Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mala_ruda_wredna

Zamieszcza historie od: 11 lutego 2012 - 22:38
Ostatnio: 18 stycznia 2017 - 22:10
  • Historii na głównej: 8 z 15
  • Punktów za historie: 4311
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 357
 

#70918

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dopadła mnie trzydniówka. Peszek. Do pracy nie dam rady pójść, trzeba się wybrać do lekarza po L4.

W mojej przychodni jest tak, że każdego dnia do kilku internistów są wizyty na zapisy (z tygodniowym wyprzedzeniem, numerków do końca tygodnia już brak), a co najmniej do jednego nie ma zapisów, tylko zajmuje się kolejkę i czeka. Jest to po to, aby dostać się do lekarza np. gorączką, w nagłym przypadku, gdy brak numerków. Dotarłam do przychodni o 14:00. Pani doktor przyjmuje od 13:30 do 18:30, ale ostatni pacjent wchodzi najpóźniej o 18:10. Ludzi multum, ale siedzę i czekam. Kolejka posuwa się wolno (pacjent "ja tylko po receptę" siedzi 30 minut).

Kilka osób w międzyczasie zrezygnowało. Jednak twardo czekam. 18:20, do pani doktor zostałam tylko ja i jeszcze jeden pacjent (ten akurat też nie z nagłą chorobą, tylko po skierowanie). Pani doktor [D] wychodzi i mówi:

[D]: Już nikogo nie przyjmę dzisiaj.
[J]a: Pani doktor, ja tu czekam z grypą żołądkową od 14.
[D]: To może pani przyjść jutro albo jechać na nocną pomoc na ul. G.
[J]: To daleko, nie ma mnie kto zawieźć, a w tym stanie sama nie wsiądę do auta.
[D]: To ostatecznie...

Pani doktor (wyraźnie niezadowolona, już w gabinecie): To może jeszcze zwolnienie muszę pani wypisać?


Noż kurde, w pracy będę obejmować porcelanę i zasłużę tym samym na odznakę "pracownika miesiąca".

słuzba_zdrowia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (253)
zarchiwizowany

#68724

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem i ja byłam piekielna. Celem zakupu balsamu/kremu/czegokolwiek na pękające naczynka na nogach poszłam do sklepu Ziaji. Oglądam, buszu. Nie znalazłam odpowiedniego mazidła na ogólnodostępnych półkach. Moja rozmowa z ekspedientką:
[J]a:Czy są może kremy na pękające naczynka?
[E]kspedietka: Tak, mamy tutaj taki.
Podała mi krem do twarzy. Spoko, taki też może być. Czytam skład i takie tam.
[E]:To bardzo dobry krem, redukuje naczynka, nie powoduje wyprysków...
[J]:Ale ja i tak będę nim smarować nogi.
[E] z oburzeniem: Ale to krem do twarzy!
[J]:To znaczy, że nóg nim nie wolno smarować?! (Szczerze, to wypaliłam bez zastanowienia)
[E]:Tu mamy krem do nóg.- i mi podaje inną tubkę. Dobra, czytam skład.
[J]:Ależ proszę Pani, on ma składniki rozgrzewające, tego nie powinno się stosować na popękane naczynka. Proszę ten do twarzy.
Ostatecznie wyszłam z tym do twarzy, jakoś nogi mi nie odpadły od niego ;).
Śmieszne jest to, że ta marka kreuje się na taką paraapteczną, a ich pracownica sprzedałaby mi coś co mogłoby mi zaszkodzić. A ja się nauczyłam, żeby w takich sytuacjach trzymać język za zębami i nie szokować swoimi pomysłami.

sklepy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (32)

#66982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko, a propos kampanii Fundacji Mamy i Taty "Nie odkładaj macierzyństwa na potem".

Zadzwoniłam dziś zapisać się do ginekologa (do tego, którego chodzę regularnie na NFZ) celem przeglądu ogólnego.

Termin: 29.10.2015.

Gdybym chciała się starać o dziecko, to najpierw skonsultowałabym się z lekarzem, zrobiła ewentualne badania, etc. Warto wspomnieć, że ginekolog jest dla kobiety lekarzem podstawowej opieki zdrowotnej.

P.S. Problem jest oczywiście złożony, ograniczony dostęp do opieki medycznej to tylko jeden z aspektów dlaczego dzieci rodzi się później lub wcale. Ale to przez wycieczki do Tokio, karierę i wygodnictwo, kobiety odkładają macierzyństwo.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (401)
zarchiwizowany

#66981

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Naprawdę muszę mieć takie problemy z dostawcami internetu? Za jakie grzechy?!

Słowem wyjaśnienia, firma z którą mam podpisaną umowę:
1. Call center ma w mieście X;
2. Biuro obsługujące mój rejon w mieście Y, przy ul. Z (brak podanego numeru telefonu bezpośrednio do biura);
3. Adres do korespondencji (dla wszystkich) - miasto Y, ul. A.

Ad rem. W związku z tym, że od pół roku co miesiąc nie mam przez przynajmniej jeden dzień internetu, postanowiłam zakończyć współpracę z obecnym dostawcą. Sprawa o tyle prosta, że umowa na czas nieokreślony. Wystarczy, że wyślę rezygnację i jednocześnie reklamację na przerwy w dostawie (można tylko listownie) i z końcem następnego miesiąca się żegnamy). Rezygnację wysłałam poleconym z potwierdzeniem nadania 18.05., wg trackingu dostarczono 20.05.

W poniedziałek 08.06 dzwonię do miasta X, bo nie mam żadnej informacji. Oni nie widzą w systemie mojej rezygnacji/reklamacji. Ja wkurzona, bo od lipca nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, poza tym przydałoby się podpisać umowę z innym dostawcą. Sprawdzą w biurze w Y czy dostali, oddzwonią jutro. Nie oddzwonili.
W środę dzwonię ja. Czemu nie oddzwaniają i co z moją rezygnacją. Oni nie wiedzą, nie mogą znaleźć.

Wysyłam potwierdzenie nadania i link do trackingu z Poczty Polskiej. Dzwonię w poniedziałek. Mail dostali. I co dalej? Ktoś się ze mną skontaktuje (kiedy nie wiadomo, odpowiedzialnej osoby nie ma, nie wiadomo kiedy będzie, z kierownikiem nie ma możliwości kontaktu). Po moich naciskach i mailu uznają rezygnację (chociaż mogłam im i pustą kartkę wysłać, ale skoro robię im piekło na ziemi to proponują takie rozwiązanie). Proszę o potwierdzenie przyjęcia rezygnacji mailem.

Popołudniu telefon, pani z biura w Y. Ja ucieszona, bo w końcu moje prośby o kontakt zostały wysłuchane. Mówi mi, że ma moją rezygnację i reklamację, że mam z tytułu awarii zapłacić tyle a tyle mniej. Proszę (zgodnie z ustaleniami z infolinią) o potwierdzenie na maila. I tu kulminacja: ona nic nie wie, z miasta X się z nią nie kontaktowali, nie ma żadnej informacji o tym, że mam dostać potwierdzenie na maila, że od tygodnia mojej rezygnacji szukają (a na infolinii jakie zapewnienia, że się kontaktowali z biurem w Y, że nie ma, że ło matko bosko). Pani dziś wróciła z urlopu i załatwia sprawy po kolei, w tym moją rezygnację.
Z fochem potwierdzenie na maila dostałam.

Tak się zastanawiam, czy przypadkiem przez tydzień nie molestowałam konsultantów z nie tej firmy co trzeba... albo gdzie dzwonili konsultanci z call center w poszukiwaniu mojego pisma...

Pointa: dziś znów przerwa w dostępie do netu (na szczęście krótka).

call_center

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (92)

#66456

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja i mama tak samo się nazywamy, co skutkuje tym, że konsultanci nie wiedzą z kim rozmawiają, a my przecież nie kłamiemy ;). Często to ułatwia wiele spraw.
Od kilku lat mam podpisaną umowę z Netią na Internet w domu moich rodziców. Ja się kilka lat temu wyprowadziłam, ale umowa na mnie pozostała. Rodzinka korzysta z usługi, płaci rachunki, ja jestem tylko figurantem ;)

Miesiąc temu dostałam maila z propozycją przedłużenia umowy, ze względu na to, że nie wiem czy rodzinka nadal chce korzystać z usług Netii, dałam znać mamie co i jak. Miała się zastanowić, a na razie umowa przeszła na czas nieokreślony (na tych samych warunkach). O innych usługach nie było mowy.

Wczoraj dostałam 2 maile z Netii, gdzie radośnie informują mnie, że telefonicznie:
a/ przedłużyłam umowę
b/ wzięłam abonament na telefon.

Pomyślałam, że mama zdecydowała się na to i tylko mnie jeszcze nie poinformowała. Telefon w łapkę i dzwonię do mamy. Co się okazało:
a/ mama nic nie zamawiała, nie przedłużała umowy.
b/ dwa tygodnie wcześniej mama zgłaszała awarię, a przy okazji konsultantka próbowała ją namówić na przedłużenie umowy i hiper-super abonament telefoniczny. Mama stanowczo odmówiła (ma korzystny abonament w innej sieci, a o internecie nie chciała jeszcze decydować).

Pani konsultantka chyba się "pomyliła" i myślała, że się nie wyda.
Oczywiście wszystko odwołałam, ciekawa jestem czy to taka powszechna praktyka na nabijanie sobie sprzedaży usług.

call_center Netia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (372)

#66192

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obecnie pracuję w dużym szpitalu, jest też kilka oddziałów dziennych i poradni specjalistycznych. Dlatego ruch na terenie szpitala i wokół niego jest spory.
Szpital leży przy jednopasmowej ulicy, jednak przed bramą szpitala są wydzielone pasy do skrętu do szpitalnej bramy. Skrzyżowanie jest z sygnalizacją świetlną, która sprawnie się zmienia (nie trzeba wieków czekać na zielone). Przystanek autobusowy dla jadących z centrum miasta jest za przejściem dla pieszych.

Po tym przydługim wprowadzeniu wyobraźcie sobie: godziny porannego szczytu, podjeżdża autobus, a z niego wysypuje się stadko staruszków/staruszek o kulach, pogarbionych, nie w pełni sprawnych. Szkoda się cofać te dziesięć metrów do przejścia dla pieszych? Przecież można na przełaj, między jadącymi samochodami, karetkami, autobusem do poboru krwi. Nawet barierki przy chodniku nie są w stanie ich powstrzymać.

I tak co kilka minut, gdy podjeżdża kolejny autobus.

ulica

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (425)
zarchiwizowany

#62324

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zachciało mi się luksusu w postaci ekspresu do kawy. Ekspres już mam, ale zanim się jego dorobiłam to była niemała przeprawa.

Historia rozpoczyna się od pragnienia pysznej kawy z ekspresu. Przewertowałam strony, poradniki – mam, ten będę kupować! W połowie lipca zamówienie w internetowym sklepie EURO, który ma też sieć placówek w całej Polsce. Cudeńko stanęło na moim kuchennym blacie, sobotni poranek, będę robić KAWĘ! Najpierw ekspres trzeba „przeczyścić” przelewając czystą wodę. Instrukcja w dłoń i jazda! No i zonk, przy próbie przekręcenia gałki okazuje się, że gałka się obraca, ale niczym to nie skutkuje. To jeszcze raz, gałką można kręcić i nie ma żadnego oporu, w końcu zsunęła się z bolca. No to sprzęt w karton i do reklamacji. W sklepie sprzedawca popatrzył, popróbował, efekt ten sam.
Ekspres do serwisu (tu był mój błąd, bo powinnam oddać jako towar niezgodny z umową, ale nie wypiłam w końcu kawy i się ciężko myślało;)). Po kilkunastu dniach wrócił. Z adnotacją „usterki nie stwierdzono” i porysowaną tacką, do tego brudny. No ja piórkuję! Sprzedawca proponuje spróbować uruchomić ekspres, proszę bardzo. Wynik: usterka jest jak opisywałam. Sprzedawca proponuje raz jeszcze wysłać do serwisu. Ok, przy okazji żądam wymiany tacki i wpisania w zgłoszenie reklamacyjne, że ekspres jest nieporysowany, stan bdb itd.

Tak na marginesie wtrącę, że w tym sklepie mają śmieszny sposób odpowiadania na reklamacje. Najpierw dostałam SMS, że mogę odebrać sprzęt (bez szczegółów dot. uznania reklamacji, naprawy, etc.). Dopiero później dostałam oficjalne stanowisko z centrali pocztą (a ekspres już był drugi raz w serwisie).

Połowa sierpnia i znów SMS – mogę przyjechać po sprzęt. I teraz zagadka, gdzie mam odebrać? Logicznym mi się wydawało, że w miejscu, gdzie składałam reklamację. Otóż nie! Sklep zamknięty, remont! O motyla noga, nie mogli mnie poinformować SMS-em? Dzwonię na infolinię, awantura na 14 fajerek. Pani cały czas twierdziła, że nie jej wina i nawet w imieniu firmy nie przeprosiła za sytuację, i że w ogóle skąd mogą wiedzieć, że sklep zamknięty, gdzie jest mój sprzęt i kiedy mogę go odebrać. Wydusiłam info (po 20 minutach czekania, aż pani sprawdzi), że sprzęt do odbioru w sklepie kilka ulic dalej, ale od jutra. No tak, bo ja mam czas jeździć codziennie. A naprawiony? Nie wiadomo.
Następnego dnia, jadę do tego drugiego sklepu. Ekspres jest z nową tacką, notką „usterki nie stwierdzono” i piękną rysą na obudowie. Na zgłoszeniu reklamacyjnym adnotacja zrobiona w serwisie, że ekspres przyjechał do nich porysowany. Poprosiłam o podłączenie ekspresu i sprawdzenie czy działa czy nie. Działał (ki diabeł?), ale gałka była dziwnie zamocowana. Nie chciałam już tego problematycznego egzemplarza, tylko nowy (w między czasie pisałam w tej sprawie do centrali).
Kierowniczka sklepu [KS]: Widzi pani działa. Może go pani zabrać.
Ja [MRW]: Widzę, ale to tak nie powinno chodzić, poza tym jest tu rysa.
[KS]: W serwisie napisali, że tak było.
[MRW]: A wasz pracownik przyjmując reklamację stwierdził, ze rys nie ma.
[KS]: Ma pani zdjęcia przed wysłaniem tego ekspresu?
[MRW]: Nie, podpis waszego pracownika i pieczątka nie wystarczą?!Sugeruje pani, że ten pracownik poświadczył nieprawdę? Poza tym ja nie wiem co się działo z ekspresem od momentu zostawienia go w sklepie do teraz. Ja oddałam ekspres bez rys i nie wezmę odpowiedzialności za to co się stało w sklepie, serwisie lub podczas transportu.
[KS]: To ja napiszę maila do centrali i będę do pani dzwonić.

KS zadzwoniła po kilku dniach, że będzie wymiana, żebym przyjechała. Na miejscu okazało się, że nie ma takiego ekspresu jak mój, że mogę czekać (nie wiadomo kiedy przyjdą) lub wybrać coś z aktualnej oferty. Rozejrzałam się, ekspresy o podobnych parametrach były jakieś 40% droższe.
[MRW]: Proszę pani czy ja bym miała dopłacić różnicę w cenie? (wiem, naiwnie).
[KS]: Tak, oczywiście.
[MRW]: Ale to przekracza mój budżet na ekspres. Nie mogę się na cos takiego zgodzić, jeszcze niewielką kwotę byłabym skłonna dopłacić, ale nie prawie drugie tyle!
[KS]: Ale ja sprawdzałam i nie mamy takiego ekspresu ani tu, ani w żadnym innym sklepie ani w magazynie.
W międzyczasie sprawdziłam ofertę tej firmy na stronie internetowej. Ekspres jest, ale czekać trzeba DO 30 dni roboczych.
[MRW]: A jakbym zamówiła ze strony internetowej taki ekspres z odbiorem w tym sklepie to mogłaby mi go pani wymienić?
[KS]: Wtedy tak.
[MRW]: To tak zrobię, do widzenia.
Szkoda, że ja musiałam na to wpaść. KS była spokojna, ale nie szukała rozwiązania problemu. W domu zamówiłam ekspres. Po dłuższym czasie dostałam info, że ekspres do odbioru. Od końca września cieszę się pyszną kawą.

Wiśnia na torcie. Oczekując na drugi ekspres napisałam maila do sklepu (po 3 tygodniach) podając wszelkie dane zamówienia z zapytaniem na jakim etapie jest to konkretne zamówienie. Odpowiedź: na zamówienie sprowadzane od producenta trzeba oczekiwać DO 30 dni. No tak, bo na stronie internetowej nie było takiej informacji…

Czemu uważam, że to piekielne? Po pierwsze: serwis, który nie stwierdza usterki (a ewidentnie jest), po drugie przyjmowanie sprzętu do reklamacji na gwarancję z automatu, sprzedawcy nie pytali jaką chcę reklamację, tylko podstawiali pod nos formularz, w którym klient uzupełnia dane i opis usterki, jak nie zauważysz to jest to reklamacja z gwarancji a nie ustawy (w moim przypadku ta druga wygodniejsza), po trzecie to ja jako klientka musiałam znaleźć rozwiązanie sytuacji, bo pracownicy tej firmy byli niepomocni, po czwarte próba wciśnięcia mi ekspresu porysowanego przez nich, który raz działa raz nie.Ja też byłam piekielna, bo szukałam sposobu, żeby wymienili mi na inny egzemplarz.

Dwa miesiące bujania się z tym sklepem, ale kawka pyszna ;).

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (216)

#61133

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilkanaście miesięcy temu postanowiłam zmienić pracę, no to wio: CV, ogłoszenia, rozmowy. Opiszę jedną z rekrutacji.

Akt I:

Koleżanka (mając info od swojej znajomej) dała mi namiar na wyższą uczelnię, gdzie akurat poszukiwali pracownika (specjalista ds. marketingu). Cała rekrutacja była niewypałem. Pierwsze, co mnie zirytowało to fakt, że moja aplikacja musi być "na już", bo im się spieszy. Wierzcie, rozumiem, że trzeba łapać okazję, ale chociażby z szacunku dla rekrutera pod każdą ofertę przygotowuję oddzielne CV i list. Jednak skoro im się tak pali to ok, następnego dnia przed 10:00 mieli moje dokumenty. Wspominałam, że się im spieszy, nie? Mój telefon milczy, na skrzynce pocztowej też nic. Tydzień, dwa, trzy... trudno, pewnie im się coś nie spodobało w CV i przestałam liczyć, że zadzwonią. Minął prawie miesiąc i zadzwoniła Pani M.: "Wszystko pięknie, CV super. Zapraszam jutro na rozmowę. Tak, tak, spieszy nam się..."
Pffff... to przez miesiąc moje papiery czytali? 3 strony?

Akt II

Przyszłam na rozmowę z Panią M., i tak:
1. rozmowa odbyła się w pokoju, przy innych pracownikach, którzy normalnie wykonywali swoje obowiązki. Pominę fakt omawiania takich delikatnych kwestii jak wysokość wynagrodzenia przy osobach, które mogą być w przyszłości moimi współpracownikami. Ta uczelnia to spory budynek, nie wierzę, że nie znalazła się ani jedna wolna pracownia...

2. Sama Pani M. Miła i sympatyczna, jednak totalnie nieprzygotowana do rozmowy. Pani M. na bieżąco, gdy tylko nie wiedziała co odpowiedzieć na moje pytanie konsultowała się z drugą panią, która akurat pracowała przy komputerze.

3. Zarobki. Powinnam się przyzwyczaić, że pracodawcy chcą niewolnika, a nie pracownika. Po przedstawieniu mi zadań (dość mętnie), ale wyszło, że specjalista ds. marketingu miałby prowadzić cały ośrodek dydaktyczny działający przy uczelni (samodzielna organizacja wydarzeń od a do z działalności + promocja). Przytoczę tę część dialogu (mniej więcej, ale sens zachowany).

Pani M.: To proszę mi powiedzieć ile chce pani zarabiać brutto?
Ja: Rozumiem, że rozmawiamy o umowie o pracę.
Pani M.: Uczelnia zatrudnia pracowników na umowę o pracę i jednocześnie na zlecenie.
Ja: A jaka część wynagrodzenia jest na umowę o pracę, a jaka na zlecenie? Czy jest to pół na pół, czy może najniższa krajowa, a reszta na zleceniu?
Pani M.: To zależy, ja nie wiem. To ile chce pani zarabiać brutto na tym stanowisku?
Ja: Proszę pani, jeśli nie wiem w jakim stosunku będzie rozliczane moje wynagrodzenie, to nie mogę powiedzieć kwoty brutto. Mogę podać kwotę netto. Na takim stanowisku, z taką odpowiedzialnością jak pani przedstawiła to chciałabym zarabiać 3000 netto.
Widzę już, że według niej za dużo powiedziałam.
Pada pytanie, pani M.: A to kwota do negocjacji?
Ja: Na początek może być 2800.
Pani M.: To ja porozmawiam z kanclerzem.
4. Kwestia kolejna, termin zatrudnienia. Mam rzucić obecną pracę od razu i przyjść do nich pracować, bo oni ten ośrodek to już chcą! Ciężko mi było wytłumaczyć, że realny jest miesięczny okres wypowiedzenia. Jestem zatrudniona (zaznaczone w CV) i niestety nie mogę odejść z dnia na dzień.

Generalnie wiedziałam, że się spodobałam. Stanęło na tym, że następnego dnia Pani M. zadzwoni i powie mi na którą godzinę mam przyjść na rozmowę z dyrektorem. Dodatkowo, na poniedziałek (a był czwartek) mam przygotować prezentację jak bym ten ośrodek widziała (łącznie z kosztorysem). Na moje pytania co chcą dokładnie w tym ośrodku (zajęcia dla dzieci, seniorów, kółka zainteresowań, wykłady, jaki zasięg, etc.) i jakim budżetem miałby dysponować, jakie będą wskaźniki mierzenia sukcesu tego projektu, pani M. mi powiedziała: Proszę coś wymyślić, ma pani wolną rękę.
Ja: A budżet? Proszę zrozumieć, chciałabym wiedzieć o kwocie jakiego rzędu mówimy?*
Pani M.: Pani napisze co pani chce.
No spoko, ale tak zupełnie nic mi nie powie jakie są wstępne założenia?!

Akt III

Telefon następnego dnia.
Pani M.: Mogłaby pani przyjść dziś na rozmowę z dyrektorem o 14. Tylko rozmawiałam z kanclerzem i nie zgodził się na te 2800. Czy jest to jeszcze kwota do negocjacji?

No niech ją! Może by zagrała w otwarte karty i powiedziała ile oni są w stanie zaoferować? A tak będziemy się bawić do uśmiechniętej śmierci! Włączyła mi się piekielność i spokojnie, ale stanowczo powiedziałam:
Pani M., niestety nie. Pominę fakt, że zadania na tym stanowisku wiążą się z dużą odpowiedzialnością. Jestem osobą, która utrzymuje się samodzielnie, mam zobowiązania w postaci rachunków, kredytu na mieszkanie i zdaję sobie sprawę ile kosztuje życie w Warszawie. Poza tym chcę zmienić też pracę, aby więcej zarabiać. Dlatego też 2800 jest dla mnie w chwili obecnej kwotą minimalną. Nie mogę się zgodzić.
Pani M.: To my podziękujemy. Do widzenia.
Ja: Do widzenia.

Podsumowanie:
1.Pani prowadząca ze mną rozmowę była nieprzygotowana.
2.Uczelnia jest duża, zarabia dobrze na studentach zagranicznych, zadania i odpowiedzialność pracownika na tym stanowisku były kosmiczne, ośrodek (podobno) z rozmachem, a wynagrodzenie marne, warunki zatrudnienia też.
3. Oni chcą już i nie ważne, że czekam miesiąc na kontakt z ich strony. Dla nich CV na już, rozmowa na już i rzuć stałą pracę natychmiast!
No nie wiem jak się mogłam nie zgodzić...

P.S. Pokusiłam się o sprawdzenie czy taki ośrodek ruszył. Nie zgadniecie, nie ruszył, choć rozmowa była ponad pół roku temu ;). Dodatkowo, ciekawe czy takie warunki pracy zaproponowaliby swoim absolwentom?

* Rozumiem, że takie informacje są poufne, ale mogłaby mi podać zupełnie inną kwotę na potrzeby wykonania tej prezentacji, jeśli tylko chcieli sprawdzić w ten sposób moje pomysły.

rekrutacja

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (376)

#52225

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzwoni mój telefon, numer zastrzeżony. Odbieram.

[J]a: mala_ruda_wredna, słucham?
[K]toś: Proszę podać numer PESEL.
[J]: Ale o co chodzi?
[K]: Dzwonię z banku X,. Proszę podać PESEL.

O motyla noga! Ani dzień dobry ani pocałuj mnie w odwłok, tylko PESEL! I jeszcze taki chamski, rozkazujący ton.

[J]: Proszę powiedzieć o co chodzi? Nie podam numeru PESEL, jeśli nie wiem o co chodzi.
[K]: Do weryfikacji.
[J]: Tak nie będziemy rozmawiać. Nie jestem klientem waszego banku i nie podam PESEL. Żegnam.

Za kilka dni telefon.

[J]: Słucham?
[K]: Czy pani mala_ruda_wredna?
[J]: Tak, słucham?
[K]: Bank X. Informuję, że rozmowa jest nagrywana. Proszę podać numer PESEL. Muszę panią zweryfikować.
[J]: Nie jestem waszym klientem. Nie podam numeru PESEL, jeśli nie wiem o co chodzi?
[K]: Dzwonię z działu windykacji. Numer PESEL!

No niech was wszystkich... Bank X znam tylko z reklam, nawet w ich placówce nie byłam, w innych bankach jeśli miałam raty to terminowo spłacane. WTF?! Załączyłam tryb agresywny.

[J]: Po pierwsze proszę się przedstawić! Po drugie nie mam nic wspólnego z waszym bankiem, a już na pewno nie z windykacją! Po trzecie skąd macie mój numer telefonu?!
[K]: Nie mogę udzielić takich informacji bez numeru PESEL!
[J]: Pan chyba zwariował! Nie będę nie wiadomo komu i nie wiadomo po co ujawniać takich wrażliwych danych! Żądam usunięcia mojego numeru z bazy! Żegnam!

Rozłączyłam się.

Dzwoniono jeszcze do mnie kilka razy, ale już agresywnie i na wstępie przerywałam rozmowę (nie będę udowadniać, że nie jestem wielbłądem). Stwierdziłam, że jeśli coś do mnie mają, to znajdą mnie korespondencyjnie.

Skąd te akcje? Już wyjaśniam.
W gronie rodzinnym opowiedziałam co i jak. Na stronę wzięła mnie ciotka. Okazało się, że do niej też dzwonili. Jej syn, a mój przeuroczy kuzynek wziął kredyt w tym banku. Po czym wyjechał za granicę i "zapomniał" spłacić kilku ratek. Pracownicy nie mogli go złapać na polskim numerze, więc wydzwaniali do mnie i ciotki. Kuzynek jest wyjątkowo sklerotyczny, bo "zapomniał" poinformować mnie i ciotkę, że podał nasze dane w banku.

Nie powiem, wkurzyłam się. Jak w dzisiejszych czasach można szastać czyimiś danymi osobowymi przy tak poważnych sprawach jak umowy kredytowe bez informowania i zgody zainteresowanego? Bank przy udzielaniu kredytu nawet nie zweryfikował moich danych przekazanych przez kuzynka. Skontaktowali się ze mną dopiero, gdy nie spłacał rat.

Cieszę się, że nie podałam swoich danych konsultantom z banku. Jeszcze bym była wciągnięta w spłacanie rat.

call_center i kuzynek

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (771)
zarchiwizowany

#51617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swego czasu odbywałam podróże pociągiem na trasie Warszawa - Wrocław. Podczas jednej z nich siedziałam w przedziale dla palących. Okazało się, że w przedziale jechały ze mną jeszcze 2 dziewczyny, które nie paliły. Zajęły miejsca tutaj, bo w innych przedziałach tłok. Sama wtedy popalałam, ale cóż, chamem nie będę i postanowiłam przy nich nie palić (ładnie poprosiły).

Na którejś stacji do przedziału weszła kobieta (nie miała torby, bagażu, płaszcza, co wydało się dziwne, ale cóż... nie mój biznes).
[K]obieta: Można się dosiąść?
[M]y: Jasne, proszę.

Kobieta usiadła, wyjęła papierosa i zapaliła. Żadna z nas tego nie skomentowała, bo w sumie ma prawo.
Wypaliła fajka, po czym wstała i wyszła pozostawiając nas w szoku.
Po prostu nadymiła w naszym przedziale i wróciła do swojego. Miała tupet...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (47)