Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zmijcia

Zamieszcza historie od: 3 marca 2012 - 13:33
Ostatnio: 26 grudnia 2022 - 20:10
  • Historii na głównej: 9 z 26
  • Punktów za historie: 4561
  • Komentarzy: 188
  • Punktów za komentarze: 1037
 

#56069

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem historia będzie opowiadać o kompetencji pracowników salonów telefonii komórkowej. Dwóch najpopularniejszych dostawców w kraju.

Mój chłopak założył rok temu firmę. W jednej sieci komórkowej miał 3 numery na firmę, w drugiej internet mobilny.
Jego sklep znajdował się w jednym z centrów hal handlowych, tam też przychodziły rachunki za internet. Likwidując jakiś czas temu sklep stacjonarny i zostając tylko przy handlu przez internet, wybrał się do salonu swojej sieci zmienić adres, na który od przyszłego miesiąca miały przychodzić rachunki. Wszystko szybko załatwione, bezproblemowo, uśmiechnięta pani poinformowała go, że adres został zmieniony.

Po miesiącu od sąsiadów z hali obok dostał smsa, że rachunek był włożony w drzwi jego boksu. Pustego boksu. Opuszczonego miesiąc wcześniej. Druga wizyta w salonie, pracownicy nie wiedzą jak to się stało, ale na pewno następnym razem rachunek zostanie wysłany na poprawny adres. Takie zapewnienie dostał w lipcu. Mamy właśnie listopad, a za nami już 3 wizyty w salonie. Rachunek nadal przychodzi na nieprawidłowy adres.

Druga firma nie jest lepsza. Od kilku miesięcy prosimy o zaprzestanie przysyłania faktur papierowych, wybraliśmy opcję faktur internetowych przysyłanych na firmowy adres e-mail. Miesiąc w miesiąc jednak listonosz blady z dumy, przynosi kolejną fakturę, a na skrzynce pocztowej cisza. Żadnej faktury elektronicznej.

Teraz przed nami przeprowadzka. Aż strach się bać, gdzie zaczną przysyłać faktury po kolejnej zmianie adresu.

uslugi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 383 (439)

#56052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Starzy dobrzy kurierzy. Tym razem dla odmiany FedEx.
W środę razem z moim chłopakiem zamówiliśmy przez Allegro folie bąbelkową, strecz do pakowania i taśmę. W czwartek informacja, że paczka została nadana, nic tylko czekać na nią w piątek.

No to czekamy, cały dzień ktoś siedział w domu, furtka otwarta na oścież. Wieczorem paczki nie ma, więc prosimy o podanie numeru przewozowego i firmy.
Z powodu długiego weekendu informacja dotarła do nas dzisiaj. A na stronie kuriera wesoło w rubryce stoi, że paczka dotarła do nas w piątek o godzinie 12. Mimo że paczki nikt na oczy nie widział.
Na szczęście sprzedający uczciwy, sprawę stara się rozwiązać i jakoś na to zaradzić. A paczkę odebrał nikomu nieznany pan W kilka miejscowości dalej - zgadzała się tylko nazwa ulicy.

Teraz tylko czekać albo na nową przesyłkę, albo na odzyskanie starej, jeśli jest co odzyskać.
Niech żyją inteligentni kurierzy.

kurierzy

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (559)
zarchiwizowany

#48791

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele słychać narzekania na młodych kierowców, że bezmyślni, że nie powinni mieć prawa jazdy, że powodują wypadki.
No cóż, nie tylko młodzi kierowcy są bezmyślni.

Pomimo szczerego postanowienia typu: "za cholerę nie wystawię dzisiaj nosa poza drzwi mieszkania" musiałam to zrobić. Ojciec dzwoni, że awaria internetu w firmie i żeby mu podrzucić modem od iplusa jak najszybciej. Mus to mus, trzeba się ruszyć.

W połowie drogi na dworzec mijam mały osiedlowy placyk, z którego mieszkańcy zrobili sobie parking i muszę się przez niego przedostać na chodnik, choćbym bardzo tego nie chciała.

Jestem już na wysokości jednego z ostatnich samochodów kiedy kierowca nagle wrzuca wsteczny i jedzie. Prosto na mnie. Udało mi się uskoczyć krok do tyłu, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi. Zatrzymał się dopiero jak najechał kołem na moją nogę. I facet [F], tak na oko koło czterdziestki, wyskakuje z auta i z pyskiem do mnie [J]:

[F]: Jak łazisz durna babo? Gdzie masz oczy do cholery?!

[J]: Lusterek się używa baranie! I patrzy przez tylną szybę, a nie gazu i mieć w poważaniu to co się dzieje za samochodem!

Widocznie nie spodziewał się odpowiedzi bo tylko nabrał powietrza w płuca, wskoczył do auta i zwiał.

I teraz moje małe pytanie, które zadałam samej sobie jak już ochłonęłam: ciekawe jakby się to skończyło, gdyby nie resztki mojego refleksu i glany na nogach. Bo podejrzewam, że zamiast obdrapanego buta miałabym co najmniej zmiażdżone palce.

I przestaje mnie dziwić to, że egzaminatorzy i instruktorzy kładą taki nacisk na to, żeby łuk do tyłu wykonywać nie tylko na same lusterka, ale i zerkając przez ramię do tyłu...

kierowcy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (212)
zarchiwizowany

#47222

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, jeszcze ze szkoły średniej.
Zajęcia wychowania fizycznego. Nigdy za nimi nie przepadałam, bo przeważały na nich sporty drużynowe, ja wolałam raczej gimnastykę i bieganie.

Kiedy byłam w trzeciej klasie, nasz nauczyciel poszedł na zwolnienie lekarskie, złapał jakąś kontuzję podczas meczu. Na jego miejsce przyjęli kogoś z innej szkoły.
Na pierwszy rzut oka wydawał się być normalnym facetem. Niestety tylko wydawał się takim być. Dogadać się z nim to był prawdziwy cud, on zawsze wszystko wiedział najlepiej, był najlepszy, a my to w ogóle jakieś niedorozwinięte bo za wolno biegamy.

Miałam w grupie kilka dziewcząt ze zwolnieniem z zajęć na pierwszy semestr. Docinki leciały w ich kierunku niemal na każdych zajęciach (w-f w środku dnia między zajęciami więc przychodziły z nudów posiedzieć na sali).
Od drugiego semestru normalnie już ćwiczyły, ale musiały nadrobić wszystkie ćwiczenia oceniane w pierwszym semestrze, bo mimo zwolnienia lekarskiego wstawiał im jedynki. I tu był największy problem bo:

1. Przychodzi do niego siedem albo osiem osób, które muszą zaliczać zadanie. "Nie, dzisiaj nie będziecie tego zaliczać. Jest was za mało."

2. Dzisiaj nie będziecie tego zaliczać bo jest zimno.

3. Dzisiaj nie będziecie tego zaliczać bo wieje wiatr.

4. Dzisiaj nie będziecie tego zaliczać bo ja mam taki kaprys i koniec kropka.

5. Końcówka semestru - pretensje że nie przyszły ani razu zgłosić się do zaliczenia zaległych ćwiczeń.

Do tego wystawianie ocen. Przy ocenach 4, 5, 5, 5, 6, 5 + udział w zawodach, 100% frekwencji na zajęciach, ani razu nie zdarzyło mi się nie ćwiczyć, usłyszałam: no to będzie takie naciągane 4,5 na więcej pani nie zasługuje.
Średnia wiadomo na studiach się nie liczy, ważniejsza jest matura, ale mimo wszystko udałam się do wychowawczyni która zrobiła w kantorku wuefistów dosłownie jesień średniowiecza, zarówno o mnie jak i o resztę dziewcząt którym nie chciał zaliczyć przedmiotu bo rzekomo nic przez cały semestr nie zrobiły żeby poprawić oceny. Dobrze, że to już za mną, a jak widać ukończenie AWFu i mgr przed nazwiskiem to nie wszystko, przydałaby się jeszcze kultura osobista.

szkoła

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (37)
zarchiwizowany

#46357

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dostałam dzisiaj sms, o szumnej treści:

"Dzien dobry, w nawiązaniu do rozmowy z pracownikiem windykacji przypominamy, iż dziś upływa termin wyznaczonej wpłaty zaległości"
Nadawca: CA24.

Co jest najbardziej piekielne? Jest to sms z banku credit-agricole. Z banku, w którym nigdy nie miałam konta. Zresztą, w żadnym banku nie mam. Do tego nigdy w życiu nie przyszło do mnie nawet żadne pismo o jakimkolwiek zadłużeniu.

Czy oni w ogóle mają jakąś podstawę prawną, żeby coś ze mnie ściągać?

bankowość

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (181)
zarchiwizowany

#45693

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zwlekam się dzisiaj z łóżka i wybieram na zajęcia. Jak na złość - na klatce ciemno jak u murzyna pod koszulą, bo światła znowu nie ma. Do tego służby odpowiedzialne za odśnieżanie chodników również się nie popisały.

Miasto zainwestowało swego czasu w fajne, drobne silnikowe odśnieżarki do chodników. Posiadające świetne gumowe zabezpieczenie na spychu, żeby czasem chodniczka nie zadrapać. No i ktoś się takim nad ranem musiał wozić bo chodniczki wolne od świeżo nasypanego w nocy śniegu. Szkoda tylko, że ubity wcześniej śnieg dodatkowo przeciągnięty na równo gumą stworzył idealne lodowisko... na 3/4 chodników w mieście. Cztery razy prawie zaliczyłam bliski kontakt z podłożem, uratowała mnie chyba tylko dobra przyczepność i w miarę stabilne buty. To było o godzinie 6 rano. Wracałam po 20. Stan chodników nic się nie zmienił.

Piach? A co to takiego? Na co to komu? To się je?

Miłego zbierania zębów życzę mieszkańcom.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (162)
zarchiwizowany

#42719

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dosyć dużo czasu zajęło mi przekonanie samej siebie, żeby umieścić tutaj tę historię. Głównie dlatego, że na samą myśl o tym, co mnie spotkało robi mi się słabo. Jednakże, skoro ludzie opisują tutaj dużo gorsze sytuacje, postanowiłam w końcu wyrzucić to z siebie. Może poczuję się po tym lepiej.

Zaczęło się zupełnie niewinnie. Tuż przed osiemnastymi urodzinami zapisałam się na kurs prawa jazdy. Trzydzieści godzin wyjeżdżone, egzamin wewnętrzny zdany. Przejażdżka do WORDu, zapisanie się na egzamin na początku czerwca, zdanie egzaminu teoretycznego (były jeszcze osobno, nie tak jak teraz, że można oba mieć w tym samym dniu). Dwa pierwsze egzaminy oblane, głównie przez niesprzyjające warunki pogodowe, ale na pierwszym i egzaminator trochę się do tego przyłożył.

Trzeci egzamin - oczekiwanie dwa miesiące, na styku utraty ważności egzaminów teoretycznych, ale jeszcze mi się udało załapać. Postanowiłam wykupić sobie dwie dodatkowe godziny na miasto i jedną na plac, tak dla pewności. Prawie udało mi się przetrwać te dwie godziny. Prawie. Pod koniec już u nas w miasteczku instruktor – stary, otyły facet – korzystając z tego, że kurs już zakończyłam postanowił coś z tej roboty mieć. Łapsko na moje udo i sunie ręką wyżej, cały czas macając. Przyznam się, że nieco spanikowałam, dodałam gazu i odepchnęłam go, minuta spokoju, po czym znowu to samo. Tym razem odepchnęłam go mocniej, wykorzystałam to, że przechylił się w drugą stronę, wjechałam na parking i wyskoczyłam z wozu jak z armaty, bijąc chyba swój rekord życiowy w prędkości biegu długodystansowego. W domu oczywiście nikomu nic nie powiedziałam, bo rodzice i tak by mi nie uwierzyli, jak zawsze. Na kolejnych jazdach się nie pojawiłam.

Po kolejnych nieudanych próbach zdania egzaminu praktycznego postanowiłam całkowicie zrezygnować ze zdawania. Głównie dlatego, że egzaminatorami byli sami starsi panowie, a po tym co mnie spotkało na jazdach nie byłam w stanie funkcjonować poprawnie w ich obecności, nie mówiąc już o skupieniu się na tym, co się dzieje poza samochodem.

I tak oto trzy, może cztery minuty wystarczyły, żeby z cichej i nieśmiałej osoby zmienić się w nieśmiałą, panicznie przerażoną gdy w pobliżu znajduje się dorosły osobnik płci męskiej. Do tej pory, a minęły już prawie cztery lata, nie jestem w stanie normalnie funkcjonować będąc sam na sam z mężczyznami, nawet jeśli są niewiele starsi ode mnie. Na tyle, że jeśli kogoś dobrze nie znam to nie mam odwagi nawet podać dłoni tej osobie na przywitanie.

kurs

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (44)
zarchiwizowany

#42085

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia będzie o tym, jak to kiedyś piekielna pani doktor leczyła nastoletnią gadzinę.

Byłam wtedy w pierwszej klasie liceum, droga do tego przybytku dosyć daleka, na drugi koniec miasta trzeba się dostać, a że oszczędna jestem, to po co autobus, lepiej na nogach podreptać. Ot, zdrowie – trochę spalin powdychać, przemoknąć, przemarznąć.

Początek drugiego semestru, śniegu niemal po kolana, mróz, wieje. Nawet czapeczka i szaliczek nie pomogły, przyplątało się jakieś choróbsko. W takim razie czas się wybrać do lekarza, kilka dni zwolnienia lekarskiego jeszcze nikomu nie zaszkodziło, odpocznie się trochę przynajmniej.

Diagnoza numer jeden – lekkie przeziębienie. Przepisany jakiś syropek, jedne tabletki, drugie i antybiotyk. Gratis L4 do końca tygodnia. Wizyty kontrolnej w następnym tygodniu brak, więc chcąc nie chcąc wrócić trzeba do szkoły, mimo że z nosa nadal cieknie.

Dwa tygodnie spokoju, po czym kolejny atak choroby. W przeciągu dwóch dni niemal przestaję mówić – wydaję z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki. Przełknięcie śliny lub wody powoduje ból niesamowity, o zjedzeniu czegokolwiek już nie mówiąc. Po prostu istna tortura. Trzeba się wybrać ponownie do lekarza.

Diagnoza numer dwa – lekkie przeziębienie, leki te same co ostatnio, ten sam antybiotyk. Zaczyna zapalać się czerwona lampka.

Kolejny tydzień L4 i powrót do szkoły. Tym razem nawet nie na dwa tygodnie, bo już po tygodniu łapie mnie gorączka, około 39,5 stopnia, jak ją zbijam lekami to do 38 czasem spadnie, niekiedy pod 40 podchodzi. Kaszel tak uciążliwy, że czuję się jakbym miała płuca wypluć w najlepszym wypadku. Do tego zatkane zatoki.

Diagnoza numer trzy – nikt nie zgadnie jaka – lekkie przeziębienie! Dodatkowo jakieś pomruki, że zaczynam chyba sobie coś wymyślać, żeby czasem do szkoły nie chodzić. A tymczasem siedzę, a właściwie to w połowie leżę, na krzesełku przed biurkiem pani doktor i ledwo łapię kontakt z rzeczywistością. Leki? Te same co poprzednim razem, antybiotyk też, a co!

Po wyjściu z gabinetu recepta potargana i do kosza, bo miałam już dosyć trucia się trzeci tydzień tym samym antybiotykiem. Przerzuciłam się na tryb leczenia domowymi sposobami – leżenie w łóżku dwa tygodnie, rosołek, jakiś spray na gardło i to wszystko.

Przez to, że nie chciało jej się mnie dobrze przebadać, straciłam miesiąc w szkole, zaległości okropne, ciężko mi było nadgonić z materiałem. Od tamtej pory (5 lat) jedyny gabinet w jakim się czasem pojawiam to gabinet dentystyczny. Choćbym nie wiem jak chora miała być, to i tirem by mnie do żadnego lekarza nie zawlekli.

służba_zdrowia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (24)
zarchiwizowany

#38681

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W poprzedniej historii wspominałam o tym, że ciotka mojego ojca zapisała mi w spadku mieszkanie. Odbyło się do 9 lat temu, około 2-3 lat temu ciotkę przeniesiono najpierw do prywatnego ośrodka opieki, a później ze względów na wysokie koszta i odległość trafiła pod opiekę MOPSu. Przez niemal cały ten czas mieszkanie stało nietknięte, zasyfione jakimiś szpargałami, bo dziadek i babcia na każdą wzmiankę o tym, że można wyremontować tą kawalerkę i wynajmować krzyczeli, że póki ciotka żyje to nic ruszać tam nie będziemy i nie ma mowy o żadnym remoncie.

Nie chciało nam się z nimi zbytnio użerać, więc więcej do tej sprawy nie wracaliśmy. Dziadkowie orzekli, żebyśmy się czynszem nie przejmowali, oni będą płacić, w końcu to mieszkanie siostry dziadka, a czynsz ledwo 130 złotych. Trzeba było już wtedy się nie zgodzić, ale przecież to rodzina, kto by pomyślał, że coś takiego własnemu synowi zrobią. A jednak stało się. Po roku, grudzień, tuż przed świętami, przyszła koperta od dziadków. Świetnie, pewnie jakaś kartka z życzeniami. Nic bardziej mylnego. Dziadkom znudziło się utrzymywanie mieszkania i wysłali nam kwitki z książeczki mieszkaniowej i podsumowanie: do stycznia mamy im oddać pieniądze za czynsz. O ile 130 złotych z groszami co miesiąc nie jest niczym strasznym, to dostać 12 kwitków opiewających na ponad 1,5tyś. złotych to już nie jest nic miłego. Szczególnie tuż przed świętami. Bo oni potrzebują na remont swojego domu!

Ojciec wysłał pieniądze, wszystko ładnie, pięknie. Dziadkowie stwierdzili, że... na czas remontu oni się wprowadzają do tej kawalerki! I my mamy im to wyremontować! Bo przecież mieszkanie moje nie ich. I już to, że ciotka nadal żyje w niczym nie przeszkadzało, po przecież oni nie będą mieli gdzie się przenieść.
Remont zrobiony, a cóż nam szkodzi, kiedyś i tak trzeba byłoby to zrobić, lepiej teraz i mieć spokój z ich strony. Po co mają wydzwaniać i wypłakiwać się, że nie mają gdzie mieszkać. Tak przynajmniej cisza jest i nie zatruwają człowiekowi życia.
Niestety, na tym się nie skończyło. Bo przecież mieszkanie małe, kawalerka, niecałe 30 metrów. Więc trzeba dzwonić średnio co miesiąc i płakać, że gości na raty trzeba przyjmować, bo wszyscy się nie mieszczą. Co z tego, że mieszkanie ciepłe, blok ocieplony, ciepła woda i toaleta jest (a w swoim domu nie mieli). Jest za małe przecież!

Koniec piekielności? Marzenia ściętej głowy. Pojechaliśmy w tym roku do nich na 50-cio lecie ich ślubu. Następnego dnia po imprezie nawet nie było żadnego dzień dobry, tylko od razu ciśnięcie mnie, że mam się decydować, czy będę tu mieszkać czy im sprzedaje (właścicielka mieszkania nadal żyje, wesoło prawda?). Oczywiście, jestem w połowie studiów, nie wiem jak mi się życie potoczy, ale mam się zdecydować. Bo oni chcą to mieszkanie kupić! Teraz, zaraz, natychmiast!
I jak tu żyć w zgodzie z rodziną...

rodzina

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (126)
zarchiwizowany

#34539

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem coś o piekielności opieki społecznej.

Chrzestna mojego ojca, mająca coś koło osiemdziesięciu lat, podupadła na zdrowiu na tyle, że nie jest w stanie mieszkać sama. Postanowiono umieścić ją w domu opieki prowadzonym przez opiekę społeczną (nikt nie był w stanie jej pomagać, rodzeństwo też już wiekowe, a moja rodzina na drugim końcu Polski).
Kilka lat wcześniej zapisała mi swoją kawalerkę. Ot, prawie wcale mnie nie znała, ale miała dosyć rodziny ze strony swojego męża, która kłóciła się o to, komu się owo mieszanie należy (pewnie dlatego nawet nie pomyśleli o tym, żeby starszej kobiecie pomóc). O ile rodzinka z takim zachowaniem jest piekielna, o tyle jeszcze bardziej piekielna jest sama opieka społeczna.
Zabierają jej chyba 90% dosyć wysokiej emerytury, ale oczywiście jest im mało. Dlatego genialnie postanowili zacząć mnie nachodzić w domu, żebym zaczęła płacić alimenty na ciotkę.
I tu się lekko przejechali, ponieważ nadal się uczę i jestem na utrzymaniu rodziców, więc nie mam możliwości oddania im nawet grosza.
Co było najśmieszniejszego? Kiedy po raz pierwszy do mnie zawitali, dowiedziałam się, że jestem jej córką (ciekawe, prawda? 80-latka mająca 18-letnią córkę, cudy w naturze się dzieją). Sprostowanie tego zajęło nam dosyć sporo czasu, ale w końcu się udało.
I wiecie co jest w tym najbardziej piekielnego? Zabierają jej prawie całą emeryturę (ponad 1000 złotych), a ja nie mogę iść do pracy nawet podczas wakacji, czy podczas roku akademickiego na pół etatu, bo od razu zaczęliby ze mnie ściągać pieniądze.
I weź tu się człowieku spróbuj w takiej sytuacji usamodzielnić...

Opieka_społeczna

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (213)