Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

minus25

Zamieszcza historie od: 25 kwietnia 2011 - 18:18
Ostatnio: 30 stycznia 2023 - 19:13
O sobie:

Masz jakąś sprawę- napisz prywatną wiadomość.

  • Historii na głównej: 11 z 13
  • Punktów za historie: 2408
  • Komentarzy: 1365
  • Punktów za komentarze: 9447
 

#66066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Druga historia z serii "praca w kawiarnio-restauracjo-piekarnio-ciastkarni". Miałem napisać wcześniej, ale niestety nauka ciągle przeszkadza.
Dla przypomnienia - pracowałem w tym przybytku jako sprzątacz, na czarno. Z pracy już odszedłem, ale wspomnienia jak żywe. Przejdźmy więc do konkretów:

1) Siostra szefa miała bardzo chore nogi. Wrzody, nie mam pojęcia co dokładnie, dla mnie wyglądało to jak ostatnie stadium trądu. Nie nosiła w pracy butów, (choć w butach przychodziła), lecz tylko grube skarpety, a pod nimi bandaże. Przykro było patrzeć jak z wielkim bólem pracowała w kuchni. Jeszcze mniej przyjemnym widokiem było to, że brudne i mokre od ran bandaże zmieniała właśnie w miejscu pracy.
Najmniej przyjemnym widokiem było jednak to, że tymi samymi rękami chwilkę później robiła kanapki. Czy myła ręce? Tak, myła. Pod koniec zmiany, czyli gdy zamykano już kawiarnię. Reakcja na uwagi? - "Przecież umyłam". Nawet wtedy, gdy zadając to pytanie czyściłem akurat jedyny zlew w zasięgu wzroku.

2) Ta sama siostra upuściła na kuchenną podłogę szklany słoik. Oczywiście stłukł się, niespodzianka. Co w takiej sytuacji robi odpowiedzialna osoba? Naturalnie rozgląda dookoła czy aby nikt nie widział, a na szklane odłamki... trzeba położyć papierowy ręcznik. Dokładniej to dwa listki tego ręcznika. Uprzedzając - nie mogłem zareagować, gdyż właśnie zbierałem od szefa opiernicz za sytuację w punkcie trzecim.

3) W restauracji był wielki ruch, zawiasy drzwi wejściowych skrzypiały prawie bez przerwy. Nie miałem tego dnia przychodzić do pracy, przynajmniej według mojej rozpiski. No, ale szef zadzwonił do mnie i poprosił żebym pomagał w kuchni obierać i kroić warzywa, ponieważ reszta pracowników prawie cały czas musi być na sali, no i trzeba biedakom pomóc. Oficjalnie nie powinienem się zgodzić, a on nie powinien mi tego proponować, bo nie miałem treningu ani uprawnień do pracy z jedzeniem, no, ale świat się nie zawali od tego, że poobieram ziemniaki, nie byłem wyjątkowo chory, więc trudno. Dopytałem jeszcze czy na pewno mam pomagać w kuchni, a nie tak jak zawsze tylko posprzątać, szef zapewnił mnie, że tak i oddał dowództwo nade mną jednej z pracownic. Po 4 godzinach obierania, krojenia i jeszcze raz obierania, przyszedł czas zamykać restaurację. Wszedłem do części kuchni, w której Siostra upuściła właśnie słoik i musiałem zostać 20 minut żeby wysłuchać pretensji na temat tego, że zamiast pozmywać podłogę i naczynia ja siedziałem w kącie i obierałem warzywa, a przecież widziałem, że mam normalnie pracować. Super!

4) Dostałem pewnego dnia zadanie wyczyszczenia frytkownicy. Takiej wielkiej, jakie można zobaczyć np. w McDonaldzie. Dobrze, praca okropna i mozolna, ale nie w tym problem. Z dna frytkownicy, po opróżnieniu jej z oleju wyciągnąłem dużą drewnianą łyżkę. Może komuś wpadła przy odsuwaniu jej od ściany (szef był tak miły i zrobił to zanim przyszedłem do pracy)? Nie. Musiała wpaść co najmniej tydzień wcześniej. Skąd wiem? Bo wtedy właśnie właściciel przyszedł do pracy zaaferowany i oznajmił nam, że należy wyrzucić wszystkie drewniane łyżki, mieszadła i tym podobne ze względu na jakieś tam regulacje, po czym przeszedł do czynu i wywalił wszystkie nie-plastikowe i nie-metalowe łyżki/mieszadła/inne takie. Nie wiem, co martwi mnie bardziej, to, że od mniej więcej tygodnia we frytkownicy gotowała się brudna zapewne łyżka, czy to, że olej nie był wymieniany przez tyle czasu.

gastronomia w uk

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 349 (411)

#65798

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym jak pracowałem w kawiarnio-restauracjo-ciastkarnio-piekarni.

Jako student szukałem dorywczej pracy na kilka godzin w tygodniu, ot żeby pokryć bieżące wydatki. W końcu znalazłem robotę, jako sprzątacz w kuchni (wyraźnie zaznaczone zostało, że sprzątam wyłącznie w kuchni, nigdy na sali. Pewnie dlatego, że zatrudniony byłem na czarno.) We wspomnianej kawiarnio-restauracjo-ciastkarnio-piekarni. Pasuje, żadna praca nie hańbi, zwłaszcza, że zarobki całkiem ładne.

Już tam nie pracuję. Sumienie i troska o własne zdrowie mi nie pozwalało. Oto kilka przykładów jak funkcjonowała ta kawiarenka.

1) Pracowałem we wtorki, środy i soboty. Pewnego razu w środę nie mogłem pracować, lecz koleżanka (przy okazji współlokatorka) opowiedziała mi jak siostra szefa (niby zwykła pracownica, ale jednak "najważniejsza") rozlała na podłogę puszkę fasolki w sosie. Nic ciekawego, pomyślałem. Gdy przyszedłem do pracy w sobotę na podłodze, dokładnie w przejściu między salą a kuchnią, poślizgnąłem się na tej nieszczęsnej fasolce. Nikt jej nie ruszył przez trzy dni. Takie "porządki" nie były czymś niezwykłym. Często na sobotniej zmianie musiałem sprzątać kilkudniowe, rozbite na podłodze jajka czy też rozlaną śmietanę.

2) Nie ma płynu do mycia podłóg? Użyj wybielacza (nie wiem czemu ale było go na zapleczu co najmniej kilkadziesiąt butli). Nie ma płynu do zmywania naczyń? Używajcie wybielacza. Nie ma płynu do dezynfekcji rąk? Macie przecież wybielacz. I tak bywało nawet po kilka dni. Ja nosiłem gumowe rękawice (sam musiałem sobie kupić), jednak reszta obsługi miała zakaz noszenia takich, bo "muszą mieć gołe ręce żeby w razie czego nie szarpać się z nimi, gdy pójdą obsługiwać gości". Nie muszę chyba wyjaśniać jak wybielacz działał na dłonie i drogi oddechowe. O kontakcie z jedzeniem, naczyniami itd nawet nie wspomnę.

3) "Myjcie ręce po każdej czynności, używajcie różnych noży do surowego i gotowanego mięsa" mawiał szef. Po czym zabierał się za porcjowanie surowego kurczaka, a następnie na tym samym blacie i tymi samymi brudnymi rękami wykładał półprodukty do przyrządzania kanapek. Co tam, wytarcie rąk o fartuch wystarczy.

4) Szef nie widział absolutnie nic złego w tym, że podjadał z przygotowanego już do podania posiłku np. plasterka bekonu lub kilku frytek. Palcami naturalnie, tymi od babrania się w surowym mięsie.

5) "Za długo zmywasz podłogę". (pomińmy milczeniem sensowność zmywania podłogi PODCZAS pracy wszystkich kucharzy, kelnerów itd). Poprosiłem więc o wyjaśnienie jak mógłbym robić to szybciej.
Odpowiedź? "Od dziś masz robić tak jak ja”- Szef napełnił wiaderko wrzątkiem i wybielaczem (a jakże), a następnie zamaszystym ruchem rozlał po całej kuchni, wliczając w to nisko poustawiane naczynia, część blatów a także nogi wszystkich pracowników w kuchni. Dodam tylko, że dla dziewczyn obowiązkowym elementem stroju były baleriny lub niskie trampki. Oparzenia były, refleksji ze strony szefa natomiast żadnej.

Zapytacie czemu nic nie zrobiłem? Ja, albo ktoś inny z obsługi?
Za innych nie odpowiem, ale ja coś zrobiłem. Praca nie była mi "potrzebna", nie była kwestią życia i śmierci, więc nie bałem się zwolnienia i na każdej zmianie trułem cztery litery szefowi na temat niedociągnięć i potrzebnych zmian. Wreszcie, przed przerwą świąteczną zapowiedział "wielkie zmiany mające na celu poprawienie standardów higieny i bezpieczeństwa w pracy".
Jakie to były zmiany? Właściwie były tylko dwie. Na drzwiach do kuchni przymocowano tabliczkę "wstęp tylko dla personelu", zaś każdy pracownik został zobowiązany do noszenia papierowej czapeczki, chyba żeby włosów nie gubić.

Tego dnia zrezygnowałem z pracy. Postanowiłem życzliwie zadzwonić po tą straszną inspekcję, może jakaś kara finansowa otrzeźwiłaby nieco szefa. Nie zdążyłem. Tego samego dnia, według relacji współlokatorki, przyszło dwóch panów w białych fartuchach i ledwo nadążali z notowaniem nieprawidłowości. Knajpa zamknięta na dwa tygodnie, i tyle czasu ma właściciel na cudowne "naprawienie" swojej kawiarni. Ciekawe czy mu się uda.

Mógłbym pisać jeszcze długo, ale jakoś nie chcę się na wieczór denerwować. Jeśli zechcecie - napiszę innym razem.

pipidówa w UK.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 422 (466)
zarchiwizowany

#32114

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia z przychodni.
Musiałem udać się do swojego pediatry.
W poczekalni nie było kolejki, ale ktoś już był przyjmowany, więc usiadłem tuż pod drzwiami i chcąc nie chcąc słyszałem co się działo w gabinecie.

Konkretniej?
Dźwięki rzucania drobnymi przedmiotami po pokoju, bieganie zarówno dorosłych jak i jakiegoś dziecka, i najgłośniej płacz i krzyki tego ostatniego.
"-JA NIE CHCEEE!
-cicho, proszę Kubusiu (zmienione), uspokój się
- JA NIE CHCĘ!!

Myślę sobie- dzisiaj dzień szczepień (jak informowała karteczka na drzwiach), a dzieciak pewnie ma ze 3 latka, to nic dziwnego że płacze...

-JA NIE CHCE MASZ MNIE STĄD ZABRAĆ!!!
-Kubuś, proszę...
-(pielęgniarka)Proszę Pani, proszę go przytrzymać, to już czwarta zmarnowana strzykawka
-No przecież się staram...
-JA NIE CHCE! MASZ MNIE STĄD ZABRAĆ! JA NIE CHCE! (i tak przez prawie 10 minut)

Po tym czasie i jeszcze dwóch zmarnowanych strzykawkach mamuńcia stwierdziła:
-dobrze Kubuś, idziemy. Kupie Ci coś na pocieszkę, tylko już nie krzycz...

Po czym z gabinetu wyszła zapocona mama i dumny, na oko 13-letni dzieciak...
Bezstresowe wychowanie FTW!


Ps- od razu tłumaczę- do 18′tki brakuje mi niecałych 2 miesięcy, a wizyta u pediatry była... "papierkowa" :)

Przychodnia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (292)