Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zmijcia

Zamieszcza historie od: 3 marca 2012 - 13:33
Ostatnio: 26 grudnia 2022 - 20:10
  • Historii na głównej: 9 z 26
  • Punktów za historie: 4561
  • Komentarzy: 188
  • Punktów za komentarze: 1036
 
zarchiwizowany

#32740

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejni telekomunikacyjni oszuści atakują. Tym razem przedstawiają się jako: Telekomunikacja Polska Katowice i jak każdy z takich oszustów próbują naciągnąć klientów Telekomunikacji Polskiej na swoje usługi, oferując cuda na kiju.

Moi rodzicie mieli na tyle szczęścia, że już rok temu zrezygnowaliśmy z usług Telekomunikacji, powrót tam nas nie interesuje, więc zostali zbyci tym, że "nie jesteśmy zainteresowani żadnymi usługami".

Ostrzegam jednak, bo ktoś może się naciąć i podpisać jakąś umowę, myśląc że to Telekomunikacja Polska.

telekompromitacja

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (103)
zarchiwizowany

#29938

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka krótkich słów o piekielnych sprzedawczyniach w sklepie mięsnym, historia opowiedziana mi przez [Z]najomą.

Sklep ten, sieciówka na literkę D, znajduje się tuż przy innej, większej sieciówce z kropkowanym owadem w logo. Znajoma zawsze robi zakupy w tym owadzie, ot jedyny większy sklep w pobliżu, a i ceny w miarę ok, jakość też niczego sobie. Czasami zagląda również do owego sklepu mięsnego na D.

Tak samo było i tym razem. Po zakupach u owada ruszyła żwawym krokiem do D, kolejki akurat za wielkiej nie było więc chciała skorzystać i kupić kurczaka, żeby w weekend upiec go na rożnie. Ot, taki tam, niedzielny obiadek.
Sprzedawczynie miłe, uśmiechnięte, szybko wrzucają zamówionego kurczaka do reklamówki i zawiązują. Za szybko, bowiem zwróciło to uwagę znajomej. Reklamówka zawiązana na supeł i to tak, żeby żadnej szparki nie zostało. Zaciekawiona zrobiła w niej niewielką dziurkę, a smród jaki ze środka buchnął niemal ją odrzucił do tyłu. Zrobiła się zielona na twarzy i odłożyła kurczaka na ladę.

[Z] - nie chcę tego kurczaka, on śmierdzi! Dlaczego sprzedają panie zepsuty towar?

Jedna [P]anie oczywiście się oburzyła, że jak ona śmie im coś takiego insynuować, oczerniać ją przy innych klientach czekających za nią.

[P] - przecież ten kurczak jest dobry. Świeży, dopiero co przywieziony!

[Z] - więc niech pani sobie go zje sama! Smacznego!

Wyszła ze sklepu, kątem oka widziała jeszcze, jak inna pracownica wynosi "świeżutkiego kurczaczka" na zaplecze, starając się nie oddychać.

Ot, życzliwość ludzka. A nuż by nie sprawdziła i kupiła tego, zawiozła do domu i już nie wróciła, bo może ma za daleko. A kurczak przecież jeszcze nie biegał. Jeszcze.

sklepy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (174)
zarchiwizowany

#28636

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moje pierwsze starcie z tzw. "Moher Commando" miało miejsce jakiś rok temu, przypomniałam sobie o nim czytając kilka ciekawych historyjek innych użytkowników.

Rzecz działa się jakoś na wiosnę, prawdopodobnie w połowie kwietnia, albo nieco bliżej maja. Wracałam do domu z uczelni, jak zawsze półtorej godziny w jedną stronę pociągiem, więc kanapek naszykowanych jak dla batalionu wojska, cobym z głodu nie padła, szczególnie że zajęcia jakoś do godziny siedemnastej.

Jako iż był akurat piątek, a ja siedząc w pociągu wcinałam sobie kanapeczki z szynką, to oczywistym było, że ktoś musiał się do tego przyczepić (no bo któż to widział! w piątek mięso jeść, toż to grzech przecież!). Na jednej ze stacji dosiadła się do mnie starsza pani [P], z pozoru wyglądająca na osobę bardzo miłą. Niestety, tylko z pozoru. Kiedy tylko zauważyła co też ośmielam się spożywać przystąpiła do ataku.

[P] - a cóż ty dziecko jesz?! Jak tak można?! Toż to przecież piątek dzisiaj! Post! Tak nie wolno, grzech to przecież! Bóg cię za to pokara, do piekła pójdziesz!

Zerknęłam na panią znad kanapki unosząc jedną brew do góry, przełknęłam to co miałam w ustach i stwierdziłam, że wypadałoby coś odpowiedzieć.

[J] - przykro mi, że panią zawiodę, ale nie obchodzę postów. Jestem ateistką.

Cóż... teraz wiem, że równie dobrze mogłam rzec: "Pani, ale jakie mięso? Toż to z kota zrobione, po ostatniej czarnej mszy nam został to co miał się marnować".

Pani, kiedy tylko usłyszała moją odpowiedź zerwała się z miejsca, krzycząc coś o satanistach, bezbożnikach i inne tego typu określenia, ale nie bardzo mnie to obeszło. Kiedy tylko skończyła swoją litanię, bo zabrakło jej oddechu, odwróciła się na pięcie i pogalopowała na drugi koniec pociągu. Siedziałam przez chwilę zastanawiając się czy nie przyprowadzi czasem konduktora, żeby się na mnie poskarżyć, ale już jej więcej nie widziałam. Ludzie wokół mnie tylko wesoło chichotali, pewnie są już przyzwyczajeni do takich widowisk.

Zastanawia mnie tylko jedno... Dlaczego dla większości starszych ludzi bycie ateistą oznacza od razu satanizm? Nie potrafię ogarnąć co ma piernik do wiatraka w tym przypadku.

komunikacja

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (179)
zarchiwizowany

#28081

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść będzie o tym, jak to nasza wspaniała policja zajmuje się ganianiem tych najbardziej niebezpiecznych "przestępców" poruszających się pojazdami po mieście.
Miałam wtedy osiemnaście lat i przebywałam u znajomej na wakacjach, w małej wiosce, jakieś 15 kilometrów od miasta w którym mieszkam. Razem z jej dwiema koleżankami wybrałyśmy się do owego miasta na basen miejski, oczywiście na rowerach. Pogoda cudowna, słońce grzało, kto normalny chciałby się cisnąć w takim przypadku w autobusie i jeszcze za to płacić. Wszystkie trzy dziewczyny były ode mnie młodsze o co najmniej o trzy lata, więc jako najstarsza czułam się za nie odpowiedzialna.
Ze względu na to, że główna ulica ruchliwa, ciężarówki, potocznie zwane przez wszystkich TIR′ami, pędziły jak szalone jedna za drugą, postanowiłyśmy kawałek przejechać chodnikiem. Chodnik pusty, szeroki na prawie trzy metry więc sporadycznie spotykanych ludzi wyminąć dało się bez problemów. Ulica przy krawężnikach zawalona dodatkowo piachem, jakoś żadna z nas nie miała ochoty wylądować pod kołami jakiejś osobówki, nie mówiąc już o ciężarówkach. Jechałyśmy kulturalnie, tuż przy żywopłocie, jedna za drugą, nikomu nie wadząc. Nikomu, oprócz policji oczywiście.
Panowie nas zatrzymali, poprosili o dokumenty (miałam je tylko ja, inne dziewczyny nieletnie więc dowodów nie posiadały, legitymacji też nie targały, żeby przypadkiem nie zgubić, ot zdarza się) i zaczęli spisywać, mając zamiar wypisać nam mandat. Oczywiście, prócz nas tym chodnikiem jechało sporo osób, nikt normalny nie pchał by się między samochody na tak ruchliwej, kiepsko zadbanej drodze. Zatrzymało się przy nas jakieś małżeństwo z kilkuletnim dzieckiem, również na rowerach i wywiązała się taka oto dyskusja.

[P] - policjant
[K] - kobieta
[M] - mężczyzna
[J] - ja

[P] spisując nas zerknął na małżeństwo i im również postanowił wręczyć druczek z mandacikiem.

[P] - czy wiedzą państwo, że nie wolno poruszać się roweram po chodniku? Od tego są drogi rowerowe.

[M] - panie, jakie drogi rowerowe? W tym mieście jest tylko jedna, ma może z 500 metrów długości, kilka kilometrów stąd i do tego w kompletnie innym kierunku!

[P] - w takim razie trzeba poruszać się po ulicy, chodniki są do spacerowania.

[K] - z małym dzieckiem? Między tymi wszystkimi TIR′ami i innymi piratami drogowymi?

[J] - i po tym piachu, który leży przy brzegach ulicy? Pan wybaczy, ale ja mam pod opieką trzy młodsze od siebie osoby. Nie mam zamiaru ich bezmyslnie narażać na utratę zdrowia ani tym bardziej życia. Poza tym jechałyśmy spokojnie, jedna za drugą, nikomu nie zagrażając.

[P] - jeśli nie ma drogi rowerowej to trzeba jechać po ulicy. I bez gadania!

[M] - jak mi pan obwodnicę wybuduje to ja chętnie tą drogą będę jeździł, jak 3/4 samochodów stąd zniknie! I mogę panu nawet miotłę dać, jak pan wymiecie ten piach i będę miał pewność że mi dziecko pod samochód nie wpadnie jak wjedzie w jakąś dziurę której nie widać przez to dziadostwo to nie będę używać chodników!

Panowie przez jakiś czas jeszcze się kłócili, a do akcji wkroczyła jeszcze jedna funkcjonariuszka [PP], która wcześniej siedziała w radiowozie i tylko się przyglądała działaniom kolegów. Posłuchała przez chwilę o co chodzi.

[PP] - koledzy, dajcie spokój ludziom. Prawdę mówią, strach tu na pasach przez ulicę przejść taki ruch jest, a co dopiero jechać rowerem. Sama bym się na to nie odważyła, a wy się czepiacie byle sobie młode dziewczyny pooglądać. Zbierajcie się, mamy ważniejsze sprawy na głowie!

Odzyskałam swój dowód, na szczęście skończyło się tylko na pouczeniu, bez mandatu. Po tym jak odjechali, pomarudziłyśmy jeszcze z małżeństwem o tym, jak to bezmyślnie zatrzymują niewinne dzieci zamiast zająć się chuliganami niszczącymi ławki i pijanymi kierowcami, po czym pojechaliśmy w swoje strony.

Co jest w tym najbardziej piekielnego? Od urodzenia mieszkam naprzeciwko komendy policji w owym mieście. Odkąd tylko dostałam pierwszy rowerek zawsze jeździłam po chodnikach, jeździły też tak starsze osoby, często wymijając funkcjonariuszy patrolujących okolicę. Nigdy nikogo nie spisano ani nie pouczono. Ot wszyscy rozumieli że ulica ruchliwa, droga krajowa więc strach się włączyć do ruchu rowerem. Panom po prostu się nudziło, a że pełnia lata, to można było bezkarnie pooglądać młode dziewczyny w krótkich spodenkach i koszulkach na ramiączkach, zamiast zająć się przestępcami.

policja

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 64 (126)
zarchiwizowany

#27159

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz działa się już jakiś czas temu, ba nawet kilkanaście lat temu, niestety nadal to wszystko pamiętam i postanowiłam to opisać.
Cała historia będzie dotyczyć piekielności, a może nawet bezduszności jednej z nauczycielek, która mnie uczyła.

Chodziłam wtedy do czwartej klasy podstawówki, zajęcia miałam akurat w takiej małej salce w podziemiach. Od parteru dzielił nas strasznie długi korytarz biegnący pomiędzy szatniami i sporo schodów.

Podczas jednej z lekcji nie czułam się zbyt dobrze, ale jako że rodzice byli w pracy, a telefony komórkowe dla większości ludzi były nieosiągalne, więc nie miałam ich jak poinformować, a pielęgniarki nie było wtedy w szkole. Ot, tak to już było, że pojawiała się tylko w jeden dzień w tygodniu. Nie było ze mną znowu tak tragicznie, żebym leciała do wychowawczyni i ściągała rodziców ponad kilkadziesiąt kilometrów z pracy, a nauczyciele nie mieli prawa w takim wypadku wypuścić nas ze szkoły bez opieki.

Do dzwonka na przerwę było jeszcze jakieś piętnaście minut, a ja poczułam się nieco gorzej i zaczął pobolewać mnie brzuch. Siedziałam wtedy w pierwszej ławce, więc [J]a grzecznie podniosłam rękę i zapytałam [N]auczycielkę czy mogę wyjść do toalety. Oto, co usłyszałam wtedy w odpowiedzi:

[J] - przepraszam, źle się czuję proszę pani, czy mogę wyjść do toalety?

[N] - Co ty sobie wyobrażasz?! Przeszkadzać mi w lekcji i symulować? Nie ma mowy, siedzieć i pisać, na przerwie sobie pójdziesz!

Oczywiście, jak to głupie, małe dziecko, do tego dosyć nieśmiałe i niezdecydowane posłuchałam pani i zostałam w klasie, czując się coraz gorzej, zamiast wstać i wyjść. Najwyżej dostałabym uwagę zamiast się męczyć.

Jakimś cudem dotrwałam do przerwy i poleciałam do łazienki, na parter. Jak wyżej wspominałam, była to dosyć daleka droga, więc ledwo zdążyłam się tam dostać zanim zwymiotowałam. Później okazało się, że to było zatrucie pokarmowe. Po drodze, wracając na dół spotkałam inną nauczycielkę [N2], która akurat miała dyżur i mnie zaczepiła, nieco zaniepokojona moim stanem.

[N2] - Dobrze się czujesz dziecko? Jesteś strasznie blada i masz wypieki. Coś się stało?

Opowiedziałam pani, co się wydarzyło, strasznie oburzyła się zachowaniem swojej koleżanki po fachu i od razu zabrała mnie z korytarza pełnego uczniów i powiadomiła, kogo trzeba o tym, co się stało.

Wszystko skończyło się dobrze, ja przeleżałam kilka kolejnych dni w domu. Tylko jak bezdusznym człowiekiem trzeba być, żeby zignorować dziecko twierdzące, że źle się czuje? Szczególnie, jeśli jest to osoba, która nigdy nie sprawiała żadnych problemów, nie przeszkadzała w zajęciach i nic nie symulowała?

Patrząc na tą sytuację teraz, mając ponad 20 lat na karku, człowiek doskonale wie, co powinno się zrobić. Cóż jednak mogło uczynić nieśmiałe, jedenastoletnie dziecko potraktowane w taki sposób?

edukacja

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (86)
zarchiwizowany

#26371

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako iż sesja u mnie na uczelni właśnie się zakończyła, zostałam zmotywowana do porzucenia biernego przeglądania serwisu i napisania czegoś od siebie.

Cała akcja działa się już podczas samej sesji, jednak wszystko ciągnęło się od początku tego semestru.
Wiadomo, rok drugi, przedmioty które miały odsiać co słabszych osobników na roku, typu matematyka i fizyka już za nami, zostały głównie przedmioty informatyczne (programowanie, programowanie i jeszcze raz programowanie). No i angielski. I wokół niego będzie ten cały szum.

Zajęcia powoli się ciągnęły, można powiedzieć że niektóre dni wlekły się niemiłosiernie od godziny 8 rano do 19 na zajęciach (a dodam, że to studia dzienne). Człowiek miał prawo być czasem zmęczony na zajęciach, szczególnie tych o 8 lub 8:30, jeśli zrywał się przed 5 rano, żeby na nie dojechać. Pech chciał, że właśnie angielski był takim felernym, niszczącym psychikę przedmiotem.

Już od pierwszych zajęć okazało się, że po pierwszym roku zmieniono nam prowadzącą z mgr Anielskiej na mgr Piekielną. I zmiana naprawdę nie była zbyt pozytywna, co obiło się na naszym zdrowiu psychicznym oraz ocenach.

Sprawdziany wyglądały tak, że pojawiały się na nich słówka dosłownie z sufitu, a nie z rozdziału z którego miały być, większości z nich nikt na oczy nie widział. Poziom trudności upper-intermediate, więc na zaliczenie każdego z nich potrzeba co najmniej 70%.

Czasami komuś się nie udało, nic dziwnego w takim natłoku zajęć i projektów do napisania. Bywa. Ale, oczywiście mgr Piekielna chyba uważała, że z takim plebsem jak studenci komunikować się nie musi, dlatego za nic miała nasze prośby o przesłanie wyników na e-maila grupowego (przecież ona nie ma czasu na takie głupoty!).

Tyle tytułem wstępu, dosyć przydługiego, ale chyba koniecznego. Przejdę do akcji właściwej, początek semestru czwartego, ostatni tydzień sesji poprawkowej.

[J] - ja, [K] - koleżanka, [P] - mgr Piekielna.

Przyjeżdżamy na pierwsze zajęcia z angielskiego w semestrze, [K] kulturalnie podbija do [P].

[K]: przepraszam, czy mogłybyśmy się z panią umówić jakoś na ten tydzień na zaliczenie semestru? Wcześniej nie mogłyśmy.

[P]: Jak to nie mogłyście! Cały miesiąc był! Nie chciało wam się!

[J]: Bardzo nam przykro, ale niestety tak się złożyło, że terminy konsultacji pokrywały nam się z egzaminami i nie mogłyśmy się pojawić.

[P]: A co mnie obchodzą egzaminy?! Trzeba było nie iść na egzamin tylko do mnie sprawdzian zaliczać! A poza tym w ferie też byłam dostępna!

[J]: No tak, wysłałam do pani e-mail, czy będzie pani tego i tego dnia na uczelni, ale pani nie odpisała, na stronie nie było żadnych informacji, a ja niestety mam ponad 70 km dojazdu i nie stać mnie na codzienne jeżdżenie na uczelnię tylko po to, żeby sprawdzić czy ktoś jest.

Oczywiście, tego mgr Piekielna jakby nie usłyszała. Zaznaczam też, że możliwości kontaktu telefonicznego nie było - mgr Piekielna nam go nie podała.

[P]: W takim razie przyjdźcie w poniedziałek na 12! Tylko się nie spóźnijcie, ja na was czekać nie będę.

Podziękowaliśmy mgr Piekielnej za "miłą" konwersację. Pragnę również zaznaczyć, że [M] udało się raz w sesję dotrzeć na konsultacje. Każdy ze sprawdzianów które miała napisać zaliczyła na 80%, ale oczywiście mgr Piekielna stwierdziła że 80% to za mało i ona nic nie umie i nie dostanie zaliczenia. Dziwne, szczególnie że próg jak już wcześniej wspomniałam to 70%. Ja niestety na konsultacje nie dotarłam w jedynym terminie jakim mogłam. Ot, ja się pojawiłam, ale mgr Piekielna miała godzinę spóźnienia, a ja musiałam iść oddać i obronić projekt z programowania.

W poniedziałek przychodzimy, jest godzina 11:45, czekamy i czekamy, wybija ta godzina 12:00, więc pukamy do pokoju anglistów. Otwiera nam jakaś miła starsza pani [X].

[K]: Dzień dobry, czy zastałyśmy mgr Piekielną?

[X]: Mgr Piekielna jest na l4, do 29. Wcześniej nie da rady jej złapać.

Wszystkie koleżanki które były z nami mają zonk. Tak się składa, że 29 kończyła się sesja. Zostało nam tylko złożyć prośbę o przedłużenie sesji z nadzieją, że w tym tygodniu mgr Piekielna nie pójdzie sobie po raz drugi na trzydniowe l4... do końca naszego przedłużonego terminu.

Teraz tylko musimy poczekać i się dowiedzieć, czy w ogóle dziekan zgodzi się na przedłużenie. Jeśli nie, to 2 semestry angielskiego w plecy i warunek.

Dla niektórych może się wydawać, że to mało piekielne, ale latanie za angielskim przez tyle czasu, mając na głowie x egzaminów i kilka projektów jest trochę uciążliwe. A mgr Piekielna chętna do współpracy nigdy nie była.

polibuda

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (156)