Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

doktorek

Zamieszcza historie od: 8 października 2011 - 0:46
Ostatnio: 16 kwietnia 2021 - 11:13
  • Historii na głównej: 7 z 16
  • Punktów za historie: 6266
  • Komentarzy: 566
  • Punktów za komentarze: 4036
 
zarchiwizowany

#65644

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W nawiązaniu do historii RedHeadCath nr 65642 i wcześniejszej wersji, której numeru nie zapisałem, a została już usunięta. Skoro zarzucacie fejkami piekielnych chcąc im robić wodę z mózgu to i ja wymyślę kolejną wersję. A co, jak piekielni to piekielni!

„Dziś rano miałem przyjemność jechać tramwajem. Kiedy rozmawiałem przez telefon wsiadła ruda dziewczyna z facetem wielkim jak dwumetrowa szafa. Jako typowy dresik rozmawiałem wyjątkowo głośno, co chwilę wybuchając gromkim i irytującym śmiechem. Ludzie cierpieli w milczeniu przysłuchując się naszej jałowej konwersacji. Pie*rzyliśmy o przysłowiowej d*pie Maryni, a że czas fajnie mijał nie zamierzaliśmy kończyć. Nasza głośna rozmowa i rechot trwały w najlepsze przez kilka kolejnych minut. Nagle ruda postanowiła zainterweniować.

- Sory, możesz głośniej? Na drugim końcu tramwaju cie nie słychać.
Nie wiem na co liczyła, ale zgasiłem ją słowami.
- A weź spier*alaj!
A potem głośno do kolegi z którym rozmawiałem przez telefon:
- Ty, coś tu do mnie jakaś ruda ku*wa pie*doli, muszę kończyć.

Rozejrzałem się po tramwaju. Facet rudej nie odezwał się ani słowem. Może bał się kamer zainstalowanych w pojeździe. Rzucił mi tylko wyjątkowo śmieszne spojrzenie, o którym myślał pewnie, że jest mordercze, a było jedynie głupie. Pewnie gdybyśmy byli na zewnątrz dostałbym od ”rudej ku*wy” gazem po oczach, ale tu siedzieli grzecznie. Wysiadłem po dwóch przystankach.”

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (39)
zarchiwizowany

#64044

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałem Wam opowiedzieć o brawurowej akcji krakowskiej policji.

Od lat mieszkam i pracuję w Krakowie, ale nie mam tu zameldowania (wynajmuję mieszkanie). Siłą rzeczy rejestrację mam też nie miejscową.
Parę dni temu dzwoni do mnie mama (inne województwo), że z samego rana, zanim jeszcze zdążyli wstać dobrze z łóżka, była u nich policja (dobrze, że antyterrorystów nie przysłali). Szukali namiarów na mnie. Cóż było powodem tak wczesnego najścia? Okazało się, że chodziło o zwykły mandat za parkowanie w niedozwolonym miejscu i to sprzed prawie dwóch miesięcy. Jako, że miałem zamiejscową rejestrację to policja krakowska zleciła policji z naszego województwa załatwienie sprawy. Dostali numer telefonu do mnie i mieli dzwonić w tej sprawie.
Zadzwonili po tygodniu. Przez cały ten czas zastanawiałem się jakim cudem zdarzyło mi się zaparkować na zakazie skoro zawsze parkuję praktycznie na tych samych oznaczonych miejscach i nie jestem typem skłonnym do podejmowania ryzyka w tej kwestii. Zresztą kto z nas pamięta dokładnie wszystkie miejsca, gdzie parkował dwa miesiące wcześniej. W rozmowie z policjantem dowiedziałem się, że on też nie zna szczegółów, ale mogę sprawę wyjaśnić w Krakowie na komendzie w dawnej żydowskiej dzielnicy. Pojechałem, więc tam od razu po pracy.
Dyżurny policjant kazał mi chwilę zaczekać, a sam zadzwonił po policjanta, który zajmował się tą sprawą i za moment miał zejść do mnie rzecz wyjaśnić. Po 15 minutach czekania dyżurny mówi do mnie: „Proszę Pana, ale tego policjanta nie ma na komendzie i będzie za godzinę”. Szkoda, że nie poczekał z tą informacją jeszcze z kwadransa. Jako, że sprawa małej wagi to pytam, czy ktoś inny nie może mi udzielić wyjaśnień wcześniej. Na szczęście dało się.
Co się okazało? Otóż drogowcy postanowili na ulicy, gdzie pracuję, popoprawiać linie wyznaczające miejsca do parkowania. Podobno wyłączyli na parę dni odcinek ulicy z parkowania ustawiając tymczasowe znaki zakazu. Nie wiem, nie zauważyłem, udowodnić, że nie było nie potrafię. Według mnie znaki pojawiły się jak już byłem w pracy, a rano ich nie było (przynajmniej taśmy oznaczające miejsce malowania pojawiły się w trakcie dnia). Na tej ulicy są podsadzone drzewa znaki nie są dobrze z daleka widoczne – nie wiem. Policja twierdzi, że znaki były wcześniej. Podobnie jak ja tej zmiany nie zauważyło wielu kierowców. Kiedy ja tam wtedy stanąłem, wszystkie miejsca parkingowe, oprócz tego jednego, które znalazłem były na tym odcinku zajęte. Może popełniłem błąd parkując na pamięć tam, gdzie zawsze można było. Wiecie jak to jest w Krakowie w centrum (strefa C). Jeździ się uliczkami, wypatrując wśród sznura aut wolnego miejsca. Ok, dobrze, za błędy się płaci.
Co w tym wszystkim uważam za piekielne? Policja, wykorzystując pracę drogowców, przez dwa dni spisywała rejestracje aut, które przez nieuwagę tam stanęły. Pan policjant pokazał mi na komendzie zeszyt, gdzie mieli zapisane kilka kartek rejestracji. Połów godny Mesjasza! Premie za mandaty wyrobili chyba za cały rok! Dlaczego nie wystawiali mandatów od razu, za wycieraczkę? Przecież, gdyby ktoś stanął na pamięć w tym miejscu, a zobaczył, że kierowcy mają coś za wycieraczkami, miałby szansę zauważyć, że coś jest nie tak i przeparkować samochód na inne miejsce. W dodatku mógłbym wtedy sprawdzić, czy faktycznie stałem na zakazie. I wiedziałbym od razu, że czeka mnie wydatek. Mogli przecież też się domyślić, że kierowcy parkowali tam z przyzwyczajenia. Kierując się ludzkimi odruchami mogli zwrócić kierowcom uwagę. Gdyby odcinek był pusty każdy kolejny kierowca zastanowiłby się dlaczego coś co zwykle jest zapełnione nagle jest wolne i uniknąłby pułapki (na sąsiedniej ulicy robili remont kamienicy i wyraźnie było widać wyłączony odcinek, nie było z tym problemu). No tak, ale wtedy nie byłoby mandatów i kasy. Po stówie od samochodu, to trochę naczesali. Czy policja powinna polować na kierowców, czy raczej zabezpieczyć miejsce tak, by nikt nie miał możliwości przez nieuwagę tam stanąć?
Druga piekielność to takie porównanie: gdy przed wakacjami koleżanka zgłaszała na policję sprawę o groźby i uporczywy stalking (gość do dziś nie daje jej spokoju), policja w trzy tygodnie umorzyła sprawę z powodu niemożliwości skontaktowania się ze sprawcą (przebywa we Francji) mimo, że koleżanka przekazała im informację kiedy będzie w Polsce, na którym lotnisku i o której ma lądować w Polsce, w jakich miejscach i miejscowościach przebywać. Prześladowca ma też profil na facebooku, w którym można zdobyć wiele o nim informacji. Policjantka prowadząca nie chciała nawet zapoznać się z nagraniami rozmów, poczty telefonicznej i innymi dowodami jakimi dysponowała koleżanka. Nie kiwnęli palcem, by sprawcę chociaż przesłuchać w Polsce. Nawet przyjąć zgłoszenia nie chcieli na jednej komendzie, bo oglądali wtedy w dyżurce mecz Brazylii z Niemcami na mundialu. Dopiero na drugiej komendzie trafiła na normalniejszego policjanta. A przecież wystarczyło polecić koleżance, by zgodziła się na spotkanie ze stalkerem (on cały czas tego chciał), a następnie na miejsce mógł udać się patrol i gościa zgarnąć na przesłuchanie. Tym bardziej, że miał on już we Francji podobną sprawę i chyba do lutego jest pod nadzorem tamtejszego kuratora (musiał uzyskać zgodę na wyjazd do Polski – był ślub jego siostry), co oznaczałoby, że dopuścił się recydywy. Niestety policji nie stać na tak zaawansowane techniki śledcze! A może właśnie nie? Stać ją wtedy, gdy to jej się opłaca. Gdy w grę wchodził mandat ( i to w sumie nie na wysoką kwotę) to bez trudu potrafili mnie znaleźć, angażując policję z dwóch komisariatów. Gdy chodzi o bezpieczeństwo ludzi, czy wykrywanie sprawców przestępstw tu policja nagle okazuje się bezradna, bo nie ma w tym interesu.
Czy tylko mi się wydaje, ze to nie tak powinno działać? Ostatnio ktoś dla żartu przeciął mi nożem oponę. 300 zł poszło się bujać. Nawet nie zgłaszałem tego na policję, bo i tak nie kiwnęliby palcem.

kraków

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (239)
zarchiwizowany

#54461

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sąsiedzka „życzliwość” zawsze na czasie!

Kraków.
Mój stary samochód zaczął powoli się sypać. Przyplątała się awaria (da się jeździć, ale musze uzupełniać płyn w chłodnicy). Stwierdziłem, że nie ma co jej usuwać ze względu na wiek auta i jego małą już wartość, a postanowiłem w tym roku (w lecie) kupić nowszy. Z racji tego stary samochód stoi od dwóch miesięcy na ulicy pod płotem obok mojego domu. Ma ważny przegląd i ubezpieczenie. Stoi na uboczu, nikogo nie zastawia.
Kupno nowszego samochodu nie jest sprawą, którą załatwia się od ręki jak kupno skarpet. Ponad miesiąc zajęło mi znalezienie odpowiedniego auta. Wreszcie je kupiłem, a starego muszę się pozbyć, niestety ze względu na stan auta raczej muszę je opchnąć jakimś złomiarzom. Póki co nie miałem bardzo jak się tym zająć (praca, wyjazdy), a i nie pili mi się bardzo i chciałbym uzyskać najlepszą możliwą cenę. W końcu myślałem, że to moja sprawa ile mam aut.
Dziś dowiedziałem się od kolegi, że już dwa razy jakiś „życzliwy” sąsiad nasyłał straż miejską. Przyjeżdżali, zdjęcia robili, sprawdzali, ale że auto ubezpieczone i przeglądy do końca roku ma ważne, a kolega potwierdził, że właściciel tu mieszka, to na szczęście nic zrobić nie mogą. Wiem, że w Krakowie są problemy z parkowaniem, ale okolica, w której mieszkam nie jest specjalnie zatłoczona, a to boczne uliczki i miejsca jest dosyć.

Kraków

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (187)
zarchiwizowany

#51859

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko. Kraków, Opolska, Alior Bank. Wchodzę do środka szukając kasy, a tam widzę również dwa stanowiska: jedno dla klientów indywidualnych, drugie dla klientów zamożnych. A reklamują się jako „wyższa kultura bankowości”! Żałuję, że się nie zapytałem do jakiej kwoty jestem dla nich plebsem, a od jakiej klientem zamożnym.

Kraków

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (282)
zarchiwizowany

#35126

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ja o małej (chyba) piekielności pobierania opłat za parkowanie w parkomatach.

Jak wiecie w Krakowie obowiązuje w centrum strefa płatnego parkowania. Płacić trzeba za parkowanie aut na ulicach w godzinach 10 – 20 od poniedziałku do piątku.
Podjechałem dziś (sobota 7 lipca) około godziny 10 do centrum załatwić sprawę. Jako, że sobota bezpłatna to zaparkowałem i idę. Patrzę, a przy kilku parkomatach stoją ludzie i płacą. Trochę zdziwiony (może się coś zmieniło, dawniej sobota też była płatna) podchodzę zapytać, dlaczego płacą skoro nie trzeba. Jeszcze bardziej zdziwiony byłym, gdy zobaczyłem, że automat przyjmuje kasę i drukuje bilety parkingowe. Zapytani przeze mnie ludzie twierdzą, że w sobotę też jest płatne, lecz po chwili zaintrygowani moim pytaniem sprawdzają bilet. Płacili za godzinę parkowania około 10. Z biletu wynika, że mają opłacony postój do godziny 11 … tylko, że 9 lipca (czyli w poniedziałek).

Tak sobie myślę, ciekawa sprawa z tymi parkomatami. Kasują również w czasie bezpłatnym. Wielu ludzi nie wczytuje się w treść biletu, ot kasują i wrzucają za szybę. Nawet jak się ktoś zorientuje, że zapłacił za coś za co nie musiał płacić to nie znajdzie się wielu takich, którym będzie się chciało upominać o 2, czy 4 złote, a nawet jak będą chcieli to upomnieć się można dopiero w poniedziałek, a jak wtedy udowodnić, że nie wykorzystywało się biletu?
Wiem, że można powiedzieć, że ludzie sami sobie winni, że nie patrzą na znaki, nie czytają instrukcji na parkomatach itp., ale ludzie często działają na pamięć (kiedyś w soboty też się płaciło) albo sugerują się zachowaniem innych (gdy widzą, że ktoś płaci, sami też płacą bez dodatkowego sprawdzania). Czy nie dałoby się tego problemu jakoś załatwić bez naciągania nieuważnych? Może tak konstruować parkomaty, by najpierw wstukiwało się czas parkowania, a dopiero wtedy była naliczana i pobierana opłata?

Kraków

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (116)
zarchiwizowany

#24514

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilkanaście lat temu, gdy dziadek skończył 80 lat poszliśmy z braćmi i mamą go odwiedzić. Nie zastaliśmy go w domu. Pomyśleliśmy, że pewnie poszedł babcią pola doglądać. Zauważyliśmy jednak, że w drzwiach tkwi jakiś list adresowany do dziadka. Zabraliśmy go ze sobą. Jak się spodziewaliśmy, dziadkowie byli na polu. Po powitaniu dziadek jako, że nie miał ze sobą okularów, poprosił mnie, abym sprawdził co to jest i mu przeczytał. Otworzyłem, zerknąłem na zawartość i … mało się nie udusiłem ze śmiechu. Mówię do babci, że będzie się musiała z dziadkiem rozwieść, bo dostał wezwanie do sądu w sprawie … alimentów!
Listonosz nie popatrzył, że jedna litera w nazwisku się nie zgadza, adresem się nie przejmował, bo we wsi kojarzył tylko jednego o podobnym nazwisku i przyniósł przesyłkę dziadkowi. Ciekawe, bo pisma z sądu powinny chyba być dawane za potwierdzeniem odbioru. Tak sobie myślę, co by było, jakby to pisemko zaniósł do domu komuś znacznie młodszemu. Czy żona tego kogoś też pokładałaby się ze śmiechu?

u scyzoryków

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (177)
zarchiwizowany

#22621

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W czasie studiów doktorskich przyszło mi mieszkać w hotelu asystenckim. Jako, że trafiłem do pokoju dwuosobowego po pewnym czasie dokwaterowano mi doktoranta z filozofii. Gość był dopiero na pierwszym roku studiów doktoranckich, ale był kilka lat ode mnie starszy. Po magisterce miał bowiem przerwę. Podobno grał na giełdzie i milionów się dorobił na akcjach Universalu, ale potem wszystko stracił. Ile w tym prawdy? Dziś myślę, że tyle co w opowiadaniach erotomana-gawędziarza albo w wielu historiach na piekielnych.
Początek wspólnego mieszkania nie zapowiadał kłopotów. Facet był bardzo inteligentny i oczytany. Można było pogadać, jak fizyk z filozofem. Pierwsze dwa miesiące było w porządku. Potem zaczęły się problemy. Okazało się, że facet lubi popić. Dodatkowo (podobno) miał jakąś chorobę (coś z hiperglikemią czy jakoś tak), która potęgowała skutki alkoholu. Potrafił przez dwa tygodnie i dłużej nie trzeźwieć i leżeć w łóżku pijany, wychodząc tylko wieczorami, by „poprawić” swój stan piwem. W dodatku był nałogowym palaczem (ja nie palę). Na początku starał się przestrzegać umowy i nie palić w pokoju. Potem przestało mu się chcieć wychodzić do pokoju palarni tylko palił pod moją nieobecność w naszej łazience, a czasami i w pokoju. Potrafił napalić tyle, że się czujki przeciwpożarowe włączały. Rozmowy z nim nic nie dawały. Obiecywał, że nie będzie, ale dalej po powrocie czułem w łazience smród tytoniowy i widywałem w klozecie pety.
W pewnym momencie zaczęło mu brakować pieniędzy na picie. Zaczął pożyczać od znajomych, ode mnie. Najpierw pod pretekstem zakupu leków na tę jego chorobę. Pożyczyłem mu raz, drugi, trzeci, ale zauważyłem, że leków jak nie miał tak nie ma, a codziennie wraca pijany i znowu chce pożyczać. W końcu powiedziałem mu, że więcej nie dostanie ode mnie kasy, bo nie wydaje ich wcale na leki. Żebyście widzieli co głód alkoholowy potrafi zrobić z człowieka. Jak żebrał o pieniądze. Normalny człowiek po niezbyt grzecznej, ale zdecydowanej odmowie, by się obraził i dał sobie spokój, ale on był gotów błagać na kolanach o każdą złotówkę. Byłem nieugięty, bo nie miałem zamiaru ze swojego skromnego stypendium finansować jego pijaństwa i palenia, które od pół roku dawało mi w kość.
Któregoś dnia rano znowu zaczął domagać się pieniędzy. Odmówiłem. Położył się z powrotem do swojego łóżka. Zastanowił mnie jednak jego wyraz twarzy z jakim popatrzył na moje wiszące na krześle spodnie. Zwykle trzymam portfel z kasą w kieszeni spodni, ale wtedy postanowiłem wrzucić go do mojego nesesera zamykanego na zamek szyfrowy. Położyłem go na łóżku i poszedłem do łazienki. Wychodząc z łazienki usłyszałem jak mój współlokator szybko wskakuje na swoje łóżko. Co mógł robić? Wydawało mi się, że moja teczuszka została poruszona. Czyżby próbował mnie okraść?
No cóż, perspektywa mieszkania ze złodziejem, pilnowania się na każdym kroku nie bardzo mi odpowiadała. Musiałem mieć pewność. Udałem, że zabieram rzeczy potrzebne do kąpieli. Jednocześnie biorąc ręcznik ukradkiem, aby nie zauważył, przeczytałem i zapamiętałem kod jaki był ustawiony na zamkach mojej teczki. Poszedłem do łazienki, zamknąłem drzwi, odkręciłem prysznic i poczekałem minutkę. Potem szybko wyszedłem z łazienki. Nie zdążył całkiem wrócić do siebie. Widziałem jak skacze na swoje łóżko. Podszedłem do nesesera. Tak jak myślałem, kod był przestawiony. Powiedziałem gościowi, że tak to my się bawić nie będziemy, a teraz schodzę do administracji zgłosić próbę kradzieży i zażądać wywalenia go z hotelu asystenckiego. Pobiegł za mną, prosił bym tego nie zgłaszał, ale miałem serdecznie dość mieszkania z kimś takim. W administracji nawet nie próbował się zapierać (a przecież byłoby słowo przeciwko słowu). Opowiadał tylko bajki o tym, że chciał mi zabrać tylko kilka złotych na lekarstwa itp.. Wyjaśniłem jak było z tym kupowanie leków.
Potem poszedłem na uczelnię, a on wyniósł się tego samego dnia, zostawiając w pokoju swoje rzeczy. Parę dni później przeszedł jakiś jego stary przyjaciel. Przeprosił mnie za niego, oddał sumę pieniędzy, które tamten był mi winien za wcześniejsze pożyczki i zabrał jego rzeczy.
Co ciekawe, gdyby sam się nie wyprowadził proces „wywalania” z hotelu asystenckiego, by jeszcze długo potrwał. Procedury były czasochłonne i nie gwarantowały, mimo przyłapania na próbie kradzieży, że zakończą się po mojej myśli. Gość się chyba zreflektował, że za łatwo odpuścił, bo słyszałem od kierowniczki hotelu, że pół roku później przyszedł do administracji i próbował na mnie jakieś wymyślone donosy robić, aby mnie usunęli. Na szczęście nikt nie dał mu wiary.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (227)
zarchiwizowany

#18330

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam! To może i ja coś dodam.

Kupowałem ostatnio na Kleparzu w Krakowie parę owoców. 1 gruszkę, jedno jabłko, parę śliwek i winogron. Sprzedająca rozwaliła mnie kompletnie.
Zaczęła dodawać i wyszło jej jakieś 7,50. Zdziwiłem się, bo ceny za kg miała w granicach 3 zł, a ja brałem pojedyncze owoce. Sprzedająca chciała mi pokazać jaka to ona dobra była wcześniej dla mnie. Policzyła jeszcze raz i wyszło jej 9 zł. Twierdziła, ze dlatego, że wcześniej nie chciał mi liczyć końcówek, ale jak mi nie pasowało to mi policzyła co do grosza. Jako, że ta cena wydawał mi się jeszcze bardziej z Księzyca, poprosiłem, aby jeszcze raz policzyła zapisując wszystko na kartce. Kobieta udawała strasznie uprzejmą jednocześnie widac było po niej straszne zniecierpliwienie namolnym klientem. Po podliczeniu usłyszałem, że za wszystko będzie 5,50. Zapłaciłem, ale sprzedajaca cały czas twierdziła, że wcześniej policzyła mi mniej i jakby się nie dochodził to bym na tym zyskał. Szczerze mówiąc nie wiem od kiedy 9 jest mniej niz 5,5, ale niech jej tam już będzie. Nie komentowałem sprawy, choć sądzę, że to jej stała praktyka.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (207)

1