Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pajeja88

Zamieszcza historie od: 5 lipca 2013 - 21:27
Ostatnio: 8 czerwca 2015 - 18:18
  • Historii na głównej: 1 z 5
  • Punktów za historie: 1932
  • Komentarzy: 135
  • Punktów za komentarze: 1325
 

#54727

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od zawsze wiedziałam, że ukraść można wszystko. Ale psa?!

Mamy dwa młode owczarki niemieckie długowłose, z rodowodem, naprawdę piękne i okropnie przyjazne bestie. Oczywiście jak to pies, przyjazne tylko gdy ktoś jest przyjazny dla nich i może właśnie to ich uratowało.
Wspominałam już w jakiej okolicy mieszkam, ale że nie udzielam się na piekielnych tak często by być szerzej kojarzona przypomnę; domek jednorodzinny, w bardzo spokojnej już okolicy, na przeciwko cmentarz, obok las, sąsiadów przed sobą poza tymi sztywnymi nie mamy, za naszym domem owszem są ale od frontu cisza i spokój.

Dzisiaj mój ojciec wstając rano na grzyby, wyszedł na dwór żeby psom dać jeść, dolać wody itd. Z racji tego, że Aron jeszcze jest na tyle młody że przez ogrodzenie kojca przechodzi jak chce to w nocy biegają po podwórku, do kojca w każdej chwili mogą wejść. No ale do rzeczy... Ojciec wstaje rano, a psów nie ma.

Bramę ktoś próbował staranować ale bolca nie mógł z drugiej strony wyciągnąć, za to z furtką poradził sobie doskonale... Jednym słowem ktoś psy ukradł. Są młode i jeszcze bardzo ufne, więc może nie musiał ich nawet specjalnie otumaniać, może podał im jakiś środek nasenny w jedzeniu, nie wiem. Ale psy ukradł. Oczywiście szybka akcja, zdjęcia psów na karcie pamięci, ogłoszenie prawie gotowe, telefon na straż miejską, może ktoś coś widział. Psy charakterystyczne, jeszcze młode, chip mają, trzeba znaleźć...

Okazało się, że znaleziono je na trawniku pod jakąś tam firmą, w drodze do pewnej wioseczki (co dość istotne), wezwano straż miejską, a później zawieziono je do schroniska. Psy są już w domu, młodszy ma złamaną łapę, leży w domu i piszczy aż serce pęka.

Odnośnie drogi na pewną wioseczkę... Z 6-7 lat temu skradziono nam w identyczny sposób również owczarka niemieckiego długowłosego. Szukaliśmy go przez ponad dwa tygodnie. W końcu jakaś kobieta zadzwoniła, że od dwóch dni widzi takiego psa, który wychodzi z lasu pod jej posesją. Był tak przestraszony i zlękniony, że dochodził do siebie ładnych parę miesięcy. Znaleźliśmy go właśnie w tej wioseczce, do której droga prowadziła tym razem, więc podejrzewamy że to ta sama osoba...

Kraść psy? Po jakie licho?

kradzież

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (500)
zarchiwizowany

#54382

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/54379#comments przypomniała mi moje przygody z cudownym przedmiotem jakim jest wf.
W gimnazjum trafiłam do klasy sportowej, nawet się cieszyłam bo nic do wf wcześniej nie miałam. Nie zdawałam sobie niestety sprawy jak to będzie wyglądać...
Dziewczyny w klasie dzieliły się na dwie części; pewne siebie lafiryndy i pewne siebie siatkarki/lekkoatletki. Nie pasowałam do żadnej z tych grup, więc mimo że z chłopakami nie miałam problemów to z większą częścią dziewczyn problemy się zaczęły. W szatni przed wf czułam na sobie szydercze spojrzenia podczas przebierania (biustem jeszcze nie grzeszyłam), podczas ćwiczeń głośne śmiechy i komentarze. Przy pchnięciu kulą usłyszałam, że z boku wyglądam jak upośledzona. Niestety nasza pani od wf-u była jednocześnie wychowawczynią i zamiast jakoś załagodzić sytuację jeszcze podpuszczała dziewczyny i wymyślała różne wymyślne 'kary' dla mnie. Gdy nie ćwiczyłam musiałam np brać wiadro i szmatę od sprzątaczki i czyścić parapety na sali gimnastycznej pełnej śmiejących się uczniów, oczywiście nigdy nie były wystarczająco czyste i musiałam zaczynać od nowa, musiałam sprzątać męską szatnie itd. Gdy ćwiczyłam ale źle zaserwowałam lub źle przejęłam piłkę od kosza gra była przerywana i musiałam robić pompki, przy czym każdą zaliczoną głośno odgwizdywała. Nie muszę chyba dodawać jaką uciechę sprawiałam pozostałym trzem klasom na sali gimnastycznej... Wychowawczyni była na tyle piekielna że poza upokarzaniem mnie przy uczniach na wywiadówkach opowiadała o mnie niestworzone historie mojemu ojcu, przez co miałam niezłe problemy w domu.
Miarka się przebrała gdy podczas biegania na sali gimnastycznej podczas drugiego okrążenia (zostały jeszcze 3) potknęłam się i wygięłam stopę tak że widziałam swoją podeszwę... Usiadłam na ławkę i robiłam wszystko żeby się nie rozpłakać i nie dawać uciechy reszcie, ale łzy w oczach i tak były widoczne a stopy nie mogłam postawić na ziemie. Zrobiło się zamieszanie nauczycielka na mnie się darła (inaczej tego nazwać nie można), że mam biec dalej i nie wypuści mnie aż nie skończę. Ja się darłam, że nie mogę postawić stopy i okropnie boli że chce do pielęgniarki. Dwóch kolegów z klasy chciało mi pomóc i podtrzymać w drodze, musiałam nie tylko wyjść z sali ale i pokonać dwa razy schody. Oczywiście na to zezwolenia nie dostali, więc cała sala stała i patrzyła jak już jawnie płacząc skakałam na jednej nodze przez salę gimnastyczną.

Kostka dość często boli do dzisiaj a ja nigdy nie dziwie się dzieciakom które nie chcą ćwiczyć na wf. Nie zawsze chodzi o ich lenistwo.

P.S Ofiarą już nie jestem ale dużo czasu mi zajęło nabranie pewności siebie.

szkoła

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (312)
zarchiwizowany

#53740

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia będzie w miarę krótka ale dla mnie jej spiekalność przerosła wszystko...
Przed ciąża byłam szczupła pewną siebie osobą, ludzie uważali mnie za atrakcyjną czasami pozowałam do zdjęć ale czysto hobbystycznie. Po ciąży, no cóż moja waga skoczyła w górę o 30 kg, mimo starań udało mi się zrzucić dopiero 5. Po porodzie przez pół roku cierpiałam na depresję ze względu na swoja wagę i na kłopoty pod koniec ciąży (konflikt serologiczny w ponoć dość niespotykanej formie), depresja była na tyle silna że gdy komuś udało się mnie wyciągnąć z domu to w momencie gdy widziałam swoje odbicie w witrynie czułam się tak źle że uciekałam schować się w pokoju. Narzeczony pomagał jak tylko mógł, aż w końcu pogodziłam się ze wszystkim i jest mi lepiej. Mimo wszystko jedyne moje wyjścia to czasami odwiedziny u kuzynki, wypad na zakupy albo spacer z synkiem w okolicach domu. Przez zmianę miasta nie mam tutaj prawie żadnych znajomych, nie pamiętam nawet kiedy ostatnio komuś cześć mówiłam.

Do rzeczy. Dzwoni do mnie przed chwilą telefon, numer zastrzeżony ale odbieram.
- Słucham?
Słysze jakieś hałasy, przez cały ten szum gdzieś tam przebił się głos. Pomyślałam, że to może narzeczony więc pytam:
- Maciek to ty?
- Taa chciałabyś. Kiedy schudniesz gruba świnio?
- Słucham?!
- A idź ty tłuściochu ty.

Kimkolwiek jesteś dziękuje.

telefon

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (300)
zarchiwizowany

#52876

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyszedł czas, że i ja muszę coś od siebie dodać bo krew mnie zaleje. Firma kurierska ze szczęśliwą cyfrą w nazwie gościła tutaj już nie raz, do tej pory miałam z nią przygody jednak na tyle drobne, że niewarte opisania. Będzie przydługo, przepraszam.
Paczka zamówiona, namierzyłam przesyłkę widzę że już idzie i powinna być dzisiaj lub jutro. Czekałam do 16 żadnego kontaktu ze strony kuriera. Na przesyłce mi nie zależało specjalnie mogłam poczekać jeden dzień więc stwierdziłam że biorę maluszka na spacer. Co ważne mieszkam w dość dużym domku jednorodzinnym, ja z rodzinkom zajmujemy 'niski parter' czyli po prostu przystosowaną piwnicę, moi rodzice resztę domu. Wychodząc byłam pewna, że mój ojciec jest na górze nic nie mówiłam że wychodzę i nie zamknęłam drzwi. Niestety mój ojciec myślał tak samo i wyszedł z psami na ogród, a później na spacer. Wiem moja wina, tylko idiota zostawia drzwi otwarte, ale na swoją obronę mam to że mieszkamy w bardzo spokojnej dzielnicy, mamy dwa psy których każdy unika i byłam pewna, że ktoś jest w domu.
Wróciłam do domu, idę na górę chwile z ojcem pogadać, a tam moja paczka leży na parapecie przy drzwiach wejściowych. Zdziwiona pytam ojca dlaczego mi nie powiedział, że paczka przyszła... Okazało się, że kurier gdy nikt mu furtki nie otworzył sam się wpuścił na podwórko, a gdy już to zrobił wszedł sobie jak do siebie zostawił paczkę i pojechał. Krew mnie zalała. Telefon i infolinia. Nie będę nawet przytaczać rozmowy bo to była kpina a nie reklamacja, kobieta powiedziała mi że ona nic złego w tym nie widzi ale jak się tak upieram mogę napisać maila ze skargą. Ojjj naskrobałam długiego tego maila, skierowali moja sprawę do Zielonej Góry skąd kurier wyjechał. Następnego dnia dzwoni do mnie pan kurier, czekam na przeprosiny i wytłumaczenie. Jaka ja naiwna... Usłyszałam, że stwarzam problemy na siłę, że nikt normalny by się nie czepiał bo on tylko na chwilę wszedł do domu, że jestem najwidoczniej mocno znudzona a on nie dzwonił żeby się umówić na odebranie paczki bo ludzie to idioci i telefonu nie odbierają. Ach i co ważniejsze wymuszał na mnie złożenie podpisu na potwierdzeniu, łącznie z numerem dowodu bo tak mu kazał przełożony i to kończy sprawę. Zamurowało mnie, a z racji tego że dostosowuje się do poziomu dyskusji powiedziałam panu co o nim myślę, że mógł wejść na chwilę albo paradować godzinę w mojej bieliźnie nie mam pojęcia a on nie ma prawda wchodzić sobie do domu i zostawiać paczki. Nie chciał odpowiedzieć kto podpisał odbiór przesyłki. Na koniec poprosiłam by skontaktował się ze mną jego przełożony bo ta rozmowa nie ma sensu, mruknął że przekaże. Do naiwnych nie należę więc napisałam maila do placówki z opisem rozmowy i prośbą o kontakt z przełożonym tego pana. W ciągu 30 min zadzwonił do mnie boss z przeprosinami, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, że oczywiście to się tak nie skończy i albo kara finansowa albo zwolnienie jeżeli to już któraś z kolei skarga. Zapytałam się czy zgodnie ze słowami kuriera kazał mi pokwitować odbiór i dopisać numer dowodu. Na to szefu wkurzył się niemiłosiernie bo takiego polecenia nie wydawał, nie miał jeszcze okazji porozmawiać z kurierem bo jest na szkoleniu i wraca na koniec tyg, dał swój prywatny adres mailowy żeby przypadkiem moja wiadomość nie 'zniknęła' z ogólnej skrzynki. Myślałam że już po sprawie nerwy mi przeszły, aż tu nagle parę dni później kurier znowu dzwoni. Myślę sobie że dostał od szefa po uszach dzwoni przeprosić. A gdzieżby tam... Stoi pod moim domem i mam zejść mu podpisać że paczkę odebrałam bo przecie ją mam w domu więc co za problem. Zero przeprosin i miłego głosu tylko stek wyzwisk i gróźb jak on mi życie uprzykrzy z paczkami i że się zemści. Ogólnie dzwonili później jego znajomi kurierzy, ktoś z centrali, jeszcze raz szef z wyjaśnieniem, telefon się urywał. Stanęło na naganie i potrąceniu iluś tam procent wypłaty. Dla mnie sprawa zamknięta.
Stoję sobie dzisiaj na balkonie, palę fajkę i patrze na kuriera który podjechał pod dom. Oczywiście tego kuriera. Wziął paczkę podszedł do furtki i... Przerzucił paczkę przez płot na podwórko. Gdy się go zapytałam co najlepszego wyprawia i że chociaż wypadałoby zadzwonić, usłyszałam tylko 'spierd*laj'. No cóż maila do jego szefa jeszcze mam.. A on najwidoczniej się niczego nie nauczył.

kurierzy

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (280)

1