, na pytanie o co chodzi, okazuje się, że dom teściów wymaga pilnego i gruntownego remontu - dach, komin, piec, instalacje i coś tam jeszcze. Kumpel się pyta dalej ile potrzebują, tutaj teść rzuca kwotą kilkudziesięciu tysięcy.
W tym miejscu kolega zgodnie z prawdą stwierdził, że on teraz nie ma takich pieniędzy bo musi zmienić samochód i już wpłacił zaliczkę u dealera.
Od teścia słyszy, że z wymianą samochodu to może się wstrzymać, a dom do porządku przed zimą trzeba doprowadzić, i, że rodzina na pierwszym miejscu i te pieniądze ma mu dać.
W tym miejscu w kumpla wstąpiły siły piekielne i pociągnął teściowi chyba ze wszystkim co się uzbierało - raz, że formalnie to dom jest szwagra, i on nie ma pojęcia czemu po pieniądze to do niego teść dzwoni. Tym bardziej, że szwagier pracuje i pod hipotekę domu taki kredyt na remont bez problemu dostanie. Dwa - on nie jest Rockefellerem żeby kilkadziesiąt tysięcy z tylnej kieszeni wyjąć i dać - jemu nikt nic za darmo nie daje. Trzy - przypomniał teściowi jego mądrości z wesela (patrz Akt I).

Nie mogę się doczekać na epilog :)

Z rodziną to najlepiej na zdjęciu

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 761 (887)