Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

gontier

Zamieszcza historie od: 20 stycznia 2016 - 21:04
Ostatnio: 11 sierpnia 2016 - 22:33
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 1452
  • Komentarzy: 69
  • Punktów za komentarze: 321
 
zarchiwizowany

#74500

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W "mojej" rodzinie ze strony ojca panuje super zasada, że jak sie nie złoży życzeń z jakiejś okazji, to jest wielki foch z przytupem i fajerwerkami.
Pamiętam, że może ze dwa lata temu nie zadzwoniłam do babci lub dziadka z okazji "ich dnia". Zadzwoniłam dzień później, bo tego wyjątkowego dnia po prostu nie miałam jak sie z nimi skontaktować. Zostałam skrytykowana, wręcz zwyzywana i prawie wydziedziczona.
Chyba zapomnięli, że od 4 lat nie składają mi życzeń ani na urodziny, ani na imieniny, nie wspominając już o dniu dziecka. Mojej siostrze tak samo.
Co więcej - kilka dni temu obchodziłam 20 urodziny. Ani babcia, ani dziadek, ani prababcia nie złożyli mi życzeń. Nawet mój chrzestny (brat taty), który przyjechał do Polski. Nawet mój tata. Tylko ojca dziewczyna pamiętała.
A ja? A mi jest przykro, stwierdziłam, że ta rodzina to i tak obcy mi ludzie, ale następnym razem jak będę miała przyjemność z nimi rozmawiać, to i tak usłyszę jaka jestem ch*jowa, niewdzięczna i w ten deseń, bo nie przysłałam babci kwiatów na imieniny, a ojcu czteropaka na dzień ojca.

EDIT: Ja wiem, że nie powinnam sie przejmować, ale mimo wszystko to rodzina, ludzie, którzy do około 5 roku życia mnie po części wychowywali... Poza nimi mam tylko mamę, siostrę, babcie i ciocie.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (129)
zarchiwizowany

#72774

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powtarzam sie, ale niech będzie...
Za każdym razem jak dzisiaj wychodziłam z psem do parku, spotykałam tę samą babę, o której pisałam we wcześniejszych historiach.
Jak zwykle z psami, jak zwykle psy puszczone luzem. Przy pierwszych dwóch miałam ją w d*pie, bo widziałam ją w oddali, przy trzecim natomiast.. Stoi pod sklepem koło parku. Idę tym chodnikiem z psem. Wzięła psy bliżej siebie? Nie, gdzie tam. Niech se latają. Szłam środkiem ulicy, bo jeden na chodniku, a drugi po drugiej stronie. Normalnie przejść się nie dało, a ja ciężkie zakupy w obu rękach, no to średnio mi się widzi rozdzielanie psiaków. Uwagi nie zwróciłam, ale moja cierpliwość też ma granice..
21, ide z psem. Tamta stoi z jakimś typem, no i ze swoimi psami po drugiej stronie parku, pod sklepem. Ja krążę i czekam aż mój ogr sie załatwi. W końcu.. W moją stronę biegną jej burki. Odciągam ogra i wlokę się w stronę babsztyla. Nie wytrzymałam i drę się na pół parku:
- Nie wiem czy pani wie, ale psy sie trzyma na smyczy.
*Odpowida mi bełkotem w stylu: ale jak to, ale dlaczego, ale po co*
- Bo sie mogą pogryźć?
- No to jak pani ma takiego psa, to niech pani trzyma go koło nogi, w kagańcu, a najlepiej to w ogóle nie wyprowadzać skoro groźny.
Wtf? Ciśnienie mi tak babsztyl podniósł, że głupia wypaliłam:
- Mam po straż miejską zadzwonić, że psy wolno latają?
- A niech sobie pani dzwoni!
- To dzwonię.
No nie zadzwoniłam, bo po pierwsze do najtrzeźwiejszych nie należałam w tym momencie (w końcu kiedyś trzeba oblać ukończenie szkoły, majówkę i urodziny mamy), no a po drugie to po tych słowach babsztyl nagle się zmył.
Następnym razem nie daruje, nagram, tak jak radziliście, a potem dzwonić będę. Do skutku. Ale najperw może mojemu psu dam się zająć jej psami, bo myślę, że spokojnie sobie z dwoma poradzi. Może to nauczy.

Mój chłopak skomentował to słowami:
"To ja ją w łeb pie*dolne, a potem powiem, że powinna kask nosić. Albo najlepiej z domu nie wychodzić, no bo jak to tak?"

A tak ps. czy ktoś kiedyś zgłaszał coś takiego na SM? Jak to wygląda w praktyce? Czy może lepiej samemu sie tym zająć (w jakiś sposób)?

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (26)
zarchiwizowany

#72593

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam ostatnio o wyprowadzaniu psów bez smyczy. Ciąg dalszy. A konkretnie tyczy się to tej babki, co mi uwagę zwróciła, że bez kagańca pies (zainteresowanych odsyłam do #72290).
Kilka dni po tamtej przygodzie z dwoma Burkami i ich super właścicielką napotkałam ją znów. Oczywiście psy luzem puszczone latają sobie po całym parku. Znowu do mojego podbiegły. Ten już zęby pokazuje, to ciągne go za sobą, chociaż iść nie chce (najwyraźniej ma ich tak samo dosyć jak ja i chce któregoś w końcu ugryźć, nie dziwię się wcale). Wlokę go za sobą, a tamte cały czas za nami. Poirytowana rozglądam się za tamtym babsztylem. Nie widzę. Wlokę się, wlokę, pojawia się właścicielka. Myślicie, że podbiegła i zabrała swoje psy? Że chociaż zawołała? A skąd. Szła sobie spokojnym kroczkiem, przyglądając sie jak prawie biegne z moim psem, a jej pieski wesoło maszerują za nami. W końcu uwagę zwróciłam, już mało kulturalnie, bo babsko zaczyna przeginać. Zawołała. Na początku posłuchać nie chciały, w końcu polazły. Spokój był. Do następnego dnia (lub jeszcze następnego, nieważne). Ide z psem rano. Widzę babsko kręcące się po okolicy, oczywiście z psami i oczywiście bez smyczy. Tzn smycze w ręku niesie. Ja w parku, tamta z psami łazi po okolicy i zakupy robi. Ona wchodzi do sklepu - psy latają gdzieś w pobliżu, na szczęście nie przechodzą na drugą stronę ulicy. No ale byłoby zbyt pięknie. Babka wyszła i do parku zmierza. U nas w parku jest Piekarenka, do której swoją drogą też iść miałam, ale ja mam zwyczaj psa przypinać przed sklepem. Babsko chodzi po parku, psy od razu lecą w moją stronę. Oddalam się z moim pieskiem, babsko mnie zauważyło i woła swoje pociechy - odchodzą, ale nadal kręcą się w okolicach tejże Piekarenki, więc chleba kupić nie mogę. Czekam. Babsko weszło do Piekarenki, no a co z psami? Myślicie, że przypięła może? Nie. Zostawiła luzem. Jak tylko weszła, to psy w stronę mojego. Wkurzyłam się maksymalnie, myśle sobie "dam ci babszytlu nauczykę". Idę wesołym krokiem w stronę Piekarenki, ignorując psy latające już w pobliżu mojego. Staję obok sklepu, babsko wychodzi. Jeden z jej psów podbiega do mojego. Mój z zębami na wierzchu warczy, ale tamten dalej podchodzi. No trudno, luzuje mu smycz, zbliżają się do siebie, pies babsztyla również zęby pokazał.. Nagle słyszę głośne piśnięcie "CO PANI WYPRAWIA?!". Momentalnie zabiera swoje psy i tyle po niej.
Jak ją następnym razem widziałam, to trzymała się już z daleka (ale psy oczywiście dalej luzem puszczone) :)
Jeżeli jeszcze raz przytrafi mi się taka historia z nią, to kurcze w gaz pieprzowy zainwestuje, ale psów nie psiknę, psy mojemu ogrowi zostawię. To właścicielce się dostanie. I w nosie mam, że pewnie z tego później problemy będa.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (98)
zarchiwizowany

#72430

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dużo poruszam sie komunikacją miejską, ale takiego chamstwa jak dzisiaj to jeszcze nie widziałam.
Wsiadła starsza pani, może nie jakaś staruszka, ale bliżej jej było do 60 niż 50. Na tym samym przystanku wsiadł z nią chłopak, nastolatek jeszcze, ewentualnie niewiele ponad 20 lat miał. Jedno wolne miejsce, rozejrzał sie po tramwaju, zobaczył, że ta pani idzie w kierunku wolnego miejsca i jakby nigdy nic usiadł. Może źle sie czuł, czy coś, jestem w stanie takie rzeczy zrozumieć. Ale za to nie rozumiem dziewczyny, która później jakoś wsiadła. Dwa miejsca sie zwolniły. Starsza pani idzie w kierunku jednego z nich, już ma siadać, co robi dziewczyna? Praktycznie odpychając starszą panią wpycha sie na to miejsce. Starsza pani poszła usiąść na tym drugim, które było 3 siedzenia dalej. Serio?

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (123)
zarchiwizowany

#72290

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No nie mam już słów.
Uprzedzając pretensje i ewentualne pytania, w moim mieście nie ma obowiązku prowadzenia psa w kagańcu. Za to na smyczy już tak (jak chyba wszędzie?). Tak, swojego na smyczy prowadzam, ale bez kagańca (nie będę go męczyć kagańcem kiedy nie muszę).
Dlatego szlag mnie trafia, kiedy idę na spacer z moim ogrem, a za nami wlecze się jakiś psiak. Wielkiego problemu nie stwarza to jeszcze, kiedy pies jest mały, bo mój też do dużych nie należy, to jakby miały się pożreć: mojego się odciągnie, a przybłędę jakoś odgoni, ewentualnie ucieknie się.
Mój pies agresywny nie jest, ale nie każdego psa polubi, co chyba oczywiste. I nie rozumiem jak ktoś może puścić swojego psa po parku, wiedząc, że będzie on podbiegał do każdego napotkanego zwierzaka...

Ale to nawet nie najgorsze.
Ostatnio co wychodzę z psem wieczorem, to spotykam wielkiego owczarka jakiegośtam (jakaś mieszanka na moje oko). Pies lata sobie bez smyczy. Szkoda tylko, że jest wyjątkowo agresywny i kilka razy już rzucił się na mojego, a właściciel stał obok i obserwował, słowem się nawet nie odezwał.

Mój chłopak miał podobną sytuację. Ma psa rasy Husky, wyglądem suczka przeraża, ale generalnie jest najspokojniejszym psem jakiego znam (serio, ten pies to jeden wielki stoicki spokój, choćbyś mu krzywdę robiła, to nawet zębów nie pokaże). No ale rzuciły się na nią dwa psy, to co zrobić miała? Broniła się jak potrafiła, nawet swojego właściciela przypadkiem ugryzła. Nie wspominając już o tym, że tamte dwa psy również ugryzły mojego chłopaka, blizny na nodze ma do tej pory. A właścicielka zamiast pomóc rodzielić, to stała sobie obok i mówiłą tylko "No, Burek, do nogi! Przestańcie!"
W końcu rodzielił je mój chłopak z pomocą jakiegoś sympatycznego pana żula.. :)

NAPRAWDĘ, BŁAGAM, TRZYMAJCIE PSY NA SMYCZACH.

PS przypomniała mi się jeszcze sytuacja z zeszłego tygodnia. Wyprowadzam psa wieczorem, dookoła kręcą się jakieś dwa samotne Burki, właściciela nie widać. Dopóki nie podejdą, to olewam, bo co innego. No ale podeszły. Odciągam mojego psa, bo już warczeć zaczyna, mój chłopak tamte próbuje jakoś odgonić, ale uparte toto i wraca ciągle. W końcu jest! Przychodzi właścicielka, no i mówię do niej:
- Mogłaby Pani zabrać swoje psy? Bo zaraz sie z moim pogryzą.
- Ale moje psy nic nie zrobią, one są spokojne, nikogo nie ugryzą. (Taaak? Skąd ta pewność?)
- Ale mój może któregoś ugryźć.
- No to niech Pani go w kagańcu wyprowadza, a nie grozi Pani wolno biegającym psom.

Tak, będę mojego wyprowadzać w kagańcu tylko po to, żeby przypadkiem nie ugryzł jakiegoś psa, który natrętnie za nim lezie i wącha mu pod ogonem.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (116)
zarchiwizowany

#70860

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka krótkich sytuacji z udziałem zwierząt. Generalnie o okrucieństwie wobec psów i kotów, oraz troszkę o weterynarzu.

1. Spaceruje sobie wieczorem z moim ogrem po pobliskim parku. Nagle słyszę przeraźliwy pisk. Ogr się zainteresował, ja również, więc szukamy poszkodowanego. Sytuacja którą zobaczyłam: kobieta w średnim wieku drze się i bije małego psiaka. Akurat i tak musiałam iść w stronę tego zdarzenia, więc idę sobie spokojnie, dalej obserwując jak rozwinie się sytuacja. Pies cały czas piszczy. Nie trzymała go na smyczy, więc w którymś momencie nie wytrzymał i zaczął uciekać. Szczęście o tyle takie, że akurat na pobliskiej ulicy był jakiś wielki remont, więc jeździły tylko tramwaje. Pies biegnie w strone ulicy, babsko za nim, ja też lecę jak głupia, bo akurat zbliżał się tramwaj, a pies czarny i mały. Baba stanęła przed przejściem dla pieszych (nie wiem po co, światła jeszcze nie działały, może się zmęczyła?), podbiegam do niej i daje jej mojego psa i lecę za tamtym. Mało brakowało, a wpadłby pod ten tramwaj. W końcu wlazł na jakieś podwórko i schował sie pod samochodem. Babsko mnie dogoniło, wręcza mi mojego psa i próbuje swojego wyciągnąć spod auta. A gdzie tam. Próbuje ja, psinka ciesząc się włazi mi na ręce. Szkoda mi się go zrobiło i do tej pory mam wyrzuty sumienia, że oddałam tego malucha "właścicielce". Cóż, okazało się, że pruła się na psa bo załatwił się na chodniku. A był to szczeniak. Szczeniak labradora, więc musiał być naprawdę młodziutki, bo był jeszcze kruszynką. Więcej ani właścicielki, ani tego psa nie widziałam.

2. Moja koleżanka chciała zaadoptować szczeniaka. Ojciec dziewczyny od której chciała wziąć pieska utopił wszystkie szczeniaki.

3. Inna moja koleżanka przeprowadziła się do mniejszej miejscowości z mamą i siostrą. Miały niewielką sunię. Po 3 miesiącach koleżanka przychodzi do mnie zapłakana. Okazało się, że pies jej zaginął. Znalazł się kilka dni później. Martwy. Został powieszony (miał nawet sznurek na szyi kiedy go znalazły), a później zakopany. Tego wszystkiego dokonał facet jej matki, z którym tam zamieszkały.

4. Kolejna koleżanka. Tym razem ona była okrutna. Poszła z psem na spacer. Nie lubiła swojego psa. Wkurzyła go czymś, ten ją ugryzł. Co zrobiła moja koleżanka? Puściła psa wolno i sobie poszła. Pies do pewnego momentu szedł za nią, później się zgubił. Rodzice koleżanki szukali go dwa dni. Znaleźli. A ja już nie mam koleżanki.

5. Adoptowałyśmy kotkę. Z niepełnosprawną przednią łapką.
Kotkę ktoś wyrzucił w pudełku z jadącego samochodu. Następny jadący samochód przejechał po pudle. Jakiś pan zauważył, że z pudełka wychodzi kot i zabrał do weterynarza, a konkretnie do swojej siostrzenicy która była weterynarzem. Kot miał być wyleczony kiedy do nas trafił. Kompletnie nie był. W dodatku okazało się, że to nie kotka, tylko kot. Mój weterynarz nie mógł wyjść z podziwu, że weterynarz nie był w stanie stwierdzić płci kota. Bo sprawa z łapą to już inna kwestia.

6. Miałam kolegę, który wyjątkowo się nie dogadywał z moim psem. Pewnego wieczoru kiedy spotkałam go będąc z ogrem na spracerze. Zaczął się pruć i jakoś dziwnie gestykulować, co zdenerwowało mojego psiaka i go ugryzł (mój pies za młodu był maltretowany, więc nie lubi zamieszania i informuje o tym każdą osobę, której przychodzi z nim przebywać. Co zrobił mój kolega? Z całej siły kopnął mojego psa w żebra. Ogr przeleciał z metr jak nie więcej. Na szczęście nic mu się wielkiego nie stało, a może i trochę szkoda, bo mam piekielnie drogiego weterynarza.
EDIT: kolega nie zachowywał sie normalnie. Mój pies ogólnie jest spokojny. Do czasu. Jak tamten zaczął koło mnie skakać, machać rękoma, drzeć się niesamowicie i ogólnie dziwnie zachowywać, to pies się zdenerwował. I żeby nie było, jego zachowanie nie trwało kilka sekund. Robił tak kilka minut, podczas których ostrzegałam go niejednokrotnie, a mój pies na niego poszczekiwał.

Potrafię zrozumieć, że ktoś zwierząt nie lubi. Że nie może mieć zwierzęcia, że ma jakieś uczulenie albo nagle po prostu mu się odwidziało i już. Ale wrzucanie pod koła, topienie, wieszanie, zostawianie gdzieś czy cokolwiek takiego - jak człowiek może coś takiego zrobić?

I taki bonus, tym razem o piekielności mojego psa.
Godzina prawie 23, leżę sobie w łóżku gotowa już do spania. Siostra otwiera czekoladę, częstuje każdego po kolei. Czekolada gorzka, z tych droższych. Nagle krzyk i zamieszanie. "Gontier!! Ogr zjadł całą czekoladę!!!" Ja panika. Dzwonie do swojego weterynarza, mówięc co i jak. "No, pani przyjdzie, tylko zaraz zamykamy." No super. To szukam całodobowego. Ubieram się, zamawiam taksówkę i lecimy z siostrą.
Podali psu jakieś tam mikstury, które powinny spowodować wymioty. Niet. Jeden weterynarz żartował nawet, że mój pies to jeden z tych "moja czekolada, nie oddam, moja!". 15 minut wlewania mu jakichś płynów do pyska. Nie zwymiotował. "No to co, zostawiamy go na noc. Przepłuczemy żołądek". No i został.
Następnego dnia odebrała psa mama. Podobno weterynarz który przepłukał mu żołądek stwierdził, że to było najprzyjemniejsze płukanie jakiego doświadczył. No, w końcu czekolada gruszkowa.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (118)
zarchiwizowany

#70750

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zmieniła nam się nauczycielka od angielskiego. Ogólnie nie bardzo ją lubimy, no ale jak mus to mus. Jednak ostatnio przesadziła. Siedzimy na lekcji i standardowo robimy zadania, a ona zajęta swoimi sprawami. Przychodzi ten moment sprawdzania, każdy po kolei czyta, z jej strony to wygląda mniej więcej tak:
1. Dobrze, dalej
2. Dobrze
3. Tak
4. Mhm, dalej
5. Zgadza się
6. Tak
7. Tak
8. Tak
9. Dalej
10. Dobrze
Kończy się ćwiczenie, po czym mija 5 minut. Robimy kolejne. Nagle odzywa się
- Kto czytał przykład 4?
Zgłasza się ta osoba, na co ona mówi
- No bo tutaj powinno być tak i tak, czemu nie mówiliście?
- No bo pani zatwierdziła, to myśleliśmy, że dobrze jest.
- Ale ja czasami mówię, że coś jest dobrze tak wiecie no, mechanicznie. Więc jak się myle to mnie poprawcie.
Mechanicznie mówi, że coś jest dobrze? I ta kobieta ma nas nauczyć do matury rozszerzonej?

EDIT:
Żeby nie było, że sytuacje wyolbrzymiam. Te przykłady były naprawdę trudne i wiele osób w klasie miało wątpliwości i nawet pytaliśmy się między sobą "co tutaj będzie?".
Babka nigdy nam nie wytłumaczy, nie pomoże, generalnie na każdej lekcji daje nam po 3-4 ćwiczenia do zrobienia i potem je "sprawdza", cały czas siedząc w komputerze i przeglądając jakieś wiadomości czy inne rzeczy. W dodatku połowa lekcji przelatuje na jej gadaniu albo gadaniu innych uczniów, bo ona zazwyczaj na to uwagi nie zwraca.. Generalnie ma nas w swoich czterech literach.

szkoła

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (134)

1