Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

hitman57

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 18:09
Ostatnio: 5 marca 2019 - 14:51
  • Historii na głównej: 6 z 8
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 438
  • Punktów za komentarze: 4002
 

#70623

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię #70609 przypomniała mi się historia sprzed kilku lat, która mi się przytrafiła.
Historia odnośnie parkowania auta pod domem.

Tak się złożyło, ze mieszkam w kamienicy, która pamięta obie wojny światowe, toteż nie ma przy niej żadnego parkingu dla mieszkańców. Od kiedy pamiętam ludzie parkowali to na placu za kamienicą (należącego do sklepu, ale właściciele nigdy nie narzekali), to na jakiejś górce, która była podjazdem do nieistniejących już sklepów, jakoś wszyscy sobie radzili, problemów nie było.

Obok tej kamienicy jest budynek WAM, przy którym jako jedynym w okolicy był parking dla mieszkańców, na 5 miejsc. Przez lata był nieogrodzony, grzecznościowo nikt tam tym mieszkańcom miejsca nie zajmował. Chyba, że był przejazdem i nie wiedział, że to parking do tamtej posesji. Więc parę lat temu pojawiło się niskie ogrodzenie wokół tych miejsc oraz łańcuch na wjeździe. Mieszkańcy nie chcieli, żeby zajmowano im miejsca, logiczne.

Tylko zaraz po tym zaczęły pojawiać się problemy, bo mieszkańcom z WAM, nie chciało się wjeżdżać na swój parking, zajmowali inne miejsca w pobliżu. Więc nie raz nie dwa zdarzyło się, że za łańcuchem było kilka wolnych miejsc, a oni zajmowali te "publiczne".

Były prośby, rozmowy, ale skoro budynek WAM to i wojskowi... i to ten sort zwany "trep". Logika nie trafia, nie bo nie, bo on tak powiedział, mu wygodniej ...a tamto jego i nie ma wjazdu.

Wracam po pracy do domu, włączam kierunkowskaz żeby wjechać na podwórko jadę za "trepem", dalej mam włączony kierunkowskaz, że chcę wjechać na miejsce parkingowe (ostatnie wolne), a trep nie jedzie pod łańcuch na swój parking tylko na to właśnie wolne miejsce. Zatrzymałem się za nim i proszę, żeby wjechał do siebie. Ale prychnął i poszedł do siebie.

Wkurzyłem się niemiłosiernie, zaparkowałem moje auto dokładnie za jego, tak żeby nie mógł wyjechać. Poszedłem do domu, ogarnąłem obiad, chwilę odpocząłem i uznałem, że to dobry czas na spacer. Zwolniło się kilka miejsc więc przestawiłem swoje auto. Nie sądziłem, że temat do mnie wróci. Myliłem się.

Dnia następnego wróciłem do domu po pracy i przygotowuje się do odpoczywania, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram, a to "trep" z dzieckiem na rękach. Zaczyna swój wywód, którego nie przytoczę, zbyt wiele wody w rzece upłynęło. Co się jednak okazało, burak nie wjechał do siebie, bo szedł do domu po żonę i dziecko z którym jechali na jakąś kontrolną wizytę do lekarza. Kiedy zszedł na dół, moje auto blokowało jego, a nikt nie wiedział gdzie mnie szukać, więc musiał wezwać taksówkę, prawie się nie wyrobił i czy ja chcę, żeby jego pięść spotkała się teraz z moja twarzą. Mówił coraz głośniej i się nakręcał, więc mówię do trepa, że mamy impas bo:

1. Może mnie lać, ale ja nie będą stał i czekał na cios, nie wiem jak to się skończy, ale to nie ja będę tłumaczył się dziecku co i dlaczego zrobił tata.

2. Odezwałem się do niego wtedy z prośbą, wystarczyło powiedzieć, że zaraz jedzie to bym poczekał. A zachował się jak prostak to ja zachowałem się z wzajemnością do niego. Więc pretensje może mieć tylko do siebie.

3. Ma ogrodzony parking, z dedykowanym miejscem dla siebie jak jego sąsiedzi, a tak jak jego sąsiedzi zajmuje te wspólne miejsca, nie wpuszczając nas "gorszych" do siebie. Co jest po prostu egoistyczne.

Po czym zbliżyłem się na wyciągniecie ręki i pytam go co robimy z tym dalej. Spojrzał się na dziecko i poszedł w swoją stronę. W sumie byłem w szoku, bo myślałem, że jakaś bitka się szykuje. Od tego czasu zaczął mi mówić dzień dobry i przestał parkować na tych "publicznych" miejscach.

Z tymi miejscami wiąże się jeszcze druga historia, ale opisze ją innym razem :) Skutkuje tym, że do dzisiaj, choć nie mieszkam już w tamtym mieście to "moje" miejsce jest wolne :D

sąsiedzi parking

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (278)

#72491

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak ukradziono/porwano mi psa.

Nie wiedziałam, że w ogóle może zdarzyć się coś takiego.

Od 2 lat jestem studentką, mieszkam w 3-pokojowym mieszkaniu moich rodziców, które kiedyś sobie kupili, a teraz wynajmowali, wiec mam 2 współlokatorki, które czasami się zmieniają, jak coś się nie zgra w charakterach. Raz trafiłam na pewną, nazwijmy ją, Kasię. Naprawdę się polubiłyśmy i myślałam, że zostaniemy przyjaciółkami, ale... No właśnie. Odkąd się wprowadziłam, miałam ze sobą psa, buldoga francuskiego, naprawdę przyjazny, niestety do każdego, ale tylko u mnie w mieszkaniu, jak gdzieś go zabieram, do rodziców czy znajomych, staje się nieswój. Kasia bardzo go polubiła, z jako taką wzajemnością. Dla mnie to nawet dobrze, bo zabierała go na spacery i w ogóle. Nie podejrzewałam, że może stać się coś dziwnego.

Po kilku miesiącach Kasia wyprowadziła się do swojego chłopaka. Miała wtedy dzień wolny, a ja zajęcia, wiec gdy wyjeżdżała, nie było mnie w mieszkaniu. Jakie było moje zdziwienie, gdy po powrocie do domu nie zastałam psa! Druga współlokatora była ze mną na zajęciach, więc nic nie wiedziała, sąsiedzi w pracy (blok zamieszkiwany praktycznie przez samych młodych ludzi), oprócz starszej sąsiadki z parteru. Widząc moje zdenerwowanie, zapytała o co chodzi, gdy jej opowiedziałam, powiedziała, że widziała jak Kaśka zabiera mojego psa do samochodu i z nim odjeżdża.

Znając nowy adres, szybko tam pojechałam, otworzył mi jej chłopak, bardzo zdziwiony tym, że chcę zabrać ICH psa. Powiedział, że Kasia kupiła go, gdy ze mną mieszkała, a ja jej czasami pomagałam w zajmowaniu się nim. Szarpanina słowna z nimi trwała jakieś pół godziny, aż sąsiad zadzwonił po policję. Na szczęście. Noszę zawsze przy sobie książeczkę zdrowia i paszport psa (wszędzie z nim podróżuję, więc musi taki posiadać), oba ze zdjęciami. Po wyjaśnieniach policja pozwoliła mi zabrać psa i odjechałam. Nie wiem, jak potoczyły się losy Kaśki, ale raczej nic im nie zrobili.

W ogóle jak można zrobić coś takiego? Słyszałam o "pożyczaniu" podczas przeprowadzki różnych rzeczy, no ale żeby psa?!

współlokatorka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 391 (411)

#72346

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kiedyś zapewne wspominałam,że pracowałam jako kasjerka w Tesco.Zatrudniała mnie jedna z agencji pracy tymczasowej.

Podpisywałam umowę na stanowisko kasjer,jednakże gdy nie było zleceń kasowych robiłam na polecenie koordynatora APT, co się tylko dało. Czyli:

- wykładałam towar,
- obsługiwałam klientów na stoisku z mięsem i wędlinami,
- łowiłam karpie,
- pakowałam łakocie do koszyków (tzw.zestaw upominkowy),
- pomagałam na dziale piekarnia.

Byłam takim pomagierem od wszystkiego. Pojawiła się szansa na stałe zatrudnienie, z umową o pracę, więc bez żalu powiedziałam kilka dni przed Sylwestrem, że nie chcę przedłużać umowy.

Moja decyzja została przyjęta bez większych kwękań. Rozstałam się z wszystkimi w zgodzie i myślałam, że o mnie zapomnieli.

Jednak nie zapomnieli. Dzisiaj odebrałam telefon od koordynatorki, która pytała czy mogłabym im pomóc, bo brakuje im kasjerów do marketu, w którym pracowałam.

Odmówiłam, mówiąc, że mam lepszą pracę, a tak w ogóle to żegnam panią.

Koordynatorka zapowietrzyła się i wystękała:

'JAK TO LEPSZĄ? GDZIE MOGŁABY PANI MIEĆ LEPIEJ NIŻ U NAS?!'.

Rozłączyłam się bez odpowiedzi. Gdyby pracownicy byli traktowani lepiej, na pewno nie brakowałoby im osób do pracy. Powiedziałabym wręcz, że stosowano terror psychiczny w postaci ciągłego najeżdżania na pracownika i wydawania mu rozkazów tonem wojskowym.

A, i mam lepiej w sklepie pewnej sieci z dwoma męskimi imionami. Nikt tam na mnie się nie drze i nie terroryzuje mnie.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (247)

#71752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siódmy miesiąc ciąży, standardowe badanie, okazało się, że mam guza, a nawet dwa. Guzy podejrzane i ukłuć trzeba dla pewności co dalej. Doświadczenia na oddziale onkologii miałam, dlatego zdecydowałam się na badania w prywatnej klinice. Z założenia miało być szybko, sprawnie i nie dostarczać traumatycznych przeżyć. Nic bardziej mylnego.

Pomijam fakt, ze wg pana doktora przeprowadzającego zabieg miał być bezbolesny – nie był.
Istotą problemu okazały się wyniki, a właściwie ich odnalezienie. Klinika ma kilka punktów w całym mieście. Moja pani doktor pracuje na ulicy X, z kolei zabieg robiono mi na ulicy Y. Z głupia frant poprosiłam o przesłanie ich bezpośrednio do pani doktor, bo tak mi było wygodniej i sprawniej logistycznie, a poza tym chciałam sobie oszczędzić dodatkowych stresów. Wg pani z rejestracji nigdy, przenigdy NIE robią takich rzeczy. Robiłaś zabieg na ulicy Y, odbieraj na Y, oni nic wozić nie będą – przyjechać, odebrać - koniecznie osobiście - za 3 dni. No OK, trochę to dziwne, klinika prywatna, zabieg nietani, ale OK.

Przyjechałam i co? I dupa (nie Andrzej) - nie ma. Wrócić osobiście za kolejne trzy dni, na pewno już będzie. Nie dzwonić, nie ma potrzeby, na pewno będzie. Jak potulne cielę posłuchałam, wróciłam po trzech dniach. Pani z rejestracji stwierdziła, że wynik się zgubił i najprawdopodobniej będzie trzeba powtórzyć.
Tu już mi żyłka pękła i ciążowe hormony ujawniły się w całym swoim spektrum z pełną gamą fajerwerków. Nic robić nie będę, wyniki mi proszę dawać, już, teraz, zaraz (umówmy się: badanie moczu to nie było i dzięki całej „imprezie” siwych włosów przybyło). Wyszłam z przytupem z zapowiedzią, ze wyniki mają się znaleźć i nie interesuje mnie jak to zrobią.

Fakt, znalazły się. Tydzień później na ulicy X – u mojej pani doktor.. Gdzie były w tzw. międzyczasie do tej pory zostaje zagadką.
Tak się zastanawiam, kto był bardziej piekielny, czy awanturująca się ciężarówka, czy „przemiłe” panie z rejestracji (?). Opłatę pobrały, widocznie kompetencje i rzetelna informacja nie były w cenie…

PS Jest OK.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (197)

1