Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aneczka89

Zamieszcza historie od: 18 października 2011 - 19:09
Ostatnio: 7 lipca 2013 - 12:05
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 14098
  • Komentarzy: 102
  • Punktów za komentarze: 891
 

#29583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupię sobie strzelbę... Albo nie - wiatrówkę, na nią nie trzeba mieć pozwolenia. I zrobię polowanie!!!!! Piekielni mi świadkiem!!!!!

Zastanawiacie się pewnie czemu tak się wściekam. Już wyjaśniam.

Wstęp.
Mój Narzeczony ma wrzód na dupie, paskudny i wredny - siostrę rodzoną (nazwijmy ją Mariolka), starszą od niego o 14 lat. Nie lubiłyśmy się od początku, bo ja nie toleruję fałszywców, a ona była zazdrosna o sympatię ich rodziców do mnie. Teściom się zmarło, za wcześnie i niespodziewanie. Kochałam ich jak swoich, bo byli niesamowici. Pozostał majątek - dom i trochę ziemi. Siostra ustawiona - dorastająca córka, mąż i kupa kasy. Co dwa lata nowy samochód, ciągłe remonty w domu, wypasione wycieczki. Ciężko pracowali, to i się dorobili. Znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale nikt nie obnosi się z pieniędzmi jak oni. Narzeczony - w spadku dostał cały majątek. W testamencie było zaznaczone, że ich córce pierworodnej już nic się nie należy, bo zasponsorowali jej budowę domu. Koniec i kropka.
Po odczytaniu testamentu na linii Mariolka - przyszły ślubny jest regularna wojna o spadek. Były już próby podważenia oryginalności zapisu i kilka spraw w sądzie. Ale to co teraz zrobiła...

Rozwinięcie.
Po zaręczynach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy ich na wesele zapraszać. A właściwie Narzeczony tak zadecydował. Ja go rozumiałam i w pełni tę decyzję popierałam. Ruszyły przygotowania. Należymy do osób, które wolą wszystko wcześniej pozałatwiać. I tak w styczniu już wybraliśmy zaproszenia, dogadaliśmy się w sprawie dekoracji kościoła i sali weselnej, a także samochodu i bukietów dla mnie i świadkowej. Wybór sali weselnej, zamówienie DJ′a i kościoła poszły na pierwszy ogień. Tuż przed świętami wybraliśmy menu i tort weselny. Suknia i garnitur u krawcowej na ukończeniu. Obrączki zamówione u jubilera. Zero stresu.

Ale to zbyt piękne, prawda? Tak właśnie stwierdziła Mariolka i postanowiła zniszczyć nam ślub i wesele, a w każdym bądź razie utrudnić to, co tylko się da. W poniedziałek dostaję telefon od znajomej kwiaciarki, która przygotowuje nam wszystkie dekoracje z kwiatów, że jednak będzie bardzo ciężko zamówić te kwiaty w takiej ilości i może byśmy się jeszcze raz zastanowili czy je chcemy.
- Monika, jakim cudem będzie problem ze słonecznikami?
- Z jakimi słonecznikami???? Przecież chcieliście tulipany queen of the night?!
- Co Ty mówisz? Jakie tulipany?
- Mariolka była u mnie przed weekendem i powiedziała, że zmieniliście zdanie. Swoją drogą, czemu mi nie powiedzieliście, że jednak się pogodziliście i pomaga Wam przy ślubie?

Zamarłam.

- Monika, cofam wszystko to, co mówiła Mariolka. Wracamy do pierwotnej wersji.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". A jak się u Ciebie pojawi Mariolka, to powiedz, że wszystko idzie zgodnie z planem i tulipany będą na czas. A ja zabiję zdz*rę!!!!!

I tak oto pozytywnie nastawiona do życia wsiadłam w samochód i udałam się na wycieczkę objazdową na trasie kościół – sala weselna, po drodze odwiedzając cukiernię, DJ’a i drukarnię. Jak się pewnie już domyśliliście Mariolka odwiedziła wszystkie te miejsca i pozmieniała rezerwacje. Jak jej się to udało – jeden Bóg raczy wiedzieć. Zawsze była wyszczekana, zawsze musiało być tak jak ONA chce. Zawsze. Ale teraz to przegięła! Okazało się, że zmiana zamówienia na kwiaty to pikuś:
- odwołała DJ’a i zamówiła zespół (koszt dwukrotnie większy, ale zespół musi być, bo co by o NIEJ ludzie powiedzieli),
- udała się do księdza dobrodzieja z „dobrą nowiną” – otóż jestem w ciąży i on jako dobry kapłan powinien zabronić mi noszenia białej sukni i welonu (!!!!!! ) – liczyła, że będę musiała nowej sukni szukać na dwa miesiące przed ślubem,
- w cukierni zrobiła karczemną awanturę, bo Pani z obsługi chciała zadzwonić do nas i potwierdzić zmianę tortu z trzypiętrowego śmietankowego na orzechowo – czekoladowy (nic piekielnego??? a jak Wam powiem, że Luby ma alergię na orzechy????),
- zmieniła menu w restauracji na takie, które jej odpowiada: owoce morza, dziczyzna (a fuj!), drogie alkohole – wszystko z górnej półki (koszt wzrósł o 70 zł od osoby), a także wybrała inne dekoracje (najdroższe), ustawienie stołów (mu chcieliśmy „podkowę”, a ona zarządziła sześcioosobowe okrągłe stoliki ).

Ale to co zrobiła w drukarni... Dołożyła do naszego zamówienia kolejne 50 zaproszeń. Zapytacie się po co jej aż tyle? Otóż postanowiła zaprosić członków rodziny swojego męża – dodatkowe 100 osób (!!!!!). Skąd o tym wiem. A no stąd, że zostawiła listę gości.

Zakończenie.
Jakimś cudem udało mi się to odkręcić. Do tej pory mnie zastanawia, jak jej się to udało. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była taka autentyczna i nie sądzili, że ma złe zamiary. Luby dowiedział się o wszystkim jak wrócił z pracy. Zadzwonił do Mariolki, zj*bał z góry do dołu. I co usłyszał: bo pieniądze po matce i ojcu to jej się należą, a nam chciała dać nauczkę.

Czy ktoś widział promocję na wiatrówki???

rodzinka

Skomentuj (123) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2121 (2231)

#29247

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak Aneczka została posądzona o kazirodczy związek z bratem.

Mam chrześnicę, lat prawie 3. Dziewczę słodkie i grzeczne. Los chciał, że przez pewien czas, kilka miesięcy temu, mieszkała ona razem ze swoim tatą (a moim bratem stryjecznym) u nas w domu. Moja bratowa w tym czasie była w szpitalu i rodzina zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeprowadzka właśnie do nas (moja mama głośno i stanowczo dopominała się o wnuki, więc chociaż przez chwilę mogła poczuć się jak babcia i nabrać wprawy rzecz jasna:)).
Brat do pracy, ja na zajęcia, mama w domu z Pyzą. I tak pięknie mijały dni, niczym niezmącony błogi spokój. W międzyczasie przygotowania do wesela. Mała zaczęła wołać do mnie Mami, ale tylko dlatego że brakowało jej prawdziwej mamy i to dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Bratowa leżała na zakaźnym i nie było mowy o odwiedzinach, a Mała tęskniła bardzo.

Pech chciał, że pewnego dnia Ukochana Sąsiadka (materiał na kilka osobnych historii) ZUPEŁNYM przypadkiem znalazła się pod drzwiami naszego mieszkania (my mieszkamy na 4 piętrze, ona na 2) i ZUPEŁNYM przypadkiem usłyszała (znaczy się podsłuchiwała gadzina jedna) jak Pyza się do mnie zwraca. Ale coś jej nie pasowało. Bo przecież z brzuchem mnie nie widziała, niemowlaka też w bloku nie było od moich czasów... Zaczęło się dochodzenie. No bo jak to: do mnie Mami, a do mojego brata Tatuś. Serialowi Detektywi powinni się od US uczyć, a przynajmniej odbyć u niej krótki staż lub praktyki zawodowe, ewentualnie kurs/ szkolenie.

I tak zaczęło się:
1) wypytywanie o nas pozostałych sąsiadów,
2) dokładne notowanie kto do nas przychodził i wychodził, z dokładną datą i godziną,
3) zapisywanie godzin wychodzenia z domu i powrotu do niego domowników,
4) próba wyciągnięcia (nieudana całe szczęście) mojej karty choroby z gabinetu ginekologicznego w naszej przychodni pod przykrywką „zatroskanej o stan macicy swojej wnuczki kochającej babci”,
5) wydzwanianie telefonem/domofonem i sprawdzanie kto odbierze.

Całe to przedstawienie trwało ze dwa tygodnie, aż wreszcie padły wnioski: cała rodzina jest w TO wtajemniczona, nawet mój przyszły ślubny!!! W jej bloku patologia!!! Brat ma dziecko z siostrą i nawet się nie kryją z tym faktem. Na obrazę boską!!! Powiadomiła o tym oczywiście odpowiednie służby: policję i księdza dobrodzieja. Ksiądz dobrodziej, krótko mówiąc sprawę olał, bo mamy w czerwcu z Lubym ślub brać, a pieniążków nikt mu nie odda jak pójdziemy siedzieć (o masz, materialista się trafił, a to pech :D). Policja zgłoszenie przyjęła, podeszła do całej sprawy dość sceptycznie, no ale zgłoszenie jest – trzeba jechać.

I tak trzech sympatycznych funkcjonariuszy, o rumianych policzkach i lekkiej zadyszce zapukało do naszych drzwi. Powiedzieli co i jak. Brat w śmiech, ja w śmiech, a matula karpik. I tak żeśmy sobie pogadali, herbatkę wypili, braciszek dokumenty odpowiednie przedstawił, coby nie było problemów. I już panowie mieli się do wyjścia zbierać, gdy nagle wpada do mieszkania ona (oczywiście ZUPEŁNYM przypadkiem) i w krzyk:
- Aresztować ich!!!! Mówię wam - aresztować!!!! To zbrodniarze, pedofile, pederaści!! Zboczeńce jedne! W piekle żywcem spłoniecie, już ja tego dopilnuję!! (widać ma znajomości :D)- I kilka przerywników typowo polskich.

Panowie policjanci wzięli US pod ręce (ale wierzgała, skubana :D) i na klatkę wystawili, by cokolwiek ochłonęła. Po tym jak jej ciśnienie trochę spadło, dowiedzieliśmy się o całym śledztwie i jego efektach. Policjanci zapytali czy chcemy wnieść oskarżenie, bo ten tekst z piekłem zabrzmiał jak groźby karalne... US zniknęła równie szybko i tajemniczo jak się pojawiła, klnąc na czym świat stoi. Funkcjonariuszom podziękowaliśmy, oni przeprosili za zamieszanie, ale takie ich obowiązki.

Sąsiadka się nie odzywa, inni sąsiedzi nadal patrzą trochę krzywo.
Ale najlepszy był ksiądz dobrodziej – kilka dni później zadzwonił i zapytał czy aby na pewno ten ślub bierzemy, bo jak nie to on ma na nasze miejsce parę, bo szkoda żeby się zmarnowało...
Bratowa nie uwierzyła.

sąsiedzi

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (1015)

#27490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok już minął od tej historii, ale zawsze jak przechodzę w miejscu gdzie toczyła się akcja mam ciary.

Centrum Lublina. Okolica średnio sympatyczna. Wracam sobie późnym wieczorkiem na dworzec pks (dojeżdżam na zajęcia z domu). Z daleka widzę grupkę panów w strojach sportowych, raczących się napojem wyskokowym w postaci "wino marki wino". Super... Na ulicy żywej duszy, tylko ja i oni. Uciec nie ma gdzie. No trudno. Wdech - wydech. Idę. Szybkim i pewnym krokiem zbliżam się do dżentelmenów. Adrenalina w górę, bo 3 z nich zagradza mi drogę.
D- dżentelmen
A- Aneczka

D1 - A co tak Kociaku sama chodzisz o tej porze?
D2 - Nie boisz się?
A - Nie, nie boję się. Ale dzięki za troskę. (Taaaa, a serducho mało nie wyskoczy, a nogi ze zmęczenia się trzęsą...)
D3 - Bo możemy cię odprowadzić do domu, żeby się żadna krzywda nie stała. Szkoda by było... Ale nic za darmo...

I w tym momencie moim oczom ukazuje się "ptaszyna"... Mała w dodatku. Bardzo mała.

D2 - Ssij!!!!

Propozycja nie do odrzucenia, nie zanosi się na negocjacje. Fu**!!!! Co robić... Bić się nie będę. I tu pojawia się mój wybawca.

W - Panowie, ta pani jest ze mną!!! Spier****ć!!! - Bierze mnie pod rękę i spokojnym krokiem odchodzimy kilkadziesiąt metrów. Za nami słychać tylko komentarze o słusznej posturze wybawcy (ponad 2 metry wzrostu, 150 kilo wagi - tak na oko).

Już mam się mojemu rycerzowi rzucić na szyję, gdy słyszę:
W - To ssiesz czy oddajesz grzecznie portfel???

Zgadnijcie co wybrałam... Dobrze, że zabrał samą kasę, a dokumenty zostawił. Łaskawca.

P.S.
Kilka tygodni później dostałam powiadomienie, że sprawę umorzono, bo nie wykryto sprawcy... Więcej ich nie spotkałam na swojej drodze. Ale zawsze mam gaz przy sobie. Tak na wypadek powtórki z rozrywki.

wybawca

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1128 (1198)

#23691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka miesięcy temu mój Luby postanowił nasz związek przenieść na poziom hard - klęknął, spojrzał głęboko w oczęta i... poprosił mnie o rękę. Nie dałam się długo namawiać. :) No i ruszyła cała machina przygotowań do Naszego Wielkiego Dnia.

Postanowiliśmy w pierwszej kolejności powiadomić naszych rodziców chrzestnych, coby nie byli zaskoczeni nagłym wydatkiem. U chrzestnych narzeczonego wszystko poszło gładko (od dłuższego czasu dopominali się o nasz ślub), ale u mojej matki już nie było tak wesoło. Mieszka ona z mężem, dziećmi i TEŚCIOWĄ - koszmarną starą panną, emerytowaną nauczycielką religii (dobry motyw: nauczycielka religii, panna z dzieckiem ha!, wcale się nie dziwię, że jej ówczesny kawaler zwiał...)...

Tyle tytułem wstępu.
Historia właściwa.
(A)Aneczka
(L)Luby
(P)Piekielna

Siedzimy wszyscy w pokoju gościnnym przy winku, gadka szmatka o wszystkim i o niczym. Kilka dowcipów o księżach (bo bierzemy ślub kościelny) i pada pytanie:
(P) Dzieci, a wy to w czystości żyjecie?
(A i L)??????
(P) Bo wiecie, że czystość przedmałżeńska jest fundamentem trwałego związku.
(A i L)??????
(L) No tak tak, czystość jest dla nas bardzo ważna... Poranny prysznic to dla nas podstawa.

Żart mało udany, ale chociaż się zamknęła. Aż chce się powiedzieć: przyganiał kocioł... .
Po kilku minutach krępującej ciszy (przerywanej co pewien czas głośnym rechotem wujka i upomnieniami jego matki), chrzestna pyta o wesele: jak, gdzie, za ile.
My zgodnie z prawdą odpowiadamy, że w domu weselnym yyy. Cena za osobę waha się od xxx do zzz złotych za wesele dwudniowe (jak na naszą okolicę to cena średnia). I w tym momencie Piekielna znowu się odzywa, a właściwie krzyczy:

(P) Wy nie powinniście organizować wesela! To takie koszty! Lepiej na kościół parafialny byście dali, bo organy trzeba wymienić (!!!!!). Nie stać was na wesele!
(A)Ale to chyba nasz problem, ciociu piekielna...
(P)Jak tak można, tyle pieniędzy wyrzucić w błoto?! Obcym ludziom w du*ę wsadzić tyle jedzenia! Wy Boga w sercu nie macie!
(Bóg i du*pa w jednej wypowiedzi!)

My miny WTF, chrzestna klasyczny karpik, wujek się zmył (bo się dławił ze śmiechu) - ogólnie cyrk na kółkach na wyjazdowych występach. A Piekielna gada, gada, gada...
W końcu udało mi się przerwać, ale za to riposta temat zakończyła (mam nadzieję, że na zawsze):
(A) Ciociu, jak nie chcesz to nie musisz na nasz ślub przychodzić. My się nie obrazimy, a będzie taniej... (do tego obowiązkowy uśmiech od ucha do ucha).

Ofuczyła się i wyszła.

Może nieładnie z naszej strony, może i chamsko. Nie mam wyrzutów sumienia. Nie mam. I nie będę mieć.

cioteczka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1047)

#19880

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chociaż historia miała miejsce 2 lata temu, to do dnia dzisiejszego wzbudza u mnie i lubego szczery uśmiech.
Ale od początku...

Lista zakupów zrobiona, więc w samochód i do osiedlowego marketu. Masło - jest, wędlina - jest, mleko - jest... Możemy iść do kasy. Kolejka długa, bo tylko dwie kasy otwarte, a ludzi sporo. No nic, czekamy. Za nami ustawia się miła (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że piekielna) starsza pani z kilkoma drobiazgami w koszyku. Po 15 minutach oczekiwania przyszła nasza kolej. Podliczono, zapłacono, zapakowano do ekotorby. Idziemy w stronę wyjścia. Ale nasz spokój został zakłócony przez wcześniej wspomnianą "miłą" panią.

- Złodzieje!!! Łapać ich, bo uciekną! Ludzie, co tak stoicie!! Łapcie ich!! - Tak, tak, to było o nas...
Oczy jak 5 złotych i czekamy na rozwój akcji.
Starsza pani dopadła lubego i leje go po łbie (jak się wyraziła w zeznaniach dla policji) siatką ze swoimi zakupami. Zbiegowisko gapiów coraz większe. Ochrona nagle się rozpłynęła (teraz już wiemy dlaczego...)
Całe przedstawienie trwa już może z 10 minut, babcia krzyczy, tłum jej potakuje, my zszokowani, a ochrony brak. W międzyczasie podjechał patrol policji. I całe show zaczęło się na nowo. Po kolejnych kilku minutach dowiedzieliśmy się o co tej pani chodzi...

Otóż, pani kasjerka przez pomyłkę policzyła nam 8, a nie 10 bułek!!!! A ona jako emerytka nie mogła pozwolić na to, żeby w tak bezczelny sposób okradać państwo. I zaczęła opowiadać jak to ona zapobiegła kradzieży stulecia (na łączną kwotę 42 groszy)... Nadal nie wiemy dlaczego tłum gapiów rozpłynął się tak szybko jak się pojawił. Przecież to było historyczne wydarzenie i na pewno byłoby o tym napisane w gazetach...

Policja spisała zeznania i puściła nas WOLNO. Mieliśmy tylko uregulować opłatę za bułki, bo w końcu to nie była nasza wina. I wtedy się zaczęło piekło. Funkcjonariusze usłyszeli, że zachowują się jak gestapo (!!), że my kraj okradamy, na który ona pracowała, że w czasach komuny za takie coś była czapa (za 42 grosze?!). Niestety nie skończyło się na krzykach, Pani zamachnęła się i z całej siły przyłożyła policjantowi reklamówką w twarz. Reszta wydarzeń działa się błyskawicznie, babcia "na glebę", do radiowozu i na komisariat.

Jak się później dowiedzieliśmy to nie była pierwsza akcja tej pani. Ma już ona "żółte papiery" i nic nie mogą jej zrobić.

Po wyprowadzeniu babci pojawiła się ochrona. Wiedzieli na co ją stać i woleli się jej na oczy nie pokazywać (dzięki chłopaki... :/).

W obecnej chwili cała akcja jest dla nas zabawna, ale wtedy, możecie mi wierzyć, nie była...

sklepy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 754 (800)