Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kerownik

Zamieszcza historie od: 12 listopada 2014 - 21:34
Ostatnio: 8 kwietnia 2024 - 14:10
  • Historii na głównej: 27 z 36
  • Punktów za historie: 10088
  • Komentarzy: 218
  • Punktów za komentarze: 1451
 
zarchiwizowany

#85707

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałem w podstawówce nauczycielkę muzyki – strasznie wredną małpę. Zgryźliwa, czepialska i kłótliwa. Wszystkim uczniom zaszła za skórę przez długie lata, ale była nie do ruszenia – żona dyrektora tej samej placówki. Potrafiła na lekcji z nerwów przyłożyć cymbałkami w łeb jak ktoś podpadł. Nie było na nią silnych. Pozostawało tylko wyczekać do końca szkoły i zapomnieć o traumie.

Po kilku latach jak już miałem prawo jazdy jechałem sobie tatowym maluszkiem przez miasto. Było bardzo upalne lato, wszystko nagrzane do granic możliwości. Pomagał tylko lekki przeciąg przy otwartych szybach.

Dojechałem do skrzyżowania gdzie było trochę pod górkę, a dojazd blokował maluszek stojący na moim pasie tuż przed wjazdem. Wyglądało na to, że zgasł, a kierowca co jakiś czas uruchamiał rozrusznik. Bez efektu. I wtedy zwróciłem uwagę na kierowcę – to była ta wredna małpa z podstawówki! Momentalnie przypomniały mi się wszystkie krzywdy i traumy przez nią spowodowane. Bez namysłu uruchomiłem klakson. Na maxa! Długo i namiętnie. Zauważyłem oczekiwaną reakcję: dodatkowe zdenerwowanie u małpiszona, grubsze strugi potu na czole, częstsze i coraz bardziej desperackie szarpanie rozrusznikiem. Dobrze! Dołożyłem mruganie długimi światłami i wymachiwanie ręką przez okno. To chyba ją ugotowało do reszty. Zaciągnęła ręczny hamulec, wysiadła, trzasnęła fest drzwiami i … poszła gdzieś szybkim krokiem. Chyba wyczerpały jej się możliwości, a w pobliżu nie znalazła ofiary, na której mogłaby bezkarnie odreagować.

Za każdym razem jak sobie to przypomnę to mi się sama micha cieszy. Jest sprawiedliwość na tym świecie ;-).

Szkoła

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (42)
zarchiwizowany

#82794

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żarty o logice blondynek to nie żarty - to czysta prawda.

Miałem na zbyciu odkurzacz. Wystawiłem niedrogo na znanym portalu. W opisie 3-zdaniowym zawarłem m.in treść:
"Dodatkowo 1,5 opakowania worków. Filtr do wymiany."
Stan i obecność worków potwierdziłem załączając ich fotografię. Wkleiłem również link do strony producenta gdzie zawarte są wszystkie szczegóły techniczne i cennik części zamiennych.

Już po kilku minutach pojawiło się pierwsze pytanie od kobiety:
- Aktualne? Jestem zainteresowana. On jest bezworkowy?
Hmm. Oniemiałem, ręce mi opadły, ale chcę się go pozbyć, więc odpowiadam delikatnie:
- Aktualne. Workowy - co widać na zdjęciu i w opisie.
Jedną szarą komórkę rozmówczyni zaspokoiłem, ale okazało się, że posiada ona bliźniaka:
- Ten filtr, którego brakuje, drogi jest?
Tu już nie chciałem przekroczyć granicy mądrowania się i dostosowałem poziom odpowiedzi do szanownej klientki:
- Nie mam bladego pojęcia.

Skąd wiem, że to blondi? Towar odebrał jej mąż - mój znajomy z pracy.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (36)
zarchiwizowany

#65271

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Urban legend z zaprzyjaźnionej firmy, która od wielu lat wysyła pracowników w delegacje do Niemiec.

1. Pan Zenon 10 km przed celem podróży zabił jelonka samochodem. Dojechał lekko spóźniony trochę pokiereszowanym samochodem. Niemcy pytają o przyczynę kraksy.
- Noszsz wyskoczył mi pod maskę ten, tego…
Tu pan Zenon zapomniał niemieckie słówko na określenie jelenia. Przy próbie gorączkowych skojarzeń przypomniał sobie, że na etykiecie jednego z popularnych niemieckich alkoholi znajduje się dostojny wizerunek tego zwierza. Uradowany natychmiast rozpowszechnił tą wiadomość.
- Wyskoczył mi przed samochód Jägermeister!!
Wszyscy wokół spojrzeli na niego z większym zainteresowaniem.
- I co dalej?
- No i zabiłem go na miejscu.
Tu gospodarze zrobili wielkie oczy.
- Jak to - zabiłem? I co dalej? Pewnie Polizei przyjechało.
Pan Zenon na pełnym luziku:
- A po co tam zaraz Polizei? Patrzę - auto na chodzie to skopałem go do rowu i oto jestem!
W tym momencie Niemcy już mieli problem z przełknięciem śliny i zaczęli rozglądać się za ochroniarzem. Na szczęście pana Zenona jeden z bardziej dociekliwych gospodarzy za pomocą kilku dodatkowych pytań wyjaśnił sytuację przed wezwaniem Polizei.

(niem. Jägermeister = myśliwy)


2. Pan Godfryd był znany z ciętych ripost na pograniczu chamstwa, a czasem nawet z przekroczeniem tej bariery. Zdarzyło się, że w drodze na megaważne spotkanie trafił dzika. Wezwał policję, zgodnie z procedurami spisali protokoły i w związku z tym dojechał mocno spóźniony. Zanim zdążył się usprawiedliwić jeden z Niemców zaczął go opierniczać. Były tam słowa o braku odpowiedzialności, zmarnowanym jego megacennym czasie i mocno niepochlebna opinia o przywarach naszego narodu. Pan Godfryd czekał spokojnie na swoją kolej wypowiedzi, ale po ostatnim słowie interlokutora szlag go trafił. Z przymróżonymi oczami, przez zaciśnięte zęby wycedził:
- Ty gościu sobie uważaj, bo ja już dzisiaj jedną niemiecka świnię zabiłem.
W sali zapadła cisza.

3. Pan Szymon był kierownikiem montażu pewnego urządzenia w niemieckiej fabryce. Przy odbiorach uczestniczyły osoby biorące udział w ustaleniach i trzymające pieczę nad poprawnym wykonaniem - czyli grupa ludzi, którzy już się znali. Podczas gdy pan Szymon tłumaczył ostatnie szczegóły dołączył do nich wolnym krokiem zupełnie nowy uczestnik w garniturze. Po chwili pretensjonalnie rozpoczął wytykanie dziwnych szczegółów: a to nie tak, a tamto nie tu, a owamto to w ogóle do bani. Pan Szymon spojrzał na niego jak na pętaka i rzekł:
- Bardzo przepraszam ale: ja z panem nic nie ustalałem, pan się nie przedstawił, ja pana nie znam. Do widzenia panu.
Gościu "łyknął śliwkę", zawinął na pięcie i zniknął.
Gospodarze z przerażeniem w oczach uświadomili pana Szymona, że właśnie pogonił prezesa ich fabryki.
Dalsza część odbiorów przebiegła pozytywnie i bez zakłóceń.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (133)
zarchiwizowany

#65261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czas i miejsce: szkoła średnia.
Jak to w wielu takich przybytkach bywa podpalaliśmy papierosy na przerwach po różnych kątach i skrytkach. Żadne z tych miejsc nie było w pełni bezpieczne od nalotów co bardziej gorliwych nauczycieli. Zapewne byliśmy już n-tym pokoleniem "odkrywającym" wciąż na nowo zaciszne ostoje. Jeden z bardziej oblatanych kolegów (Sekwens) wszedł w konszachty z woźnym i korzystał z jego składziku na narzędzia oraz z kotłowni. Po dłuższym czasie nawet się zaprzyjaźnili i przeszli na "ty".
Akcja właściwa.
Cała klasa na lekcji z nauczycielem starej daty panem Owocem, który bardzo pielęgnował wszelkie zasady savoir-vivre. W pewnej chwili spostrzegł przez okno przechodzącego w pobliżu woźnego i zwrócił się do Sekwensa:
- Robercik otwórz okno i poproś pana Parula żeby przyszedł do mnie na chwilę.
Sekwens w mgnieniu oka spełnił jego życzenie i wydarł się na całe gardło:
- Jaaasiu!! Wbijaj tu! Arbuz Cię woła!

Pan Owoc oniemiał. Nas rozłożyło.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (510)
zarchiwizowany

#65095

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kerownik w wojsku c.d.

Mój dowódca kompanii kapitan Mintaj wstąpił w związek małżeński. Po ochłonięciu z fali niekończących się poprawin czyli gdzieś po tygodniu zawezwał mnie i trzech kolegów do siebie. Na zimno i bez poufałości zakomunikował nam, że planuje przeprowadzkę i chciałby nas oddelegować na sobotnie popołudnie jako grupę operacyjno-transportową. Oczywiście możemy odmówić jeśli mamy inne plany (sic!), ale nie polecał tego rozwiązania. Mając w perspektywie choć namiastkę wolności na kilka godzin zachowując kamienne twarze zgodziliśmy się wszyscy.

W przepiękną majową sobotę po służbie kapitan poprowadził swoją brygadę na z góry upatrzone pozycje. Z naszego punktu widzenia wyglądało to obiecująco. Przeprowadzka miała nastąpić z parterowego mieszkania kapitana do sąsiedniego bloku również na parter. Pobraliśmy zestaw meblowy na pierwszy kurs i w drogę. W docelowym lokum powitała nas przesympatyczna pani kapitanowa. Po ustawieniu mebli zgodnie z jej dyspozycją zawołała nas do kuchni.
- Chłopcy zapraszam na drobny poczęstunek.
Na stole stoi odpowiednio schłodzona wódka weselna, cztery kieliszki i zakąska. Grzechem byłoby odmówić tak miłemu zaproszeniu. Wychyliliśmy kolejkę nie otarłszy ust. Po spełnieniu żołnierskiego obowiązku szykujemy się do wyjścia, ale w drzwiach zatrzymuje nas pani kapitanowa i dyskretnym szeptem instruuje:
- Ale ani słowa mojemu mężowi żebyście nie mieli kłopotów. A ja zaraz jeszcze jakieś kanapeczki przygotuję.

Noo szykuje się miłe popołudnie. Chwacko zmierzamy po załadunek po drodze zagadując z uśmiechem do grupki dziewczyn w kwiecistych spódniczkach. Na rubieży wyjściowej kapitan przyzywa nas ruchem ręki do pokoju. Na parapecie stoi jakoś dziwnie znajomy zestaw weselny w postaci wódki i kieliszków.
- Panowie, żebyście nie mówili, że u Mintaja o suchym pysku pracowaliście. Proszę – po jednym i w drogę. Tylko uważajcie na moją żonę bo to straszny wróg alkoholu!

Nam już się michy cieszą. Nie dość, że wolność, robota lekka to jeszcze napić się można legalnie. Żyć nie umierać! Idziemy do kapitanowej i już mamy wypracowaną marszrutę: ustawienie mebli, kolejeczka, kanapeczka i spacer powrotny. U Mintaja na odwrót: kolejeczka, zapojka, mebelek. Po drodze w każdą stronę kilka słów przekomarzanek z roześmianymi już dziewczynami.

Tak po czwartym czy piątym kursie czujemy, że tempo nas może przerosnąć. Ale co robić? Odmówić? Dyshonor i żal.
Wpadliśmy na pomysł, że przy każdej kolejce jeden zagada gospodarza/gospodynię, a reszta wlewa wódkę do opróżnionej już wcześniej butelki i chowa gdzieś w pobliżu. W ten sposób powinien być wilk syty i owca cała. Nasz szatański plan został wprowadzony w życie i całkiem zgrabnie funkcjonował. Tym sposobem „wychlaliśmy” w sumie 6 półlitrówek w 4 godziny. Mintaj był podbudowany naszą doskonałą kondycją, a kapitanowa zachwycona, że pozbyła się nadmiarowej weselnej i przedmiot pokusy zniknie z oczu jej małżonka.

Pod wieczór przeprowadzka została zakończona. Kapitanowa z wdzięcznością wręczyła nam na odchodne wałówkę na kolację. Mintaj podziękował męskim ręki uściskiem i kazał wracać grzecznie do koszar uprzedzając, że jutro od rana ma służbę. Odebraliśmy to jako sugestię – najpóźniej jutro rano widzę was w koszarach! Żal było nie skorzystać z takiej okazji. Zapoznane w międzyczasie dziewczyny chętnie skorzystały z naszego zaproszenia na ognisko.

Co to była za noc! Mhmmm… Ognisko nad jeziorem, towarzystwo doborowe, zaopatrzenie bez zarzutu - zabawa na całego do białego rana!

Nad ranem któryś z przytomniejszych towarzyszy melanżu skierował stado nietomnych baranków w kierunku koszar bram. Młodziak na biurze przepustek zabarykadował się i postanowił nie wpuszczać takiej bandy do jednostki. Cóż było robić? Bramę górą sforsowalim… Może w stylu dalekim od komandosa-desantowca, ale z efektem dla nas zadowalającym.
Opowiadali nam później koledzy, że Mintaj obserwował nasz „blitzkrieg” z okna oficera dyżurnego. Uśmiechnął się tylko pod wąsem i sprawiał wrażenie, że tak miało być.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (227)
zarchiwizowany

#64817

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Świeżutka historia z wczorajszego wieczora pod krew w żyłach mrożącym tytułem: „Zasadzki mojej Lubej”.

Na wstępie zarys sytuacyjny. Mieszkamy sobie z dzieciskami w domku zaopatrzonym w parter, półpiętro z pokojem, piętro i poddasze. Na poddaszu jest nasza małżeńska sypialnia wyposażona m.in. w łoże małżeńskie (Luba po lewej a ja po prawej), telewizor i komputer.

Późnym wieczorem leżymy sobie z córką na kocyku na łożu (ja po swojej stronie) oglądając TV. Wraca moja Luba z pracy strasznie zmęczona. Mówi, że chętnie by się położyła, więc ustępuję jej miejsca. Kładzie się szczęśliwa cała i jeszcze chwali, że tak fajnie nagrzałem jej miejscówkę. Czego się nie robi dla zmęczonej małżowinki?
Posiedziałem sobie obok przy komputerze z godzinę aż zaczęła mnie morzyć miła senność. Podnoszę wzrok – córki nie ma, Luba śpi na moim miejscu a TV gra trochę za głośno. Szukam pilota na szafkach. Nie ma. Schodzę na dół do córki zapytać. - „Zostawiłam mamie”.
Wdrapuję się z powrotem do sypialni powolutku, żeby nie zgubić tej miłej senności, która mi się kołacze tuż, tuż za przymkniętymi powiekami. Marzę wręcz o przyłożeniu głowy do poduszki 5 sekund po wyłączeniu telewizora.
- Gdzie może być pilot jeśli Luba go oglądała i zasnęła?
Odpowiedź znam już od kilku lat. To miejsce jest stałe i niezmienne jak wzorzec metra w Sèvres: pod Lubą! Podnoszę kocyk, lekko przechylam jej ciało i jest! TV wyłączone. Czego się nie zrobi dla zmęczonego kochania? Idę spać! Szykuję się do zaśnięcia na jej miejscu, moja komórka z budzikiem na szafce obok.

Ostatni promyk świadomości zapalił mi czerwoną lampkę w pamięci: ona jutro powinna wstać pół godziny przede mną do pracy! Muszę położyć jej komórkę z budzikiem pod ręką. Rozglądam się tam gdzie już szukałem pilota. Nie ma. Schodzę piętro niżej zajrzeć do torebki. A tam są: klucze od domu, portfel, zestaw kremów na każdą porę roku i warunki atmosferyczne (14 szt), chusteczki, spinki do włosów, bilety do kina z grudnia, okulary słoneczne, pilniczek do paznokci, notatnik, scyzoryk, wiertarka… wróć! Wiertarki nie było, ale kluczy też.
Schodzę na parter – pewnie telefon znajdę w kieszeni płaszczyka. Nie ma. W szufladzie z kluczami. Nie ma.
Jedyne wyjście – zadzwonię do niej ze swojej komórki, która jest w sypialni. Wspinam się po schodach z powrotem na poddasze. Powolutku, żeby nie zgubić snu. Nie dam sobie podnieść ciśnienia. Nie ma takiej opcji. Czego to ja nie zrobię dla Lubej?
Dzwonię i zbliżam się do schodów spodziewając się sygnału z dolnych pięter. Jest dzwonek! Z tego piętra. Spod kocyka. Luba się ocknęła. Wyjęła telefon z kieszeni bluzy i widząc mnie skasowała odbiór. Mamy jej komórkę! Teraz pewnie odłoży ją obok siebie na szafkę i słodko wróci do sennych czeluści. Podążam do wyłącznika światła. Jestem na ostatnich oparach, senność kroczy tuż za mną. Siedzi mi na karku!
Zanim zgasiłem światło kąt mego oka zarejestrował ruch jakowyś w łożu mym. Hmmm… Kochanie me zmęczone śmiertelnie w ostatnim przebłysku świadomości postanowiło przekręcić się na swą stronę łoża.
Przyznaję – drgnęła mi powieka wtedy, ale powiedziałem sobie: „zrobisz to bez nerwów najmniejszych dla swego kochania jedynego, a sen cię otuli jedną chwilkę później”.
Wróciłem do jej strony łoża, przeniosłem komórkę na swoją stronę, wróciłem do włącznika, zgasiłem światło i już jak zombi zmierzam do łóżka czując niemal poduszkę przy twarzy.
Aaaaaaa!!!!!
Wiecie do czego służy mały palec u nogi? Do odnajdywania mebli w ciemnym pokoju. A jak znaleźć obcas kapci małżowinki po ciemku? Nie ma na to nic lepszego niż bose śródstopie!
Jak to bolało! Jasssny gwint! Rzuciłem tymi kapciami na oślep byle dalej od siebie.
Ale nieee! Kerownik, nie pozwól sobie na utratę spokoju, podniesienie ciśnienia i co za tym idzie utratę snu. Zmęłłem w ustach po cichutku okropnie brzydkie przekleństwo i powtórzyłem mantrę: „czego to ja nie zrobię dla mojego kochania?”.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (162)
zarchiwizowany

#64158

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Początek lat 90-tych, firma zatrudniająca ok. 300 osób i my: dział Utrzymania Ruchu (DUR) 4 osoby.
W środku upalnego lata dostaliśmy zlecenie od Derektora:
- Usunąć wszystkie stalowe rury obecnej instalacji c.o. w zakładzie. Firma zewnętrzna położy później nowe. Czas operacyjny: 5 dni.

Robota nie była lekka. Większość rur na wysokości 3,5-4m pod sufitem, więc drabiny i rusztowania były w ciągłym ruchu. Z narzędzi pełen zakres: młoty udarowe i zwykłe, szlifierki i palniki. Temperatura pod sufitem 35-40 st.C. Hałas, kurz, gruz - wszędzie. Przed zakończeniem każdej dniówki pełny porządeczek po sobie. Rury wynosiliśmy na środek placu manewrowego na kupkę. Zebrało się tego z 1,5 tony.

W czwartek na fajrant mieliśmy robotę skończoną z wizją luźniejszego piątku. Akurat :-(. W trakcie porannej kawy przyczłapał Kerownik każąc na polecenie Derektora koniecznie dziś opróżnić plac z rur! Metoda - dowolna, ale ma być pusto.
My- załamani! Wykończeni po naprawdę zaangażowanej robocie, a na dworze szykuje się "lampa" ze 35 st.C bez wiatru. Umarł w butach...

Dopijamy powoli kawę i szukamy sposobu "jak by tu się nie narobić, a wykonać ?".
I wtedy odwiedził nas mooocno nielubiany kolega z innego działu, nazwijmy go Ocipek (nazwisko zmienione, choć wydźwięk podobny). Zrobienie kawału Ocipkowi, lub wciśnięcie mu blagi (którą biegusiem powtarzał jako notoryczny plotkarz) uchodziło w firmie dla każdego za punkt honoru ;-).
Ocipek wchodzi, my milkniemy i w pełnej kontemplacji godnej buddyjskiego mnicha sączymy ostatnie krople kawy.
- Cześć chłopaki! (z pełnym entuzjazmem)
- No cze... (megaleniwie)
- A tam na placu widziałem takie rurki są. A co z nimi będziecie robili?
- A co? (megaleniwie j.w.)
- A bo ja bym trochę potrzebował na działkę.
- Trochę - to ile? (j.w.)
- No połowę z tego.
- Nie da rady!
- Ale co wy, chłopaki, koledze nie pomożecie?
Tu gramy pauzą. Kawy już nie ma nikt, ale kubki krążą leniwie stół-usta-stół. Megaleniwie !!
- No dobra. Ale: bierzesz WSZYSTKIE, a najpierw stawiasz litr wódki.
- No co wy, koledzy?
- Nie? To nie.
- Dobra, dobra. Biorę.

Tymże to sposobem:
- odpoczęliśmy przy zimnej wódeczce obserwując przez okno zapierniczającego Ocipka w samo południe
- dostaliśmy ustną pochwałę Derektora za "good job"
- zyskaliśmy szacun załogi za najlepszy wkręt małego skurczybyka


P.S. Derektor i Kerownik to celowa pisownia, która wynika skądinąd. Niektórzy wiedzą, innym wyjaśnię wkrótce.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (435)
zarchiwizowany

#63824

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przez kilka lat pracowałem w niedużej firmie na hali produkcyjnej. Było nas kilkunastu chłopa, ekipa znająca się na wylot i skora do sprawienia psoty w każdej chwili dla uciechu gawiedzi. Dobry humor dopisywał nam przez większość dnia.

Pewnego dnia po zakończeniu zmiany udaliśmy się do szatni. Część się myła przy umywalkach, potrzebujący korzystali z natrysków (2 kabiny obok siebie naprzeciw rzędu umywalek). Pod jeden natrysk udał się wybitnie szczupły kolega Zdzichu posiadający banalne przezwisko "Chudy". Po chwili ponad kotarą pojawiły się przewieszone czarne bokserki jego. Drugą kabinę objął we władanie zaawansowany objętościowo kolega Czechu - ksywa "Gruby".
Myjąc się przy umywalce zauważyłem w lustrze płachtę drugich czarnych bokserek zawisających na kotarze kabiny Grubego. Okazało się, że nie tylko ja uśmiechnąłem się pod nosem. Kolega Andrzej po zakończeniu swych ablucji wracając do szatni niespodziewanie przystanął przy kabinach, ujął obie pary bokserek w dłonie i płynnym ruchem krzyżując ręce zamienił garderobę kolegów miejscami!
My - przy umywalkach - już się krztusimy :-) Będzie jazda!

Ubierając się bez pośpiechu w szatni czekamy na naszych kapielowiczów. Nikt nie chce przegapić spodziewanych atrakcji.

Po chwili spod prysznica dobiega donośny okrzyk Zdzicha :
- Uuuuuuuuurwaaaał!!!
- Co się stało Zdzichu?
- Guma mi pękła!!!
My leżymy i kwiczymy.

Zdzich wchodzi do szatni trzymając w jednej garści zagarnięte chyba ze 2/3 bokserek, reszta opina jego chude biodra z całkiem jeszcze dużą swobodą.
Poleciały mi pierwsze łzy ze śmiechu, wielu omal nie wpadło do swych szafek ubraniowych.

Zdzichu przyjął cios pękniętej gumy po męsku na klatę i usiłuje się ubrać. Nie miał za bardzo pomysłu jak założyć spodnie na stojąco nie puszczając nadmiaru bokserek, które zsunęłyby się zapewne jak peleryna.
Wielu z nas było wówczas w sytuacji zagrożenia życia z powodu braku możliwości nabrania oddechu!

Taką sytuację zastał Gruby wchodząc do szatni. Sądząc po jego minie - nic nadzwyczajnego się u niego nie wydarzyło. Kamienna twarz. A dalej...
Jego kibić okrywały trzeszczące w szwach, czarne bokserki! Z przodu każdy szczególik anatomii był widoczny niczym wyrzeźbiony w czarnym marmurze, dupcia opięta do granic możliwości, jędrna jak dwa arbuzy obok siebie.
W szatni zagościł armageddon, ludzie padali ze śmiechu na ziemię:-).

Kończąc opis psikusa dodam jeszcze, że Chudy chciał odebrać Grubemu bokserki, ale ten nie przyjmował do wiadomości możliwości zamiany.

Na drugi dzień Andrzej odebrał od wszystkich z Grubym włącznie serdeczne gratulacje za kawał roku, a Chudy odgrażał się, że on się jeszcze zemści okrutnie...

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (753)
zarchiwizowany

#62992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój piekielny Derektor.
Budujemy piece do obróbki termicznej metali. Obudowa stalowa, w środku wymurówka ( twardości suporeksa ) lub płyty izolacyjne ( twardości płyty gipsowej ). Żelazna zasada od Derektora : nikt nigdy nie włazi do pieca na płytę podłogową choćby nie wiem co !!
1. Piec zbudowany w 95%, druga zmiana ma osadzić wyposażenie wewnętrzne i będzie gotów do wysyłki. Przychodzę rano do pracy i od razu strzał od Mojego Derektora : " brygada uszkodziła wymurówkę. Znajdź winnego i surowo ukaraj !". Idę. Patrzę : wykruszona jedna cegiełka, wielkość dwa paznokcie kciuka. Na kolana nie rzuca, ale uszczerbek jest. Wymienić się nie da, zamaskować również. Musi tak iść do klienta. Robię rozpoznanie - brygada musiała wyjąć wyposażenie po jego zamontowaniu w celu dopieszczenia i ponownego montażu. Zdarzenie uzasadnione, ale przy tej dodatkowej operacji powstał uszczerbek. Relacjonuje to Najwyższemu Derektorowi usprawiedliwiając działania. Jego decyzja - ukarać brygadzistę odebraniem 1-miesięcznej premii. Bez dyskusji !!

2. Miesiąc póżniej : kolejne piece na tym samym etapie - prawie gotowe do wysyłki. Wchodzę rano na halę sprawdzić działania drugiej zmiany - a tam w jednym piecu połamana cała płyta podłogowa. Nauczony doświadczeniem robię rozpoznanie przed obchodem Derektora. Nikt nic takiego nie zrobił i nic nie widział, ale...
Portier gasząc światła po drugiej zmianie widział Derektora wychodzącego z feralnego pieca !

OK. Ja też jestem piekielny ;-).

Szykuję raport ze zdarzenia i idę prosto do Najwyższego zameldować ( w duchu się śmieję, ale na zewnątrz śmiertelna powaga ) : " Panie Derektorze wykryłem poważne zniszczenie gotowego produktu przed dzisiejszą wysyłką w postaci połamanej podłogi. Mam zamiar wykryć sprawcę i baaardzo surowo ukarać skoro przykład sprzed miesiąca nie podziałał ! Proszę o przygotowanie wymierzenia maksymalnej kary przewidzianej w kodeksie pracy !".
Odpowiedź : " Daj spokój kerownik, to ja wszedłem, żeby sprawdzić wykończenie wnętrza. Zamaskujcie to jakoś i wysyłaj".
Można ?

P.S. Zamaskować się nie da, wymiana kosztowna. Piec poszedł jak stał na odpowiedzialność Najwyższego.

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (315)

1