Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aneczka89

Zamieszcza historie od: 18 października 2011 - 19:09
Ostatnio: 7 lipca 2013 - 12:05
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 14096
  • Komentarzy: 102
  • Punktów za komentarze: 891
 
zarchiwizowany

#51096

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Serdecznie dziękuję inteligentnej inaczej mamie, która wysłała swoje najmłodsze dziecko na imprezę urodzinową do klubiku, w którym pracuję. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że piejąc od progu z radości oznajmiła nam, że całe szczęście, że (tu cytuję): "Kubusiunio nie zachorował na ospę, taka jak jego starsze rodzeństwo, bo musiałby zostać w domu i byłby taki biedniusiuni".

Efekt: ja i szefowa chorujemy na półpasiec, koleżanka na ospę... Klubik zamknięty aż do wyzdrowienia ekipy pracującej. Brawa i ukłony.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (518)

#50784

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię o koloniach przypomniały mi się moje wakacyjne przygody z takich wyjazdów. Na pierwszą kolonię pojechałam po 3 klasie szkoły podstawowej. I jeździłam aż do końca gimnazjum. Piekielnych historii nazbierało się więc sporo. Tu przytoczę kilka, moim zdaniem najbardziej głupich i piekielnych, historii:

1. Wychowawca alkoholik.
Młody mężczyzna codziennie upijający się do nieprzytomności. Pod opieką miał 16 małych chłopców z klas 4 - 6. Zamiast nimi wolał się zajmować młodą właścicielką pensjonatu i wspólnym pijaństwem. Zaowocowało to kilkoma nocnymi wypadkami z udziałem wychowanków: skręcenie kostki, złamanie ręki/nogi, nabicie niezliczonej ilości guzów i siniaków oraz... prawie-amputacją palca przez kawałki wybitej ręką szyby. Karierę wychowawcy zakończył szybko, ale został w ośrodku jako "gość" właścicielki.

2. Samozwańcza szefowa kuchni.
Wyżej wymieniona właścicielka postanowiła zaoszczędzić na jedzeniu dla alergików i cukrzyków, a było ich kilku na moim turnusie. Wiadomo, że przygotowanie specjalnych posiłków kosztuje więcej. Mieliśmy kilka wizyt karetek pogotowia do spuchniętych języków i trudności w oddychaniu, swędzącej wysypki, a także do bardzo wysokiego poziomu cukru. Pozostali wychowawcy kilka razy interweniowali, ale bez skutku. Z tego co wiem, to była ostania grupa jaka mieszkała w tym pensjonacie.

3. Leki, ale jakie leki?
Inna kolonia, inna głupota wychowawców... Po co dawać dzieciom leki, które stale przyjmują... Mają wakacje, niech organizm się odtruje... Skutek? Zasłabnięcia, napad padaczki (najgorszy jaki w życiu widziałam), złe samopoczucie alergików - stany zagrażające życiu i zdrowiu. Nie wiem jak to się skończyło, czy ponieśli jakieś konsekwencje, bo nigdy później ich nie spotkałam i niestety nie miałam kontaktu z innymi kolonistami.

4. Może postraszymy??
Genialnym pomysłem okazało się nastraszenie najmłodszej grupy dziewczynek, że pensjonat został wybudowany na miejscu starego cmentarza i jest nawiedzany przez duchy zmarłych. Większość z nich moczyła się w nocy ze strachu. Każdy szelest liści i cień osoby przechodzącej korytarzem powodował ataki płaczu. Brawo!

5. Mama cię nie kocha!!
Inteligencją zabłysnęła doświadczona wychowawczyni, która na pytanie zrozpaczonego malucha, dlaczego mama nie dzwoni odpowiedziała: "Mama cię nie kocha, to nie dzwoni."

6. Jak dziecko nie pije wody to nie sika!
Na ostatniej mojej kolonii był problem z maluchami z klas 1 - 3, które bez przerwy piły i w związku z tym bardzo często musiały chodzić do toalety. Kierownik kolonii tak się tym faktem poirytował, że zakazał na następną wycieczkę zabierać napoje. Starsi i bardziej doświadczeni koloniści przemycali w plecakach małe butelki z wodą i "ratowali" swoich młodszych kolegów.

A teraz wisienka na torcie:

7. Niska ta moja wypłata, dorobię sobie...
Prawie na każdej kolonii nasze kieszonkowe było "zabezpieczone" u wychowawców, żeby nie wydać od razu wszystkiego na głupoty. Pomysł jak najbardziej dobry. Gorzej z wykonaniem. Kieszonkowe moje i kilku innych dzieci (wakacje po 2 gimnazjum, liczyć już potrafiłam dobrze ;)) topniało systematycznie, mimo że praktycznie z niego nie korzystaliśmy, bo nie było takiej potrzeby... Na koniec kolonii dostałam zwrot w kwocie 10 złotych, a pewna jestem, że powinno być co najmniej 50. Podobnie było też u innych pokrzywdzonych. Koleżanka podobno pożyczyła nawet od wychowawcy 20 zł na pamiątki z wycieczki do Krakowa... "Dług" musieli uregulować zaskoczeni rodzice. Co na to kierownik kolonii?? "A za rękę to złapaliście??" Nie mam pytań.

Oprócz tych najbardziej skrajnych i niebezpiecznych było wiele innych piekielnych sytuacji. Najbardziej smutny jest fakt, że te wyjazdy organizowała moja parafia i ona dobierała wychowawców...

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 560 (666)
zarchiwizowany

#44785

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj historia z innej beczki.

Kilka dni temu dostajemy z mężem (a właściwie to on dostał, list zaadresowany do niego) wezwanie do zapłaty z banku w naszej miejscowości. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że nie spłacamy w tej chwili żadnego kredytu/karty. Ostatnią ratę za pralkę wpłaciliśmy w maju (jeszcze przed ślubem). I od tamtej pory nie mieliśmy żadnych zobowiązań. A tu nagle do zapłacenia 200 złotych...

Łapię za telefon (ślubny był w tym czasie u Wujka w Niemczech - tego z historii o Mariolce, ponieważ jego stan zdrowia gwałtownie się pogorszył) i dzwonię do banku.
A - Aneczka
P - Piekielna Pani Basia (znajoma rodziny męża, a przez to i nasza)

(A): Dzień dobry, Aneczka89 z tej strony. Dostaliśmy z mężem wezwanie do zapłaty.
/weryfikacja danych osobowych/
(P):Mąż dostał.
(A): Dokładnie, mąż dostał. Chciałabym się dowiedzieć o co chodzi, bo mu nie mamy żadnych zobowiązań wobec banku.
(P): Rzeczywiście, państwo nie mają. Mąż ma.
(A): ???!!!

Zaraz mnie coś trafi.

(A): Dobrze, skoro pani tak twierdzi... Proszę powiedzieć mi, jakie są to zobowiązania
(P): Z mężem rozmawiać będę.
(A): Ale mąż jest w Niemczech, wróci dopiero na święta.
(P): Ale ja z panią rozmawiać nie będę. Nie wiem kto dzwoni.
(A): Pani Basiu, Aneczka89. Żona "swojego męża". Wpisana we wszystkich bankowych dokumentach.
(P): Pani jest niekompetentna! (wtf?!) Jakby pani była kompetentna, to by pani wiedziała o co chodzi!
(A): Mąż też nie wie.
(P): A może mąż się nie pochwalił? (głośny rechot) Wie pani, może ma jakąś tajemnicę. Może mu pani nie wystarcza. (jeszcze głośniejszy rechot).

Hamując wybuch złości:
(A): Dziękuję pani Basiu za informację. Zapomniałam tylko powiedzieć, że nasza rozmowa jest nagrywana. Wesołych Świąt!!! (nauczona doświadczeniem Piekielnych nagrałam całą wymianę zdań :))
(P): Ale..
I w tym momencie odłożyłam słuchawkę. Para idzie mi już uszami, mam chęć i potrzebę dokonania w banku mordu. Zaczynam się już ubierać, by sie tam przespacerować i zrobić jej z tyłka "jesień średniowiecza" (dość nerwowa ostatnio jestem).

Telefon...

(P): Piekielna Basia z tej strony. Pani Aniu, chodzi o to, że ostatnia majowa rata wpłynęła tydzień po terminie i zostały naliczone odsetki karne i opłata za nadanie wezwania. Wesołych Świąt.
Wszystko wyrzucone w tempie ekspresowym.
Nawet nie zdążyłam się odezwać.
Skarga pójdzie do dyrektora po Świętach.

Wesołych pani Basiu, wesołych!!!

bank przez małe "b"

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (283)
zarchiwizowany

#43751

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Edit do mojej ostatniej historii (http://piekielni.pl/43145)

Taka jak w komentarzu pisałam, przespacerowałam się do mojej pani doktor. Moją ciążą była równie zdziwiona jak ja, a może nawet bardziej. Pokazuje jej badanie usg ze szpitala, do którego przywieźli mnie po omdleniu. Przygląda się minutę, dwie. Minę miała bardzo poważną. Trochę zaczęłam się niepokoić, że może coś z Maleństwem... Poprosiła mnie żebym zaczekała na korytarzu, bo musi pilnie zadzwonić. Krótko mówiąc przeraziłam się. Nie zdążyłam dobrze zamknąć za sobą drzwi jak usłyszałam, co mówi mój ginekolog do swojego kolegi, który wykonywał badanie usg:
- Jestem w stanie zrozumieć wiele, ale to, że pomyliłeś ciążę z mięśniakiem to już szczyt głupoty!!!!
-(......)
- Baran jesteś i tyle!!! I Ty ludzi leczysz ciołku jeden. Może powinieneś na studia wrócić?! Jeszcze jeden taki numer, a zrobię wszystko byś stracił prawo wykonywania zawodu.

W gabinecie zapadła cisza, po chwili pani doktor zaprosiła mnie do środka. Byłam w taki szoku, po tym co usłyszałam, że nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.

Przeprosiła mnie za swojego niedouczonego kolegę i powiedziała, że bardzo jej przykro, ale nie jestem w ciąży. A to co widzimy na zdjęciu z usg to nic innego jak mięśniak, nowy mięśniak.

Kurtyna.

P.S. Nawet nie wiem jak mam to skomentować. Dobrze, że nikomu nie powiedzieliśmy o ciąży. Mąż ma ochotę porozmawiać z tym lekarzem... Ręcznie.

służba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 368 (410)
zarchiwizowany

#43145

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno mnie tutaj nie było. Kilka dni temu wyszłam ze szpitala. Nadal jestem w szoku po tym co się wydarzyło.

Wracałam z zajęć na uczelni. Cały dzień byłam jakaś niespokojna i "niewyraźna". Kiepsko się czułam. Z tego popołudnia pamiętam tylko tyle, że czekałam na autobus z 16:10.

Film mi się urwał. Zemdlałam. Ocknęłam się około 16:35. Leżałam tak ponad 30 minut i nikt nie zareagował. Nikt nie udzielił mi pomocy. Dworzec pełen ludzi. Gdy dochodziłam do siebie usłyszałam tylko: Nie ruszaj jej, to pewnie jakaś ćpunka. Jeszcze się czymś zarazisz.

Sama zadzwoniłam po pogotowie i policję (zostałam okradziona, zniknęła torebka z całą zawartością, portfelem i dokumentami, a dworzec nie ma monitoringu) z budki telefonicznej (!!!!!), bo nikt nie chciał mi telefonu użyczyć. Trafiłam do szpitala, gdzie spędziłam 4 dni. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że jestem w 7 tygodniu ciąży.

A jak pomyślę, że naszemu Maleństwu mogło coś się stać... Ludzka znieczulica jest niepojęta.

"ludzie"

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (415)

#38885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilkanaście dni temu, na zawał, zmarł mój wujek. Lubiłam go bardzo, ale chyba przestanę. Podobno o zmarłych nie powinno się źle mówić...

Jakieś 7-8 lat temu wujek przeżywał "kryzys wieku średniego", co w konsekwencji doprowadziło go do burzliwego romansu z współpracownicą. Ciocia wywaliła męża na zbity pysk. Sprawa rozwodowa w toku. Burzliwy romans zakończył się równie szybko jak zaczął. Kilka miesięcy trwało zanim ciocia zmiękła i postanowiła wujkowi wybaczyć. Błądzić jest rzeczą ludzką... Papiery rozwodowe wycofane.

I w sumie można by o całej sprawie zapomnieć, gdyby nie nagła śmierć wuja i niespodzianki, jakie po sobie zostawił...

Podczas sprzątania jego rzeczy, ciocia znalazła kopię testamentu. A w testamencie... Cały majątek zapisany kochance wujka i ich wspólnemu synowi. Dzieci z małżeństwa z ciotką wydziedziczył!!!! Pozbawił ich domu i całego majątku, którego dorabiali się wspólnie przez 30 lat (wszytko zapisane było na wujka, nie wiem dlaczego tak zrobili).

Testament datowany na dwa tygodnie przed śmiercią...
Wnioski wyciągniecie sami...
Adwokat bada autentyczność dokumentu i możliwość podważenia go.

rodzina

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (959)

#37561

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 6 lat choruję na zespół policystycznych jajników (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zesp%C3%B3%C5%82_wielotorbielowatych_jajnik%C3%B3w), a od 4 przyjmuję leki hormonalne w postaci tabletek antykoncepcyjnych. W związku z chorobą przez ostatnie lata, sporo przytyłam. I tak przy wzroście 168 cm ważę ponad 90 kg. Wszelkie sposoby odchudzania zawiodły. Dietetyk rozłożył bezradnie ręce, bo na większość składników prawidłowej diety (jabłka, marchewka, brzoskwinie, nektarynki, winogron, pomarańcze, mandarynki, gruszki, pomidory...) jestem uczulona. Dodatkowo mam alergię na pyłki i początki astmy. Przyjmuję więc masę leków i głównie przez nie tyję, a właściwie puchnę. Muszę dodać, że się nie obżeram i dość sporo się ruszam.

Chcę tu opisać, kilka sytuacji w których osoby z nadprogramową liczbą kilogramów są ośmieszane, wyszydzane czy wręcz dyskryminowane.

1. W ubiegłym roku starałam się o pracę na pół etatu w butiku odzieżowym, by dorobić sobie do stypendium. Zostałam zaproszona na rozmowę. Rozmowa się nie odbyła, bo Wielmożna Pani Właścicielka spojrzała na mnie swoim krytycznym okiem i stwierdziła, że:
a) nawet nie ma mowy, że klientów odstraszę swoim wyglądem,
b) do czego to doszło, by młoda dziewczyna tak się spasła,
c) nie szanuję jej czasu, bo to porządny sklep, a nie jakiś szmateks czy inny ciuchland.
Kij ci w oko, myślę sobie. Twoja strata głupia babo.

2. Dwa tygodnie temu, dawna koleżanka matuli z pracy zaczepiła mnie i mamę w sklepie. Od słowa do słowa i zeszło na temat jej wnuczki, rok starszej ode mnie. I w pewnym momencie słyszę:

- Bo moja Agniesia taka zadbana jest, nie to co ty. I chłopaka ma. I na wakacje razem jeżdżą. A ty co, pewnie nawet chłopa nigdy nie miałaś, bo tak się zapuściłaś.
- Pani Małgosiu, ja w czerwcu za mąż wyszłam. I szczęśliwi jesteśmy. Nie to co Agniesia... (i oczywiście obowiązkowy uśmiech nr 5).

3. Wybierając suknię ślubną, słyszę taką oto wymianę zdań pań ekspedientek:

- Widzisz Halinka, taka gruba pi*da, a za mąż wychodzi. Pewnie na dzieciaka go złapała, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby ją normalnie chciał. Albo bogata jest i na kasę poleciał.
- Masz rację.
Wychodzę z przymierzalni, panie się pytają czy jestem zdecydowana i zachwalają jak pięknie wyglądam.

- Muszę poszukać innego salonu, bo moja gruba pi*da w żadną sukienkę się nie mieści. (Uśmiech nr 3).

4. Jadę sobie autobusem z miasta gdzie mieszkam, do miasta gdzie studiuję. Zasłuchana, nawet nie zauważyłam kiedy dosiadł się starszy pan. Początkowo wydawał się sympatyczny, ot nieszkodliwy staruszek pragnący z kimś pogadać w czasie podróży. Pogadaliśmy sobie o pogodzie, polityce, sporcie. Pan zainteresowany moimi studiami, pyta się czy mamy jakąś stołówkę, by jakiś obiad zjeść. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie. Jest tylko barek, ale jedzenie nie jest najlepsze, więc wolę jakąś kanapkę, bułkę czy drożdżówkę zjeść. A co słyszę w odpowiedzi:

- Dziecinko, ale tobie drożdżóweczki nie wskazane, jeszcze bardziej się roztyjesz.

Takich sytuacji miałam w życiu wiele, począwszy od kochanej rodzinki, która twierdzi, że przerosłam matulę w obie strony (wzdłuż i w wszerz), a skończywszy na koleżankach, które proponuję mi trochę więcej ruchu, bo mnie mąż rzuci dla zgrabniejszej.

Pamiętajcie, osoby otyłe mają uczucia, to też ludzie!!! Nie można ich ranić, tylko dlatego, że odbiegają swoim wyglądem od kanonu piękna, propagowanego przez projektantów i telewizję. Nie każdy zapracował na swoją nadwagę objadaniem się i leżeniem na kanapie. Otyłość powodują rożne choroby i przyjmowane leki. Nie wolno nikogo dyskryminować, tylko dlatego, że waży za dużo. A skąd wiesz, czy za jakiś czas sam/sama nie znajdziesz się na ich miejscu. Jesteś pewien/pewna, że nigdy nie zachorujesz?? Czy koniecznie musisz dowartościować się kosztem osób chorych??

A ja wbrew temu wszystkiemu cieszę się życiem, jestem pewna siebie i szczęśliwa. A to, ze komuś się nie podobam – to już nie mój problem!!! Ale najważniejsze - mam cudowne cycuszki :P

ludzka złośliwość

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 928 (1376)

#36592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszystko dzieje się na lotnisku. Wylądowaliśmy już w Polsce po naszej podróży poślubnej. Czekamy na bagaż. W pewnej chwili dobiega nas odgłos awantury. Rozglądamy się po terminalu, żeby zlokalizować źródło tych krzyków. Po chwili mąż dostrzega młodą mamuśkę, z na oko 5-letnim dzieciaczkiem. Pamiętamy ją z hotelu. Mamuśka krzyczy i straszliwie bluzga na malucha. A dziecko jak to dziecko, wyje okropnie. No nic. Trzeba coś z tym zrobić, bo "matula" zaraz dziewczynce przyłoży, bo już jej ręce chodzą...

Podchodzimy i grzecznie pytamy, czy coś się stało, że tak krzyczy na córkę. Jedyne, co w odpowiedzi słyszymy to: "nie wpier**lać się!!".
Witamy serdecznie na polskiej ziemi... :/ Już miałam coś do męża powiedzieć, gdy nagle słyszymy "plask" i przeraźliwy krzyk małej. Odwracam się i widzę na twarzy dziewczynki ślad po uderzeniu!!! Matka ją spoliczkowała!! Cholera jasna!!!

(mąż)- Co pani wyprawia!!! Żona już ochronę wzywa!!!
(kobieta)- Mówiłam, nie wpier**alaj się brudasie niemyty!!!

I kolejny raz uderzyła dziecko. Tym razem tak mocno, że mała zatoczyła się i upadła. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Normalnie miałam ochotę ją zabić, udusić na miejscu!!!

Mąż zaniemówił, ja w tym czasie biegiem w poszukiwaniu ochrony. Dosłownie po 2 minutach jesteśmy z powrotem. Opowiadamy dwóm rosłym ochroniarzom co i jak, matka się wypiera i coraz to ciekawsze epitety na nas wymyśla. Panowie pytają się, co jest przyczyną awantury.

(kobieta)- Nic kur*a.

Kolejny raz pytają.

(k)- Nie wasz jeb*ny problem.
(ochroniarz)- Chyba nasz, szanowna pani. To, co pani robi, można zakwalifikować jako znęcanie się nad małoletnią.
(k)- Sper**laj.

Rozmowa na najwyższym poziomie.

(o)- Będzie się pani w takim razie tłumaczyła policji.

W szczegóły interwencji nie będę się wdawać. Najważniejszy był powód takiej furii matki:

Otóż małą poobcierały za małe buty i nie miała siły iść dalej.

Czekamy na wezwanie na przesłuchanie, w charakterze świadków.

mamuśka

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1003 (1115)

#33818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mariolka. Akt III. Bardzo krótko dla zainteresowanych dalszymi wydarzeniami.
Z 16 czerwca 2012r.

Mariolka nie byłaby sobą gdyby nie pojawiła się na naszym ślubie. Nie zrobiła karczemnej awantury. Nie próbowała nas zabić. Do kościoła nie mogła wejść, bo mieliśmy ceremonię zamkniętą, a jej zdjęcie mieli wszyscy ochroniarze. A co zrobiła tym razem? Oblała nasz czarny samochód farbą. OLEJNĄ BIAŁĄ FARBĄ. Cały. Chyba ze dwie puszki jej poszły...

Jak to się stało? Parking był za murami otaczającymi kościół, zaparkowanie pod drzwiami nie było możliwe. Parking od ulicy i od wejścia do kościoła jest zasłonięty prawie dwumetrowym żywopłotem. Ochrona stoi przy drzwiach.

Ale to nic. Nic nie szkodzi. Szykujemy się do podróży poślubnej na Santorini. A nasz prawnik zajmuje się udupieniem Mariolki. I pewnie przegląda nagranie z kościelnego monitoringu, gdzie doskonale widać, co robi. Wyślemy jej do więzienia pocztówkę. Bo zapomniała, że Wielki Brat (kościelny) patrzy.

Mariolka

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1002 (1132)

#32290

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie Kochani Mariolkę? Pewnie, że pamiętacie. A chcecie się dowiedzieć, co znowu wymyśliła? Tak myślałam. Już opisuję.

Jak już pewnie wiecie za kilkanaście dni wychodzę za mąż, a ta wredna hmmm małpa próbuje wszelkimi metodami zepsuć nam najważniejszy dzień naszego życia. Ale to, do czego teraz się posunęła, przechodzi ludzkie pojęcie.

Dwa tygodnie temu mój narzeczony (niestety brat rodzony Mariolki) wyjechał na kilka dni do Niemiec, odwiedzić chorego na raka wujka. Miał zostać tam 3 dni i wrócić 4 dnia nad ranem. Co ważne Mariolka też dostała zaproszenie, nie pojechała. Dzięki temu orientowała się mniej więcej, kiedy Mój będzie do domu wracał.

Dzień 4, godzina 02:15 – telefon. Patrzę jednym okiem na wyświetlacz (numer prywatny), drugim śpię. Decyzja – nie odbieram. Nie minęły 2 minuty – kolejne połączenie. Uparcie próbuję spać, wiec nie odbieram. Za chwilę... komórka znowu dzwoni. Lekko wku*wiona i mocno zaspana (bo na 8:00 na zajęcia) poddaję się:
- Słuuuchaam.
- Ania?
- Tak. Kto mówi?
- Yyyy... ciotka Piekielnicka z Niemiec.
- Oj, ciociu, cześć. Co się stało, że dzwonisz o tej porze? Aaaaa, pewnie chciałaś się dowiedzieć, czy Mój dojechał. Jeszcze go nie ma. Powinien być za 3 – 4 godziny.
- No ja właśnie w tej sprawie dzwonię... Bo... Dziecko, nie wiem jak mam ci to powiedzieć...

Ja oczywiście momentalnie się obudziłam, serducho bije jak oszalałe, ręce się trzęsą – jedna myśl: miał wypadek!!!! Musiałam usiąść, bo zrobiło mi się słabo.

- Bo Twój narzeczony miał wypadek...
- Boże... Ale nic mu nie jest? Powiedz, że nic mu nie jest!!!!!!!
- Dziecko, tak mi przykro... Jego stan jest krytyczny, lekarze nie dają mu szans. Pakuj się i przyjeżdżaj, jeżeli chcesz się z nim pożegnać... Tak mi przykro.

Moją matulę obudziło potworne wycie, gdy tylko mnie zobaczyła zorientowała się, co się stało. Spakowała moje rzeczy, bo ja nie byłam w stanie i wpakowała mnie do samochodu. Gdy tylko odrobinę ochłonęłam, zaczęłam wydzwaniać do Mariolki, bo mimo wszystko to siostra, powinna wiedzieć... Ale nie odbierała. Matula powiedziała, że może już wie i też jedzie do Niemiec.

Odjechałyśmy może ze 100 km, gdy ponownie zadzwonił mój telefon. Jak tylko zobaczyłam numer od razu zemdlałam. Ocknęłam się po kilku minutach, z głową na kolanach mamy. Domyślacie się, co pomyślałam zanim straciłam przytomność... Że nie zdążyłam się pożegnać... Bo ktoś dzwonił z komórki narzeczonego.

Całe szczęście mama odebrała telefon. Dzwonił narzeczony, że dojeżdża do domku i ma ochotę na mnie... Matula moja nie miała siły nic z siebie wykrztusić. Powiedziała tylko, że dobrze, żeby jechał ostrożnie. Gdy doszłam do siebie od razu do niego zadzwoniłam. Zostało mu 170 km do domu. Umówiliśmy się, że będę na niego czekać. Nic mu nie wspomniałam, ale od razu zadzwoniłam do ciotki do Niemiec. Co się okazało – nikt do mnie nie dzwonił, byli zszokowani równie jak ja. Zapytali się tylko, kto mógłby być na tyle podły... No kto...??!! MARIOLKA!!!!

Sucz nie odebrała od tamtego dnia ani jednego telefonu. Zostawiłam jej jedną wiadomość: „Że nie zasługuje na to by nazywać ją człowiekiem”. Narzeczony po tym jak doszedł do siebie po mojej i mamy opowieści, kolejny raz skontaktował się z prawnikiem. Chcemy sądowy zakaz zbliżania się i kontaktowania.

P.S. Pewnie zapytacie jakim cudem nie poznałam jej po głosie. Była 2 w nocy, w słuchawce jakieś szumy i strach o życie najukochańszej osoby na świecie. Nie miałam szans jej rozpoznać.

Mariolka

Skomentuj (97) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1613 (1733)