Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

katiu

Zamieszcza historie od: 21 grudnia 2011 - 17:06
Ostatnio: 20 września 2012 - 17:50
  • Historii na głównej: 9 z 18
  • Punktów za historie: 6698
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 111
 

#26691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno zmarł mój ojciec. Na podstawie piekielnych sytuacji z tym faktem związanych mogłabym napisać książkę. Na razie jednak tylko historyjka z Urzędu Stanu Cywilnego opisująca bałagan w urzędach, bo nie ochłonęłam jeszcze na tyle, żeby opisywać bardziej piekielne sytuacje.

Rodzice byli rozwiedzeni, więc do urzędu po akt zgonu wybrałam się ja (nie mam rodzeństwa).
Wchodzę, daję kartę zgonu (chyba tak się to nazywa) od lekarza, pani zadała kilka pytań i zabiera się do pracy, a ja spokojnie czekam.

Pani z USC nagle mnie informuje, że ona nie może wypisać, bo przyszła tylko córka, a powinna przyjść również żona zmarłego.
Ja trochę w szoku i pytam dlaczego żona. Ano dlatego, że potrzebne jej dane. Poinformowałam panią, że ojciec żonaty nie był od kilkunastu lat.
Urzędniczka na to, że jak to nie był żonaty, że przecież ona ma tu akt ślubu w jego papierach.
No dobrze, ślub był, ale rozwód również.
Pani jeszcze raz szuka jakiejkolwiek informacji, a informacji nie ma. Dzwoni gdzieś, z rozmowy wynika, że ojciec był żonaty. Pyta mnie jeszcze raz, czy aby na pewno rozwiedziony, mówię, że tak (chociaż już się zaczęłam zastanawiać, czy aby mnie rodzice nie wkręcili, ale po co mieliby to robić?).
Pani urzędniczka pyta jeszcze raz gdzie ojciec urodzony i gdzie mieszkał - na terenie tej gminy. Gdzie ślub? W innej gminie. A rozwód? Również w innej. (Ale o ślubie info jest).

Nagle wpadła pani urzędniczka na pomysł, żeby zadzwonić do sąsiedniej gminy (ojciec nie miał z tamtą gminą nic wspólnego), tam oczywiście nic nie wiedzą.
No nic, mówi pani z USC, musi się stawić żona.
Ja już chcę dzwonić do mamy i pytać, czy na pewno się rozwodzili, ale wpadam na pomysł i pytam pani z USC, czy nie dałoby rady może jakiegoś oświadczenia napisać (mama była akurat w pracy, kilkadziesiąt kilometrów dalej, nie ma samochodu, a do tego urzędu bez samochodu nie sposób dojechać już tego dnia - mnie przywiózł sąsiad).
Pani pomarudziła, że z tym rozwodem to pewnie nie prawda, ale podsunęła mi druczek oświadczenia informujący, że jeśli kłamię to kara będzie surowa (w pełni to rozumiem), wypełniłam i pani się znów zabrała do pracy.

Tuż przed wydaniem mi aktów spytała jeszcze ile ojciec miał lat w chwili śmierci, odpowiadam, że 51, na co pani z USC oznajmia:
- Całe szczęście (!), bo gdyby miał 50, to jeszcze potrzebna by była książeczka wojskowa (?), a ja tu widzę, że ojciec swoje ostatnie urodziny obchodził niecałe dwa miesiące przed śmiercią.

USC

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (559)

#26504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mówią, że ciąża to stan błogosławiony.
Jednak burza hormonów towarzysząca temu stanowi, potrafi czasem najsympatyczniejszą kobietę przemienić w kobietę iście piekielną.

Kilka ciążowych piekielności mojej koleżanki ze studiów:

- jak wiadomo, palić papierosów przy ciężarnej nie należy. Koleżanka moja jednak musiała nawrzeszczeć na każdego palacza na swojej drodze (nie, nie na przystanku, zwyczajnie na ulicy, gdy się z nim mijała).

- odkąd zobaczyła dwie kreski na teście, aż do rozwiązania każdy, powtarzam: każdy musiał jej ustępować. Czy to w kolejce, czy to w autobusie i nie dlatego, że się źle czuła, ale dlatego, że była w ciąży.

- przyszły tatuś nie mógł nawet jednego piwa wypić przez 9 miesięcy, bo ona nie mogła.

- na uczelni przed prawie każdymi zajęciami było wybieranie miejsca w sali najodpowiedniejszego dla ciężarnej i takiegoż krzesełka (zamieszanie na dobre 10 minut).

- w czasie zajęć potrafiła przerwać wykładowcy mówiąc np.: "eeeeech, ja to bym rosołek zjadła..." albo "aaaaach, schabowego bym zjadła..." (nie szeptem do koleżanki obok, lecz na cały głos, żeby cała grupa łącznie z wykładowcą słyszała).

- jako że jej ciąża przypadła na ostatni rok studiów licencjackich, trzeba było pisać pracę. Wydawałoby się, że wszyscy wobec tego faktu są równi. Koleżanka jednak na samym początku ciąży podreptała do promotora i powiedziała, że ona jest w ciąży i ona sobie życzy specjalnego traktowania, ona będzie pisała, owszem, ale promotor ma jej oszczędzić wszelkich stresów związanych z egzaminem licencjackim.

Najlepsze jednak było to, że w tym samym roku inna koleżanka z grupy również była w ciąży (taka się płodna grupa trafiła) i zachowywała się normalnie ani żadnych ulg nie żądała.

ciąża

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (690)

#24609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było leniwe lipcowe przedpołudnie.

Jadę sobie autobusem, stoję.

Na przystanku wsiada grupka mocno starszych ludzi (panowie i panie, średnia wieku 80 lat, osób ok. 6), a co za tym idzie, pewnie już nie tak zdrowych i sprawnych jak w młodości.

Było kilka wolnych miejsc siedzących niedaleko siebie, tak więc panowie podprowadzają na te miejsca swoje towarzyszki, powolutku, żeby sobie spoczęły.

I nagle wbiega ONA. Pani ok. czterdziestoletnia z dziewczynką przynajmniej ośmio - dziewięcioletnią.
Jak na filmie w zwolnionym tempie rozgląda się, zauważa oznakowane miejsce dla matek z dzieckiem i inwalidów, na które starszy pan prowadzi starszą panią, sadza swój zadek na tym miejscu, zanim starsza pani usiądzie (tak, że jakby starsza pani siadała szybciej, to by usiadła na chyżej czterdziestolatce), oznajmia, że to "TO JEST MOJE MIEJSCE, JESTEM MATKĄ Z DZIECKIEM" i sadza sobie na kolanach stojącą do tej pory spokojnie i samodzielnie dziewczynkę.

Starsza pani, w wyniku popchnięcia przez MATKĘ Z DZIECKIEM przewraca się na swojego rówieśnika, lądują na podłodze pod nogami MATKI Z DZIECKIEM, starsza pani płacze z bólu, autobus nadal stoi, kto może pomaga starszej pani i jej towarzyszowi wyjść z autobusu (raczej delikatnie wynieść), ktoś wzywa pogotowie.

Kierowca (do tej pory uważny obserwator), zanim reszta starszych państwa wyszła, a pasażerowie pomagający zdążyli wrócić do pojazdu, zamyka drzwi i odjeżdża. MATKA Z DZIECKIEM siedzi nadal.

Brak słów...

komunikacja_miejska

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 715 (775)

#22919

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z Urzędu Stanu Cywilnego, kiedy to postanowiłam wreszcie załatwić ważną sprawę i zmienić zgodnie z prawem imię, na to, którego faktycznie używam.

Przywitałam się z panią urzędniczką i mówię:
- Chciałabym złożyć wniosek o zmianę imienia
- A jak ma pani na imię?
- Magdalena (dajmy na to)
- To bardzo ładne imię, nie musi pani zmieniać, a na jakie chce pani zmienić?
- Na Anna (również imię przykładowe, jednak faktyczne imiona miały się do siebie dokładnie tak jak te wymienione tutaj - zero "udziwnień") i pozwoli pani, że sama zadecyduję, czy chcę zmieniać czy nie, zapewniam, że to jest bardzo dokładnie przemyślana decyzja, dwa lata od osiągnięcia pełnoletności się zastanawiałam (serio) i jestem pewna.
- No ale po co chce pani zmieniać, nie podoba się pani imię? Poza tym imienia nie można zmienić, ja tu pani pokażę zaraz odpowiednią ustawę
- Proszę pani, ja znam tę ustawę na pamięć, mogę wyrecytować, jednak mnie dotyczy ostatni przypadek: "zmiana imienia na imię używane"
- A ma pani dokument potwierdzający, że używa pani imienia Anna, a nie Magdalena?
- Ale jak to dokument? Przecież właśnie po to tu przyszłam, żeby zmienić i zgodnie z prawem mieć w dokumentach Anna!
- No dokument, czyli dowód osobisty, legitymację studencką, akt urodzenia, świadectwo ukończenia szkoły, ewentualnie jakąś umowę np. o pracę wystawioną na imię Anna.

No łapki opadają, żeby w USC kazali człowiekowi okazywać fałszywe dokumenty...

USC

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 634 (682)

#22837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego listopadowego piątku postanowiłam się wybrać do mojego domku na wsi. Znajduje się on 60km od mojego miasta, a kursuje tam tylko jeden bezpośredni autobus, w dodatku w sobotę o 6 z minutami. Jako że nie spodziewałam się nazajutrz pięknej pogody, postanowiłam nie jechać na dworzec, lecz wsiąść na najbliższym przystanku.

W sobotę wczesnym rankiem w deszczu przybyłam na przystanek, na wszelki wypadek, 10 minut przed czasem.
Po 30 minutach przyjeżdża autobus (zawsze jeździ ten sam z tym samym kierowcą), ale z innym kierowcą. Wchodzę i mówię:
- Dzień dobry, bilet do X poproszę.
- Dokąd?!
- Do X (cóż, mała wioska, mógł nie wiedzieć), to jest dwa przystanki za Y (charakterystyczne miasteczko, przez które przejeżdża każdy autobus jadący w tamtym kierunku)
- Ja nie jadę ani przez X ani przez Y.
- Jak to? Jeśli jedzie pan do miejscowości Z, to musi pan przejeżdżać przez X i przez Y (trasa w linii prostej i nie ma innej możliwości)
- Ale ja nie jadę do Z! Pani sobie zerknie na tablicę z przodu autobusu i przeczyta!

Wysiadłam, zerknęłam, jak wół stoi, że autobus jedzie do Z, w dodatku przez Y, w oknie mignęła mi jeszcze znajoma z sąsiedniej wioski, wracam się do kierowcy, a tu drzwi zamykają mi się przed nosem i autobus odjeżdża...

Chłopakowi się nie chciało sprawdzić, którędy właściwie ma jechać, a dla mnie oznaczało to jeszcze godzinę czekania, jazdę do innej wioski i dość długi spacer polną dróżką w zimnie i deszczu do domu.

pks

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 573 (651)

#22836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku zaznaczam, że historia jest raczej śmieszna, choć jakby się przyczepić, to klient był odrobinkę piekielny.

Pracowałam kiedyś w punkcie ksero, w którym klient miał możliwość samodzielnie sobie coś skserować lub wydrukować. Jednak klientom przychodzącym pierwszy raz, trzeba było zazwyczaj tłumaczyć jak używać karty magnetycznej, na którą nabija się ilość i rodzaj wydruków, jak ustawić opcje drukowania lub jak obsłużyć kserokopiarkę.

Przyszedł raz pan, mniej więcej 35-letni i pyta o samodzielne drukowanie. Kolega mówi, że on akurat jest zajęty, ale któraś z koleżanek chętnie pokaże co i jak.
Ta z nas, która stała najbliżej zaczęła już ruszać w kierunku komputera w strefie samoobsługowej, ale klient ją przystopował, obejrzał dokładnie od góry do dołu każdą z nas (jedna 40-latka, jedna 25-letnia blondynka i czarnowłosa 19-latka - czyli ja) no i trafiło na mnie.
Nie byłyśmy zachwycone, że tak sobie wybiera, no ale ok.

Tłumaczę klientowi gdzie przyłożyć kartę, gdzie włożyć pendrive′a i takie tam. W końcu klient otwiera dokument, zerka wymownie na ów dokument, zerka na mnie, znów na dokument, znów na mnie, ja już zaczynam mówić, co ma dalej robić, a ten mi przerywa i pyta, patrząc na mnie (wysilając się przy tym na uwodzicielskie spojrzenie) i jednocześnie demonstracyjnie zerkając na dokument, o której kończę pracę. W tym momencie kolega usłyszał pytanie i krzyknął w moim kierunku coś w stylu:
- Pamiętaj, dziś idziemy całą ekipą na piwo! - Za co mu później podziękowałam.
Klient zachwycony nie był, ale poinstruowałam go do końca, jak ma wydrukować swój dokument i poszłam na przerwę.

W dokumencie, na samej górze, wielkimi, ogromnymi wręcz literami, caps lockiem napisane było "POZEW ROZWODOWY".

podrywacz w punkcie ksero

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 506 (630)

#22761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dorabiam sobie czasem w weekendy w pewnej kawiarnio-księgarni. Prowadzę tam zajęcia zabawowo-edukacyjne lub urodziny tematyczne dla dzieciaków.

Lokal jest dość niewielki: mała sala pełniąca rolę kawiarni, duża łazienka "przyjazna mamom z małymi dziećmi" (taki specjalny blat do przewijania m. in.) oraz mała salka, w której prowadzone są zajęcia.

Wszystko odbywa się następująco:
Na określoną godzinę rodzice przyprowadzają swoje pociechy (do 15 osób) do salki zajęciowej, a sami przez tą godzinkę lub dwie siedzą w kawiarni, pijąc kawkę lub herbatkę i rozmawiając z rodzicami innych dzieci.
W tym czasie 2 animatorki zajmują dzieciaki różnymi ciekawymi rzeczami.

Tak było i tym razem.
Dzieciaki malują i ozdabiają papierowe skrzydła motylków, my z koleżanką pomagamy i pilnujemy, żeby sobie nic w tym napadzie twórczości nie zrobiły. Wszyscy się świetnie bawią.

Nagle wchodzi do naszej salki mamusia dwóch chłopców będących na zajęciach, z trzecim (bardzo jeszcze malutkim) na rękach. Jak gdyby nigdy nic kładzie swą najmłodszą pociechę na stoliku w kącie sali i zaczyna przewijać (spoko, może łazienka jest zajęta). Niestety była to kupka i dzieciaki zaczęły ostentacyjnie zatykać noski mówić "o fu, ale śmierdzi". My z koleżanką, próbujemy ich zainteresować na nowo zabawą, ale one dalej swoje. Daję więc koleżance dyskretny znak, żeby otworzyła okno (był w końcu lipiec). Na co mamusia przewijająca każe okno zamknąć i zaczyna krzyczeć na dzieci, żeby się lepiej zajęły zajęciami, a nie dramatyzują, że kupa śmierdzi. Nie powiem, mimo prób opanowania grupy, zrobiło się już małe zamieszanie. A następnie każe obu starszym synom odejść od stolika przy którym malowali i oznajmia: "wychodzimy!". Dzieciaki skonsternowane, synowie mamusi proszą, żeby zostać do końca zajęć, średni syn zaczyna płakać. Mamusia zabiera gromadkę, po drodze zwraca uwagę innym rodzicom, że źle wychowali swoje dzieci, żąda od właścicielki lokalu zwrot kasy za zajęcia dwóch starszych synów, kasę otrzymuje, wychodzi i pakuje potomstwo do samochodu.

Po zajęciach właścicielka kawiarni wyjaśniła nam, że ta mamusia już gorsze rzeczy robiła, żeby zwrócono jej pieniądze za zajęcia tuż przed ich końcem. Właścicielka woli jednak nie zarobić, niż mieć niezadowolonych klientów. Przykazała wprawdzie pracownicom kawiarni, żeby pod żadnym pozorem nie zapisywały dzieci tej pani na zajęcia (zapisy zazwyczaj telefoniczne), ale tym razem telefon w sprawie zapisu odebrała nowa pracownica, jeszcze niewtajemniczona.

kawiarnio-księgarnia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (567)

#22754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem będzie o "świętych obrazkach" i o ich kserowaniu.

Pracowałam kiedyś w punkcie ksero.

Pewnego dnia przychodzi miła i sympatyczna starsza pani, wyciąga maleńki obrazek przedstawiający wizerunek jakiegoś świętego i zażyczyła sobie ten obrazek skopiować i powiększyć. Żadna kopia jej nie pasowała, a to za jasna, a to za ciemna, itd. Ogólnie klientka sporo wydziwiała (no ale w końcu klient nasz pan), aż na ladzie leżało już sporo kopii obrazka. Długo się nie mogła zdecydować, która najlepsza (ale klient nasz pan), aż wybrała (wcale nie ostatnią kopię):
- To ja wezmę tą.
- Na pewno tylko tą?
- Tak, nie będę płacić za nieudane kopie, co wy sobie wyobrażacie! (no cóż, klient nasz pan)
- Dobrze, poproszę XX groszy.

Pani zapłaciła, podziękowała i zaczęła chować kopię do torebki. Ja natomiast w tym czasie zliczyłam straty ("nieudane" kopie), wpisałam i niosę je do niszczarki. Na co klientka się wielce oburzyła:
- Co pani robi?!
- Muszę zniszczyć te kopie, bo uznała je pani za nieudane.
- Ale jak tak można?! Na tych obrazkach jest święty!
- Proszę pani, wszystkie kopie mamy odnotowane. Te, za które klient nie zapłaci, musimy wpisać w straty i zniszczyć, takie mamy wytyczne.
- Ale jak to niszczyć?! Wpiszcie sobie w straty, ale niszczyć nie można, bo na tych kopiach jest święty! O, już wiem, możecie to sobie przecież tu (wskazała kawałek pustej ściany za mną) powiesić!
- Pani wybaczy, ale takie są przepisy, że kopie, za które klient nie zapłaci, musimy zniszczyć.
- Ale nie wolno tak! Ateiści jedni! Ja księdzu powiem co się tu wyprawia!!!

Kłótnia trwała jeszcze chwilkę, włączył się w nią nawet kierownik zwabiony wrzaskami i inni klienci. Stanęło na tym, że piekielna klientka "uratowała" świętego przed zniszczeniem, narzekając przy tym, że musi tak dużo zapłacić.

ksero święci

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 677 (717)

#21400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam chatkę na wsi oddaloną o jakieś 60km od mojego miasta. Wieś owa ma to do siebie, że trudno tam bezpośrednio dojechać. Rozkłady jazdy w internecie na każdej stronie inne.

Dzwonię więc do informacji PKS z pytaniem:
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć, czy w sobotę będzie jechał autobus z miejscowości A do miejscowości B o godzinie 6:40.
- Nie wiem, do widzenia.

Cóż, zdziwiłam się, jak pani z informacji PKS może nie wiedzieć, jak jeżdżą autobusy PKS.

Postanowiłam więc dowiedzieć się osobiście w informacji na dworcu (mam po drodze z pracy do domu). Podchodzę do okienka i pytam:
- Dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć, czy w sobotę będzie jechał autobus z miejscowości A do miejscowości B o godzinie 6:40.
- A skąd ja mam wiedzieć?!

A skąd ja miałam wiedzieć, że w informacji nie udzielają informacji?

informacja PKS

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (758)

1