Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lisica81

Zamieszcza historie od: 14 kwietnia 2011 - 5:11
Ostatnio: 21 lutego 2024 - 19:00
O sobie:

gdzies pomiedzy WRO a YYC

  • Historii na głównej: 7 z 25
  • Punktów za historie: 3200
  • Komentarzy: 82
  • Punktów za komentarze: 404
 
zarchiwizowany

#54924

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moze malo piekielne, ale daje mi do myslenia, jak bardzo ludzie nie interesuja sie swoja praca.

Przez dluzszy czas bylam chora, wrocilam do rodzicow, by jakos bezstresowo dojsc do siebie. Mama zaoferowala sie, ze jesli cos bym chciala, to pojdzie do miasta i mi kupi. Chcialam / ksiazke.
Zachcialo mi sie "Czekajac na Godota" Becketta. Pomyslalam, ze klasyk i w malutkiej ksiegarni nie powinno byc problemu z ksiazka, ktora swojego czasu (nie wiem, czy nadal) byla lektura szkolna.

Mama wrocila, ksiazka S. Beckett... thriller, kryminal, czy inne cudo... "Zapisane w kosciach". Nie do konca to chcialam, jak to sie stalo?

Ksiazke i autora zapisalam mamie na kartce, zeby nie przekrecila, pomylila. Mlodziutka dziewczyna w ksiegarni nie miala pojecia, kto to ten Beckett ani Godot. Ale po wpisaniu do komputera wyskoczyl inny tytul tego samego autora przeciez (tak tlumaczyla mojej mamie). Niewazne ze Samuel i Simon to rozne imiona...

Ignorancja, niewiedza? Sama nie wiem, ale jesli spedza sie cale dnie wsrod ksiazek, to naprawde nie mozna sie choc troche zainteresowac tematem?

A ostatnio tak mi sie to przypomnialo, na fali ksiazki niejakiego pana Jaroslawa K. (podobno powinien byl dodac na okladce, ze nie prezes) :P

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (125)

#53755

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cudanapatyku swoją historią z egzaminów http://piekielni.pl/53747 przypomniał mi mój pierwszy egzamin na studiach.

Pierwszy semestr, pierwsza sesja i pierwszy egzamin. Zestresowana, nauczyłam się, poszłam z koleżankami i napisałam. Wyszłam nawet zadowolona. Odpowiedzi sprawdzone i może nie jakaś rewelacja, ale na każde pytanie odpowiedziałam.

Egzamin rano, wyniki po południo (trochę zastanawiało mnie, jak to będzie sprawdzone - egzamin kilka pytań opisowych, żaden test, który by się szybko z szablonem sprawdzało, do tego ok. 120 prac). Wierzyłam jednak w uczciwość i rzetelność "profesora" (nie pamiętam, jaki ten człowiek miał tytuł).

Onieśmielona i ciągle jeszcze wystrojona, jak na pierwszy poważny egzamin przystało, idę po wyniki.

Zapukałam, otwieram drzwi i wchodzę. Na dzień dobry zostałam zmierzona od góry do dołu. "Profesor" zapytał, z której grupy jestem i zanim zdążyłam wymówić numer grupy usłyszałam, że nie zdałam... dopiero potem miałam możliwość dopowiedzenia mojego nazwiska - prowadzący nie miał możliwości znać naszych nazwisk.

Kiedy poprosiłam o swoją pracę, żeby zobaczyć, co było nie tak i chciałam dowiedzieć się, ile punktów uzyskałam (totalnie wtopiłam, czy może było na temat, ale troszkę zabrakło), usłyszałam, że nie ma teraz czasu szukać mojej pracy, poza tym skoro nie zdałam, to nie zdałam. Oddał indeks z dwóją i kazał wyjść.

Po fakcie dowiedziałam się, że nie można wypunktować odpowiedzi od myślników - trzeba pisać pełnymi zdaniami (nawet jeśli bzdury) - podobno facet zwraca uwagę na układ tekstu na stronie, a nie na treść.

Poza tym, po wyniki poszłam z za małym dekoltem... i trzeba było do dekoltu odpowiednią spódnicę mieć, a nie spodnie...

Wiedza to potęgi klucz, ale czasem wytrych i tak potrzebny. Na poprawce napisałam raczej bzdury, pytania nie podeszły mi zupełnie. Ale to co wiedziałam, napisałam pełnymi zdaniami, żeby ładnie na kartce wyglądało. Mimo, że odpowiedziałam nie na temat - zdałam.

na takiej jednej uczelni...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (550)
zarchiwizowany

#53649

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wykanczanie mieszkania c.d.

Tym razem plytki do lazienki - moze malo piekielne, ale naprawde nic nie mozna normalnie kupic?
W internecie wybrane wszystko. Objechalam chyba wszystkie sklepy w miescie, coby to cudo przeze mnie wybrane zobaczyc na zywo - wybranego koloru nigdzie nie ma.

Tlumaczenie w sklepach - producent daje na wystawe to, co on chce. Sklepy nie maja nic do gadania. Hm, moze i faktycznie. Skontaktowalam sie z rodzicami, bo strasznie chcieli pomoc - okazalo sie, ze u nich w miescie o dziwo byly "moje" plytki. Obejrzeli, pochwalili wybor, mowia, ze bardzo ladne.

Poprosilam, zeby zamowili, tym bardziej, ze mnie w kraju nie ma. Dostawa za tydzien. Po wczesniejszych perypetiach z zakupami mieszkaniowymi, pomyslalam, ze a moze sie uda chociaz z plytkami tak od razu. Po tygodniu tata jedzie odebrac plytki - oczywiscie zamowionego towaru brak.

Tlumaczenie - bo producent wycofal wzor z produkcji, bedzie zmienial dekor na plytkach i moga byc, ale dopiero w listopadzie...

Tja... moze listopad, a moze styczen? Poza tym, mam czekac na zmieniony wzor, ktory nawet nie wiem, jak bedzie wygladal? Moze wpadna na pomysl nadrukowania jakichs kroliczkow?

Pani ze sklepu, chce sprawic dobre wrazenie - chyba obdzwonila wszystkie sklepy danej sieci, bo skontaktowala sie z nami mowiac, ze udalo jej sie znalezc na sklepach te plytki i beda za tydzien do odebrania...

To sie okaze... mam nadzieje, ze nie jakies resztki, ktorych zabraknie 2 sztuki... Nie mam ochoty uslyszec, ze "za wanna nie bedzie przciez widac". Na wszelki wypadek rozgladam sie za wersja alternatywna.

Z coraz wieksza rezerwa i obojetnoscia podchodze do kolejnych zakupow.

zakupy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (24)
zarchiwizowany

#53418

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
I jeszcze jedna piekielnosc... kredyt w banku. Ze wzgledu na prace, moj pobyt w domu jest zazwyczaj mocno ograniczony czasowo (czesto wyjezdzam na dluzej). Wiec staram sie organizowac wszystko wtedy, kiedy jestem na miejscu.

Wniosek rozpatrzony - bank z otwartymi ramionami przyjmie mnie do grona swoich klientow i bedzie ze mnie chetnie regularnie zdzieral raty kredytu hipotecznego.

Ale... tysiac roznych warunkow musze spelnic, zeby tego zaszczytu dostapic. I rozumiem jak najbardziej, ze bank sprawdzal mnie na tysiac sposobow, probuje zwiazac ze soba roznymi produktami. Ostatecznie wszystko gra, ale brak papierka od dewelopera.

Papierek sie wystawi, co za problem. Ano, problem, bo to nie taki zwykly papier, trzeba wniosek do urzedu zglosic i czekac (deweloper nie potrzebowal wczesniej tego dokumentu, iwec tez sie o niego nie staral). Urzad ma 14dni na wydanie papieru. Po 14dniach - no tak, 14 dni, ale jeszcze nie ma. Bedzie za trzy dni...

Ok, papier bedzie, to do banku i podpisac umowe - nie da sie, bo papier trzeba wyslac do centrali i centrala przygotuje umowe. Hm, no to sie faksem wysle, oni umowe i gotowe. Nie mozna, centrala musi miec dokument fizycznie - trzeba wyslac kurierem. A jak dostana, to przygotowanie umowy potrwa ok 2dni.

Dlaczego tyle czasu? Bo jest kolejka do przygotowania umow - wg kolejnosci zgloszen. Hm, czy kazda umowa jest indywidualnie pisana przez pracownika/analityka? No nie. Czy prawnik musi przygotowac indywidualnie wzor? Nie, maja standardowa umowe, do ktorej dodaje sie zalacznik z indywidualnymi warunkami ustalonymi z klientem (pol strony A4).

No to jak dla mnie pass... najwyrazniej maja wolnodrukujacy sprzet.

Bylam chyba mocno upierdliwa, bo jest, udalo sie - analityk zaakceptowal skan papieru pod warunkiem, ze oryginal zostanie dostarczony jak najszybciej.
Jest dobrze. Nie do konca, nie mozna wyplacic kredytu dopoki nie dostarczy sie pdbitego wniosku z sadu... no tak, ale upaly byly, to trzeba miec szczescie by trafic w godziny urzedowania...

Szczerze? moze jakies przekroczenie predkosci po drodze do sadu, bieg przez skos ulicy na czerwonym, ale zdazylam. W ostatniej chwili przed wyjazdem zdazylam tez wrocic do banku i z wywalonym jezykiem, sapiac dostarczylam ostatni papier.

Tak to sie wlasnie sprawia, zeby czlowiek cieszyl sie jak glupi, ze sie udalo... zalozyc sobie petle na szyje na kolejne 30 lat ;P

banki...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (161)
zarchiwizowany

#53417

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno sie nie logowalam, wiec dodam jeszcze jedna historyjke - urzadznie mieszkania. Malowanie scian, lazienka, itp.

Przydalaby sie podloga w pokojach... Posiedzialam przy kompie, poczytalam, naogladalam sie, wady, zalety, panel, deska, parkiet... z daleka juz odroznialam gatunki drewna. Wybrane. Tylko tak przez internet to moze byc roznie - cena okazyjna, jedna deska bedzie ladna, a reszta z sekami, sina albo cos. Pojechalam do sklepu, myslalam, ze kontakt z drugim czlowiekiem to jakos tak bardziej po ludzku sie kupi, mniej problemow...

W sklepie milo, sympatycznie. Pan usmiechniety mowi, ze taka ilosc to musza jeszcze z innego sklepu sprowadzic, bo na miejscu nie maja az tyle. Ale wszystko bedzie niedlugo i transport przy takim zamowieniu bedzie gratis (bo niedaleko, bo duze zamowienie, bo kwota, blablabla...) Jak dla mnie ok. Zamowione w sobote. Transport umowiony na poniedzialek za tydzien (8dni). Lepiej byc nie moze - ja mam wolne, chlopak wzial wolne. Godzina niewazna, mamy czas w poniedzialek.

Poniedzialek rano dzwonie, bo moze lepiej dzien zaplanuje, jak bede znac godzine dostawy. Pani przez telefon mowi, ze kierowca bedzie o 12tej, zaladuja i o 13tej powinien by u mnie. Krotko i rzeczowo, to lubie. 2h pozniej dostaje telefon - bo podklad pod deski nie dojechal jeszcze i transport troche sie obsunie, bedzie po 14tej. Hm, nie szkodzi i tak jestem na miejscu.

Po 14tej dzwonie ja, moze dowiem sie o dokladna godzine dostawy - odpowiedz zbila mnie z tropu "zamowienie? ale jaki transport? ze na dzisiaj? Przeciez Pani zamowienie w ogole nie jest na dzisiaj wpisane"

Yyyy... to o czym ja rozmawialam od rana? Troche to nie fair, najblizszy termin dostawy to sroda... no dobrze, ktos troche nawalil, trudno. Zdarza sie. Ale jesli sroda, to wszyscy w pracy. Prosze w takim razie transport w godzinach popoludniowych, ok 16tej. Pani troche kreci nosem, ale mowi, ze ok, wpisuje 16 do systemu, sroda.

W srode paskudny dzien, tysiac rzeczy do pozalatwiania, o 13tej telefon - dzwoni kierowca, ze bedzie u mnie za 20min. Zonk... ale jak to tak, przeciez bylo umawiane na 16ta? On nic nie wie, ma wpisane 13-15ta. Troche zla, bo nie mam jak sie sklonowac. Rozlaczylam sie mowiac, ze nie da rady. Okazalo sie jednak, ze moge zorganizowac zastepstwo i ktos moglby odebrac te deski. Szybki telefon z powrotem do kierowcy - jego odpowiedz - "ale ja juz rozladowalem i wyjezdzam z Bielan".

Taki kierowca to skarb - normalnie superman, 10min wczesniej byl jeszcze na miescie rozwozac zamowienia. W 10min dojechal na obrzeza Wroclawia, rozladowal moje zamowienie i zdazyl juz stamtad wyjechac... Po telefonie do sklepu okazalo sie, ze kierowca nie moze wrocic i odebrac moje zamowienie, bo przekroczylby czas pracy (bylo po 13tej). Na moje pytanie, czy kierowca jest na pol etatu, czy jak, uslyszalam tylko, ze kierowca sobie zaczal dzisiaj wczesniej i skonczyl wczesniej. No tak, bo kierowca sobie jezdzi, jak mu pasuje. Przeciez godziny dostawy to tylko taka fanaberia klienta... klient powinien wziac urlop i czekac od rana...

Zamowienie ostatecznie dotarlo do mnie w piatek, po 15tej... pomoc do wniesienia udalo mi sie zorganizowac dopiero przed 17ta... do tego czasu ze zlosci wnioslam 3 paczki cholernych desek sama na 2 pietro (lekkie nie byly :()

Po co ustalanie dnia dostawy, godziny - jesli i tak maja klienta gdzies? Gdyby poinformowali o czymkolwiek, to rozumiem, ale najzwyklej w swiecie olali.
A moze to ja jestem upierdliwym klientem?

deski na Bielanach Wroclawskich

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (267)
zarchiwizowany

#53416

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak jakos wyszlo, ze kupilam mieszkanie. Samo kupno nadaje sie na oddzielna historie, zbyt dluga by przytoczyc. Ale kupione to trzeba urzadzic.

Sklepy nie takie jak za komuny, towaru do wyboru do koloru... mogloby sie wydawac. Szukalam wanny, upatrzonego modelu w sklepach w miescie nie znalazlam, ale co za problem, przez internet bedzie przeciez na pewno taniej.

Wanna znaleziona, sklep wybrany, siedziba na miejscu we Wroclawiu, super. Wybieram odbior osobisty. Czas dostawy 3-10 dni. Zalezalo mi na czasie, bo wyjezdzalam w delegacje. 3 dni wydalo mi sie podejrzanie malo, ale 10 jest dla mnie jeszcze ok. Zamowienie zrobione, platnosc tylko przelewem.

Cos mi zaswitalo... a jesli jednak nie zdaza? Szybko za telefon, mowie panu numer zamowienia, jaka wanna, ze na stronie taki a taki czas realizacji. Odpowiedz?
"Prosze sie nie martwic, wanny sa dostepne praktycznie od razu. Mamy na magazynie, na pewno bedzie przed uplywem 10 dni. Ale zamowienie bedzie realizowane dopiero, kiedy cala kwota bedzie zaksiegowana na naszym koncie".

Super, pomyslalam naiwna. Loguje sie do banku - wybrac przelew w 15min, czy w 1h na koncie odbiorcy? wybralam ten w godzine. Klik, Klik, zalatwione, teraz tylko czekac na maila, ze moge podjechac po wanne.

Po 10min dostaje mail - niestety tego typu nie mamy na stanie, czas realizacji 14dni... zerkam w kalendarz... troche srednio, bo 14dni wypada weekend a w niedziele wyjade... ale gdyby tak na styk, to jeszcze dam rade. Szybko odpisuje, ze jak 14 to jeszce ok, czy moga to potwierdzic? Kolejny mail od sympatycznej pani - "Przykro mi, ale 14 dni to czas orientacyjny. Nie mozemy w zaden sposob zagwarantowac tego terminu".

Aha... reszte tygodnia (zamawialam w poniedzialek) spedzilam na pisaniu maili, ze chce z powrotem moje pieniadze... Tyle dobrego ze odzyskalam, co moje (stracona oplata za przelew). Nie potrafie zrozumiec, dlaczego oklamuje sie klienta. Czy tak ciezko napisac - czas realizacji xx dni??? Po co to mamienie, ze towar od reki, 3 dni, itp.

Czy to moze ja sie nie znam? I tak wygladaja zakupy w XXI wieku?

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (190)
zarchiwizowany

#39733

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zastanawiam sie, czy jestem nadwrazliwa, czy moze cos w tym jest.

Wielu sasiadow z bloku woli parkowac jak najblizej wejscia do klatki - na chodniku, ulicy, srodku ronda (zeby miejsce sie nie marnowalo). Dzieki temu na sporym parkingu za blokiem zawsze znajdzie sie wolne miejsce.
Zaraz przy parkingu jest nieduzy plac zabaw. Fajnie, budujac osiedle pomysleli o dzieciach.

Dzieci (4-7 lat) zdecydowanie wola bawic sie na parkingu. Tak fajnie sie przeciez gania miedzy samochodami z plastikowaymi pistoletami. Bolesne upadki na beton prawie sie nie zdarzaja - zawsze zdazy sie zlapac klamki czy lusterka. Ostatecznie mozna sie podeprzec pistoletem o maske samochodu. Grunt, ze zeby cale. Dzisiaj zauwazylam jaka fajna zabawa bylo wyciaganie uszczelki przy oknie samochodowym (samochod byl nie najnowszy, wiec moze poszlo im latwiej) - normalnie zajecie na cale 10min dzieciaki mialy...
W pilke tez gra sie lepiej na parkingu - wiecej miejsca, a nawet kiedy miejsca nie ma za duzo, to pilka nie ucieka za daleko, co najwyzej poobija wiecej samochodow po drodze (niedawno przekonalam sie, ze szesciolatek potrafi juz porzadnie kopnac pilke).

Co na to pilnujacy dzieci dorosli? Nic. Zachowuja sie jakby ich tam wcale nie bylo. Burkna czasem na dziecko jesli wbiega/wjezdza rowerkiem pod nadjezdzajacy samochod ktoregos z mieszkancow, ktorzy chcieliby tylko zaparkowac.

Dzieci musza sie przeciez gdzies bawic. Tylko dlaczego 5m od miejsca do tego przeznaczonego...

bloki

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (197)
zarchiwizowany

#33816

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Aeri (http://piekielni.pl/33801) przypomniala mi, jak pomagalam szukac pokoju we Wroclawiu kolezance. Ja dostalam na swojej uczelni akademik, wiec mialam pelen luz. Ona troche mniej szczescia, ale szukanie mieszkania to tez czas na poznawanie miasta.

Mieszkania i pokoje rozne, standard wszelaki. Jeden pokoj zapamietam chyba na zawsze. Pierwsze poszukiwania, wiec bylysmy optymistkami.

1) Wchodzimy na klatke, ciemno potwornie. Ale w korytarzu sie nie mieszka, trzeba tylko przejsc.
2) Mieszkanie - zagracone co do centymetra, ale jesli wlasciciel pozwoli na drobne porzadki, byloby ok.
3) Pokoj - rzekomo dwuosobowy, tylko powtornie ciasny, jesli naprawde mialyby przebywac tam dwie osoby.
4) Lazienka - jest, oczywiscie, trzeba wyjsc na klatke i pojsc na polpietro. Stara kamienica, ok, tak bywa.
5) Na koniec, tajemnicze drzwi w pokoiku... Zaciekawione, moze jakas garderoba, miejsce na wszelkie manatki, pytamy, co sie za tymi drzwiami kryje.

- A tam? tam to pan mieszka. Taki starszy pan. On nie bedzie przeszkadzal.

Yyyy... za wiele z siebie nie wydusilysmy, dawno temu to bylo, swieze studentki bylysmy. Grzecznie podziekowalysmy i ucieklysmy. Drzwi w pokoju do wynajecia, byly jedynym dojsciem do klitki tajemniczego ′pana′.

kamienice wroclawskie

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (117)
zarchiwizowany

#30298

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak mi sie jeszcze przypomnialo, wspominajac kupno samochodu. Zanim zaczelam ogladac konkretne ogloszenia, naczytalam sie sporo o samochodach, zeby lepiej wiedziec, na co zwracac uwage, co bedzie mi bardziej potrzebne i o co dopytywac sprzedajacego. Do tego rozne raporty o samochodach uzywanych. Nawet przebrnelam przez wszelkiego rodzaju konsultacje z rodzina i znajomymi. Ot, zeby miec wlasne zdanie.

Ostatecznie ja kupowalam samochod - powinien byc na ′chodzie′, ja bede nim jezdzic i jakby nie patrzec, zaplace tylko i wylacznie ze swoich oszczednosci. Nie widzialam potrzeby angazowania w to wszystko znajomych czy rodziny.

Znalazlam ogloszenie - samochodzik calkiem nowy, niedaleko mnie, wiec telefon, krotka wymiana informacji i bylam umowiona na drugi dzien na obejrzenie tego cudu techniki. Sprzedajacy [S] sprawial wrazenie calkiem sympatycznego.

Na drugi dzien, hop w samochod, jade ogladac. Trafilam bez problemu, zadzwonilam. Wyszedl sympatyczny pan ok 45 lat. Wyszedl przed dom, przywital sie i rozglada sie, jakby czegos szukal dookola mnie.

[J] Dzien dobry, przyjechalam obejrzec samochod.
[S] Dzien dobry, tak, tak, juz pokazuje - dalej rozglada sie za czyms, zerka w strone, gdzie zaparkowalam.
[J] Czy czeka pan na kogos jeszcze?
[S] Nie, nie. A pani tak sama?
[J] yyy... ale o co chodzi? (wszelkie mysli w tym momencie mialam, ale mozna je zasadniczo podsumowac wtf???)
[S] no tak, bez zadnego mezczyzny samochod ogladac? Nawet nie bedzie sie jak targowac, z kim porozmawiac...

Wyjasnilam panu, ze to ja kupuje samochod, dla siebie i sama wiem w miare dobrze, czego szukam. Pan troche przepraszal, ale czul sie chyba zawiedziony, ze baba sama przyjechala ogladac jego samochod...

Panowie, nie wierzcie w stereotypy. Kobieta tez moze znac sie na samochodach i wiedziec, czego chce (i nie mowie tu tylko o kolorze lakieru) ;)))

niedaleko domu

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (167)
zarchiwizowany

#30296

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia unitral (http://piekielni.pl/30272) przypomniala mi moja sprzed kilku miesiecy :)

Plany wakacyjne jakies porobilam i okazalo sie, ze stare autko mogloby tym planom nie podolac. Dlugo ogladalam rozne ogloszenia, ale roilo sie od "igielek, nowek", ktore na zdjeciach zdecydowanie wygladaly na powypadkowe, a przy dluzszych poszukiwaniach moglam podziwiac zdjecia z zagranicznych portali, gdzie auto bylo skasowane... Uznalam, ze lepiej kupie w salonie, troche drozej, ale bede miec pewnosc czym jezdze i jakas gwarancja bedzie.

Salon VW we Wroclawiu na Pieknej (nie polecam). Podjechalam po pracy, ale kiedy nie jestem na wyjezdzie u klienta, to zazwyczaj jeansy, bawelniana bluzeczka, jakies buty byle wygodne, wiec zaden obcas, na makijaz rano tez jakos czasu nie bylo. Weszlam, porozgladalam sie i zaczynam sie zastanawiac, czy ktos tam pracuje...
Jedna para jest obslugiwana - konsultant ′skacze′ wokol potencjalnych klientow. Reszta obslugi wpatruje sie przy biurkach w papiery lub podziwia sciany. Nikt nie chce do mnie podejsc.

W koncu zwracam sie do konsultanta [K] z prosba, czy moglby odpowiedziec na kilka moich pytan. Z laska udziela mi zezwolenia:
[J] czy jest mozliwosc konfiguracji samochodu z wyprzedazy poprzedniego rocznika?
[K] nie.
[J] (hm, oczekiwalam moze jakiejs propozycji w zamian, troche wyjasnienia, no ale moze za duzo chce) A czy panstwa salon bierze udzial w programie VW Select? (sprzedaz kilkuletnich uzywanych samochodow)
[K] nie zajmujemy sie tym. Zaden salon we Wroclawiu sie tym nie zajmuje.

Krotko, zwiezle i na temat, prawda? Niestety, opis nie oddaje tonu glosu, ktory jednoznacznie dal mi do zrozumienia, zebym opuscila salon, bo to nie miejsce dla takich jak ja.

Z ciekawosci zajrzalam tez do innego salonu - wytlumaczono mi, co i jak. Udzielono wszelkich informacji. Jakos niesmak pozostal i zdecydowalam sie na inna marke, gdzie w salonie potrafili zajac sie klientem. Milo wyjasnili wszystkie watpliwosci, odpowiedzieli na pytania (a bylo ich sporo, bo sie przygotowalam z teorii :P), przedstawili bardzo dobra oferte posprzedazowa (gwaracja/serwis). Po skonfigurowaniu autka i zamowieniu wystarczylo troche poczekac i wyjechalam nowymi czterema kolkami. Kosztowalo mnie to niemalo, ale najwyrazniej to, ile jestesmy w stanie wydac na samochod, pracownicy niektorych salonow moga okreslic na podstawie ubioru, juz przy przekroczeniu przez nas drzwi wejsciowych. Jesli chcecie kupic samochod w niektorych salonach, pamietajcie, zeby dobrze sie ubrac :/

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (125)