Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nimrothel

Zamieszcza historie od: 10 grudnia 2011 - 20:37
Ostatnio: 13 sierpnia 2021 - 21:40
O sobie:

Rozczochrany rudy łeb

  • Historii na głównej: 5 z 19
  • Punktów za historie: 5672
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 230
 
zarchiwizowany

#35207

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Próba zakupu papierosów w Polsce w dniu dzisiejszym.
Na moim osiedlu są 3 sklepiki, niedaleko stacja benzynowa, Żabka na sąsiednim osiedlu niestety wymaga już około 15 minut drogi. A gorąco jest.
Bankomatu na osiedlu nie ma.
No więc była Nimm wczoraj na imprezie i się z gotówki wypstrykała. Z fajek niestety też.
Zatem godzina 12, upał jakby sam szatan z nieba smołę lał, a raczek domaga się śniadania (czytaj : palić się chce). No więc debetówka w dłoń i do sklepiku.

Sklep nr.1 (mój ulubiony): Niestety nie ma papierosków mentolowych, nie przyjechała dostawa, ale szef proponuję inne. Nie, odmawiam, bo nie lubię, gadam z nim trochę o pogodzie i o mojej pracy (szef jest emerytowanym i inżynierem a ja bardzo staruszka lubię), żegnam się ładnie i wynurzam się z klimatyzowanego lokalu na słoneczną patelnię. Sprawa niestety nie załatwiona.

Sklep nr.2. Widzę dość duży napis "Płatność kartą od 20 zł". Cóż, jest to absolutnie niezgodne z polskim prawem, i tak naprawdę przy każdej kontroli ze strony banku właściciel naraża się na duże kary. Ale cóż, proszę o dwie paczki fajek, nie będę tu problemów robić. Podaję kartę.
[S]przedawczyni: Co mi tu daje? Nie można kartą za papierosy płacić!
[J]a : Ależ dlaczego, przecież zakup za powyżej 20 złotych to jest.
[S]: Szef zabronił, bo za mała prowizja z tego dla sklepu jest. Nie ma pani gotówki?
[J]: Nie.
[S]: To pani nie zapłaci. Wycofuję.
Wycofała, a ja ze złością opuszczam sklep. Sprawa nadal nie załatwiona.

Sklep nr.3. Tu dla odmiany, jak dowiedzieli się co chcę kupić to dostałam info, że nie działa terminal. Przy następnym kliencie już działał. Podejrzewam, że powód ten sam co w sklepie nr.2.

Wkurzona niemiłosiernie wędruję na stację, a tam lokal zamknięty z powodu awarii systemu. Ochrona w środu, drzwi na 4 spusty. Załamana niemal "pożyczam" jedną fajkę od żulka spod bloku i drałuję 15 min do Żabki.

JEEEEST! EUREKA! sprzedali mi fajki. Zachwycona staję w najbliższej enklawie cienia i zapalam z trudem zdobyty towar. I tak sobie myślę...

Dlaczego ta historia się tutaj znalazła? Ano właśnie wróciłam z objazdówki Chorwacja-Czechy-Austria-Niemcy. Tam wszędzie, gdziekolwiek bym się nie znalazła, nawet na wsi z trzema domami na krzyż, mogłam płacić kartą, i jeszcze mnie uprzejmie pytali, czy pay-passem, chipową, czy magnetykiem. Czy obsługa terminala to naprawdę aż taka czarna magia? Jak my mamy przestać być zaściankiem Europy?

Druga sprawa to tzw. "Płatność od...". Jest to niezgodne z polskim prawem, dokładnie jest to tak, że sprzedawca nie ma prawa ustalać progu płatności kartą. Jakbym kupiła coś za 0,01 zł to wg prawa też mogę płacić. Chyba zacznę takie rzeczy zgłaszać do banków, mam dosyć nabijania mnie w butelkę i zmuszania do biegania przez pół miasta do bankomatu.

Wiem, zaraz pojawią się głosy, że mogłam sobie przecież wypłacić tę gotówkę na mieście jak byłam. Ale nie miałam zamiaru biegać po pubach z 300 zł w kieszeni, bo nie wiem jak wy, ale ja sobie bardzo cenie moje pieniążki i nie chcę ich stracić.

płatność kartą.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (221)
zarchiwizowany

#34276

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żegnaj sesjo, witaj wrześniu, chciałoby się zakrzyknąć.

Na każdych studiach są egzaminy - to fakt dość oczywisty. Zdarzają się również egzaminy ciężkie, "kobyły" tak zwane, ale nawet jakby trzeba było całego Dostojewskiego na pamięć wykuć, to nie one są najgorsze.

Zapewne każdy miał na studiach takie przedmioty które z kierunkiem studiów wiele wspólnego nie mają, ogólnie nawet egzaminu z tego nie ma - ale zaliczenie takie, jakby co najmniej życie ludzkie od tego przedmiotu zależało.

No więc dzisiaj jedno takowe pisałam. Oczywiście w formie jednej z najgorszych - test wielokrotnego wyboru (to znaczy, że w każdym pytaniu może być od zera, do wszystkich poprawnych odpowiedzi). Oczywiście, po przeczytaniu kilku zestawów notatek z tego przedmiotu, oraz testów z poprzednich 5 lat człowiek nie był w stanie tego zaliczyć. Pytania tak szczegółowe, jak na przykład "Jaki kolor prawej narty miał Małysz w czasie swojego 17, 25 i 116 występu w Pucharze Świata?" mogłyby tu być uznane za ogólnikowe.

Pytanie dlaczego tak? Przecież dla nas jest to przedmiot z kosmosu, niezgodny w ogóle z naszą specjalnością....

No tak, ale Pan Profesor ma z 80 lat, i wykłada jeszcze na kierunku, na którym ten przedmiot jest jednym z głównych i najważniejszych, i oczywiście ma dwa razy większy wymiar godzin. Ale test piszemy ten sam co oni, bo Pan Profesor już chyba nie ogarnia, co komu wykłada.

Ponadto nawet mając do dyspozycji całą bibliotekę politechniki oraz internet, nie ma szans żeby dobrze odpowiedzieć na te pytania - po prostu informacje z różnych źródeł wzajemnie się wykluczają. A nam oczywiście nie zostało to wyłożone, więc zależnie od Pana Profesora humoru, odpowiedzi są poprawne, a następnego roku błędne.

Cóż, zdałam już na moich studiach inżynierskich kilka olbrzymich "kobylastych" egzaminów, teoretycznych i obliczeniowych. Ogólnie jestem raczej zwolenniczką zdawania wszystkiego w pierwszych terminach, i raczej zazwyczaj na to 3,5 spokojnie zaliczam.

No ale jak nie ma się skąd uczyć - to nawet ja nie poradzę.

Jako przygotowanie do warunku (oczywiście płatnego... na studiach dziennych) chyba wybiorę zamiast nauki wypad na strzelnicę - przynajmniej nerwy uspokoję, a to zaliczenie i tak da się zrobić tylko strzelając :P

Co tu jest piekielne, zapytacie.
To że przez taką bzdurę na 90 osób około 50 może nie mieć możliwości bronić pracy inżynierskiej w terminie. Wielu bardzo zdolnych, piątkowych niemal studentów, stypendystów. Że tu nie liczło się na ile umiesz, ba - na ile ściągniesz - ale jak akurat postanowiłeś postawić "krzyżyk" i jaki humor miał prowadzący.
Że oczywiście warunek będzie w tej samej formie, a pytania z roku na rok są bardziej wymyślne.

PS. Naradzamy się ze Starostą, jak to rozwiązać. Jak ktoś ma jakieś doświadczenia - napiszcie. Z góry dzięki.

Uczelnia Techniczna

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (149)
zarchiwizowany

#34010

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studia, chlubny trzeci rok, więc praktykę inżynierską trzeba by załatwić.

A z praktyką - problem, a bo miejsc nie ma, a bo nowych budów na "po EURO" nie planują, a bo już kogoś mają...
No cóż, wyciska Nimrothel z siebie siódme poty, porusza niebo i ziemię, co by praktykę jednak znaleźć (oczywiście bezpłatną, na okres czterech tygodni).
No i znalazła, w firmie międzynarodowej, z doskonałą opinią, że buzia sama się śmieje!

Ale... to nie załatwienie praktyki jest tu procesem najtrudniejszym! To proszę państwa - to jeszcze nic. Teraz trzeba jechać na uczelnią po UMOWĘ i odwiedzić miejsce, które samo w sobie jest przedsionkiem piekła - DZIEKANAT.

I tu zaczynamy dramat w aktach pięciu - tyle w Polsce trwa załatwienie papierka - słownie jednego.

Dzień pierwszy.
Leje. Leje jak z cebra. Ale cóż, mus to mus, zbiera się Nimm i dociera przed dziekanat.
Mimo iż godziny funkcjonowania 11-13, to o 12.05 dziekanat zamknięty. Szukanie żywej duszy - na szczęście na horyzoncie pojawia się Pani Portierka [PP]:
[PP] A Pani nawet nie czeka, bo Rada Wydziału była (Albo jakieś zebranie komisji, nie pamiętam), a potem panie z panią dziekan na kawę poszły...
No cóż, powrót w deszczu, godzina zmarnowana, dzień rozbity. Spróbujemy jutro.

Dzień drugi.
Leje. Jak z cebra. Do tego wieje tak, że by mnie chyba razem z rowerem zmiotło z powierzchni ziemi. Znów pakuje się Nimm w kurtkę, wysokie buty i leci pod Dziekanat.
Tym razem dziekanat znów miał być od 11 czynny, więc otworzono go łaskawie o 11.20. Jak tylko wchodzę wita mnie spojrzenie, jakbym Panie z Dziekanatu [PzD] wybiła całą rodzinę oraz ukochanego chomika. Niezrażona przywdziewam piękny uśmiech, podaje zgodę z firmy, w której mam mieć praktyki, podpisaną przez Bardzo Ważnego Pana Dyrektora.
[PzD] No ale co mi tu daje? Ja pani dam druczek, ten musi podpisać jeszcze opiekun praktyk, i potem do mnie.
[J]a : A gdzie można znaleźć opiekuna praktyk?
[PzD] A to ja mam wiedzieć? Na portierni zapyta. NASTĘPNY!

Idę więc na portiernię, pytam o Pana Doktora takiego i owego.
[PP] To pani na budynku B zapyta, ale może go nie być.
Budynek B jest około 500 m dalej, więc lecę w tym deszczu, pytam na tamtejszej portierni, i dowiaduję się że może jutro będzie, ale oni to się nie orientują.
Wracam, w tym deszczu, kilometr na przystanek. Przyjadę jutro.

Dzień trzeci.
Po obleceniu budynku A, B i C zastanawiam się czy doktor nie jest tylko bytem niematerialnym, i czy w ogole istnieje ktoś taki. Po długich bojach odnajduję go zabunkrowanego w piwnicach budynku D, który z naszym wydziałem ma tyle wspólnego co ja z carem chińskim. No nic, podpisał.
Z powrotem do dziekanatu. Tak, macie racje - Dziekanat zamknięty. Już nawet nie szukam przyczyny. Przyjadę jutro.

Dzień czwarty.
Przyjeżdżam na 12, i o dziwo pierwszy raz dziekanat jest otwarty, podobno nawet od 11 - czyli tak jak powinien.
Szczęśliwa jestem tak, że mało pod sufit nie podleciałam. Podchodzę z promiennym, pełnym dumy uśmiechem do Pani z Dziakanatu, i podaję jej podpisy Doktorka, Dyrektorka i innych wszystkich świętych.
[J] To rozumiem, że można już otrzymać tę umowę?
[PzD] Może po niedzieli. Pani Dziekan jest na urlopie, przecież sesja jest!
Na nic się zdało tłumaczenie, że potrzebuję w TYM TYGODNIU, bo muszę mieć jeszcze tydzień, żaby załatwić badania lekarskie.
[PzD] To wcześniej trzeba było załatwiać! A nie że w czasie sesji przychodzą, kiedy wszyscy na urlopach! NASTĘPNY!

Zostawiłam wszystko, na dworze leje nadal. Jadę do domu, mokra, ryczę jak dziecko bo mi już nerwy puściły. Baby z dziekanatu nie rozumieją, że praktyki załatwić ciężko. Jakbym mogła wcześniej, miała coś ugadane wcześniej to bym do nich też wcześniej przylazła.
Dzwonię do starościny, rycząc i moknąc opowiadam jej tą historię. Ona obiecuje jutro wpaść do dziekanantu, żebym nie jechała, bo i tak musi sama jakieś wpisy pozałatwiać.
Jadę do domu i zjadam trzy eklerki - bo co mi pozostało?

Dzień piąty - ostatni.
Dzwoni starościna, że umowę ma, i że za godzinę będzie przejeżdżać niedaleko, więc mogę sobie od niej odebrać. Ja cała w skowronkach wciskam się w jakiś lepsiejszy żakiecik i buciki i lecę. Na pytanie jak jej się to udało załatwić Starościna uśmiecha się promiennie i mówi, że ma swoje znajomości. Nie pytam. Jak oczarowna patrzę na świstek papieru, który kosztował mnie tyle nerwów.

Podsumowanie.
Dojeżdżam do Wielkiej Firmy, gdzie kierują mnie do pokoju na X-nastym piętrze. Tam pani Główna Kadrowa załatwia ze mną w 10 minut wszystko, idzie do Dyrektora, mam umowę, wszystkie podpisy i skierowanie na barania z informacją dokładnie jak tam dojechać i ładnym uśmiechem Pani Kadrowej na "Do Widzenia". Można? MOŻNA!

Piekielność histroyjki oceńcie samo. Ja się tylko nadal zastanawiam, dlaczego cały dziekanat i jego pochodne biorą urlopy akurat w czasie sesji - i to jednej i drugiej...
A! Już wiem - w końcu to student jest dla dziekanatu, a nie dziekanat dla studenta!

Dziekanat

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (214)
zarchiwizowany

#33217

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Letnia historyjka z zeszłego roku.

Z racji że ładnie i ciepło, wybrała się Nimrothel poopalać na basen miejski.

Dodam tytułem wstępu, że jak byłam w okresie dojrzewania przeszłam małą metamorfozę, schudłam z 90 do (granicznie) 50 kilogramnów kochanego ciałka. Teraz trzymam się koło 60 kg przy wzroście 176, ciałko mam zadbane, ale z tamtego okresu pozostało mi niestety mnóstwo rozstępów od pośladków po niemal sam biust. Są to takie długie, białe wąskie kreski, wygląda to trochę jakby mnie kot bardzo głęboko pazurkami popieścił.

No więc wchodzę na teren basenu, nura do szatni przebieram się w mój całkiem ładny kostium i idę sobie do lustra w głównym hallu przebieralni, żeby poprawić fryzurę (w kabinach luster nie ma).

Stoję sobie, sprawdzam czy wyględam jak człowiek względnie ucywilizowany, kiedy słyszę za sobą rozmowę, mnie więcej taką:

- Jezu, jak ona mogła tak do ludzi wyjść??? O masakra...
- No, rzygać się chce... ja nie wiem, na tym basenie powinni jakąś selekcję prowadzić, albo chociaż zabronić takim w bikini wchodzić.

Rozglądam się dyskretnie, kukam w lusterko, ale nikogo w hallu nie ma, poza mną i dwoma rozmawiającymi gorącymi szesnastkami, wyglądającymi jakby całe życie były żywione na hamburgerach (czytaj figura jak Madzia Gesler przed dietą).

Wywnioskowałam, że rozmowa tyczy się mnie, ale nie miałam pojęcia o co chodzi. Patrzę, ale strój leży ładnie, włosy też, nic mi się do pleców nie przykleiło, makijaż też ok... nie kumam, więc zaczynam malować rzęsy tuszem wodoodpornym i słucham dalej.

- Ty, a może ona ze wsi jest i ją jakieś dzikie zwierze zaatakowało? To wygląda jakby ją wilk podrapał...
- No ale to ona o tym nie wie i tak do ludzi wychodzi? Ja to bym na operacje plastyczną zbierała, przecież czytałam, że można blizny usunąć...

I tu mi się światełko zapala, że chodzi o moje rozstępy!!!
Dla mnie one są tak mało widoczne, że nie wpadłam na to nawet. Cała sytuacja zaczyna mnie bawić, szczególnie tekst o dzikich zwierzętach na wsi :) Więc zupełnie niepotrzebnie kolejny raz katuję rzęsy tuszem i słucham dalej.

- No a myślsz że możnaby to ochronie zgłosić? Żeby jej kazali to zakryć? - jeden szesnastoletni wieloryb wpadł na iście szatański pomysł.

No to ja też postanowiłam być piekielna :) Za stoickim spokojem pakują swoje kosmetyki do torby, i podchodzę do szesnasteczek.

- Wiecie, możecie to zgłaszać na ochronę, ale ja bym nie ryzykowała na waszym miejscu, bo jeszcze wezmą was za młode walenie błękitne i każą odtransportować do najbliższego oceanu, z taką wagą. A na pocieszenie wam powiem, że jak kiedyś będziecie chciały jednak trochę schudnąć, to zostaną wam takie same, a może i nawet większe.

I wyszłam, zostawiając dziewczyny lekko zszokowane.

Nasunął mi się cytaty z biblii, coś było : w oku bliźniego drzazgę zobaczysz, a we własnym belki widzieć nie będziesz.

Swoją drogą jakim trzeba być inteligentnym człowiekiem, żeby:
1. Obgadywać osobę w odległości 3 metrów od niej i myśleć, że nie usłyszy?
2. Twierdzić, że w Wielkopolsce wilki atakują ludzi na wsi?
3. Wcisakć się w bikini w rozmiarze S kiedy się ma z jakieś 85 kg żywej wagi?

Basen miejski w stolicy wielkopolski

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (249)
zarchiwizowany

#30892

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hit dnia dzisiejszego.

Zamówiłam kilka rzeczy na Allegro, czekam sobie grzecznie na przesyłkę. Dostaję maila z SIÓDEMKI, że moja przesyłka wyszła z magazynu, i jest w czasie transportu. Ok, sprawdzam sobie przesyłkę co jakiś czas, widzę że do mnie jedzie. I tak ze spokojem.

Dzisiaj wychodzę o 10:00, przed wyjściem jeszcze sprawdzam na stronie status - nadal w transporcie.
Idę popracować, z niecierpliwością już czekając na paczuszkę.

Wracam z pracy, koło godziny 16:00. Po drodze sprawdzałam - w skrzynce pusto, żadnego awizo. Z resztą z listonoszem mamy doskonałe układy, do nas przychodzi kilkanaście paczek tygodniowo - więc się znamy i awiza są rzadko, raczej pan wie kiedy nas zastać.

Wchodzę do mieszkania, odświeżam stronę z przesyłką - DOSTARCZONA... Hmm... zastanawiam się, zaglądam do współlokatora - jego nie było, nic nie odbierał. OK...spoko. Dzwonię do mamy (mieszka w miasteczku obok) czy przypadkiem nie poszło na jej adres (już się tak zdarzyło, jak paczki dostarczała SIÓDEMKA) - taż nie było u nich nikogo. Zdenerwowana coraz bardziej - Gdzie jest moja paczka do ciężkiej anielki?? - dzwonię do Siódemki. Odbiera [K]onsultantka, przedstawia [M]i się niewyraźnie, więc zaczynam swoje dochodzenie:
[M] Witam, moje nazwisko Nimrothel Piekielna, miała do mnie dotrzeć paczka o numerze 666-666... - i opisuję jej sytuację, jak to się zmienił status paczki, mimo iż nic nie odbierałam.
[K] A wie pani co, ja widzę że paczkę o tym numerze dostarczono na numer 56 a nie 55, kurier zostawił u sąsiadów, podpisał się pan Iksiński.

No to mi szczęka opadła. Nie znam nikogo w moim szesnastopiętrowym bloku, mało tego - nie znam nikogo na stutysięcznym osiedlu! Mieszkam tu tymczasowo, a towarzystwo wokół nieciekawe - jak to na wielkim blokowisku bywa.

[M] Przepraszam, ale ja nie znam tych ludzi, ta paczka miała być pod 55, jest mi potrzebna!
[K] To pani sobie pójdzie i odbierze pod 56, co to za problem?
[M] Ale ja pani tłumaczę, że nie znam tych ludzi! Traktuję to jako kradzież paczki przez państwa firmę, złożę skargę do UOKiK...
[K] Ale kurier mówi, że pod 56 jest! On już nie przyjedzie, nie ma go w mieście. Proszę sobie odebrać, co pani problem robi?
[M] To trzeba było w punkcie zostawić, to bym sobie podjechała, macie państwo 2 punkty w naszym mieście.
[K] Ale pani nie było, to kurier zostawił pod 56, to logiczne. Proszę sobie stamtąd odebrać...

Ręce mi opadły. Nie wiem, czy konsultantka była tak tępa, czy miała to wyszkolone, jak zdartą płytę, ja traciłam nerwy. Na szczęście w okolicy, pilnie słuchając, kocimi ruchami krążył mój [L]uby, który tylko na to czekał...
[L]Kotku, daj mi to... - szepnął konspiracyjnie z wilczym uśmiechem.
[M] (do konsultantki) Tak nie będziemy rozmawiać, ja podam narzeczonego, to pani z nim wyjaśni... - no i telefon powędrował w dłonie mojego Lubego.
[L] Po pierwsze poproszę pani imię i nazwisko, a po drugie chciałbym poinformować....

Nagle mojemu Lubemu wredny uśmieszek zszedł z twarzy, a pojawiła się czysta wściekłość. Bezczelna konsultantka po prostu odłożyła słuchawkę słysząc, że będzie zamiast z "nieporadną dziewczynką" rozmawiać z facetem.

Dobra, Miłość Życia Mego dzwoni niezrażona ponownie na infolinię, odbiera facet. Nie będę wdawać się w szczegóły, powiem tylko że powiedział jasno, że kurier albo ktoś z punktu ma nam paczkę w ciągu godziny dostarczyć, inaczej sprawa n policji i w UOKiK. Konsultant pobrał numer paczki, i powiedział, że załatwi.

Czekamy godzinę, ja co 5 minut ganiam na klatkę na fajkę, nerwy mi puszczaj. Luby w międzyczasie dzwonił na dyżur do UOKiK, powiedzieli mu, żeby zgłosić zaginięcie paczki do sklepu, bo to oni będą się z siódemką musieli procesować jako strona prawa (ja stroną prawną podobno nie jestem). Dobra, godzina mija, luby jeszcze raz, teraz już znów ze stoickim spokojem dzwoni na infolinię firmy kurierskiej.

No cóż, za spokojnie nam się chyba zrobiło, że musieliśmy sobie rozmową z Siódemką ciśnienie podnieść... Okazało się, że ani bezczelna konsultantka, ani konsultant (podobno) ogarnięty nie zgłosili nigdzie, że z naszą paczką coś jest nie tak. Dopiero trzeci konsultant stwierdził, że to zgłosił do oddziału w Moim Mieście, ale w jakim celu to już nam nie wyjaśnił.

Generalnie nie dowiedziałam się nic, paczki nie mam, humor zepsuty na popołudnie, czas zmarnowany...

No cóż, czeka mnie tylko jeszcze porozumienie się ze sklepem i zgłoszenie za jego pośrednictwem sprawy do UOKiK.

Dodam jako bonus, że podawałam telefon na Allegro, jak zakupiłam przedmioty. Kurier mógł do mnie zadzwonić, czy zgadzam się na oddanie paczki sąsiadom, czy ma odwieźć na punkt.

Może nie powinnam być piekielna, i zostawić biednych, pokrzywdzonych kurierów w spokoju, ale nie po to płacę za przesyłkę, żeby jej nie otrzymać i sponsorować komuś nowe rzeczy. Nie po to podaję adres, żeby moje paczki szły na inny. Coś takiego to może by przeszło na wsi, gdzie się wszyscy znają, ale nie w bloku, gdzie mieszka 200 osób i wszyscy są anonimowi.

Szkoda paczki. Nawet jak odzyskam kasę, boję się że takich przedmiotów jak zakupiłam - już nie dostanę. Były dość unikatowe. Ciekawe jak feralna firma kurierska zapłaci mi za straty z tego powodu...

przesyłki kurierskie SIÓDEMKA

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (225)
zarchiwizowany

#30783

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio wybrałam się z koleżanką do klubu. Klub taki zwykły, może z trochę niższej półki, muzyka - czyste techno, ilość plastiku na metr kwadratowy całkiem spora, ilość dresów albo żelusiów może nawet jeszcze większa.

No cóż, fanką takich miejsc nie jestem, ale że obiecałam jej wspólną imprezę, to poszłam, przynajmniej sobie trochę potańczę.

Zaznaczę, że kilka lat temu miałam tendencję do ubierania się bardzo na czarno, noszenia przy pasie grubego łańcucha, i przemieszczania się w zorganizowanej grupie ludzi mi podobnych. Nie raz się zdarzyło, w tych bardziej podejrzanych dzielnicach miasta, lekko się z dresami poobijać.

No, ale ze trochę dorosłam i się ucywilizowałam, to do klubu poszłam ubrana względnie normalnie - trampki, biały T-shirt z nadrukiem, ciemne jeansy. Zgarnęłyśmy z kumpelą darmowe drineczki, i hola na parkiet.

Tańczymy sobie, tańczymy, bicik leci, co jakiś czas schodzimy z parkietu łyknąć piwka albo zapalić, ogólnie impreza się kręci. Nagle kumpela mi gdzieś mi zniknęła, mówię spoko, pewnie jakiś znajomych spotkała chce pogadać czy coś. Ja nie zrażona tańczę sobie dalej, schodzę znów zapalić.

Siadam sobie w jednej z tzw. loży i spokojnie obserwuję tłum. Podbija do [n]mnie jakiś [k]oleś, i przechodzi do najstarszej tradycji klubowej - tzw. "podrywu":

[k] Obserwowałem cię jak tańczysz, jesteś taka piękna, może postawić ci piwo, może zatańczymy...
[n] Nie bardzo mam ochotę, wybacz. Właśnie miałam iść po piwo na drugą salę (miałam ochotę zlustrować, gdzie jest moja kumpela i nadzieję, że po tak ewidentnym koszu facet się odczepi).

No ale nic, facet wlecze sie za mną. Mówię trudno, znajdę kumpelę i będę go najnormalniej w świecie ignorować. I tak wyszliśmy z ciemych loży w bardziej oświetlone okolice baru. Zerknęłam przez ramię i stanęłam jak wryta gapiąc się na kolesia. On gapi się na mnie.

[k] Może jednak masz ochotę zatańczyć? Taka jesteś piękna...

[n] Nie... wybacz, ale sobie właśnie przypomniałam, jak przez ciebie dwa lata temu chodziłam przez miesiąc z podbitym okiem, i mi się odechciało. Jeżeli nie pamiętasz, to spraliście na Wildzie grupę metali, i dopiero w połowie skapnęliście się, że jeden z nich to laska. Sorki, idę poszukać kumpeli. Miłego wieczoru.

Mina dresa bezcenna. Był tak zszokowany, że nawet nie próbował mnie zatrzymać. Oczyma wyobraźni widziałam, jak pod jego łysą kopułą zaczyna się proces myślowy który miał mu umożliwić skojarzenie mnie. Ciekawe czy zakończył się sukcesem.

Nie wiem, co w tym było bardziej piekielne - to że koleś próbował podrywać swoją niedoszłą "ofiarę" czy to, że ludzie są tak przesiąknięci stereotypami, że zmiana koloru bluzki zmienia zupełnie mój wizerunek ich oczach.

klub muzycznopodobny

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (275)
zarchiwizowany

#22004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O służbie zdrowia historia piekielna.
Razu pewnego postanowiłam się wybrać do ginekologa. Taka wizyta kontrolna, daaaawno nie byłam, a o zdrowie dbać trzeba. Dowiedziałam się w miasteczku, że mamy bardzo miłego pana doktora, opinie krążą o nim doskonałe, człowiek do rany przyłóż. Więc za umawianie na wizytę zabrałam się (zgodnie z polskimi prawidłami) na spokojnie, miesiąc wcześniej. Zaczęłam od wizyty w przychodni gniekologicznej, jakiś kilometr od mojego domu. Na razie mało piekielnie, poszłam, wypytałam się co i jak, jakie dokumenty potrzebne. Dowiedziałam się, że wystarczy popularne RMUA, książeczka rodzinna, jakiś dowód tożsamości. No to super, zdobyłam dokumenty, idę znów spacerkiem, umówić się na wizytę (tak jak przykazano).
Zdziwił mnie fakt, ze choć na rejestracji stoją dwie panie z przychodni ginekologicznej, to na wizytę mogę się umówić tylko telefonicznie, i to na numer komórkowy, w odpowiedznich godzinach (nigdzie oczywiście taka informacja nie wisiała). No cóż, wyszłam z przychodni, chwytam za telefon, dzwonię pod wskazany numer. Oczywiście poczta, chociaż godzina jak wół dokłądnie ta co mi podali. No cóż, mam czas, spróbuję ponownie, jest jeszcze kilka przedziałów godzinowych, a mnie się przecież na gwałt nie spieszy. No i tak próbowałam, przez 3 dni. 4 dnia w końcu ktoś odebrał, choć rozmowa była niesłychanie niejasna, udało mi się wydusić godzinę, powiedzmy za dwa tygodnie w piątek na 11. Ok, zapisałam, przyjęte.
W rzeczony piątek przygotowałam komplet dokumentów, które kazano mi zdobyć, wszystkie aktualne, z pieczątkami. Dokumenty spakowalam w folijkę, bo lało jak z cebra i opatulona w kapok idę do przychodni. Dochodzę, 15 minut przed czasem, staję grzecznie w kolejce do recepcji. Znów ze stoickim spokojem, mam czas, przepuszczam sporo kobiet w ciąży zaawansowanej, żeby biedulki w tą paskudną pogodę nie czekały.
Moja kolej, uśmiecham się witam grzecznie, choć pani z rejestracji nie odpowiada na powitanie, przedstawiam się co i jak podaję dokumenty. I w ten moment krzyk pani z rejestracj [PR do mnie[N]:
[PR] Pani chyba sobie żartuje! Przecież to miała być inna książeczka! Ja teraz nie zweryfikuję czy jest pani ubezpieczona! To jest niepoważne, powinna pani wiedzieć, o jaką książeczkę chodzi! Czas pani doktorowi marnuje!
[N] Przepraszam panią najmocniej, ale dostałam informację, że mam przynieść książeczkę rodzinną, specjalnie byłam tutaj się zapytać, a na tej pisze że to książeczka rodzinna.
[PR] Pisze, nie pisze! Pani musi wiedzieć przecież, że to miała być rodzinna ubezpieczeniowa, to chyba jasne jest! Ja pani nie przyjmę, pani nie jest ubezpieczona!
[N] Przepraszam, ale na tym RMUA pisze, ze jestem!
[PR] ale książeczki nie ma pani jest nieubezpieczona!
na nic się zdały moje całkiem logiczne tłumaczenia, w końcu zaczęła mi puszczać żyłka i sama się zrobiłam trochę piekielna.
[N] Wie pani co, ja tu dwa razy byłam się o te dokumenty pytać, żeby nie robić problemu. Ja jestem informatykiem, znam się na systemach operacyjnych i bazach danych, na ubezpieczeniach znać się nie muszę, jeżeli przychodzę z pytaniem, wymagam na nie kompetentnej odpowiedzi. Poświęciłam cały dzień na tą wizytę, a teraz mam ją odwoływać z powodu pani niekompetencji? Na pewno nie. Ale mam inne rozwiązanie. Ja mogę teraz skoczyć po tę książeczkę co ma być, Pani mi wytłumaczy dokłądnie jaka to ma być, w 40 minut się uwinę, i wrócę, a pani mi zmieni godzinę wizyty.
[PR] Pani jest chyba niepoważna, powinna wiedzieć jak książeczka wygląda! Ja nie wiem, jaką pani ma tą książeczkę, tyle druków wydali, że nie mam pojęcia! Nie mogę zmienić pani godziny wizyty, pan doktor się nie zgodzi! Pani się powinna znać, nie ja!
Wtem wtrąca się miła pani w ciąży zaawansowanej [C], jedna z tych co je przepuściłam.
[C] wie pani co, ja mam wizytę na 12.15, czyli za godzinę, ale przyjechałam wcześniej, to ja się z tą panią zamienię na wizyty, to na wczesniejszy autobus do domu zdążę.
Pani z recepcji coś jeszcze marudziła o idiotach, co się na ubezpieczeniu nie znają, ale jej już nie słucałam, poleciałam w ulewie do domu, wracam po 40 minutach.
[N} witam, ja z tą książeczką, czy teraz już może poani potwierdzić, że jestem ubezpieczona?
[PR] ale to ja pani nie powiem, to pani powinna wiedzieć! Taka weryfikacja to może nawet z pol roku trwać, ale to ja skseruję te dokumenty, kartoteke zaloże, a teraz pani sobie poczeka!
Ja patrzę, a przede mną kilka kobiet. No cóż, książeczka z torby, muza na uszy, i siedzimy. I znów krzyk pani z recepcji:
[PR] Cholera, znów mi się myszka na komputerze nie rusza! Cholerny system, te komputery takie trudne, toż to diabelstwo nie dla normalnego katolickiego obywatela!!! Hela, spójrz no, myszka się nie rusza, a klawiatura pisze!!!! Ja się na tym nie muszę znać!!!
Szczerze mówiąc nie wytrzymałam i na cały głos:
[N] No tak, pani się na komputerach nie musi znać, ani na książeczkach, ani na ubezpieczeniach...A zna się pani wogóle na czymś? Bo jak ja bym tak pracowała, to by mnie już dawno z pracy wyrzucili!
I na to wchodzi pan doktor [D], poinformowany prawdopodobnie przez pielęgniarkę o kłopotach na rejestracji, spogląda, uśmiecha się ironicznie.
[D] Nasza rejestracja zna się doskonale na piciu kawy. I miejskie plotki prawdopodobnie również zna doskonale. Pani Halinko, ile razy pani powtarzałem, żeby mnie nie wołać jak pani kabel od myszki wypadnie z komputera? Myślę, że po tym jak pani informatyka do wyłączonego monitora wzywała, to się pani czegoś nauczyła!Ehhh... następnego pacjenta poproszę!
Panie w ciążach zaawansowanych śmiały się tak, ze bałam się, że poród wywołają przedwcześnie. Pani Halinka nic nie powiedziała, tylko czerwona podpięła porawnie kabel i zniknęła na zapleczu, wcześniej spoglądając na mnie tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, padłąbym w mgnieniu oka trupem.

Dalsza wizyta przebiegła bez komplikacji, pan doktor okazał się jeszcze lepszym i cieplejszym człowiekie niż plotka miejska niosła, do tego obdarzonym niezykłym poczuciem humoru :)
Ale niestety, z panią Halinką to nie koniec. Ale to może w następnej historii.

służba_zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (298)
zarchiwizowany

#20867

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako konsultantka telefoniczna ds. technicznych jednego z większych operatorów telekomunikacyjnych.

Opowieść tyczyć się będzie usług dostarczanych w technologii radiowej. Wspomnę, że do odbioru tego typu internetu/telefonu potrzebna jest specjalna antena i urzadzenia, ustawiane indywidualnie przez wyszkolonego technika, dla określonej lokalizacji i abonenta.

No więc odbieram [j]a w sobotę późnym popołudniem telefon od [k]lienta.
[j] W czym mogę pomóc?
[k] Wie pani miła co, bo mały problem jest...bo ja właśnie chatę postawiłem, i parapetówę chciałem zrobić. No i internet był potrzebny, tośmy się z kumplami spotkali, piwko my wypili i śmy to ustrojstwo z dachu ściągneli, przenieśli my na drugi koniec wsi na nową chałupę, i nam to spadło, jak żeśmy to na dach montowali. No ale w końcu my przykręcili, tylko działać nie chce... nie może to pani jakoś tego zrestartować od siebie, żeby na wieczór było? No bo impreza na pół wsi będzie...

Wymiękłam, wystawiłam klientowi zlecenie na wizytę technika i życzyłam udanej zabawy, mimo że raczej bez internetu :)

call_center

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (139)
zarchiwizowany

#20865

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam wszystkich, bo to pierwsze (ale mam na dzieje nie jedyna) piekielność którą mam okazję opowiedzieć.

Rzecz działa się lat ładnych ze cztery temu.
Napomknę, że w tamtym czasie miałam tendencję do ubierania się w ciuchy czarne i czarniejsze, z przewagą ciężkich butów, skórzanych kurtek i tym podobnych gadżetów charakterystycznych dla osób słuchających "ciężkiego brzmienia". Również jako pasję życiową traktowałam granie w różnego typu gry fantasy, przede wszystkim słowne (tzw RPG).
Razem z kumplami często urządzaliśmy sobie sesje takich gier.

No więc sierpień, jakiś piątek czy sobota, a raczej noc z jednego na drugie.
Wracamy sobie przez moją piękną miejscowość (typowe "małe miasto pod dużym miastem") obfitującą o tej porze w przeróżne okazy typu "ABS - absolutny brak szyi", występujące najczęściej w grupach pod flagą słynnych Trzech Pasków i ubranych w stroje sportowe. No więc idziemy my sobie, idziemy uliczkami mało ruchliwymi, odziani jak powyżej w stroje wielce czarne, kiedy nagle przed nami jedna z grup "sportowych" się pojawiła.

My lekko podchmieleni - po sesji łyknęliśmy co nieco. Oni - chyba podchmieleni bardziej, i zdecydowanie głośniejsi od nas. Do tego chyba dość mało przyjaźnie nastawieni do świata. Nadmienę, że w grupie byłam jedyną kobietą, do tego jak kobieta nie wyglądałam, w czarnej bluzie z kapturem i w czarnych bojówkach, z obowiązkowym łańcuchem
Sportowców było trochę więcej niż nas, i poruszali się krokiem dość zdecydowanym w nasza stronę. My, jako ludzie roztropni, zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, jak tu niepostrzeżenie skręcić, ale niestety uliczka długa, a skrętów i bocznych jakoś brak.
No więc chcąc, nie chcąc zaciskamy pięści i szykujemy się na małą jatkę. Po alkoholu nawet nie brzmiało to tak źle, koledzy się nawet ucieszyli (pierwsza bitwa z Trzypaskowcami w tym miesiącu, prawdziwa okazja). Nagle, gdy już byliśmy od siebie około 100 metrów,szykowaliśmy niemalże hymn bojowy, jeden ze sportowców podbiega do nas:
- Ej, a, zdjęcia byście, nie zrobili? Bo, koleżanki, spotkaliśmy! (w miejsce przecinka wprowadzcie sobie jedną urwę).

Naszym oczom, za plecami Trzypaskowców, ukazały się ze 3 plastik-fantastik, w różowych kiecach, popijające jakieś piwko z puszek i wesoło błyskające tipsami.
Kumpel chwycił aparat, i już się przymierza do foty gdy nagle jeden ze sportowców...
- A wy, co tak, będziecie, z boku, stali? No dalej, chodźcie, fotkę sobie strzelimy!

No to my się mało ze śmiechu nie złożyliśmy, ale ze nadal ich było więcej niż nas, to posłusznie do zdjecia stanęliśmy.
Trzypaskowcy kazali natrzaskać fotek jak z wesela, oczywiście ich wszystkimi sześcioma czy siedmioma telefonami, wyposażyli nas w kilka piw, pożegnali się kilkoma soczystymi urawmi i poszli dalej, razem z piszczącymi plastikami.

A my szybko zniknęliśmy za zakrętem ulicy, i zaczeliśmy tarzać się ze śmiechu.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (236)