Profil użytkownika

Xynthia ♀
Zamieszcza historie od: | 30 sierpnia 2017 - 21:03 |
Ostatnio: | 7 lutego 2025 - 18:16 |
- Historii na głównej: 152 z 163
- Punktów za historie: 19544
- Komentarzy: 663
- Punktów za komentarze: 4941
poczekalnia
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W związku ze świątecznym leniuchowaniem przed kompem postanowiłam zrobić też coś pożytecznego (nie ruszając się od kompa) i zamówić coś, co w najbliższym czasie będzie mi potrzebne, a mianowicie kryształki do zdobienia strojów. Sezon zawodów coraz bliżej, stroje "się szyją", jak będą gotowe, Młoda musi je ozdobić i musi mieć czym (opcja zamówienia strojów od razu ze zdobieniem nie wchodziła w grę z przyczyn absolutnie dla historii nieważnych).
Mam konto na AliExpress, ale bardzo rzadko tam coś kupuję - owszem, niskie ceny, ale jakość mocno adekwatna do ceny, więc już dawno tam nic nie kupowałam. Natomiast przy kryształkach jakość nie ma znaczenia, tzn. one akurat nie mogą być "gorszej jakości", no chyba że te z Ali nieco mniej błyszczą na stroju, ale nawet jeśli, to zarówno mnie, jak i Młodej to lotto. Owszem, da radę kupić w Polsce, tylko zapłacę od 3 do 5 razy drożej, no więc Ali.
Szukamy, szperamy, wybieramy kolory i rozmiary, po ostatecznym ustaleniu co i ile przechodzę do zamawiania. Udało się wszystko znaleźć u jednego sprzedającego, co mnie bardzo ucieszyło nie ze względu na koszty wysyłki (bo były niewielkie), tylko z tego względu, że przyjdzie wszystko na raz, w jednej paczuszce i nie musimy się martwić, że któryś kolor jeszcze nie dotarł.
Oczywiście zbyt pięknie by było, gdyby obyło się bez problemów, to nawet nie problem, to ściana, która mnie zastopowała - ani obejść, ani rozwalić... Już wyjaśniam, o co chodzi.
Od dawna nie korzystałam z Ali, szukając kryształków przeglądałam oferty nie zalogowana. Tak, widziałam, że wskakuje mi promocja "dla nowych klientów", nie interesowało mnie to, nie jestem nowym klientem, nie dotyczy mnie ta promocja/zniżka. Trochę wkurzające było to, że mocno mi to zafałszowywało ceny, ale obliczałam pi razy oko, ile to będzie bez tej zniżki, zresztą ile by nie wyszło i tak kupuję, więc zalogowałam się, powrzucałam produkty do koszyka i... nadal mam jeden produkt ze zniżką, 4 zł z groszami zamiast 12 zł... A, dobra, pewnie to zniknie, jak będę płacić. No nie zniknęło, za to poinformowało mnie, że transakcja nieudana. I że mam sprawdzić, czy nie mam w koszyku produktów, które są już wycofane z oferty albo czy nie próbowałam użyć nieważnego kuponu/innej formy zniżki.
Nie próbowałam, Ali samo "wcisnęło" mi tę zniżkę i tego się nie da zlikwidować! Próbowałam usunąć z koszyka produkt objęty zniżką, nic z tego, zniżka "przeskakiwała" na kolejny produkt. Próbowałam w ustawieniach, no nie znalazłam nic, co pomogłoby mi się tej zniżki pozbyć. Wylogowałam się, nawet wyłączyłam komputer i poszłam z psem, po dłuższym czasie już w odwrotnej kolejności - najpierw się zalogowałam, potem poszukałam tego sprzedającego i zaczęłam wrzucać produkty do koszyka, nosz kur...tyna wodna, nadal zniżka!
Najbardziej absurdalne jest to, że dla Ali jednocześnie jestem i nie jestem "nowym" klientem - jestem, bo na siłę mi cisną tę zniżkę, naprawdę, ja nie umiem się tego pozbyć, no i nie jestem, bo nie da rady kupić z tą zniżką. Jak dla mnie piekielne na maxa.
Tak, wiem, mogę do nich napisać, ale naprawdę aż tak bardzo mi nie zależy, kryształki w końcu zamówiła Młoda ze swojego konta (ona częściej coś tam na Ali kupuje), ona jakoś nie miała problemów. Jeśli istnieje jakieś proste rozwiązanie tej patowej sytuacji, to będę wdzięczna za wskazanie mi go, może być z komentarzem "no ha ha ha, jak można było tego nie wiedzieć, jak można takiej prostej sprawy nie ogarnąć!". Nie przeszkadza mi to w życiu ani w niczym, tylko nie lubię, jak coś "nie działa".
Mam konto na AliExpress, ale bardzo rzadko tam coś kupuję - owszem, niskie ceny, ale jakość mocno adekwatna do ceny, więc już dawno tam nic nie kupowałam. Natomiast przy kryształkach jakość nie ma znaczenia, tzn. one akurat nie mogą być "gorszej jakości", no chyba że te z Ali nieco mniej błyszczą na stroju, ale nawet jeśli, to zarówno mnie, jak i Młodej to lotto. Owszem, da radę kupić w Polsce, tylko zapłacę od 3 do 5 razy drożej, no więc Ali.
Szukamy, szperamy, wybieramy kolory i rozmiary, po ostatecznym ustaleniu co i ile przechodzę do zamawiania. Udało się wszystko znaleźć u jednego sprzedającego, co mnie bardzo ucieszyło nie ze względu na koszty wysyłki (bo były niewielkie), tylko z tego względu, że przyjdzie wszystko na raz, w jednej paczuszce i nie musimy się martwić, że któryś kolor jeszcze nie dotarł.
Oczywiście zbyt pięknie by było, gdyby obyło się bez problemów, to nawet nie problem, to ściana, która mnie zastopowała - ani obejść, ani rozwalić... Już wyjaśniam, o co chodzi.
Od dawna nie korzystałam z Ali, szukając kryształków przeglądałam oferty nie zalogowana. Tak, widziałam, że wskakuje mi promocja "dla nowych klientów", nie interesowało mnie to, nie jestem nowym klientem, nie dotyczy mnie ta promocja/zniżka. Trochę wkurzające było to, że mocno mi to zafałszowywało ceny, ale obliczałam pi razy oko, ile to będzie bez tej zniżki, zresztą ile by nie wyszło i tak kupuję, więc zalogowałam się, powrzucałam produkty do koszyka i... nadal mam jeden produkt ze zniżką, 4 zł z groszami zamiast 12 zł... A, dobra, pewnie to zniknie, jak będę płacić. No nie zniknęło, za to poinformowało mnie, że transakcja nieudana. I że mam sprawdzić, czy nie mam w koszyku produktów, które są już wycofane z oferty albo czy nie próbowałam użyć nieważnego kuponu/innej formy zniżki.
Nie próbowałam, Ali samo "wcisnęło" mi tę zniżkę i tego się nie da zlikwidować! Próbowałam usunąć z koszyka produkt objęty zniżką, nic z tego, zniżka "przeskakiwała" na kolejny produkt. Próbowałam w ustawieniach, no nie znalazłam nic, co pomogłoby mi się tej zniżki pozbyć. Wylogowałam się, nawet wyłączyłam komputer i poszłam z psem, po dłuższym czasie już w odwrotnej kolejności - najpierw się zalogowałam, potem poszukałam tego sprzedającego i zaczęłam wrzucać produkty do koszyka, nosz kur...tyna wodna, nadal zniżka!
Najbardziej absurdalne jest to, że dla Ali jednocześnie jestem i nie jestem "nowym" klientem - jestem, bo na siłę mi cisną tę zniżkę, naprawdę, ja nie umiem się tego pozbyć, no i nie jestem, bo nie da rady kupić z tą zniżką. Jak dla mnie piekielne na maxa.
Tak, wiem, mogę do nich napisać, ale naprawdę aż tak bardzo mi nie zależy, kryształki w końcu zamówiła Młoda ze swojego konta (ona częściej coś tam na Ali kupuje), ona jakoś nie miała problemów. Jeśli istnieje jakieś proste rozwiązanie tej patowej sytuacji, to będę wdzięczna za wskazanie mi go, może być z komentarzem "no ha ha ha, jak można było tego nie wiedzieć, jak można takiej prostej sprawy nie ogarnąć!". Nie przeszkadza mi to w życiu ani w niczym, tylko nie lubię, jak coś "nie działa".
sklepy_internetowe
Ocena:
28
(48)
poczekalnia
Skomentuj
(22)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jak jeszcze raz przeczytam "ja się dostosuję" to wezmę siekierę i zacznę jej używać... Na ludziach...
Dobra, już wyjaśniam czemu to niewinne i obiektywnie całkiem rozsądne sformułowanie przyprawia mnie o ataki wścieklizny (może powinnam się zaszczepić?). Otóż jest sobie na jednym z komunikatorów grupa, całkiem liczna, ale powiedzmy że osób decyzyjnych jest w niej ok. 50. Oczywiście najważniejszą osobą jest administratorka grupy, ona podejmuje większość decyzji w kwestiach, które są istotą grupy, ale oprócz opcji "o tym ja decyduję" jest również opcja "o tym wy zadecydujcie".
Dodam że ta decyzja to prosty wybór jednej z dwóch możliwości - tak albo nie. Chcemy albo nie chcemy, prościej się nie da. I co się dzieje, gdy dochodzi do głosowania i ewentualnej dyskusji? Dwa (czasem trzy) głosy na TAK. Podobna ilość na NIE. Kilkanaście wypowiedzi typu "ja się dostosuję". Reszta cisza w eterze.
A ja grzecznie pytam - DO CZEGO do cholery chcecie się dostosować??? Bo nic nie ustalono, nie podjęto żadnej decyzji. Po ostatniej akcji na wpół wkurzona, na wpół zrezygnowana napisałam na priv do administratorki, żeby w takich kwestiach zrobiła prostą ankietę online z opcją odpowiedzi TAK/NIE, oczywiście z wynikami widocznymi tylko dla niej. Bo nie wiem, może publiczne wyrażenie swojego zdania to dla wielu problem.
I w związku z tym pytanie, jak najbardziej poważne - serio to jakiś problem zadeklarować się "tak, chcę" bądź "nie chcę, nie odpowiada mi to"? Nie są to jakieś poważne życiowe wybory, grupa dotyczy naszych dzieci, nie nas, w sumie tylko dlatego one nie mają prawa głosu, że wiąże się to z kwestiami finansowymi. Naprawdę najlepszą opcją jest wybór "nie mam własnego zdania, pójdę jak ten baran za stadem, co zadecyduje większość, tak przytaknę"?
Żeby nie było - szanuję zdanie większości i jeśli wybrano by coś, co mi nie odpowiada, no to trudno, od tego jest głosowanie. Ale na kolejny tekst "ja się dostosuję" to mi się nie tyle scyzoryk, co raczej maczeta czy miecz samurajski w kieszeni otwiera...
Dobra, już wyjaśniam czemu to niewinne i obiektywnie całkiem rozsądne sformułowanie przyprawia mnie o ataki wścieklizny (może powinnam się zaszczepić?). Otóż jest sobie na jednym z komunikatorów grupa, całkiem liczna, ale powiedzmy że osób decyzyjnych jest w niej ok. 50. Oczywiście najważniejszą osobą jest administratorka grupy, ona podejmuje większość decyzji w kwestiach, które są istotą grupy, ale oprócz opcji "o tym ja decyduję" jest również opcja "o tym wy zadecydujcie".
Dodam że ta decyzja to prosty wybór jednej z dwóch możliwości - tak albo nie. Chcemy albo nie chcemy, prościej się nie da. I co się dzieje, gdy dochodzi do głosowania i ewentualnej dyskusji? Dwa (czasem trzy) głosy na TAK. Podobna ilość na NIE. Kilkanaście wypowiedzi typu "ja się dostosuję". Reszta cisza w eterze.
A ja grzecznie pytam - DO CZEGO do cholery chcecie się dostosować??? Bo nic nie ustalono, nie podjęto żadnej decyzji. Po ostatniej akcji na wpół wkurzona, na wpół zrezygnowana napisałam na priv do administratorki, żeby w takich kwestiach zrobiła prostą ankietę online z opcją odpowiedzi TAK/NIE, oczywiście z wynikami widocznymi tylko dla niej. Bo nie wiem, może publiczne wyrażenie swojego zdania to dla wielu problem.
I w związku z tym pytanie, jak najbardziej poważne - serio to jakiś problem zadeklarować się "tak, chcę" bądź "nie chcę, nie odpowiada mi to"? Nie są to jakieś poważne życiowe wybory, grupa dotyczy naszych dzieci, nie nas, w sumie tylko dlatego one nie mają prawa głosu, że wiąże się to z kwestiami finansowymi. Naprawdę najlepszą opcją jest wybór "nie mam własnego zdania, pójdę jak ten baran za stadem, co zadecyduje większość, tak przytaknę"?
Żeby nie było - szanuję zdanie większości i jeśli wybrano by coś, co mi nie odpowiada, no to trudno, od tego jest głosowanie. Ale na kolejny tekst "ja się dostosuję" to mi się nie tyle scyzoryk, co raczej maczeta czy miecz samurajski w kieszeni otwiera...
grupy
Ocena:
16
(50)
poczekalnia
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pani kontrolerka w autobusie wypisała mi tzw. "mandat", czyli opłatę za przejazd bez ważnego biletu, dla ułatwienia będę w dalszej części historii posługiwać się słowem "mandat".
Pani miała rację, bo chociaż miałam zakupiony bilet miesięczny, to nie byłam w stanie go okazać - "padła" mi aplikacja w telefonie, ten pechowy przypadek oceniam na 10% winy aplikacji i 90% telefonu, który już od dłuższego czasu pomalutku sobie zdychał i odmawiał współpracy. Pani była pełna zrozumienia, nie potraktowała mnie jak oszustki, dokładnie wyjaśniła, gdzie mam się udać jak już odzyskam dostęp do biletu i jak załatwić anulowanie mandatu.
Niestety, po powrocie do domu i prawie godzinnej walce z telefonem okazało się, że apka zablokowała się na amen, ja nie umiem dotrzeć do danych na niej. Pewnie ktoś by potrafił, ten "ktoś" to w moim przypadku serwis, więc zapłacić za serwis, stracić czas na dojazd tamże, potem z odzyskanym biletem jechać do biura MZK (zad*pie jakich mało, jeden autobus tam jeździ), stracić tam kolejny czas i kolejne pieniądze na tzw. "opłatę manipulacyjną" (nie wiem ile, kilka lat temu to było 20 zł, teraz na pewno więcej), kurczę, to już nie chodzi o kasę, ale o mój czas, a ostatnio bardzo go sobie cenię.
Wyciągnęłam mandat, przeczytałam informację, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł + koszt przejazdu (do 7 dni, potem jest to 200 zł + koszt przejazdu) i stwierdziłam, że dobra, zapłacę. W sumie co z tego, że zapłaciłam za bilet, skoro go nie mam, jest mi niedostępny. Na szczęście była to końcówka miesiąca, te dwa czy trzy dni przejeździłam na jednorazowych, w następnym miesiącu zainstalowałam apkę na nowym telefonie, co prawda jakość apki nadal była taka sama, ale telefonik śmiga bez grymasów.
I to mógłby być koniec tej historii bez żadnych piekielności, gdyby nie to, że ostatnio wpadł mi w oko jakiś artykuł na temat naszego MZK, gdzie mimochodem wspomniano, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł do 7 dni i 200 zł powyżej 7 dni + RZECZYWISTY koszt przejazdu. A ten rzeczywisty koszt przejazdu to 50 x koszt biletu jednorazowego...
No cóż, zrobiłam przelew na MZK na 144 zł, nie na 340, więc teraz czekam na gromkie upomnienie, żądanie dopłaty itp. A piekielność widzę taką, że na mandacie nie ma tej informacji. Jest "opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi ... + koszt przejazdu". No dla mnie koszt przejazdu to koszt biletu i zgodnie z tym zrobiłam przelew.
Mam tylko nadzieję, że komornika mi nie naślą, bo mają moje pełne dane, w tym adresowe i jak najbardziej mogą się najpierw upomnieć u mnie.
Pani miała rację, bo chociaż miałam zakupiony bilet miesięczny, to nie byłam w stanie go okazać - "padła" mi aplikacja w telefonie, ten pechowy przypadek oceniam na 10% winy aplikacji i 90% telefonu, który już od dłuższego czasu pomalutku sobie zdychał i odmawiał współpracy. Pani była pełna zrozumienia, nie potraktowała mnie jak oszustki, dokładnie wyjaśniła, gdzie mam się udać jak już odzyskam dostęp do biletu i jak załatwić anulowanie mandatu.
Niestety, po powrocie do domu i prawie godzinnej walce z telefonem okazało się, że apka zablokowała się na amen, ja nie umiem dotrzeć do danych na niej. Pewnie ktoś by potrafił, ten "ktoś" to w moim przypadku serwis, więc zapłacić za serwis, stracić czas na dojazd tamże, potem z odzyskanym biletem jechać do biura MZK (zad*pie jakich mało, jeden autobus tam jeździ), stracić tam kolejny czas i kolejne pieniądze na tzw. "opłatę manipulacyjną" (nie wiem ile, kilka lat temu to było 20 zł, teraz na pewno więcej), kurczę, to już nie chodzi o kasę, ale o mój czas, a ostatnio bardzo go sobie cenię.
Wyciągnęłam mandat, przeczytałam informację, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł + koszt przejazdu (do 7 dni, potem jest to 200 zł + koszt przejazdu) i stwierdziłam, że dobra, zapłacę. W sumie co z tego, że zapłaciłam za bilet, skoro go nie mam, jest mi niedostępny. Na szczęście była to końcówka miesiąca, te dwa czy trzy dni przejeździłam na jednorazowych, w następnym miesiącu zainstalowałam apkę na nowym telefonie, co prawda jakość apki nadal była taka sama, ale telefonik śmiga bez grymasów.
I to mógłby być koniec tej historii bez żadnych piekielności, gdyby nie to, że ostatnio wpadł mi w oko jakiś artykuł na temat naszego MZK, gdzie mimochodem wspomniano, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł do 7 dni i 200 zł powyżej 7 dni + RZECZYWISTY koszt przejazdu. A ten rzeczywisty koszt przejazdu to 50 x koszt biletu jednorazowego...
No cóż, zrobiłam przelew na MZK na 144 zł, nie na 340, więc teraz czekam na gromkie upomnienie, żądanie dopłaty itp. A piekielność widzę taką, że na mandacie nie ma tej informacji. Jest "opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi ... + koszt przejazdu". No dla mnie koszt przejazdu to koszt biletu i zgodnie z tym zrobiłam przelew.
Mam tylko nadzieję, że komornika mi nie naślą, bo mają moje pełne dane, w tym adresowe i jak najbardziej mogą się najpierw upomnieć u mnie.
komunikacja_miejska
Ocena:
17
(43)
poczekalnia
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dobra, tym razem jednak napiszę historię, bo to, co się dzieje ze stroną, to jednak jest piekielne.
Pisałam w komentarzu pod którąś historią, że ze stroną są problemy, przy próbie wejścia w komentarze czy przy przejściu z poczekalni na główną (lub odwrotnie) wyskakuje komunikat "zła brama" i jest duży problem z ponownym otworzeniem strony. Ale to nie wszystko.
Jadę dzisiaj w autobusie, przeglądam Piekielnych, oczywiście jak chciałam wejść w komentarze pod historią, to "zła brama"... Metodą odświeżania strony milion razy (no dobra, z 10 razy musiałam to zrobić) udało mi się w te komentarze wejść, przeleciałam wzrokiem te, które już czytałam i miałam scrollować dalej, ale coś mi wpadło w oko. Komentarz. Mój. Własny.
Ponieważ nie wymagam, aby każdy użytkownik Piekielnych czytał z zapartym tchem moje komentarze czy nawet uczył się ich na pamięć, przytaczam komentarz:
"Kurczę, moja przyjaciółka "od zawsze" miała w domu koty, ale nie uważała, że jej córki wychowywane razem z kotami w jakiś magiczny sposób posiądą wiedzę, co wolno, a co nie. Ponieważ był to dla mnie jakby drugi dom, często razem z nią tłumaczyłam dziewczynom (w tym mojej Młodej) nawet najbardziej oczywiste rzeczy - nie ciągniemy kota za ogon, bo go to boli; nie przytulamy kota za mocno, bo go dusimy; kot nie zawsze ma ochotę na zabawę, jak ucieka albo prycha, daj mu spokój. I przede wszystkim - każdy kot jest inny, to że jeden z nich uwielbia być wożony w zabawkowym wózeczku, przykrywany kołderką i nawet ubierany w jakieś czapeczki i szaliczki, nie oznacza, że pozostałe będą się na to zgadzać. Dzieci koegzystowały z kotami w pełnej zgodzie, a hasło "mama, kot mnie podrapał!" usłyszałyśmy może ze dwa-trzy razy."
Co w nim dziwnego? Ano w tym komentarzu nic. Natomiast wersja, która przeczytałam po kilkukrotnym odświeżeniu strony brzmiała:
"Kurczę, moja rodzina "od zawsze" została uderzona w domu koty, ale nie jest atakowana, że jej rodzina jest razem z kotami w jakiś magiczny sposób, który jest powiązany z tajemnicą, co wolno, a co nie. Bo był dla mnie drugim domem, często razem z min tłumaczyłam dziewczynom (w tym mojej Młodej) nawet najbardziej oczywiste rzeczy - nie ciągniemy kota za ogon, bo go to boli; nie przytulamy kota za mocno, bo go dusimy; kot nie zawsze ma ochotę na zabawę, jak uciec albo prycha, daj mu spokój. I przede wszystkim - każdy kot jest inny, to że jeden z nich jest wożony w zabawkowym wózeczku, przykrywany kołderką i nawet ubierany w jakieś czapeczki i szaliczki, nie oznacza, że pozostałe będa się na to zgadzać. dzieci koegzystowały z kotami w pełnym zgodzie, a hasło "mama, kot mnie podrapał" usłyszeliśmy może ze dwa-trzy razy."
Przytomnie zrobiłam screena (jakby ktoś był ciekaw, mogę wysłać, jeśli się da na PW), teraz właśnie pracowicie przepisywałam tekst z tego screena. Innych komentarzy nie zdążyłam przeczytać, wysiadałam już, więc nie wiem, czy zawierały taki sam bełkot. Ale przypomniała mi się sytuacja, kiedy skrytykowałam historię wg mnie koszmarnie napisaną, teraz przeczytałam ją jeszcze raz i to jest normalnie napisana historia, chyba musiałam po prostu trafić na jej "wersję alternatywną". @Daro7777, sorry. Odszczekuję.
Spotkaliście się też z tym?
Pisałam w komentarzu pod którąś historią, że ze stroną są problemy, przy próbie wejścia w komentarze czy przy przejściu z poczekalni na główną (lub odwrotnie) wyskakuje komunikat "zła brama" i jest duży problem z ponownym otworzeniem strony. Ale to nie wszystko.
Jadę dzisiaj w autobusie, przeglądam Piekielnych, oczywiście jak chciałam wejść w komentarze pod historią, to "zła brama"... Metodą odświeżania strony milion razy (no dobra, z 10 razy musiałam to zrobić) udało mi się w te komentarze wejść, przeleciałam wzrokiem te, które już czytałam i miałam scrollować dalej, ale coś mi wpadło w oko. Komentarz. Mój. Własny.
Ponieważ nie wymagam, aby każdy użytkownik Piekielnych czytał z zapartym tchem moje komentarze czy nawet uczył się ich na pamięć, przytaczam komentarz:
"Kurczę, moja przyjaciółka "od zawsze" miała w domu koty, ale nie uważała, że jej córki wychowywane razem z kotami w jakiś magiczny sposób posiądą wiedzę, co wolno, a co nie. Ponieważ był to dla mnie jakby drugi dom, często razem z nią tłumaczyłam dziewczynom (w tym mojej Młodej) nawet najbardziej oczywiste rzeczy - nie ciągniemy kota za ogon, bo go to boli; nie przytulamy kota za mocno, bo go dusimy; kot nie zawsze ma ochotę na zabawę, jak ucieka albo prycha, daj mu spokój. I przede wszystkim - każdy kot jest inny, to że jeden z nich uwielbia być wożony w zabawkowym wózeczku, przykrywany kołderką i nawet ubierany w jakieś czapeczki i szaliczki, nie oznacza, że pozostałe będą się na to zgadzać. Dzieci koegzystowały z kotami w pełnej zgodzie, a hasło "mama, kot mnie podrapał!" usłyszałyśmy może ze dwa-trzy razy."
Co w nim dziwnego? Ano w tym komentarzu nic. Natomiast wersja, która przeczytałam po kilkukrotnym odświeżeniu strony brzmiała:
"Kurczę, moja rodzina "od zawsze" została uderzona w domu koty, ale nie jest atakowana, że jej rodzina jest razem z kotami w jakiś magiczny sposób, który jest powiązany z tajemnicą, co wolno, a co nie. Bo był dla mnie drugim domem, często razem z min tłumaczyłam dziewczynom (w tym mojej Młodej) nawet najbardziej oczywiste rzeczy - nie ciągniemy kota za ogon, bo go to boli; nie przytulamy kota za mocno, bo go dusimy; kot nie zawsze ma ochotę na zabawę, jak uciec albo prycha, daj mu spokój. I przede wszystkim - każdy kot jest inny, to że jeden z nich jest wożony w zabawkowym wózeczku, przykrywany kołderką i nawet ubierany w jakieś czapeczki i szaliczki, nie oznacza, że pozostałe będa się na to zgadzać. dzieci koegzystowały z kotami w pełnym zgodzie, a hasło "mama, kot mnie podrapał" usłyszeliśmy może ze dwa-trzy razy."
Przytomnie zrobiłam screena (jakby ktoś był ciekaw, mogę wysłać, jeśli się da na PW), teraz właśnie pracowicie przepisywałam tekst z tego screena. Innych komentarzy nie zdążyłam przeczytać, wysiadałam już, więc nie wiem, czy zawierały taki sam bełkot. Ale przypomniała mi się sytuacja, kiedy skrytykowałam historię wg mnie koszmarnie napisaną, teraz przeczytałam ją jeszcze raz i to jest normalnie napisana historia, chyba musiałam po prostu trafić na jej "wersję alternatywną". @Daro7777, sorry. Odszczekuję.
Spotkaliście się też z tym?
internet
Ocena:
59
(71)
poczekalnia
Skomentuj
(35)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Wybaczcie, jeśli będzie chaotycznie, ale zdenerwowałam się. A jeśli gdzieś się mylę, to poprawcie mnie, nie obrażę się, nie jestem znawcą, więc może złe wrażenie odniosłam...
Szukałam czegoś na znanym portalu ogłoszeniowym, znalazłam, kupiłam, po czym stwierdziłam, ze w ramach relaksu pobuszuję tam jeszcze. Jakoś tak weszłam w akcesoria dla zwierząt, potem w zwierzaki, pooglądałam koty do adopcji, po czym wpadła mi w oko kotka. Piękna. Rasowa. Tania. Zaraz, zaraz, ale czemu tak tanio? Pseudohodowla czy co? Czytam dokładnie ogłoszenie - kotka kończy swoją "karierę hodowlaną" i w związku z tym szuka nowego domu... Czyli - dobra, zarobiliśmy na tobie, to teraz wypad, a jeszcze parę złotych wpadnie???
Poszukałam informacji o tej rasie kotów, tak po prostu z czystej ciekawości. Otóż koty tej rasy wiek dorosły osiągają ok. 3-4 r.ż., do tej pory powinny nawet jeść karmę przeznaczoną dla kociąt. Kotka w ogłoszeniu, która "kończy karierę hodowlaną" ma 5 lat... I w tym momencie ja zrobiłam cos piekielnego, a przynajmniej coś, za co pewnie "zjadą" mnie czytelnicy piekielnych - napisałam wiadomość, że jestem zainteresowana kupnem kotki. Tak, wiem, zapewne albo wspieram w tym momencie pseudohodowlę, albo po prostu legalną hodowlę, ale niewłaściwie traktującą zwierzaki. Ale ona ma coś takiego w spojrzeniu...
Kurczę, nie szukałam kolejnego zwierzaka. Mam psa (ze schroniska). Mam kota (też ze schroniska). I jeszcze godzinę temu nawet bym nie pomyślała, że mogłabym kupić kota. Wypasionego, rasowego, bo to akurat mi lotto. Ale mi jej tak strasznie szkoda, jak każdego, kto przestał być potrzebny i w związku z tym należy się go pozbyć.
Czekam na odpowiedź na moja wiadomość. A, dobra, środek nocy mamy, to pewnie sobie poczekam...
Szukałam czegoś na znanym portalu ogłoszeniowym, znalazłam, kupiłam, po czym stwierdziłam, ze w ramach relaksu pobuszuję tam jeszcze. Jakoś tak weszłam w akcesoria dla zwierząt, potem w zwierzaki, pooglądałam koty do adopcji, po czym wpadła mi w oko kotka. Piękna. Rasowa. Tania. Zaraz, zaraz, ale czemu tak tanio? Pseudohodowla czy co? Czytam dokładnie ogłoszenie - kotka kończy swoją "karierę hodowlaną" i w związku z tym szuka nowego domu... Czyli - dobra, zarobiliśmy na tobie, to teraz wypad, a jeszcze parę złotych wpadnie???
Poszukałam informacji o tej rasie kotów, tak po prostu z czystej ciekawości. Otóż koty tej rasy wiek dorosły osiągają ok. 3-4 r.ż., do tej pory powinny nawet jeść karmę przeznaczoną dla kociąt. Kotka w ogłoszeniu, która "kończy karierę hodowlaną" ma 5 lat... I w tym momencie ja zrobiłam cos piekielnego, a przynajmniej coś, za co pewnie "zjadą" mnie czytelnicy piekielnych - napisałam wiadomość, że jestem zainteresowana kupnem kotki. Tak, wiem, zapewne albo wspieram w tym momencie pseudohodowlę, albo po prostu legalną hodowlę, ale niewłaściwie traktującą zwierzaki. Ale ona ma coś takiego w spojrzeniu...
Kurczę, nie szukałam kolejnego zwierzaka. Mam psa (ze schroniska). Mam kota (też ze schroniska). I jeszcze godzinę temu nawet bym nie pomyślała, że mogłabym kupić kota. Wypasionego, rasowego, bo to akurat mi lotto. Ale mi jej tak strasznie szkoda, jak każdego, kto przestał być potrzebny i w związku z tym należy się go pozbyć.
Czekam na odpowiedź na moja wiadomość. A, dobra, środek nocy mamy, to pewnie sobie poczekam...
portale_ogłoszeniowe
Ocena:
32
(68)
poczekalnia
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Będzie przydługi wstęp, ale według mnie jest on konieczny, żeby zrozumieć, o co mi chodzi i czemu uważam historie za piekielną.
Jestem racjonalną osobą, dość sceptycznie podchodzę do wszelkich "zjawisk nadprzyrodzonych", choć nie neguję ich całkowicie, uważam, że być może są to rzeczy, które owszem, istnieją, ale nie mają jeszcze naukowego potwierdzenia. I właśnie takie dokładnie jest moje zdanie na temat kamieni szlachetnych i innych kryształów. Nie ma naukowego dowodu, że pomagają, wspomagają, leczą, przynoszą szczęście, powodzenie itp. Ale z drugiej strony, dopuszczam myśl, że "może coś w tym jest", kryształy są dla mnie na tyle tajemniczym tworem, że nie odmawiam im posiadania właściwości, których być może nauce nie udało się jeszcze zbadać.
W praktyce wygląda to tak - jeśli jestem chora, to idę do lekarza i stosuję się do jego zaleceń, jeśli jednak wpadnie mi w oko, że dany kryształ pomaga na daną chorobę, to go ponoszę przy sobie, może coś wspomoże. Jeśli mam jakieś problemy interpersonalne, to analizuję, co jest nie tak, gdzie zrobiłam błąd, że się z kimś nie dogaduję i pracuje nad tym, ale jeśli jakiś kryształ pomaga w kontaktach międzyludzkich, to mogę się nim wspomóc. Jeśli akurat mam "dołek" finansowy, to staram się dojść do tego, gdzie obciąć wydatki, a gdzie wziąć nadgodziny, żeby zwiększyć dochody, ale chętnie też "przytulę" kryształ przynoszący pomyślność finansową...
Chyba już wiecie, o co chodzi, więc do rzeczy. Byłam ostatnio na takiej imprezie, gdzie znałam może 1/3 osób, ale do pewnego momentu bawiłam się świetnie, towarzystwo wydawało się miłe, wyluzowane, każdy przyszedł się pobawić i było naprawdę OK. Po pewnym czasie wyszłam na zewnątrz odebrać pilny telefon, dość długo rozmawiałam, po powrocie zorientowałam się, że grupka, z którą ostatnio prowadziłam bardzo ożywioną dyskusję (chyba o tzw. "d*pie Maryni", ale to w sumie nieważne) jakoś tak się wykruszyła, więc zanim dołączyłam do innego towarzystwa i innej fascynującej dyskusji, postanowiłam sprawdzić coś w internecie na telefonie, który siłą rzeczy po rozmowie miałam w ręku.
Stanęłam w kąciku i czytam o interesującej mnie kwestii, czuję, że ktoś podchodzi.
- Co tam masz? Ooo, kryształy! Wierzysz w to? Hej, słuchajcie, Xynthia wierzy w magię kryształów!
Jak to na takich imprezach bywa, znaleźli się i przeciwnicy, i zwolennicy "magii kryształów". I wiecie co? Dostało mi się od obu stron... Zwolennicy naskoczyli na mnie, ze jeśli tak naprawdę do końca nie wierzę w dobroczynne działanie kryształów, to nie powinnam ich stosować, przeciwnicy no wiadomo - wyśmiewanie wiary w zjawiska nadprzyrodzone i w jakieś dodatkowe właściwości kryształów, drzew, kolorów itp.
A ja chciałam tylko na szybko sprawdzić, czy czarny turmalin można łączyć z kyanitem, bo wpadł mi do głowy pomysł na pierścionek-prezent dla kogoś...
Jestem racjonalną osobą, dość sceptycznie podchodzę do wszelkich "zjawisk nadprzyrodzonych", choć nie neguję ich całkowicie, uważam, że być może są to rzeczy, które owszem, istnieją, ale nie mają jeszcze naukowego potwierdzenia. I właśnie takie dokładnie jest moje zdanie na temat kamieni szlachetnych i innych kryształów. Nie ma naukowego dowodu, że pomagają, wspomagają, leczą, przynoszą szczęście, powodzenie itp. Ale z drugiej strony, dopuszczam myśl, że "może coś w tym jest", kryształy są dla mnie na tyle tajemniczym tworem, że nie odmawiam im posiadania właściwości, których być może nauce nie udało się jeszcze zbadać.
W praktyce wygląda to tak - jeśli jestem chora, to idę do lekarza i stosuję się do jego zaleceń, jeśli jednak wpadnie mi w oko, że dany kryształ pomaga na daną chorobę, to go ponoszę przy sobie, może coś wspomoże. Jeśli mam jakieś problemy interpersonalne, to analizuję, co jest nie tak, gdzie zrobiłam błąd, że się z kimś nie dogaduję i pracuje nad tym, ale jeśli jakiś kryształ pomaga w kontaktach międzyludzkich, to mogę się nim wspomóc. Jeśli akurat mam "dołek" finansowy, to staram się dojść do tego, gdzie obciąć wydatki, a gdzie wziąć nadgodziny, żeby zwiększyć dochody, ale chętnie też "przytulę" kryształ przynoszący pomyślność finansową...
Chyba już wiecie, o co chodzi, więc do rzeczy. Byłam ostatnio na takiej imprezie, gdzie znałam może 1/3 osób, ale do pewnego momentu bawiłam się świetnie, towarzystwo wydawało się miłe, wyluzowane, każdy przyszedł się pobawić i było naprawdę OK. Po pewnym czasie wyszłam na zewnątrz odebrać pilny telefon, dość długo rozmawiałam, po powrocie zorientowałam się, że grupka, z którą ostatnio prowadziłam bardzo ożywioną dyskusję (chyba o tzw. "d*pie Maryni", ale to w sumie nieważne) jakoś tak się wykruszyła, więc zanim dołączyłam do innego towarzystwa i innej fascynującej dyskusji, postanowiłam sprawdzić coś w internecie na telefonie, który siłą rzeczy po rozmowie miałam w ręku.
Stanęłam w kąciku i czytam o interesującej mnie kwestii, czuję, że ktoś podchodzi.
- Co tam masz? Ooo, kryształy! Wierzysz w to? Hej, słuchajcie, Xynthia wierzy w magię kryształów!
Jak to na takich imprezach bywa, znaleźli się i przeciwnicy, i zwolennicy "magii kryształów". I wiecie co? Dostało mi się od obu stron... Zwolennicy naskoczyli na mnie, ze jeśli tak naprawdę do końca nie wierzę w dobroczynne działanie kryształów, to nie powinnam ich stosować, przeciwnicy no wiadomo - wyśmiewanie wiary w zjawiska nadprzyrodzone i w jakieś dodatkowe właściwości kryształów, drzew, kolorów itp.
A ja chciałam tylko na szybko sprawdzić, czy czarny turmalin można łączyć z kyanitem, bo wpadł mi do głowy pomysł na pierścionek-prezent dla kogoś...
relacje_międzyludzkie
Ocena:
35
(79)
1
« poprzednia 1 następna »