Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54241
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2482
 

#78652

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu na naszą klatkę przybłąkał się pies. Siedział dzień, drugi, dostał jeść, pić, jakiś koc, jednak nikt go nie szukał, więc w końcu zadzwoniliśmy do schroniska. Zareagowali po pięciu dniach, kiedy pies już sobie poszedł. Przyszły dwie wolontariuszki, na oko mniej więcej 13 i 15 lat.

O ile w tak opóźnionym działaniu jestem w stanie dopatrzeć się jakiejś pokrętnej logiki (może sam sobie pójdzie i problem rozwiąże bez udziału schroniska) to jakim... bezmyślnym człowiekiem trzeba być, żeby wysyłać dzieci po nieznane, bezpańskie zwierzę.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (152)
zarchiwizowany

#78751

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ojcu zepsuła się lutownica. Pojechał do jednego z marketów specjalistycznych, nie ważne, którego, bo wszędzie jest tak samo. Znalazł - o dziwo - produkt tej samej firmy, co poprzednia. Porozmawiał chwile z panem z obsługi, rzucił mimochodem: Poprzednio miałem taką samą i dwadzieścia lat działała.
Reakcja pracownika: Ło, panie, ta panu na pewno tyle nie wytrzyma.

Firma ta sama. Model ten sam. Parametry też. Czy tylko mi się wydaje, że po dwóch dekadach sprzęt powinien być w najgorszym wypadku podobnej jakości?

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (28)

#78581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie dwie filie jednej firmy. Mała, czynna tylko do godz 10 i duża, otwarta do późnego wieczora.
Sytuacja nagminna (co najmniej raz w tygodniu). Do małej przychodzi klient po czasie. Dowiaduje się, że nieczynne, kasa zamknięta, maszyny powyłączane. Dużo po czasie, nie 30 sekund.
Płacz, zgrzytanie zębów, on musi dzisiaj załatwić, bo świat się zawali, niebo pęknie i w ogóle apokalipsa zombie go spotka.

Proszę bardzo, nie ma problemu, załatwi pan, ale trzeba pojechać kawałeczek dalej, 10-15 min tramwajem, bezpośrednio, bez przesiadek.
Reakcja? Eee, nieee... Taki kawał... To ja przyjdę jutro.
Przez trzy lata dosłownie na palcach jednej ręki można policzyć ludzi, którzy z propozycji skorzystali.
Oczywiście, ich wola, ale takie wymuszanie i szantaż emocjonalny nie jest ok.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (171)
zarchiwizowany

#78644

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie, sądziłam, że kiedyś będę narzekać na... śmiech.
Sama w sobie cudowna sprawa, ale przekonuję się, że jednak potrafi doprowadzać do szału (i z tego co rozmawiałam z ludźmi - nie tylko mnie).
Cecha zaobserwowana szczególnie u kobiet mniej więcej po 50-tce. (Mężczyźni też, ale mniej). Napad - wyraźnie widać - sztucznego śmiechu w sytuacji, w której nie ma nic śmiesznego.
Autentyczne przykłady:
- O, jeszcze otwarte? A ja myślałam, że tylko do 14 hłe hłe hłe...
- (Klientka przychodząc powtórnie) Musiałam wrócić, bo zapomniałam parasola hłe hłe hłe...
- Chciałam przyjść wczoraj, ale nie mogłam znaleźć dokumentu hłe hłe hłe...
I tak kilkanaście razy dziennie. A jeśli człowiek nie roześmieje się w odpowiedzi niejednokrotnie następuje foch i oskarżenia o ponuractwo, brak humoru, nadąsanie.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (33)

#77540

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy nie wymawiają (bądź niepoprawnie) głoskę "r". No cóż. Niemiłe, ale mówi się "tludno" i kocha się dalej. Tak, wiem, można to korygować, mam swoje powody, dla których nic z tym nie robię, dopóki da się bez większych problemów funkcjonować.

Ludzie rozumieją mnie bez problemu, a już na pewno nie spodziewałam się cyrków ze strony osoby mi podobnej.

W pracy (laboratorium), każdego klienta muszę zapytać o nazwisko. Tylko dla potwierdzenia, czy nie zaszła jakaś pomyłka, bo i tak mam je napisane na skierowaniu.
Przyszła dzisiaj kobieta, dajmy na to Kurczyńska. Zmieniłam, ale chodziło o nazwisko, które istnieje zarówno w wersji z "l", jak i "r". W każdym razie pani również mówiła niewyraźnie i nie byłam pewna, powtórzyłam więc. (Poniżej piszę, tak jak wymawiałyśmy, jak było słychać. W mojej wymowie wychodzi coś zbliżonego do "L", ale wiadomo doskonale, jaka głoska była w planach).

Ja - Kulczyńska? Przez L jak Lobelt?
Pani - Nie. KuLczyńska. Przez L! Jak Lobelt!
J - Tak, rozumiem. L. Jak Lobelt, albo Lyszald.
P - Nie! L! Jak L-Y-S-Z-A-L-D!

I w koło Macieju. Może nie tyle piekielne, co dziwaczne, że obie miałyśmy dokładnie ten sam problem, a powtarzała po mnie jak echo, jakby nie rozumiejąc, że coś takiego istnieje.

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (311)

#77297

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, że piekielność nie popłaca.

Czasy wczesnej młodości, obóz harcerski. Jedna dziewczyna z tzw kadry była bardzo złośliwa, często mająca pretensje do przysłowiowego garbatego o proste dzieci, a przy tym zdarzało się jej nadużywać władzy.

Pewnego dnia odbiło jej i postanowiła ukarać mnie i koleżankę za jakąś żartobliwą sprzeczkę, zabierając podwieczorek. Było to jabłko, więc nie chodziło o żadne głodzenie, raczej o sygnał, że wg niej coś jest nie halo i - co tu dużo mówić - jej powszechnie znane łakomstwo. Sama zjadła swój i nasz przydział.

No cóż. Karma bywa podła. Okazało się, że jabłka były najprawdopodobniej czymś pryskane, czy coś w tym stylu, dość, że pomimo umycia wszyscy, którzy je jedli (przypadała jedna sztuka na osobę), mieli lekki rozstrój żołądka. W całym obozie tylko my dwie z koleżanką byłyśmy zdrowe, a owa dziewczyna... Podpowiem, że za wiele jej tego dnia nie było widać:-)

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (242)
zarchiwizowany

#76782

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam na zakupach w jednym z popularnych supermarketów. Sieć nieważna, bo wszędzie jest podobnie, choć dopiero dzisiaj bardziej zwróciłam na to uwagę. Na kasie siedział młody chłopak, widać było, że nowy, jeszcze nie wszystko do końca wiedział, ale bardzo się starał i dawał radę, choć kolejka jak to w sobotnie południe. Po skasowaniu rzucił w pośpiechu niemal jednym tchem: Dziękujędowidzeniażyczęmiłegodniadziękujemyzazakupywsiecixzapraszamyponownie. Mało się przy tym nie popluł z pośpiechu, a tu już kolejny klient podsuwa mu zakupy pod nos.
Ok, walka o klienta, uprzejmość, wszystko rozumiem, ale czy naprawdę tej gadaniny musi być tyle? Zwykłe "dziękuję, do widzenia" również by wystarczyło, a poza tym kiedy kasjer pracuje w pospiechu i wygłasza nakazaną formułkę tak jak ten chłopak jednym tchem, najczęściej robiąc już coś innego ona naprawdę nie pozostawia zamierzonego dobrego wrażenia.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (121)

#76680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika pielęgniarki w laboratorium.
Wiadomo, że ludzie starsi szybko się męczą. Półpiętro (11 schodków od poziomu gruntu), to niby nie wysoko, choć dla niektórych może stanowić wyzwanie. Ale... Sytuacja świeżutka, jeszcze ciepła.

Byłam akurat zajęta pobieraniem komuś krwi, więc kiedy weszła starsza pani poprosiłam, żeby zaczekała minutkę. (Załoga jednoosobowa). Po chwili wchodzę do rejestracji, gdzie owa pani przebywała, stała sobie spokojnie, czytała jakiś plakat. (A trzy metry dalej były krzesła, skoro była zmęczona mogła usiąść, ale nie, przecież jak ktoś wejdzie po niej, to się wepchnie w kolejkę, jeśli ona nie będzie pilnowała).

Ok, mniejsza, ważne, że kobieta nie wykazywała żadnych oznak złego samopoczucia. Natomiast kiedy tylko zauważyła, że do niej podchodzę, rozpoczęła teatr polegający na bardzo głębokim i szybkim oddychaniu, z wręcz astmatycznym świszczeniem:
- Ło jejku... (wdech, wydech). Ło matko... (wdech, wydech). Jak żym się zmynczoła... (wdech, wydech). Jak wy tu macie... (wdech, wydech) wysoko...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (275)

#76505

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z dzieckiem trzeba rozmawiać i tłumaczyć mu. Daleka jestem od zaprzeczenia, ale czasami po prostu trzeba podjąć bardziej stanowcze działania i dobrze by było, gdyby niektórzy rodzice o tym pamiętali.

Mam koleżankę z synkiem, powiedzmy Pawełkiem, lat 4. Odwiedzili mnie dość nagle, nie zdążyłam się przygotować, skutkiem czego na środku pokoju stał mały stolik z układanymi puzzlami. Mały poszedł i zaczął dewastować ułożone części. Matka ani słowa. Dopiero na moją uwagę, rozpoczęła strofowanie syna. Łagodnym, anemicznym tonem, przywodzącym na myśl rozważania filozoficzne.
Pawełku... Pawełku, zostaw. Pawełku, nie wolno. Pawełku, nie niszcz cioci.

Pawełek mając matkę w tylnej części ciała rozwalał w najlepsze. Podeszłam sama, złapałam dzieciaka lekko za ręce, stanowczo nagadałam na temat: nie lubię, jest mi przykro, nie niszcz. Poskutkowało od razu, ale mamusia spojrzała na mnie jak na skorpiona.

Inna sytuacja, z innej wizyty. Zajmuje się hobbystycznie wyrobem biżuterii. Kolczyków swoich własnych mam ok 100 par, więc żeby jakoś o nich pamiętać i nosić, wiszą na firanie. Pod oknem stoi tapczan z wysokim oparciem, takim powyżej pasa. Pawełek wgramolił się na tapczan i zaczął oglądać świecidełka. Ok, jestem w stanie zrozumieć, że dla dziecka to przedmioty ciekawe, nie oponowałam, dopóki nie zrzucił jednego za tapczan. Trudno, zdarzyło się, mi też nie raz spadnie. Ale za pierwszym poleciał drugi. Niechcący, nie zrzucił specjalnie, tylko oglądał, ale poprosiłam matkę, żeby zareagowała. Śpiewka się powtórzyła.
Pawełku... Pawełku... bez reakcji.

Próbuję ja, że tam jest ciasno, że nie można sięgnąć, że trzeba tapczan odsunąć, nic. Na podłogę lecą kolejne kolczyki. Znów musiałam młodego ostro osadzić, dostał mój dyżurny do takich spraw magnes na sznurku i polecenie wyzbierania tego, co spadło. Całe szczęście, że potraktował to jako zabawę w łowienie rybek, bo mamuśka chyba by szału dostała.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (247)
zarchiwizowany

#76467

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wysiadłam z tramwaju, podeszłam kilka metrów do przodu do przejścia dla pieszych. Lewa, prawa, lewa wolne, moja ex taxi stoi i ani myśli ruszać, więc dawaj na drugą stronę.
Dryyyń! Zawyło nad uchem, mało zawału nie dostałam. Nie mam pojęcia, o co szanownemu panu motorniczemu chodziło. Że śmiałam wejśc na przejście, podczas gdy powinnam była wywróżyć z herbacianych fusów, że on właśnie ma zamiar ruszyć, tylko jeszcze nie zdążył o tym jakkolwiek poinformować?
P.S. "Za" tramajem nic nie jechało, więc motyw ostrzegania odpada.

komunikacja_miejska

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (22)