Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lisica81

Zamieszcza historie od: 14 kwietnia 2011 - 5:11
Ostatnio: 21 lutego 2024 - 19:00
O sobie:

gdzies pomiedzy WRO a YYC

  • Historii na głównej: 7 z 25
  • Punktów za historie: 3200
  • Komentarzy: 82
  • Punktów za komentarze: 404
 

#90493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia historia o zawrotach głowy przypomniała mi moją.
Jakoś w styczniu miałam zawroty głowy, po przebudzeniu, zanim jeszcze wstałam z łóżka. Chwilę potem skakał puls i zawroty takie, że musiałam usiąść na podłodze, bo bałam się że z krzesła spadnę.
Lekarz, zlecił podstawowe badania - wszystko ok.
Laryngolog zbadał - on nic nie widzi, wszystko ok.
Neurolog - niby zbadał/pomacał - na bank migrena, brać tabletki przeciwbólowe, tutaj recepta.
A co z zawrotami głowy? Tu nic nie poradzimy, tak to jest. Przeciwbólowe brać.
Przeciwbólowe na receptę ni chuchu nie pomagają. Wróciłam do swoich, sprawdzonych, bez recepty. Poczytałam, że może brak magnezu, no to we własnym zakresie zakupiłam i biorę.
Na kontroli mówię co i jak, że przepisane tabletki zero efektu, ale od dwóch tygodni biorę magnez i czuję się lepiej.

Reakcja neurologa - magnez, ooo... Dobry pomysł, to faktycznie też pomaga. Muszę zapamiętać, żeby pacjentom częściej proponować suplementacje magnezem przy bólach głowy i zawrotach.

No tak. To ja dziękuję za pomoc, pójdę się leczyć dalej sama :( i pomyślę co jeszcze mogłoby mi pomóc, może jeszcze wymyślę, które badania powinnam zrobić i w jakim kierunku szukać. Tylko czy potrzebuję do tego lekarza?
Zmienić niestety nie mogę, nigdzie nie chcą przyjmować nowych pacjentów.

Nie tylko w PL

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (88)

#87077

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia historia Cranberry, przypomniała mi moją ostatnią przeprowadzkę.

Wszystko zaplanowane, mi został tylko miesiąc do porodu, więc brzuch nie ułatwia pakowania kartonów. Niby wszystko już gotowe, zaraz dostaniemy klucze, ale będzie super, bo jeszcze właściciel obiecał parkiety odnowić. Nawet ma fachowca już. Rewelacja.

Przyjeżdżamy na miejsce, klucz, jak umówione z fachowcem, wrzucony do skrzynki na listy, czyli wszystko gotowe.

Wchodzimy do mieszkania i hmm... Na gotowe nie wygląda. Wszędzie wióry, kurz i parkiet taki jakiś suchy, jak drewno przetarte grubym papierem ściernym. Zdecydowanie nie skończone. Od razu telefony, o co chodzi, kiedy będzie dokończone. Właściciel nic nie wie, dostał rachunek, czyli wszystko gra (wyprowadził się na drugi koniec kraju i uwierzył fachowcowi na słowo).

My obstajemy przy swoim, że podłoga nie zrobiona, drewno świeże i wszystko będzie chłonąć, bo niczym nie zabezpieczone. Dostaliśmy numer do "fachowca" (F)
F: panie wszystko zrobione jak było ustalone. Parkiet odnowiony, zabezpieczony jak trzeba. Wszystko sprzątnięte jak należy.

Chyba jednak nie... Trochę go przycisnęliśmy, postraszyliśmy sądami, obciążeniem dodatkowymi kosztami i co tam jeszcze do głowy przyszło. Ostatecznie przyznał się, że nie starczyło mu oleju na parkiet, a po takie trochę, to nie opłacało się do sklepu jechać i w ogóle czasu szkoda.

Piekielne było to, że właściciel wziął tego nieszczęsnego fachowca z miasta odległego o 200 km, a sam też się przeprowadził na drugi koniec kraju. Ostatni tekst fachury - znajdźcie sobie kogoś kto dokończy, bo mi się na to trochę nie opłaca przyjeżdżać.

I tak zostaliśmy na kilka dni przed przywiezieniem mebli z niedokończoną podłogą. Przeprowadzka miała prawie miesiąc poślizgu, bo znalezienie kogoś to oddzielna historia.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (120)

#83250

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wymyśliłam sobie przeprowadzkę.
Nowe miasto, nowy kraj - mieszkanie po wielu trudach znalezione i trzeba urządzić.
Żadna filozofia, siadam przed komputerem, oglądam, co potrzeba i zamawiam.

Meble wybrane, trzeba tylko transport zamówić - dostawa między 13 a 16. 60 min przed dostanę informacje, że jadą. Super!
W mieszkaniu miałam kilka innych rzeczy do zrobienia, więc wyjątkowo byłam tam cały dzień.

Telefon - "bo my już jedziemy i będziemy u Pani za 5 min"... Aha, no to dobrze, że na tyłku grzecznie siedziałam i z domu nie wychodziłam.

Sytuacja 2. Dzwoni pani, bo zgłaszany był problem z termą w mieszkaniu i instalator przyjdzie sprawdzić. Proponowany termin - środa po godz. 13-tej.
[ja] - Niestety nie będzie mnie w domu, czy mógłby być piątek po 13-tej?
[pani przez telefon] - Tak, nie ma najmniejszego problemu, w takim razie w piątek po 13-tej zgłosi się pracownik i naprawi, co trzeba.
Jak dla mnie super, bo w tym czasie mam inne rzeczy omówione i akurat będę w mieszkaniu (na razie urządzam, nie mieszkam tam). A do południa ogarnę inne sprawy.

Piątek, godzina ósma rano, telefon: "Dzień dobry, ja w sprawie termy. Już jadę i będę najpóźniej za 30 min".
Lekka konsternacja z mojej strony "ale ja się umawiałam na popołudnie, po 13-tej?"
- Niemożliwe, bo my nie podajemy godzin, a ja pracuję teraz i zaraz u pani będę.

Próbowałam jeszcze dyskutować, ale ostatecznie wybiegłam prawie w pidżamie, w samochód i sprintem do mieszkania. Udało się zdążyć.
Potem pan instalator trochę się wygadał, że miał mieć faktycznie popołudniową zmianę, ale że wypadł mu dentysta, to robi dzisiaj od rana...
Aha :)

Czyli fajnie, że można wybrać "okienko" dostawy/wizyty, a tak profilaktycznie dobrze czatować w domu całymi dniami, bo nigdy nic nie wiadomo.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (144)

#81252

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje, Twoje, Nasze, Wspólne… No właśnie, wspólne, czyli niczyje?

Mieszkam w budynku wielorodzinnym - mieszkania własnościowe i wspólna klatka schodowa. Wszyscy zabiegani, mało czasu, więc sprzątanie klatki w tygodniu ogarnia firma sprzątająca. W weekend potrafi być tak nasyfione, że można się do podłogi przykleić albo potknąć o naniesione zeschnięte błoto.

Okres poświąteczny, jak co roku wynoszę choinkę - igieł nasypało się sporo. Naśmieciłam, to miotła w łapkę i lecę (mieszkam na samej górze, więc cała klatka zamieciona). Na parterze komuś stłukł się jakiś alkohol, podłoga klei się i potwornie śmierdzi, mi zbiera się na wymioty. Poszłam do mieszkania - wiadro, mop, gorąca woda, płyn do podłóg i umyłam. Nie skarżę się, nie chwalę. Po prostu moje mieszkanie, to i klatka schodowa - wspólna, po części przecież moja.

Piekielność ludzka... Mijający sąsiedzi...

"Oooj, to i w soboty każą wam pracować?" - kiedy nie wszyscy sąsiedzi jeszcze się znali.
"Ooo, sąsiadka drugi etat w weekend ma?”.
"A dlaczego ta pani myje podłogę?" - dziecko pytające opiekunów, najwyraźniej zdziwione całkowicie faktem mycia podłogi.

Tak trudno dbać o wspólne części? Przeciekający worek na śmieci, potłuczone szkło, pies, który wniósł chyba tyle błota, ile sam waży. To naprawdę chwila sprzątnąć po sobie. Ale, jak widać, wspólne = niczyje.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (133)

#79734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia noddam (#79733) przypomina mi własną sytuację. Dla mnie podejście dużej części społeczeństwa do tych, którym się 'udało' jest mocno piekielne.

Uczyłam się, poszłam na studia i potem do pracy. Zwyczajnie, no to już niekoniecznie, bo pracę znalazłam dobrą. Poza rodzicami w zasadzie nikt nie wie, ile zarabiam. Pracę znalazłam sama, bez 'znajomości'. Nie chciałam być nikomu jakoś specjalnie wdzięczna, winna przysługę czy cokolwiek w tym stylu.

Wśród rodziny i znajomych często słyszę, że tym bogatym, to trzeba zabrać, że na pewno nakradli, że to nie może być uczciwie zarobione, itd. Że wyższe podatki dla najlepiej zarabiających to super rozwiązanie i w ogóle nie ma tu minusów (bo wtedy będzie na służbę zdrowia, na szkoły, na emerytury, cały socjal, itd.)

W takich sytuacjach trudno mi przekonywać, że to nie zawsze są 'złodzieje', którzy tyle zarabiają. I tylko po cichu zastanawiam się, który kraj wybrać w razie jeszcze lepszych pomysłów rządu. Tak, jak napisał noddam - takie osoby sobie poradzą i podziękują krajowi i rodakom... z daleka.
Polityka polityką, ale zaczyna się od naszego podejścia do innych. Dlaczego nie słyszę, że ktoś chciałby mieć lepiej - pracować tak, jak ten z końca ulicy, co jeździ super samochodem? Za to często słyszę odwrotnie - żeby mu było gorzej, a niechby zobaczył, jak to jest wyżyć za xxx złotych.

Taka typowa 'modlitwa Polaka'...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (208)

#61084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skoro tyle o telefonach...
Z reguły "obce" telefony mnie nie nękają, ale i mi się trafiło - szkoła językowa. Skąd mieli mój numer? Nie mam pojęcia, bo nigdy nie miałam z nimi nic wspólnego.

Pan wyklepał na szybko regułkę i zachwala, jaka wspaniała szkoła, jakie to rewelacyjne kursy mają i w ogóle, że są najlepsi. Moja odpowiedź trochę zbiła pana z tropu, ale nie na tyle, by dał spokój:
(ja) tak, rozumiem, że szkoła językowa, nauka, mhm. A dzwoni pan z propozycją pracy? Ja mam uczyć państwa, czy to mnie chcielibyście uczyć?

Po chwili pan niezrażony moją odpowiedzią:
(pan) To nie tak, my pani oferujemy możliwość nauki, najlepsze techniki... itp., itd. Symulacja pobytu za granicą... To tego bon na wysoką kwotę do wykorzystania...
(ja) Dziękuje, nie skorzystam.
(pan) Ale dlaczego, przecież to taka rewelacyjna propozycja.
(ja) Dziękuję, ale nie. Za granicą spędziłam ostatnie 10 lat, więc scenka językowa, która taki pobyt symuluje zupełnie mnie nie interesuje, a edukację językową na kursach skończyłam około 15 lat temu.

Pan najwyraźniej uznał, ze nie nadam się na ich klientkę, bo połączenie zostało zerwane zanim skończyłam mówić. Ani me, ani be, ani pocałuj mnie w d... Ale najwyraźniej nie rokowałam dobrze, więc szkoda czasu, jak można by już łapać kolejnych potencjalnych klientów. Od tej pory cisza.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (341)

#53755

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cudanapatyku swoją historią z egzaminów http://piekielni.pl/53747 przypomniał mi mój pierwszy egzamin na studiach.

Pierwszy semestr, pierwsza sesja i pierwszy egzamin. Zestresowana, nauczyłam się, poszłam z koleżankami i napisałam. Wyszłam nawet zadowolona. Odpowiedzi sprawdzone i może nie jakaś rewelacja, ale na każde pytanie odpowiedziałam.

Egzamin rano, wyniki po południo (trochę zastanawiało mnie, jak to będzie sprawdzone - egzamin kilka pytań opisowych, żaden test, który by się szybko z szablonem sprawdzało, do tego ok. 120 prac). Wierzyłam jednak w uczciwość i rzetelność "profesora" (nie pamiętam, jaki ten człowiek miał tytuł).

Onieśmielona i ciągle jeszcze wystrojona, jak na pierwszy poważny egzamin przystało, idę po wyniki.

Zapukałam, otwieram drzwi i wchodzę. Na dzień dobry zostałam zmierzona od góry do dołu. "Profesor" zapytał, z której grupy jestem i zanim zdążyłam wymówić numer grupy usłyszałam, że nie zdałam... dopiero potem miałam możliwość dopowiedzenia mojego nazwiska - prowadzący nie miał możliwości znać naszych nazwisk.

Kiedy poprosiłam o swoją pracę, żeby zobaczyć, co było nie tak i chciałam dowiedzieć się, ile punktów uzyskałam (totalnie wtopiłam, czy może było na temat, ale troszkę zabrakło), usłyszałam, że nie ma teraz czasu szukać mojej pracy, poza tym skoro nie zdałam, to nie zdałam. Oddał indeks z dwóją i kazał wyjść.

Po fakcie dowiedziałam się, że nie można wypunktować odpowiedzi od myślników - trzeba pisać pełnymi zdaniami (nawet jeśli bzdury) - podobno facet zwraca uwagę na układ tekstu na stronie, a nie na treść.

Poza tym, po wyniki poszłam z za małym dekoltem... i trzeba było do dekoltu odpowiednią spódnicę mieć, a nie spodnie...

Wiedza to potęgi klucz, ale czasem wytrych i tak potrzebny. Na poprawce napisałam raczej bzdury, pytania nie podeszły mi zupełnie. Ale to co wiedziałam, napisałam pełnymi zdaniami, żeby ładnie na kartce wyglądało. Mimo, że odpowiedziałam nie na temat - zdałam.

na takiej jednej uczelni...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (550)

1