Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kerownik

Zamieszcza historie od: 12 listopada 2014 - 21:34
Ostatnio: 8 kwietnia 2024 - 14:10
  • Historii na głównej: 27 z 36
  • Punktów za historie: 10088
  • Komentarzy: 218
  • Punktów za komentarze: 1451
 

#64634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj będzie o mojej koleżance z pracy – Halince.

Dziewczę całkiem ładnie zbudowane o średniej aparycji. Nie nadużywała makijażu, ani żadnych świecidełek. Wiek około 27 lat. Niedawno wstąpiła w związek małżeński z kolesiem, z którym byli parą jakieś 7 lat. Mieli jakieś małe, wspólne mieszkanko po babci. Do obowiązków Halinki w firmie należy wstępna księgowość, nadzór nad dokumentacją personalną oraz BHP. Podsumowując – przeciążona robotą nigdy nie była. O sobie ma bardzo wysokie mniemanie, wiecznie „muchy w nosie”. Jako jedyna kobieta w firmie nie szczędzi nam feministycznych przytyków, choć nimi nie szafuje. Jak któryś wygadany czasem jej celnie odpowie to ma u Halinki przesr… na minimum miesiąc. A jeśli dodatkowo w tym czasie przyjdzie do niej po jakiś świstek, który tylko ona może wypisać to może być pewny zemsty wielokrotnej i bolesnej.

Generalnie w ciągu dnia Halinka się nie odzywa. Siedzi tylko ze skrzywioną miną i czeka na listonosza, który jej przyniesie ze 2 faktury do zarejestrowania, albo przyjdzie pracownik rozliczyć delegację. Firma jest czysto techniczna, więc nasze rozmowy służbowe dotyczą w większości zupełnie nieinteresujących tematów dla naszej hrabianki. A poplotkować to już zupełnie nie ma z kim. Wokół sami nudziarze, tylko o robocie i dupach rozmawiają.

1. „Nuda. Nic się nie dzieje. W ogóle brak akcji jest.” Każdy skupiony na swojej robocie, Halinka skupiona na swej krzywej minie. Nagle dzwoni jej komórka. Rozpromienia się i odbiera. Z początku słucha z uśmiechem, potem tężeje i stopniowo nabiera oddechu. Zaraz będzie jazda!
W końcu doszła do głosu.
- Krystian !! (jej małżonek świeżutki). Ty idioto ciężki!! Ty pier... ośle!!
Noo, gruchają sobie nasze gołąbki na niezłym poziomie. Halinka pokazuje na co ją stać, kiedy nie musi się powstrzymywać przy szefie.
- Krystian. Wczoraj umówiliśmy się, że kupisz lodówkę! A ty kupiłeś pier... pralkę! I teraz mi mówisz, że ona się do łazienki nie mieści! Nieee, masz oddać tą jeb... pralkę zanim wrócę do domu, albo inaczej porozmawiamy!

My ze śmiechu już dawno leżymy pod biurkami. W męskich szowinistycznych odczuciach solidaryzujemy się z Krystianem. Aż strach pomyśleć jak Halinka mogłaby jeszcze z nim „inaczej porozmawiać”. Wybiegła na korytarz dokończyć rozmowę, a my uzyskaliśmy możliwość złapania pełnego oddechu, którego nam już brakowało powoli. Wrzaski zza drzwi było słychać jeszcze z 10 min.

2. Zdarzyło się, że szef przyjął drugą kobietę do firmy Paulinka jej było (tak kazała, na Paulina nie reagując)! Przydzielił jej miejsce po przekątnej z Halinką w biurze 4-osobowym. Halinka odżyła przechodząc pełną metamorfozę w ciągu tygodnia! Znalazła bratnią duszę. Dla mnie rozpoczął się koszmarny okres pracy. Od 7.00 do 15.00 nieustanny jazgot plot i ploteczek w poprzek biura nie pozwalający się skupić, ani spokojnie porozmawiać z klientem. Do biur wkroczył CHAOS.

Kilka słów o Paulince. 35 lat, mężatka, dwójka dzieci, dobra sytuacja finansowa. Budowa ciężkiego babo-chłopa, co nie przeszkadzało jej zbroić się notorycznie w coraz to nowe: fryzurki, szpileczki (zlituj się Panie), spódniczki, pierścioneczki i tipsy. I o tipsach będzie mowa.

Po tygodniu znajomości z Paulinką, Halinka znienacka pojawiła się również z tipsami. Dla nas to był szok! Dla Paulinki chyba większy bo tipsy były dłuższe i ładniejsze niż jej własne! Najwyraźniej Halinka uzbroiła się w nie z inspiracji psiapsiółki, ale bez wcześniejszych uzgodnień. Skandal! Dało się odczuć wiszący topór wojenny w biurze między skrajnymi biurkami.

W kolejny poniedziałek Paulinka odzyskała koszulkę lidera tipsowego montując na swych serdelkach megakolorowy osprzęt wielkości łyżeczek do herbaty. Halinka mocno zbladła i trzymało ją do piątku. Za to w poniedziałek wkroczyła do biura wolnym krokiem prezentując wszem i wobec bardzo gustownie zrobione tipsy współgrające kolorystycznie z: nowymi kolczykami, nowym wieeelkim wisiorkiem i nowym pierścionkiem!

Istny wyścig zbrojeń opanował żeńską sekcję firmy w liczbie uczestników: 2. Wtorek, marzec, zimno, siąpi deszczyk i ogólnie chłodno jest. O 7.00 na salony wkracza Paulinka. A na niej: nowe kwiatowe tipsy, kolczyki i cała reszta – tym nas nie zaskoczyła. Powaliła nas na kolana czym innym: na nogach letnie klapeczki z odkrytymi palcami, a na chłopsko-grubych i niespecjalnie kształtnych palcach stóp wielkie, wściekle kolorowe tipsy!!
Boszszsz…
Halinka zbladła.
Ja padłem.

3. Zdarzyło się, że nasz magazynier doznał poważnego urazu nogi prawej. Zwolnienie lekarskie trwało około 40 dni. Wrócił po tym czasie i robił swoje. Ja – znając co-nieco przepisy – podpowiadam Halince:
- Po tak długim zwolnieniu pracownik musi dostarczyć zaświadczenie od lekarza, że jest w pełni zdrów i do pracy dopuszczon.
- Co ty mi tu się mądrujesz? To ja wiem jak ma być.
- Tak stanowią przepisy. Przy kontroli możesz mieć kłopoty.
- Nic nie musi mi donosić bo magazynier nie pracuje nogą!
Ups.
Na pytanie:
- W takim razie powiedz mi droga Halinko czym pracuje magazynier? Bo ja nie wiem.
W odpowiedzi otrzymałem focha. Nie ma to jak profesjonalizm i muchy w nosie.

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (901)
zarchiwizowany

#64817

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Świeżutka historia z wczorajszego wieczora pod krew w żyłach mrożącym tytułem: „Zasadzki mojej Lubej”.

Na wstępie zarys sytuacyjny. Mieszkamy sobie z dzieciskami w domku zaopatrzonym w parter, półpiętro z pokojem, piętro i poddasze. Na poddaszu jest nasza małżeńska sypialnia wyposażona m.in. w łoże małżeńskie (Luba po lewej a ja po prawej), telewizor i komputer.

Późnym wieczorem leżymy sobie z córką na kocyku na łożu (ja po swojej stronie) oglądając TV. Wraca moja Luba z pracy strasznie zmęczona. Mówi, że chętnie by się położyła, więc ustępuję jej miejsca. Kładzie się szczęśliwa cała i jeszcze chwali, że tak fajnie nagrzałem jej miejscówkę. Czego się nie robi dla zmęczonej małżowinki?
Posiedziałem sobie obok przy komputerze z godzinę aż zaczęła mnie morzyć miła senność. Podnoszę wzrok – córki nie ma, Luba śpi na moim miejscu a TV gra trochę za głośno. Szukam pilota na szafkach. Nie ma. Schodzę na dół do córki zapytać. - „Zostawiłam mamie”.
Wdrapuję się z powrotem do sypialni powolutku, żeby nie zgubić tej miłej senności, która mi się kołacze tuż, tuż za przymkniętymi powiekami. Marzę wręcz o przyłożeniu głowy do poduszki 5 sekund po wyłączeniu telewizora.
- Gdzie może być pilot jeśli Luba go oglądała i zasnęła?
Odpowiedź znam już od kilku lat. To miejsce jest stałe i niezmienne jak wzorzec metra w Sèvres: pod Lubą! Podnoszę kocyk, lekko przechylam jej ciało i jest! TV wyłączone. Czego się nie zrobi dla zmęczonego kochania? Idę spać! Szykuję się do zaśnięcia na jej miejscu, moja komórka z budzikiem na szafce obok.

Ostatni promyk świadomości zapalił mi czerwoną lampkę w pamięci: ona jutro powinna wstać pół godziny przede mną do pracy! Muszę położyć jej komórkę z budzikiem pod ręką. Rozglądam się tam gdzie już szukałem pilota. Nie ma. Schodzę piętro niżej zajrzeć do torebki. A tam są: klucze od domu, portfel, zestaw kremów na każdą porę roku i warunki atmosferyczne (14 szt), chusteczki, spinki do włosów, bilety do kina z grudnia, okulary słoneczne, pilniczek do paznokci, notatnik, scyzoryk, wiertarka… wróć! Wiertarki nie było, ale kluczy też.
Schodzę na parter – pewnie telefon znajdę w kieszeni płaszczyka. Nie ma. W szufladzie z kluczami. Nie ma.
Jedyne wyjście – zadzwonię do niej ze swojej komórki, która jest w sypialni. Wspinam się po schodach z powrotem na poddasze. Powolutku, żeby nie zgubić snu. Nie dam sobie podnieść ciśnienia. Nie ma takiej opcji. Czego to ja nie zrobię dla Lubej?
Dzwonię i zbliżam się do schodów spodziewając się sygnału z dolnych pięter. Jest dzwonek! Z tego piętra. Spod kocyka. Luba się ocknęła. Wyjęła telefon z kieszeni bluzy i widząc mnie skasowała odbiór. Mamy jej komórkę! Teraz pewnie odłoży ją obok siebie na szafkę i słodko wróci do sennych czeluści. Podążam do wyłącznika światła. Jestem na ostatnich oparach, senność kroczy tuż za mną. Siedzi mi na karku!
Zanim zgasiłem światło kąt mego oka zarejestrował ruch jakowyś w łożu mym. Hmmm… Kochanie me zmęczone śmiertelnie w ostatnim przebłysku świadomości postanowiło przekręcić się na swą stronę łoża.
Przyznaję – drgnęła mi powieka wtedy, ale powiedziałem sobie: „zrobisz to bez nerwów najmniejszych dla swego kochania jedynego, a sen cię otuli jedną chwilkę później”.
Wróciłem do jej strony łoża, przeniosłem komórkę na swoją stronę, wróciłem do włącznika, zgasiłem światło i już jak zombi zmierzam do łóżka czując niemal poduszkę przy twarzy.
Aaaaaaa!!!!!
Wiecie do czego służy mały palec u nogi? Do odnajdywania mebli w ciemnym pokoju. A jak znaleźć obcas kapci małżowinki po ciemku? Nie ma na to nic lepszego niż bose śródstopie!
Jak to bolało! Jasssny gwint! Rzuciłem tymi kapciami na oślep byle dalej od siebie.
Ale nieee! Kerownik, nie pozwól sobie na utratę spokoju, podniesienie ciśnienia i co za tym idzie utratę snu. Zmęłłem w ustach po cichutku okropnie brzydkie przekleństwo i powtórzyłem mantrę: „czego to ja nie zrobię dla mojego kochania?”.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (162)

#64441

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem w wojsku jeszcze w czasach obowiązkowej służby. Razem ze mną od pierwszych dni był m.in. kolega Klemens (imię zmienione) – osobistość na tyle wyjątkowa, że postanowiłem o nim opowiedzieć.

Kilka słów o aparycji Klemensa: 1,80 m wzrostu, budowa ciała w normie. W tym punkcie zagadnienia normy zostały wyczerpane i przechodzimy do ciekawostek: twarz poorana bruzdami jak u 50-letniego wilka morskiego, wzrok lekko rozbiegany wypatrujący niespodziewanych zagrożeń zewsząd, bardzo duża głowa, wielkie opuszki palców (jakby mu drzwi przytrzasnęły) i wielkie stopy. Nie jest moim zamiarem jakiekolwiek szkalowanie Klemensa ze względu na wygląd, lecz jest ważny w celu zrozumienia niektórych aspektów poniższych historii. Do wojska dotarł z malutkiej wioseczki gdzieś pomiędzy Przemyślem, a Zamościem. Jego mowa była mocno prosta z kresowym zaśpiewem i przekręcaniem słów.

Od pierwszych dni Klemens dał się poznać jako dobry kolega, obdarzony sporym zasobem tolerancji dla rzeczy, których nie ogarniał. A nie ogarniał wielu...

1. Pierwszą czynnością MSW w stosunku do rekruta za bramą jest jego rejestracja, fryzjer, ważenie i mierzenie w celu wydania odpowiedniego sortu mundurowego. I tu wojsko po raz pierwszy zorientowało się, że z Klemensem to mu tak łatwo nie pójdzie. On się w tłum lemingów wcisnąć nie da. Obwód głowy 68 cm, rozmiar buta 12,5. W magazynie brak takiej rozmiarówki. Wypisali zamówienie specjalne, a zanim dotarło, Klemens śmigał w klapkach ogólnowojskowych i z gołą głową (niezgodnie z regulaminem) 2 tygodnie.

2. Musztra to była masakra dla naszych kaprali i dla nas. Koordynacja kończyn była dla Klemensa abstrakcją, a rozpoczęcie marszu lewą nogą i lewą ręką jednocześnie – normą. Kaprale dostawali białej gorączki, a my pęcherzy na stopach. Ktoś wpadł na pomysł, żeby naszego przyjaciela umieścić wewnątrz kolumny, to przynajmniej z zewnątrz nie będzie widać tej kompromitacji na przysiędze. Oooo jakże się mylił! To był koń trojański! Rozpieprzał formację od środka myląc swój krok, kolegów i wywołując salwy śmiechu swymi komentarzami.

Ktoś inny zaproponował: - Niech Klemens maszeruje w ostatnim szeregu, tam ma najmniejszy wpływ na koordynację kolumny, nie będziemy go widzieć, a jakby co - to go nie znamy. I tak też się stało w dniu przysięgi. Spróbuję to opisać choć łatwo nie będzie.

Defilada po przysiędze. Maszeruje kilka kompanii w zwartym szyku, popisując się przed sztabem i rodzinami. Każdy pilnuje powagi na twarzy. W ostatnim rzędzie naszego pododdziału idzie sobie nasza gwiazda w olbrzymich butach i kolosalnej czapce. Jego krokami rządzi zupełny przypadek, uśmiechnięty od ucha do ucha, wypatruje w tysięcznym tłumie swojej rodziny. Od czasu do czasu orientuje się, że się zagapił i został trochę w tyle więc podbiega powabnym truchcikiem... Miazga!

3. Przygotowanie do strzelania. Najpierw poznanie komend i procedur, potem wdrożenie tego w życie bez amunicji. Kolejnym krokiem było strzelanie „ślepakami” na łące obok koszar. 5 stanowisk strzeleckich, a na wprost w odległości 50 m 5 celów-atrap.
- Na stanowiska ogniowe marsz!

Podążamy w pięciu, tuż za nami nasz oficer „Jędza”. Zajmujemy pozycje, ustawiamy broń, celownik, odbezpieczenie, przeładowanie, wycelowanie, uspokojenie oddechu i chwila skupienia przed pierwszym strzałem. Akurat tu celowanie ma najmniejsze znaczenie bo i tak nic do celu nie doleci. Widzę kątem oka, że Klemens na sąsiednim stanowisku rozgląda się nerwowo. Patrzy na mój karabin, na kolegi. Zamiast celować to się rozgląda z zagubieniem malującym się na twarzy. W końcu odwraca się do Jędzy i pyta:
- Panie poruczniku. A do którego chopka ja mam strzyloć ?
Nie ogarnął, a na szkoleniu zapomnieli powiedzieć.

4. Po naszej „defiladzie” na przysiędze Klemensa znali w jednostce już wszyscy. Nie dało się go ukryć w tłumie. Zdarzyło się, że złamał rękę. Nosząc ją w gipsie dodatkowo rzucał się w oczy.

Szykowała się jakaś mega ważna wizytacja w jednostce i wszyscy zostali zapędzeni na odpowiednie szkolenia, żeby dobrze wypaść. Pomiędzy koszarami żywego ducha nie było. Klemens wymknął się z sali szkoleń i udał się do palarni położonej w centralnym miejscu obok placu apelowego. Zauważył go tam przechodzący w pobliżu oficer dyżurny „Klaus”. Widzi jawną niesubordynację.
- Żołnierzu! Biegiem do mnie!
Klemens odruchowo spojrzał w tym kierunku, dzięki czemu pokazał kilka swoich cech szczególnych z gipsem włącznie, a następnie wzorowo wykonując „lotnik, kryj się!” zaczął uciekać biegiem w przeciwną stronę!
Klaus spokojnym krokiem wrócił do siebie i rozkazał pomocnikowi:
- Zadzwoń na 3 kompanię, niech przyprowadzą mi tego idiotę z gipsem.

5. Późna jesień, godz. 20.00, ciemno, na placu apelowym odbywa się odprawa służby wartowniczej w obecności oficera dyżurnego „Dzikusa”. Wszystko odbywa się z pełną powagą i służbistością. Nikt niepowołany nie ma prawa przebywać na placu ani w pobliżu. A przy Dzikusie to czyste samobójstwo. Nagle widzimy w półmroku cień idącego żołnierza, który najwyraźniej skracał sobie drogę z kuchni do naszego bloku, idąc przez plac. Zauważył go również Dzikus.

- Żołnierzu! Do mnie!
Cień lekko się zgarbił, schylił i kroku przyspieszył, ale pewnych swoich cech szczególnych ukryć nie zdołał.
- Klemens ku...rteczka twoja na wacie, co ty odp... tępy tłumoku! Przecież ja tu mam całą wartę z ostrą amunicją! Mam cie kazać zapie... żebyś zrozumiał?
Zawsze podziwiałem Dzikusa za jego niezwykle szeroki repertuar ogólnowojskowych dynamizatorów wypowiedzi. Proste, cięte, zrozumiałe dla każdego. I nigdy się nie powtarzał.

Cień zwolnił i z wyraźnym zawahaniem rozglądał się poszukując drogi ucieczki. Najwyraźniej jeszcze nie wyciągnął wniosków z poprzedniej przygody z majorem Klausem.
- Wy trzej – tu wskazał trzech z brzegu wartowników – przyprowadzić mi go. Biegiem!
Podbiegli. Przyprowadzili pod bronią.
...i oczom naszym ukazał się Klemens. W trampeczkach rozmiar 12,5, w dresiku niosąc na plecach termos spożywczy o pojemności 15 litrów (o ile mnie pamięć nie myli).
- Co tam masz? – pyta Dzikus.
- A... ale gdzie? – Klemens jest sprytny, gra na zwłokę, ale nie z Dzikusem takie numery.
- Jak ci zaraz przypie... w tył głowy, to ci się oczy od ziemi odbiją! Nie graj ze mną w ch... Na plecach co masz?
- Aaaaa to! – pełny uśmiech - No termos niosę.
- Co jest w środku?
My już się domyślamy.

„Dziadki” po kolacji często wysyłają młodego do zaprzyjaźnionego kucharza i ten zawsze coś na dodatkową kolację im dośle. W tym momencie Klemens zmienił linię obrony. Stanął wzorowo na baczność i głośno zameldował:
- W termosie jest gulasz panie poruczniku!
Po tych słowach wzorowo jak na inspekcji otworzył termos ukazując zawartość Dzikusowi i nam. Było tego jakieś 5 litrów.
- Po co to niesiesz żołnierzu?!

Ups. Jak się wygada, że dla „dziadków” będzie dym na całego.

- Jestem głodny panie poruczniku!

Nasz dwuszereg zachwiał dotychczasowy, równy szyk! Łzy przyćmiły ostrość widzenia, krztusimy się wewnątrz siebie usiłując zachować pozory powagi. Tylko dowódca warty „Ciapciak” (podporucznik, kolega Dzikusa) pozwolił sobie na pełnego rotfla.

- Głodny – powiadasz. To jedz!

Tu co niektórzy ze śmiechu dołączyli do Ciapciaka, który właśnie zataczał drugi krąg.
Klemens zrozumiał, że innego wyjścia nie ma. Wyjął niezbędnik, usiadł po turecku obejmując termos, westchnął i rozpoczął konsumpcję. Dzikus ogarnął naszą wartę i kontynuował odprawę łypiąc co chwilę na opróżniane naczynie. Puścił nas po 20 minutach. Klemensowi też pozwolił łaskawie odkulać się do swojego bloku.

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 944 (1098)
zarchiwizowany

#64158

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Początek lat 90-tych, firma zatrudniająca ok. 300 osób i my: dział Utrzymania Ruchu (DUR) 4 osoby.
W środku upalnego lata dostaliśmy zlecenie od Derektora:
- Usunąć wszystkie stalowe rury obecnej instalacji c.o. w zakładzie. Firma zewnętrzna położy później nowe. Czas operacyjny: 5 dni.

Robota nie była lekka. Większość rur na wysokości 3,5-4m pod sufitem, więc drabiny i rusztowania były w ciągłym ruchu. Z narzędzi pełen zakres: młoty udarowe i zwykłe, szlifierki i palniki. Temperatura pod sufitem 35-40 st.C. Hałas, kurz, gruz - wszędzie. Przed zakończeniem każdej dniówki pełny porządeczek po sobie. Rury wynosiliśmy na środek placu manewrowego na kupkę. Zebrało się tego z 1,5 tony.

W czwartek na fajrant mieliśmy robotę skończoną z wizją luźniejszego piątku. Akurat :-(. W trakcie porannej kawy przyczłapał Kerownik każąc na polecenie Derektora koniecznie dziś opróżnić plac z rur! Metoda - dowolna, ale ma być pusto.
My- załamani! Wykończeni po naprawdę zaangażowanej robocie, a na dworze szykuje się "lampa" ze 35 st.C bez wiatru. Umarł w butach...

Dopijamy powoli kawę i szukamy sposobu "jak by tu się nie narobić, a wykonać ?".
I wtedy odwiedził nas mooocno nielubiany kolega z innego działu, nazwijmy go Ocipek (nazwisko zmienione, choć wydźwięk podobny). Zrobienie kawału Ocipkowi, lub wciśnięcie mu blagi (którą biegusiem powtarzał jako notoryczny plotkarz) uchodziło w firmie dla każdego za punkt honoru ;-).
Ocipek wchodzi, my milkniemy i w pełnej kontemplacji godnej buddyjskiego mnicha sączymy ostatnie krople kawy.
- Cześć chłopaki! (z pełnym entuzjazmem)
- No cze... (megaleniwie)
- A tam na placu widziałem takie rurki są. A co z nimi będziecie robili?
- A co? (megaleniwie j.w.)
- A bo ja bym trochę potrzebował na działkę.
- Trochę - to ile? (j.w.)
- No połowę z tego.
- Nie da rady!
- Ale co wy, chłopaki, koledze nie pomożecie?
Tu gramy pauzą. Kawy już nie ma nikt, ale kubki krążą leniwie stół-usta-stół. Megaleniwie !!
- No dobra. Ale: bierzesz WSZYSTKIE, a najpierw stawiasz litr wódki.
- No co wy, koledzy?
- Nie? To nie.
- Dobra, dobra. Biorę.

Tymże to sposobem:
- odpoczęliśmy przy zimnej wódeczce obserwując przez okno zapierniczającego Ocipka w samo południe
- dostaliśmy ustną pochwałę Derektora za "good job"
- zyskaliśmy szacun załogi za najlepszy wkręt małego skurczybyka


P.S. Derektor i Kerownik to celowa pisownia, która wynika skądinąd. Niektórzy wiedzą, innym wyjaśnię wkrótce.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (435)
zarchiwizowany

#63824

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przez kilka lat pracowałem w niedużej firmie na hali produkcyjnej. Było nas kilkunastu chłopa, ekipa znająca się na wylot i skora do sprawienia psoty w każdej chwili dla uciechu gawiedzi. Dobry humor dopisywał nam przez większość dnia.

Pewnego dnia po zakończeniu zmiany udaliśmy się do szatni. Część się myła przy umywalkach, potrzebujący korzystali z natrysków (2 kabiny obok siebie naprzeciw rzędu umywalek). Pod jeden natrysk udał się wybitnie szczupły kolega Zdzichu posiadający banalne przezwisko "Chudy". Po chwili ponad kotarą pojawiły się przewieszone czarne bokserki jego. Drugą kabinę objął we władanie zaawansowany objętościowo kolega Czechu - ksywa "Gruby".
Myjąc się przy umywalce zauważyłem w lustrze płachtę drugich czarnych bokserek zawisających na kotarze kabiny Grubego. Okazało się, że nie tylko ja uśmiechnąłem się pod nosem. Kolega Andrzej po zakończeniu swych ablucji wracając do szatni niespodziewanie przystanął przy kabinach, ujął obie pary bokserek w dłonie i płynnym ruchem krzyżując ręce zamienił garderobę kolegów miejscami!
My - przy umywalkach - już się krztusimy :-) Będzie jazda!

Ubierając się bez pośpiechu w szatni czekamy na naszych kapielowiczów. Nikt nie chce przegapić spodziewanych atrakcji.

Po chwili spod prysznica dobiega donośny okrzyk Zdzicha :
- Uuuuuuuuurwaaaał!!!
- Co się stało Zdzichu?
- Guma mi pękła!!!
My leżymy i kwiczymy.

Zdzich wchodzi do szatni trzymając w jednej garści zagarnięte chyba ze 2/3 bokserek, reszta opina jego chude biodra z całkiem jeszcze dużą swobodą.
Poleciały mi pierwsze łzy ze śmiechu, wielu omal nie wpadło do swych szafek ubraniowych.

Zdzichu przyjął cios pękniętej gumy po męsku na klatę i usiłuje się ubrać. Nie miał za bardzo pomysłu jak założyć spodnie na stojąco nie puszczając nadmiaru bokserek, które zsunęłyby się zapewne jak peleryna.
Wielu z nas było wówczas w sytuacji zagrożenia życia z powodu braku możliwości nabrania oddechu!

Taką sytuację zastał Gruby wchodząc do szatni. Sądząc po jego minie - nic nadzwyczajnego się u niego nie wydarzyło. Kamienna twarz. A dalej...
Jego kibić okrywały trzeszczące w szwach, czarne bokserki! Z przodu każdy szczególik anatomii był widoczny niczym wyrzeźbiony w czarnym marmurze, dupcia opięta do granic możliwości, jędrna jak dwa arbuzy obok siebie.
W szatni zagościł armageddon, ludzie padali ze śmiechu na ziemię:-).

Kończąc opis psikusa dodam jeszcze, że Chudy chciał odebrać Grubemu bokserki, ale ten nie przyjmował do wiadomości możliwości zamiany.

Na drugi dzień Andrzej odebrał od wszystkich z Grubym włącznie serdeczne gratulacje za kawał roku, a Chudy odgrażał się, że on się jeszcze zemści okrutnie...

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (753)
zarchiwizowany

#62992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój piekielny Derektor.
Budujemy piece do obróbki termicznej metali. Obudowa stalowa, w środku wymurówka ( twardości suporeksa ) lub płyty izolacyjne ( twardości płyty gipsowej ). Żelazna zasada od Derektora : nikt nigdy nie włazi do pieca na płytę podłogową choćby nie wiem co !!
1. Piec zbudowany w 95%, druga zmiana ma osadzić wyposażenie wewnętrzne i będzie gotów do wysyłki. Przychodzę rano do pracy i od razu strzał od Mojego Derektora : " brygada uszkodziła wymurówkę. Znajdź winnego i surowo ukaraj !". Idę. Patrzę : wykruszona jedna cegiełka, wielkość dwa paznokcie kciuka. Na kolana nie rzuca, ale uszczerbek jest. Wymienić się nie da, zamaskować również. Musi tak iść do klienta. Robię rozpoznanie - brygada musiała wyjąć wyposażenie po jego zamontowaniu w celu dopieszczenia i ponownego montażu. Zdarzenie uzasadnione, ale przy tej dodatkowej operacji powstał uszczerbek. Relacjonuje to Najwyższemu Derektorowi usprawiedliwiając działania. Jego decyzja - ukarać brygadzistę odebraniem 1-miesięcznej premii. Bez dyskusji !!

2. Miesiąc póżniej : kolejne piece na tym samym etapie - prawie gotowe do wysyłki. Wchodzę rano na halę sprawdzić działania drugiej zmiany - a tam w jednym piecu połamana cała płyta podłogowa. Nauczony doświadczeniem robię rozpoznanie przed obchodem Derektora. Nikt nic takiego nie zrobił i nic nie widział, ale...
Portier gasząc światła po drugiej zmianie widział Derektora wychodzącego z feralnego pieca !

OK. Ja też jestem piekielny ;-).

Szykuję raport ze zdarzenia i idę prosto do Najwyższego zameldować ( w duchu się śmieję, ale na zewnątrz śmiertelna powaga ) : " Panie Derektorze wykryłem poważne zniszczenie gotowego produktu przed dzisiejszą wysyłką w postaci połamanej podłogi. Mam zamiar wykryć sprawcę i baaardzo surowo ukarać skoro przykład sprzed miesiąca nie podziałał ! Proszę o przygotowanie wymierzenia maksymalnej kary przewidzianej w kodeksie pracy !".
Odpowiedź : " Daj spokój kerownik, to ja wszedłem, żeby sprawdzić wykończenie wnętrza. Zamaskujcie to jakoś i wysyłaj".
Można ?

P.S. Zamaskować się nie da, wymiana kosztowna. Piec poszedł jak stał na odpowiedzialność Najwyższego.

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (315)