Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aneczka89

Zamieszcza historie od: 18 października 2011 - 19:09
Ostatnio: 7 lipca 2013 - 12:05
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 14098
  • Komentarzy: 102
  • Punktów za komentarze: 891
 

#50784

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię o koloniach przypomniały mi się moje wakacyjne przygody z takich wyjazdów. Na pierwszą kolonię pojechałam po 3 klasie szkoły podstawowej. I jeździłam aż do końca gimnazjum. Piekielnych historii nazbierało się więc sporo. Tu przytoczę kilka, moim zdaniem najbardziej głupich i piekielnych, historii:

1. Wychowawca alkoholik.
Młody mężczyzna codziennie upijający się do nieprzytomności. Pod opieką miał 16 małych chłopców z klas 4 - 6. Zamiast nimi wolał się zajmować młodą właścicielką pensjonatu i wspólnym pijaństwem. Zaowocowało to kilkoma nocnymi wypadkami z udziałem wychowanków: skręcenie kostki, złamanie ręki/nogi, nabicie niezliczonej ilości guzów i siniaków oraz... prawie-amputacją palca przez kawałki wybitej ręką szyby. Karierę wychowawcy zakończył szybko, ale został w ośrodku jako "gość" właścicielki.

2. Samozwańcza szefowa kuchni.
Wyżej wymieniona właścicielka postanowiła zaoszczędzić na jedzeniu dla alergików i cukrzyków, a było ich kilku na moim turnusie. Wiadomo, że przygotowanie specjalnych posiłków kosztuje więcej. Mieliśmy kilka wizyt karetek pogotowia do spuchniętych języków i trudności w oddychaniu, swędzącej wysypki, a także do bardzo wysokiego poziomu cukru. Pozostali wychowawcy kilka razy interweniowali, ale bez skutku. Z tego co wiem, to była ostania grupa jaka mieszkała w tym pensjonacie.

3. Leki, ale jakie leki?
Inna kolonia, inna głupota wychowawców... Po co dawać dzieciom leki, które stale przyjmują... Mają wakacje, niech organizm się odtruje... Skutek? Zasłabnięcia, napad padaczki (najgorszy jaki w życiu widziałam), złe samopoczucie alergików - stany zagrażające życiu i zdrowiu. Nie wiem jak to się skończyło, czy ponieśli jakieś konsekwencje, bo nigdy później ich nie spotkałam i niestety nie miałam kontaktu z innymi kolonistami.

4. Może postraszymy??
Genialnym pomysłem okazało się nastraszenie najmłodszej grupy dziewczynek, że pensjonat został wybudowany na miejscu starego cmentarza i jest nawiedzany przez duchy zmarłych. Większość z nich moczyła się w nocy ze strachu. Każdy szelest liści i cień osoby przechodzącej korytarzem powodował ataki płaczu. Brawo!

5. Mama cię nie kocha!!
Inteligencją zabłysnęła doświadczona wychowawczyni, która na pytanie zrozpaczonego malucha, dlaczego mama nie dzwoni odpowiedziała: "Mama cię nie kocha, to nie dzwoni."

6. Jak dziecko nie pije wody to nie sika!
Na ostatniej mojej kolonii był problem z maluchami z klas 1 - 3, które bez przerwy piły i w związku z tym bardzo często musiały chodzić do toalety. Kierownik kolonii tak się tym faktem poirytował, że zakazał na następną wycieczkę zabierać napoje. Starsi i bardziej doświadczeni koloniści przemycali w plecakach małe butelki z wodą i "ratowali" swoich młodszych kolegów.

A teraz wisienka na torcie:

7. Niska ta moja wypłata, dorobię sobie...
Prawie na każdej kolonii nasze kieszonkowe było "zabezpieczone" u wychowawców, żeby nie wydać od razu wszystkiego na głupoty. Pomysł jak najbardziej dobry. Gorzej z wykonaniem. Kieszonkowe moje i kilku innych dzieci (wakacje po 2 gimnazjum, liczyć już potrafiłam dobrze ;)) topniało systematycznie, mimo że praktycznie z niego nie korzystaliśmy, bo nie było takiej potrzeby... Na koniec kolonii dostałam zwrot w kwocie 10 złotych, a pewna jestem, że powinno być co najmniej 50. Podobnie było też u innych pokrzywdzonych. Koleżanka podobno pożyczyła nawet od wychowawcy 20 zł na pamiątki z wycieczki do Krakowa... "Dług" musieli uregulować zaskoczeni rodzice. Co na to kierownik kolonii?? "A za rękę to złapaliście??" Nie mam pytań.

Oprócz tych najbardziej skrajnych i niebezpiecznych było wiele innych piekielnych sytuacji. Najbardziej smutny jest fakt, że te wyjazdy organizowała moja parafia i ona dobierała wychowawców...

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 560 (666)

#38885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilkanaście dni temu, na zawał, zmarł mój wujek. Lubiłam go bardzo, ale chyba przestanę. Podobno o zmarłych nie powinno się źle mówić...

Jakieś 7-8 lat temu wujek przeżywał "kryzys wieku średniego", co w konsekwencji doprowadziło go do burzliwego romansu z współpracownicą. Ciocia wywaliła męża na zbity pysk. Sprawa rozwodowa w toku. Burzliwy romans zakończył się równie szybko jak zaczął. Kilka miesięcy trwało zanim ciocia zmiękła i postanowiła wujkowi wybaczyć. Błądzić jest rzeczą ludzką... Papiery rozwodowe wycofane.

I w sumie można by o całej sprawie zapomnieć, gdyby nie nagła śmierć wuja i niespodzianki, jakie po sobie zostawił...

Podczas sprzątania jego rzeczy, ciocia znalazła kopię testamentu. A w testamencie... Cały majątek zapisany kochance wujka i ich wspólnemu synowi. Dzieci z małżeństwa z ciotką wydziedziczył!!!! Pozbawił ich domu i całego majątku, którego dorabiali się wspólnie przez 30 lat (wszytko zapisane było na wujka, nie wiem dlaczego tak zrobili).

Testament datowany na dwa tygodnie przed śmiercią...
Wnioski wyciągniecie sami...
Adwokat bada autentyczność dokumentu i możliwość podważenia go.

rodzina

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (959)

#37561

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 6 lat choruję na zespół policystycznych jajników (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zesp%C3%B3%C5%82_wielotorbielowatych_jajnik%C3%B3w), a od 4 przyjmuję leki hormonalne w postaci tabletek antykoncepcyjnych. W związku z chorobą przez ostatnie lata, sporo przytyłam. I tak przy wzroście 168 cm ważę ponad 90 kg. Wszelkie sposoby odchudzania zawiodły. Dietetyk rozłożył bezradnie ręce, bo na większość składników prawidłowej diety (jabłka, marchewka, brzoskwinie, nektarynki, winogron, pomarańcze, mandarynki, gruszki, pomidory...) jestem uczulona. Dodatkowo mam alergię na pyłki i początki astmy. Przyjmuję więc masę leków i głównie przez nie tyję, a właściwie puchnę. Muszę dodać, że się nie obżeram i dość sporo się ruszam.

Chcę tu opisać, kilka sytuacji w których osoby z nadprogramową liczbą kilogramów są ośmieszane, wyszydzane czy wręcz dyskryminowane.

1. W ubiegłym roku starałam się o pracę na pół etatu w butiku odzieżowym, by dorobić sobie do stypendium. Zostałam zaproszona na rozmowę. Rozmowa się nie odbyła, bo Wielmożna Pani Właścicielka spojrzała na mnie swoim krytycznym okiem i stwierdziła, że:
a) nawet nie ma mowy, że klientów odstraszę swoim wyglądem,
b) do czego to doszło, by młoda dziewczyna tak się spasła,
c) nie szanuję jej czasu, bo to porządny sklep, a nie jakiś szmateks czy inny ciuchland.
Kij ci w oko, myślę sobie. Twoja strata głupia babo.

2. Dwa tygodnie temu, dawna koleżanka matuli z pracy zaczepiła mnie i mamę w sklepie. Od słowa do słowa i zeszło na temat jej wnuczki, rok starszej ode mnie. I w pewnym momencie słyszę:

- Bo moja Agniesia taka zadbana jest, nie to co ty. I chłopaka ma. I na wakacje razem jeżdżą. A ty co, pewnie nawet chłopa nigdy nie miałaś, bo tak się zapuściłaś.
- Pani Małgosiu, ja w czerwcu za mąż wyszłam. I szczęśliwi jesteśmy. Nie to co Agniesia... (i oczywiście obowiązkowy uśmiech nr 5).

3. Wybierając suknię ślubną, słyszę taką oto wymianę zdań pań ekspedientek:

- Widzisz Halinka, taka gruba pi*da, a za mąż wychodzi. Pewnie na dzieciaka go złapała, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby ją normalnie chciał. Albo bogata jest i na kasę poleciał.
- Masz rację.
Wychodzę z przymierzalni, panie się pytają czy jestem zdecydowana i zachwalają jak pięknie wyglądam.

- Muszę poszukać innego salonu, bo moja gruba pi*da w żadną sukienkę się nie mieści. (Uśmiech nr 3).

4. Jadę sobie autobusem z miasta gdzie mieszkam, do miasta gdzie studiuję. Zasłuchana, nawet nie zauważyłam kiedy dosiadł się starszy pan. Początkowo wydawał się sympatyczny, ot nieszkodliwy staruszek pragnący z kimś pogadać w czasie podróży. Pogadaliśmy sobie o pogodzie, polityce, sporcie. Pan zainteresowany moimi studiami, pyta się czy mamy jakąś stołówkę, by jakiś obiad zjeść. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie. Jest tylko barek, ale jedzenie nie jest najlepsze, więc wolę jakąś kanapkę, bułkę czy drożdżówkę zjeść. A co słyszę w odpowiedzi:

- Dziecinko, ale tobie drożdżóweczki nie wskazane, jeszcze bardziej się roztyjesz.

Takich sytuacji miałam w życiu wiele, począwszy od kochanej rodzinki, która twierdzi, że przerosłam matulę w obie strony (wzdłuż i w wszerz), a skończywszy na koleżankach, które proponuję mi trochę więcej ruchu, bo mnie mąż rzuci dla zgrabniejszej.

Pamiętajcie, osoby otyłe mają uczucia, to też ludzie!!! Nie można ich ranić, tylko dlatego, że odbiegają swoim wyglądem od kanonu piękna, propagowanego przez projektantów i telewizję. Nie każdy zapracował na swoją nadwagę objadaniem się i leżeniem na kanapie. Otyłość powodują rożne choroby i przyjmowane leki. Nie wolno nikogo dyskryminować, tylko dlatego, że waży za dużo. A skąd wiesz, czy za jakiś czas sam/sama nie znajdziesz się na ich miejscu. Jesteś pewien/pewna, że nigdy nie zachorujesz?? Czy koniecznie musisz dowartościować się kosztem osób chorych??

A ja wbrew temu wszystkiemu cieszę się życiem, jestem pewna siebie i szczęśliwa. A to, ze komuś się nie podobam – to już nie mój problem!!! Ale najważniejsze - mam cudowne cycuszki :P

ludzka złośliwość

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 929 (1377)

#36592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszystko dzieje się na lotnisku. Wylądowaliśmy już w Polsce po naszej podróży poślubnej. Czekamy na bagaż. W pewnej chwili dobiega nas odgłos awantury. Rozglądamy się po terminalu, żeby zlokalizować źródło tych krzyków. Po chwili mąż dostrzega młodą mamuśkę, z na oko 5-letnim dzieciaczkiem. Pamiętamy ją z hotelu. Mamuśka krzyczy i straszliwie bluzga na malucha. A dziecko jak to dziecko, wyje okropnie. No nic. Trzeba coś z tym zrobić, bo "matula" zaraz dziewczynce przyłoży, bo już jej ręce chodzą...

Podchodzimy i grzecznie pytamy, czy coś się stało, że tak krzyczy na córkę. Jedyne, co w odpowiedzi słyszymy to: "nie wpier**lać się!!".
Witamy serdecznie na polskiej ziemi... :/ Już miałam coś do męża powiedzieć, gdy nagle słyszymy "plask" i przeraźliwy krzyk małej. Odwracam się i widzę na twarzy dziewczynki ślad po uderzeniu!!! Matka ją spoliczkowała!! Cholera jasna!!!

(mąż)- Co pani wyprawia!!! Żona już ochronę wzywa!!!
(kobieta)- Mówiłam, nie wpier**alaj się brudasie niemyty!!!

I kolejny raz uderzyła dziecko. Tym razem tak mocno, że mała zatoczyła się i upadła. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Normalnie miałam ochotę ją zabić, udusić na miejscu!!!

Mąż zaniemówił, ja w tym czasie biegiem w poszukiwaniu ochrony. Dosłownie po 2 minutach jesteśmy z powrotem. Opowiadamy dwóm rosłym ochroniarzom co i jak, matka się wypiera i coraz to ciekawsze epitety na nas wymyśla. Panowie pytają się, co jest przyczyną awantury.

(kobieta)- Nic kur*a.

Kolejny raz pytają.

(k)- Nie wasz jeb*ny problem.
(ochroniarz)- Chyba nasz, szanowna pani. To, co pani robi, można zakwalifikować jako znęcanie się nad małoletnią.
(k)- Sper**laj.

Rozmowa na najwyższym poziomie.

(o)- Będzie się pani w takim razie tłumaczyła policji.

W szczegóły interwencji nie będę się wdawać. Najważniejszy był powód takiej furii matki:

Otóż małą poobcierały za małe buty i nie miała siły iść dalej.

Czekamy na wezwanie na przesłuchanie, w charakterze świadków.

mamuśka

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1003 (1115)

#33818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mariolka. Akt III. Bardzo krótko dla zainteresowanych dalszymi wydarzeniami.
Z 16 czerwca 2012r.

Mariolka nie byłaby sobą gdyby nie pojawiła się na naszym ślubie. Nie zrobiła karczemnej awantury. Nie próbowała nas zabić. Do kościoła nie mogła wejść, bo mieliśmy ceremonię zamkniętą, a jej zdjęcie mieli wszyscy ochroniarze. A co zrobiła tym razem? Oblała nasz czarny samochód farbą. OLEJNĄ BIAŁĄ FARBĄ. Cały. Chyba ze dwie puszki jej poszły...

Jak to się stało? Parking był za murami otaczającymi kościół, zaparkowanie pod drzwiami nie było możliwe. Parking od ulicy i od wejścia do kościoła jest zasłonięty prawie dwumetrowym żywopłotem. Ochrona stoi przy drzwiach.

Ale to nic. Nic nie szkodzi. Szykujemy się do podróży poślubnej na Santorini. A nasz prawnik zajmuje się udupieniem Mariolki. I pewnie przegląda nagranie z kościelnego monitoringu, gdzie doskonale widać, co robi. Wyślemy jej do więzienia pocztówkę. Bo zapomniała, że Wielki Brat (kościelny) patrzy.

Mariolka

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1002 (1132)

#32290

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie Kochani Mariolkę? Pewnie, że pamiętacie. A chcecie się dowiedzieć, co znowu wymyśliła? Tak myślałam. Już opisuję.

Jak już pewnie wiecie za kilkanaście dni wychodzę za mąż, a ta wredna hmmm małpa próbuje wszelkimi metodami zepsuć nam najważniejszy dzień naszego życia. Ale to, do czego teraz się posunęła, przechodzi ludzkie pojęcie.

Dwa tygodnie temu mój narzeczony (niestety brat rodzony Mariolki) wyjechał na kilka dni do Niemiec, odwiedzić chorego na raka wujka. Miał zostać tam 3 dni i wrócić 4 dnia nad ranem. Co ważne Mariolka też dostała zaproszenie, nie pojechała. Dzięki temu orientowała się mniej więcej, kiedy Mój będzie do domu wracał.

Dzień 4, godzina 02:15 – telefon. Patrzę jednym okiem na wyświetlacz (numer prywatny), drugim śpię. Decyzja – nie odbieram. Nie minęły 2 minuty – kolejne połączenie. Uparcie próbuję spać, wiec nie odbieram. Za chwilę... komórka znowu dzwoni. Lekko wku*wiona i mocno zaspana (bo na 8:00 na zajęcia) poddaję się:
- Słuuuchaam.
- Ania?
- Tak. Kto mówi?
- Yyyy... ciotka Piekielnicka z Niemiec.
- Oj, ciociu, cześć. Co się stało, że dzwonisz o tej porze? Aaaaa, pewnie chciałaś się dowiedzieć, czy Mój dojechał. Jeszcze go nie ma. Powinien być za 3 – 4 godziny.
- No ja właśnie w tej sprawie dzwonię... Bo... Dziecko, nie wiem jak mam ci to powiedzieć...

Ja oczywiście momentalnie się obudziłam, serducho bije jak oszalałe, ręce się trzęsą – jedna myśl: miał wypadek!!!! Musiałam usiąść, bo zrobiło mi się słabo.

- Bo Twój narzeczony miał wypadek...
- Boże... Ale nic mu nie jest? Powiedz, że nic mu nie jest!!!!!!!
- Dziecko, tak mi przykro... Jego stan jest krytyczny, lekarze nie dają mu szans. Pakuj się i przyjeżdżaj, jeżeli chcesz się z nim pożegnać... Tak mi przykro.

Moją matulę obudziło potworne wycie, gdy tylko mnie zobaczyła zorientowała się, co się stało. Spakowała moje rzeczy, bo ja nie byłam w stanie i wpakowała mnie do samochodu. Gdy tylko odrobinę ochłonęłam, zaczęłam wydzwaniać do Mariolki, bo mimo wszystko to siostra, powinna wiedzieć... Ale nie odbierała. Matula powiedziała, że może już wie i też jedzie do Niemiec.

Odjechałyśmy może ze 100 km, gdy ponownie zadzwonił mój telefon. Jak tylko zobaczyłam numer od razu zemdlałam. Ocknęłam się po kilku minutach, z głową na kolanach mamy. Domyślacie się, co pomyślałam zanim straciłam przytomność... Że nie zdążyłam się pożegnać... Bo ktoś dzwonił z komórki narzeczonego.

Całe szczęście mama odebrała telefon. Dzwonił narzeczony, że dojeżdża do domku i ma ochotę na mnie... Matula moja nie miała siły nic z siebie wykrztusić. Powiedziała tylko, że dobrze, żeby jechał ostrożnie. Gdy doszłam do siebie od razu do niego zadzwoniłam. Zostało mu 170 km do domu. Umówiliśmy się, że będę na niego czekać. Nic mu nie wspomniałam, ale od razu zadzwoniłam do ciotki do Niemiec. Co się okazało – nikt do mnie nie dzwonił, byli zszokowani równie jak ja. Zapytali się tylko, kto mógłby być na tyle podły... No kto...??!! MARIOLKA!!!!

Sucz nie odebrała od tamtego dnia ani jednego telefonu. Zostawiłam jej jedną wiadomość: „Że nie zasługuje na to by nazywać ją człowiekiem”. Narzeczony po tym jak doszedł do siebie po mojej i mamy opowieści, kolejny raz skontaktował się z prawnikiem. Chcemy sądowy zakaz zbliżania się i kontaktowania.

P.S. Pewnie zapytacie jakim cudem nie poznałam jej po głosie. Była 2 w nocy, w słuchawce jakieś szumy i strach o życie najukochańszej osoby na świecie. Nie miałam szans jej rozpoznać.

Mariolka

Skomentuj (97) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1613 (1733)

#29583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupię sobie strzelbę... Albo nie - wiatrówkę, na nią nie trzeba mieć pozwolenia. I zrobię polowanie!!!!! Piekielni mi świadkiem!!!!!

Zastanawiacie się pewnie czemu tak się wściekam. Już wyjaśniam.

Wstęp.
Mój Narzeczony ma wrzód na dupie, paskudny i wredny - siostrę rodzoną (nazwijmy ją Mariolka), starszą od niego o 14 lat. Nie lubiłyśmy się od początku, bo ja nie toleruję fałszywców, a ona była zazdrosna o sympatię ich rodziców do mnie. Teściom się zmarło, za wcześnie i niespodziewanie. Kochałam ich jak swoich, bo byli niesamowici. Pozostał majątek - dom i trochę ziemi. Siostra ustawiona - dorastająca córka, mąż i kupa kasy. Co dwa lata nowy samochód, ciągłe remonty w domu, wypasione wycieczki. Ciężko pracowali, to i się dorobili. Znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale nikt nie obnosi się z pieniędzmi jak oni. Narzeczony - w spadku dostał cały majątek. W testamencie było zaznaczone, że ich córce pierworodnej już nic się nie należy, bo zasponsorowali jej budowę domu. Koniec i kropka.
Po odczytaniu testamentu na linii Mariolka - przyszły ślubny jest regularna wojna o spadek. Były już próby podważenia oryginalności zapisu i kilka spraw w sądzie. Ale to co teraz zrobiła...

Rozwinięcie.
Po zaręczynach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy ich na wesele zapraszać. A właściwie Narzeczony tak zadecydował. Ja go rozumiałam i w pełni tę decyzję popierałam. Ruszyły przygotowania. Należymy do osób, które wolą wszystko wcześniej pozałatwiać. I tak w styczniu już wybraliśmy zaproszenia, dogadaliśmy się w sprawie dekoracji kościoła i sali weselnej, a także samochodu i bukietów dla mnie i świadkowej. Wybór sali weselnej, zamówienie DJ′a i kościoła poszły na pierwszy ogień. Tuż przed świętami wybraliśmy menu i tort weselny. Suknia i garnitur u krawcowej na ukończeniu. Obrączki zamówione u jubilera. Zero stresu.

Ale to zbyt piękne, prawda? Tak właśnie stwierdziła Mariolka i postanowiła zniszczyć nam ślub i wesele, a w każdym bądź razie utrudnić to, co tylko się da. W poniedziałek dostaję telefon od znajomej kwiaciarki, która przygotowuje nam wszystkie dekoracje z kwiatów, że jednak będzie bardzo ciężko zamówić te kwiaty w takiej ilości i może byśmy się jeszcze raz zastanowili czy je chcemy.
- Monika, jakim cudem będzie problem ze słonecznikami?
- Z jakimi słonecznikami???? Przecież chcieliście tulipany queen of the night?!
- Co Ty mówisz? Jakie tulipany?
- Mariolka była u mnie przed weekendem i powiedziała, że zmieniliście zdanie. Swoją drogą, czemu mi nie powiedzieliście, że jednak się pogodziliście i pomaga Wam przy ślubie?

Zamarłam.

- Monika, cofam wszystko to, co mówiła Mariolka. Wracamy do pierwotnej wersji.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". A jak się u Ciebie pojawi Mariolka, to powiedz, że wszystko idzie zgodnie z planem i tulipany będą na czas. A ja zabiję zdz*rę!!!!!

I tak oto pozytywnie nastawiona do życia wsiadłam w samochód i udałam się na wycieczkę objazdową na trasie kościół – sala weselna, po drodze odwiedzając cukiernię, DJ’a i drukarnię. Jak się pewnie już domyśliliście Mariolka odwiedziła wszystkie te miejsca i pozmieniała rezerwacje. Jak jej się to udało – jeden Bóg raczy wiedzieć. Zawsze była wyszczekana, zawsze musiało być tak jak ONA chce. Zawsze. Ale teraz to przegięła! Okazało się, że zmiana zamówienia na kwiaty to pikuś:
- odwołała DJ’a i zamówiła zespół (koszt dwukrotnie większy, ale zespół musi być, bo co by o NIEJ ludzie powiedzieli),
- udała się do księdza dobrodzieja z „dobrą nowiną” – otóż jestem w ciąży i on jako dobry kapłan powinien zabronić mi noszenia białej sukni i welonu (!!!!!! ) – liczyła, że będę musiała nowej sukni szukać na dwa miesiące przed ślubem,
- w cukierni zrobiła karczemną awanturę, bo Pani z obsługi chciała zadzwonić do nas i potwierdzić zmianę tortu z trzypiętrowego śmietankowego na orzechowo – czekoladowy (nic piekielnego??? a jak Wam powiem, że Luby ma alergię na orzechy????),
- zmieniła menu w restauracji na takie, które jej odpowiada: owoce morza, dziczyzna (a fuj!), drogie alkohole – wszystko z górnej półki (koszt wzrósł o 70 zł od osoby), a także wybrała inne dekoracje (najdroższe), ustawienie stołów (mu chcieliśmy „podkowę”, a ona zarządziła sześcioosobowe okrągłe stoliki ).

Ale to co zrobiła w drukarni... Dołożyła do naszego zamówienia kolejne 50 zaproszeń. Zapytacie się po co jej aż tyle? Otóż postanowiła zaprosić członków rodziny swojego męża – dodatkowe 100 osób (!!!!!). Skąd o tym wiem. A no stąd, że zostawiła listę gości.

Zakończenie.
Jakimś cudem udało mi się to odkręcić. Do tej pory mnie zastanawia, jak jej się to udało. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była taka autentyczna i nie sądzili, że ma złe zamiary. Luby dowiedział się o wszystkim jak wrócił z pracy. Zadzwonił do Mariolki, zj*bał z góry do dołu. I co usłyszał: bo pieniądze po matce i ojcu to jej się należą, a nam chciała dać nauczkę.

Czy ktoś widział promocję na wiatrówki???

rodzinka

Skomentuj (123) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2121 (2231)

#29247

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak Aneczka została posądzona o kazirodczy związek z bratem.

Mam chrześnicę, lat prawie 3. Dziewczę słodkie i grzeczne. Los chciał, że przez pewien czas, kilka miesięcy temu, mieszkała ona razem ze swoim tatą (a moim bratem stryjecznym) u nas w domu. Moja bratowa w tym czasie była w szpitalu i rodzina zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeprowadzka właśnie do nas (moja mama głośno i stanowczo dopominała się o wnuki, więc chociaż przez chwilę mogła poczuć się jak babcia i nabrać wprawy rzecz jasna:)).
Brat do pracy, ja na zajęcia, mama w domu z Pyzą. I tak pięknie mijały dni, niczym niezmącony błogi spokój. W międzyczasie przygotowania do wesela. Mała zaczęła wołać do mnie Mami, ale tylko dlatego że brakowało jej prawdziwej mamy i to dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Bratowa leżała na zakaźnym i nie było mowy o odwiedzinach, a Mała tęskniła bardzo.

Pech chciał, że pewnego dnia Ukochana Sąsiadka (materiał na kilka osobnych historii) ZUPEŁNYM przypadkiem znalazła się pod drzwiami naszego mieszkania (my mieszkamy na 4 piętrze, ona na 2) i ZUPEŁNYM przypadkiem usłyszała (znaczy się podsłuchiwała gadzina jedna) jak Pyza się do mnie zwraca. Ale coś jej nie pasowało. Bo przecież z brzuchem mnie nie widziała, niemowlaka też w bloku nie było od moich czasów... Zaczęło się dochodzenie. No bo jak to: do mnie Mami, a do mojego brata Tatuś. Serialowi Detektywi powinni się od US uczyć, a przynajmniej odbyć u niej krótki staż lub praktyki zawodowe, ewentualnie kurs/ szkolenie.

I tak zaczęło się:
1) wypytywanie o nas pozostałych sąsiadów,
2) dokładne notowanie kto do nas przychodził i wychodził, z dokładną datą i godziną,
3) zapisywanie godzin wychodzenia z domu i powrotu do niego domowników,
4) próba wyciągnięcia (nieudana całe szczęście) mojej karty choroby z gabinetu ginekologicznego w naszej przychodni pod przykrywką „zatroskanej o stan macicy swojej wnuczki kochającej babci”,
5) wydzwanianie telefonem/domofonem i sprawdzanie kto odbierze.

Całe to przedstawienie trwało ze dwa tygodnie, aż wreszcie padły wnioski: cała rodzina jest w TO wtajemniczona, nawet mój przyszły ślubny!!! W jej bloku patologia!!! Brat ma dziecko z siostrą i nawet się nie kryją z tym faktem. Na obrazę boską!!! Powiadomiła o tym oczywiście odpowiednie służby: policję i księdza dobrodzieja. Ksiądz dobrodziej, krótko mówiąc sprawę olał, bo mamy w czerwcu z Lubym ślub brać, a pieniążków nikt mu nie odda jak pójdziemy siedzieć (o masz, materialista się trafił, a to pech :D). Policja zgłoszenie przyjęła, podeszła do całej sprawy dość sceptycznie, no ale zgłoszenie jest – trzeba jechać.

I tak trzech sympatycznych funkcjonariuszy, o rumianych policzkach i lekkiej zadyszce zapukało do naszych drzwi. Powiedzieli co i jak. Brat w śmiech, ja w śmiech, a matula karpik. I tak żeśmy sobie pogadali, herbatkę wypili, braciszek dokumenty odpowiednie przedstawił, coby nie było problemów. I już panowie mieli się do wyjścia zbierać, gdy nagle wpada do mieszkania ona (oczywiście ZUPEŁNYM przypadkiem) i w krzyk:
- Aresztować ich!!!! Mówię wam - aresztować!!!! To zbrodniarze, pedofile, pederaści!! Zboczeńce jedne! W piekle żywcem spłoniecie, już ja tego dopilnuję!! (widać ma znajomości :D)- I kilka przerywników typowo polskich.

Panowie policjanci wzięli US pod ręce (ale wierzgała, skubana :D) i na klatkę wystawili, by cokolwiek ochłonęła. Po tym jak jej ciśnienie trochę spadło, dowiedzieliśmy się o całym śledztwie i jego efektach. Policjanci zapytali czy chcemy wnieść oskarżenie, bo ten tekst z piekłem zabrzmiał jak groźby karalne... US zniknęła równie szybko i tajemniczo jak się pojawiła, klnąc na czym świat stoi. Funkcjonariuszom podziękowaliśmy, oni przeprosili za zamieszanie, ale takie ich obowiązki.

Sąsiadka się nie odzywa, inni sąsiedzi nadal patrzą trochę krzywo.
Ale najlepszy był ksiądz dobrodziej – kilka dni później zadzwonił i zapytał czy aby na pewno ten ślub bierzemy, bo jak nie to on ma na nasze miejsce parę, bo szkoda żeby się zmarnowało...
Bratowa nie uwierzyła.

sąsiedzi

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (1015)

#27490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok już minął od tej historii, ale zawsze jak przechodzę w miejscu gdzie toczyła się akcja mam ciary.

Centrum Lublina. Okolica średnio sympatyczna. Wracam sobie późnym wieczorkiem na dworzec pks (dojeżdżam na zajęcia z domu). Z daleka widzę grupkę panów w strojach sportowych, raczących się napojem wyskokowym w postaci "wino marki wino". Super... Na ulicy żywej duszy, tylko ja i oni. Uciec nie ma gdzie. No trudno. Wdech - wydech. Idę. Szybkim i pewnym krokiem zbliżam się do dżentelmenów. Adrenalina w górę, bo 3 z nich zagradza mi drogę.
D- dżentelmen
A- Aneczka

D1 - A co tak Kociaku sama chodzisz o tej porze?
D2 - Nie boisz się?
A - Nie, nie boję się. Ale dzięki za troskę. (Taaaa, a serducho mało nie wyskoczy, a nogi ze zmęczenia się trzęsą...)
D3 - Bo możemy cię odprowadzić do domu, żeby się żadna krzywda nie stała. Szkoda by było... Ale nic za darmo...

I w tym momencie moim oczom ukazuje się "ptaszyna"... Mała w dodatku. Bardzo mała.

D2 - Ssij!!!!

Propozycja nie do odrzucenia, nie zanosi się na negocjacje. Fu**!!!! Co robić... Bić się nie będę. I tu pojawia się mój wybawca.

W - Panowie, ta pani jest ze mną!!! Spier****ć!!! - Bierze mnie pod rękę i spokojnym krokiem odchodzimy kilkadziesiąt metrów. Za nami słychać tylko komentarze o słusznej posturze wybawcy (ponad 2 metry wzrostu, 150 kilo wagi - tak na oko).

Już mam się mojemu rycerzowi rzucić na szyję, gdy słyszę:
W - To ssiesz czy oddajesz grzecznie portfel???

Zgadnijcie co wybrałam... Dobrze, że zabrał samą kasę, a dokumenty zostawił. Łaskawca.

P.S.
Kilka tygodni później dostałam powiadomienie, że sprawę umorzono, bo nie wykryto sprawcy... Więcej ich nie spotkałam na swojej drodze. Ale zawsze mam gaz przy sobie. Tak na wypadek powtórki z rozrywki.

wybawca

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1128 (1198)

#23691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka miesięcy temu mój Luby postanowił nasz związek przenieść na poziom hard - klęknął, spojrzał głęboko w oczęta i... poprosił mnie o rękę. Nie dałam się długo namawiać. :) No i ruszyła cała machina przygotowań do Naszego Wielkiego Dnia.

Postanowiliśmy w pierwszej kolejności powiadomić naszych rodziców chrzestnych, coby nie byli zaskoczeni nagłym wydatkiem. U chrzestnych narzeczonego wszystko poszło gładko (od dłuższego czasu dopominali się o nasz ślub), ale u mojej matki już nie było tak wesoło. Mieszka ona z mężem, dziećmi i TEŚCIOWĄ - koszmarną starą panną, emerytowaną nauczycielką religii (dobry motyw: nauczycielka religii, panna z dzieckiem ha!, wcale się nie dziwię, że jej ówczesny kawaler zwiał...)...

Tyle tytułem wstępu.
Historia właściwa.
(A)Aneczka
(L)Luby
(P)Piekielna

Siedzimy wszyscy w pokoju gościnnym przy winku, gadka szmatka o wszystkim i o niczym. Kilka dowcipów o księżach (bo bierzemy ślub kościelny) i pada pytanie:
(P) Dzieci, a wy to w czystości żyjecie?
(A i L)??????
(P) Bo wiecie, że czystość przedmałżeńska jest fundamentem trwałego związku.
(A i L)??????
(L) No tak tak, czystość jest dla nas bardzo ważna... Poranny prysznic to dla nas podstawa.

Żart mało udany, ale chociaż się zamknęła. Aż chce się powiedzieć: przyganiał kocioł... .
Po kilku minutach krępującej ciszy (przerywanej co pewien czas głośnym rechotem wujka i upomnieniami jego matki), chrzestna pyta o wesele: jak, gdzie, za ile.
My zgodnie z prawdą odpowiadamy, że w domu weselnym yyy. Cena za osobę waha się od xxx do zzz złotych za wesele dwudniowe (jak na naszą okolicę to cena średnia). I w tym momencie Piekielna znowu się odzywa, a właściwie krzyczy:

(P) Wy nie powinniście organizować wesela! To takie koszty! Lepiej na kościół parafialny byście dali, bo organy trzeba wymienić (!!!!!). Nie stać was na wesele!
(A)Ale to chyba nasz problem, ciociu piekielna...
(P)Jak tak można, tyle pieniędzy wyrzucić w błoto?! Obcym ludziom w du*ę wsadzić tyle jedzenia! Wy Boga w sercu nie macie!
(Bóg i du*pa w jednej wypowiedzi!)

My miny WTF, chrzestna klasyczny karpik, wujek się zmył (bo się dławił ze śmiechu) - ogólnie cyrk na kółkach na wyjazdowych występach. A Piekielna gada, gada, gada...
W końcu udało mi się przerwać, ale za to riposta temat zakończyła (mam nadzieję, że na zawsze):
(A) Ciociu, jak nie chcesz to nie musisz na nasz ślub przychodzić. My się nie obrazimy, a będzie taniej... (do tego obowiązkowy uśmiech od ucha do ucha).

Ofuczyła się i wyszła.

Może nieładnie z naszej strony, może i chamsko. Nie mam wyrzutów sumienia. Nie mam. I nie będę mieć.

cioteczka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1047)