Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

fanfarelle

Zamieszcza historie od: 24 lutego 2012 - 17:08
Ostatnio: 25 marca 2015 - 12:09
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 8622
  • Komentarzy: 106
  • Punktów za komentarze: 709
 
zarchiwizowany

#65482

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o tym, jak mnie pan serwisant savoir vivre'u uczył.

Mam w domu na wyposażeniu lodówkę. Nową. Drogą, w myśl zasady, że biednego nie stać na tanie rzeczy. Podobno porządną. Niestety mimo zapewnień producenta o jej najwyższej jakości, dość szybko odmówiła posłuszeństwa. Wezwałam zatem serwis gwarancyjny.

Tak się składa, że mam również na wyposażeniu raczkujące niemowlę, które z lubością froteruje i wylizuje podłogi, wgniata w nie jedzenie, rozsmarowuje i dopiero zjada - kto zna ten model ten wie, że co rano należy porządnie sprzątnąć i potem jeszcze parę razy w ciągu dnia ze szmatą się przelecieć na kolanach. Dlatego też moje oczy urosły niemal do rozmiarów arbuza, gdy zobaczyłam pana serwisanta dziarsko defilującego po moim salonie i kuchni w obleśnych, ubłoconych, zakurzonych, zapylonych, rozpadających się buciorach. Zwróciłam mu uwagę, że w zaistniałych okolicznościach życzyłabym sobie, żeby zdjął buty bądź założył ochraniacze.

Dowiedziałam się, że jestem niewychowana. Bo gościom się nie każe butów ściągać. A w szczególności "fachowcom", jak to pan określił - to już w ogóle skandal. A jeśli mam takie fanaberie to powinnam być wyposażona w ochraniacze i panu je zaoferować.

Powiem Wam szczerze, że ręce mi opadają na taką mentalność. To już chyba nie te czasy. Pan serwisant nie jest moim gościem, nie przyszedł na kolację w wizytowych, lśniących bucikach stanowiących dopełnienie jego wyjściowego stroju, tylko przyszedł wykonać usługę (której nie powinien musieć wykonywać po roku użytkowania sprzętu). Wystarczającą niedogodnością dla klienta jest problem z niedziałającą lodówką i konieczność wzięcia urlopu w pracy, bo niestety wszystkie terminy, jakie serwis jest w stanie zaproponować, z nią kolidują. Ale pan uważa, że pracującej matce maleńkiego dziecka należy jeszcze dołożyć roboty z myciem podłogi, na której po tym, jak rozmarzł lód z zamrażarki, została urocza, błotna breja. A mi się wydawało, że w takiej sytuacji to w interesie producenta sprzętu jest, żeby klient nie odczuł zbytnio niedogodności związanych z jego awarią. Nie w tym kraju.

Zaraz się pewnie posypią komentarze od osób, które "nie wyobrażają sobie prosić serwisanta o zdjęcie butów" i "jaki problem przelecieć podłogę mopem". Skoro tak sobie pozwalacie to Wasza sprawa. W moim odczuciu serwisant, który wchodzi mi do domu w takich buciorach, jest najzwyczajniej w świecie nieprzygotowany do pracy. Na szczęście są firmy, dla których taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (196)
zarchiwizowany

#49620

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, że reklamy robią nas w balona zapewne zdajecie sobie sprawę. Wkurza mnie jednak, jak bardzo.

Ostatnio telewizor w kółko atakuje mnie reklamą pewnych jajek, co to wolne od GMO. Reklama w swojskim, wiejskim klimacie, z chwytliwą przyśpiewką. Pani przytula piękną kurkę i mówi, że "swojej kurce" to by żarcia z GMO nie dała. Sielanka. Obraz przedstawiony w reklamie sugeruje, że jajka pochodzą od szczęśliwych kurek, żyjących blisko natury. Zjedz sobie zdrowe jajeczko.

A jaka jest prawda? Czy kurki jedzą żarełko bez GMO - tego sprawdzić nie jestem w stanie, ale do szczęścia im daleko, bo większość tych jajek to tzw. "trójki".

Dla wyjaśnienia tym, którzy się nie orientują w temacie, pierwsza cyferka na stempelku na jajku oznacza metodę chowu:

0 - jaja ekologiczne
1 - z wolnego wybiegu
2 - ściółkowe
3 - z chowu klatkowego

Jak wygląda chów klatkowy mam nadzieję, że wiecie. Niektóre źródła podają, że 90% jaj w naszym kraju z takiego właśnie chowu pochodzi. Trudno się dziwić przedsiębiorcom, bo to zapewne najbardziej wydajna i najtańsza metoda pozyskiwania jaj. Jednak kompletnie niehumanitarna. Taka kura jest przez całe życie zamknięta w maluteńkiej klatce wraz z kilkoma innymi kurami, pod nóżkami ma metalowe kratki, zaś klatki stawiane są piętrowo, jedna na drugiej. Na jedną kurę przypada powierzchnia mniejsza od kartki A4. Zadaniem takich kur jest jeść i znosić jaja. Żeby kury nie pozadziobywały się na śmierć, mają włączone światło o barwie działającej otępiająco; w niektórych miejscach przycina im się dzioby. Mimo wszystko zestresowane ptaki wyrywają sobie pióra. Widok takiej kury to obraz nędzy i rozpaczy. W internecie można znaleźć wiele nagrań i opisów dotyczących tego typu hodowli.

Powiedzcie mi, czemu jaja pochodzące z chowu klatkowego są reklamowane w ten sposób? Sprawdziłam i producent ma również w ofercie jaja z chowu wolnowybiegowego, czym pewnie w razie zarzutów może się zasłaniać. Mimo wszystko mierzi mnie takie nabijanie ludzi w butelkę.

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (341)
zarchiwizowany

#48725

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak działa nasz system opieki zdrowotnej dla kobiet z niepowodzeniami położniczymi? Jak się domyślacie, fantastycznie.

Kobieta we wczesnej ciąży. Lekarz informuje, że w razie jakichkolwiek plamień trzeba natychmiast konsultować sprawę. Zaczyna plamić. Zestresowana jedzie prosto na izbę przyjęć szpitala. Tam po długim czasie oczekiwania, nieprzyjemnym badaniu przy braku jakiejkolwiek prywatności (rodzina wejść nie może, ale otwarte drzwi i przewijający się przez gabinet tabun pań z rejestracji i innych pracowników nie związanych bezpośrednio ze sprawą jest w porządku) odsyłają bez zwolnienia z pracy, choć następnego dnia bardzo cięzki dzień, co pacjentka zgłasza. Lekarz mówi, że ma iść normalnie do pracy, bo i tak "jak ma coś być to będzie".

Pacjentka wraca na izbę przyjęć dwa dni później, bo krwawienie się nasiliło. Znów odsyłają ją z kwitkiem i w niewybrednych słowach (z przekleństwem włącznie) ochrzaniają, że nie można się tak co chwila badać i proszę wrócić, jak będzie się lało wiadrami.

Pacjentka traci ciążę. Lekarz, który ją informuje o tym, że serce przestało bić, jest wyraźnie obruszony jej łzami, każe przestać płakać i sobie idzie.

Pacjentka trafia na kontrolę lekarską. Chce się dowiedzieć, co się stało. I dowiaduje się, że nie wiadomo i że wychodzi się z założenia, że to "przypadek". I że do badań mających na celu znalezienie przyczyny niepowodzenia przysługuje jej prawo dopiero po trzeciej stracie.

Wróć, jak trzeci raz przeżyjesz ten sam koszmar, może wtedy się zaczniemy zastanawiać, co jest nie tak. Ciekawa jestem, czy po trzeciej stracie kobietę poinformują, że teraz już może pójść na badania i najbliższe zapisy na badania odbędą się za rok.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 274 (348)
zarchiwizowany

#25619

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem nauczycielką angielskiego w szkole podstawowej. Dzieci dziećmi, najciekawsze są jednak kontakty z rodzicami.

Październik. Dzień otwarty w szkole. Przychodzi tata dziewczynki z drugiej klasy, którą dopiero co objęłam po poprzedniej nauczycielce. Od progu zaczyna awanturę, że nie umiem uczyć i poziom nauczania, jaki prezentuję jest poniżej krytyki. Patrzę na niego ze zdziwieniem, bo na co dzień spotykam się z przeciwnymi opiniami, niemniej ciekawi mnie jego argumentacja, więc słucham dalej. Dowiaduję się, że tatuś jest niezadowolony, bowiem dziecko uczy się języka już ponad rok ale jak mu się włączy telewizję po angielsku to nic nie rozumie. To moja wina, bo dzieci w tym wieku przecież najszybciej się uczą języka a u mnie na lekcji to tylko jakieś słówka, piosenki, proste zdania. Miałam ochotę spytać rzeczonego tatusia, czy życzyłby sobie, żebyśmy oglądali BBC na zajęciach i żeby dziecko w domu streszczało mu Economista, jednak powstrzymałam się i przez kolejne 15 minut tłumaczyłam ze spokojem specyfikę nauczania języka obcego w tak młodym wieku. Tatuś spokorniał nieco, już wydaje się, że zrozumiał, lecz za chwilę zadaje mi pytanie:
"To w takim razie żeby moja córka mogła się więcej nauczyć, chciałbym, żeby pani uczyła ją prywatnie..." (Tak! Ten człowiek, który chwilę wcześniej zarzucał mi niekompetencję, teraz proponuje mi prywatne lekcje.) "...i tak sobie pomyślałem, że możnaby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo żona też się chce uczyć angielskiego, jest początkująca, więc mogłyby się uczyć razem." Widać cały mój wykład na temat metodyki został wysłuchany ze zrozumieniem jedynie przez ściany. Nie wytrzymałam i zapytałam, jak sobie to wyobraża: czy córka, słabo jeszcze pisząca, będzie rozwiązywać zadania gramatyczne, czy też żona będzie kolorować obrazki?

szkoła

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (228)

1