Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

scandal

Zamieszcza historie od: 22 kwietnia 2011 - 22:00
Ostatnio: 11 grudnia 2022 - 13:30
  • Historii na głównej: 6 z 10
  • Punktów za historie: 4141
  • Komentarzy: 94
  • Punktów za komentarze: 328
 
zarchiwizowany

#13044

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj wróciłam z rodzinnego miasteczka - ale śmiać mi się chce do dziś.
Początek tej historii miał miejsce 29 lat temu. Miałam 2 latka i już wtedy objawił się mój talent do pierdołowatości. Moi rodzice budowali wtedy dom - tego dnia przywieziono im pustaki. Takie ciężki z betonu chyba i kamieni - z tego co pamiętam.
Rodzice przenosili te pustaki z placu do jakiejś szopy - a my jak to dzieci chcieliśmy iść zobaczyć co robią. Babcia wzięła więc nas i prowadzi. Na naszej działce wyrwaliśmy się z jej rąk i lecimy do rodziców. Ja na swoich krótkich nóżkach, w jakimś zimowym kombinezonie (późna jesień była) - wiadomo było że się przewrócę.
Pech chciał że na drodze szerokiej na 4 metry leżał jeszcze jeden samotny pustak. Mama mówi że w zwolnionym tempie wyglądało to mniej więcej tak:
- idę idę, nagle zatrzymuję się, klękam i biję pokłon. I łup główką w ten pustak.

Mama rzuciła ten pustak który trzymała akurat w rękach i biegiem do mnie. Podnoszę się krew się leje. Palcem zatyka mi dziurkę (równiutko zrobioną między oczami) i krzyczy do taty - załatwiaj samochód.

Koniec tej historii był przedwczoraj.
Spotkałam sąsiada. Rozmawiamy - ogólnie miło jest. Wtem sąsiad pyta:
[S]Ta blizna między oczami to ta którą mama Ci zrobiła?
[j] Mama? O pustak łeb rozwaliłam.
[S] No o pustak ale mama nim w Ciebie rzuciła!!

Podobno sąsiad cały czas (zarówno wtedy jak i dzisiaj) chodzi po miasteczku i opowiada że mama rzuciła we mnie pustakiem.
Chyba nie jest świadomy tego że z dwuletniego dziecka po uderzeniu takim pustakiem zostałaby mokra plama a nie tylko niewielka dziurka między oczami ;)

sąsiad i pustak ;)

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (187)
zarchiwizowany

#13041

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miejsce akcji: apteka całodobowa
Czas akcji: około północy
W rolach głównych: pani z apteki, moja Lepsza połowa i krwawiąca ręka

Tytułem wstępu: jestem straszną pierdołą. Na prostej drodze potrafię się przewrócić, zdarza mi się potykać o własne nogi. Generalnie wiecznie coś sobie robię.

Był późny wieczór. Chciałam tylko wyjąć szklankę z szafki. Ale złośliwa szklanka wypadła była. Próbowałam więc ją złapać. Ale, że pierdoła ze mnie straszna zamiast ją złapać, dobiłam ją tylko ręką do zlewu. Szklanka potrzaskała a szkła pokaleczyły mi rękę. W głupim miejscu - pod kciukiem - czyli przy każdym ruchu ręką krew leciała mocniej. Wychodzę z kuchni i spokojnie pytam (przyzwyczajona już do takich sytuacji):
[Ja] Mamy jakiś bandaż w domu?
[LP] Co znowu zrobiłaś?
Pokazuję rękę. A. wyrokuje -
[LP] Wypadałoby chyba jechać na szycie?
Upieram się że bandaż wystarczy. Ale krew się leje. Przeciekła przez ścierkę. Jedną, drugą. Bandaża nie ma. Do apteki dosłownie dwa kroki. Idziemu.
Zwykle w tej aptece obsługa jest cudowna - zawsze doradzą, poradzą, powiedzą że mają tańsze zamienniki.

Dzwonimy. Wynurza się Pani. Otwiera okienko:
[P] Co będzie?
[LP] Bandaż poproszę - nie zdążyła skończyć
[P] 5, 10, 15 cm? No jaki?!
[LP] 10 - znów nie skończyła - Pani zniknęła
A. wkłada więc głowę do okienka i próbuje powiedzieć ze to nie wszystko.
[P] Gdzie głowę wkłada? Nie wkłada. Wyjmie.
[LP] Ale ja chciałam
[P] Nie wkłada głowy.
Przyszła z bandażem A. mówi:
[LP] (Jednym tchem żeby zdążyć) Jeszcze gazy wyjałowione chciałam dwa opakowania 7 cm I kartą chciałam zapłacić.
[P] O jezu. Chodzić mi każe. Jakby jutro kupić nie mogła.
Przyniosła Pani gazy, powiedziała cenę. A. podaje kartę.
[P] Kartą? W nocy? Ja chodzić muszę? No dajcie spokój. Przecież to duże pieniądze nie są.
[LP] Nie mam grosza przy sobie. Tu krew się leje. Nie mam czasu szukać bankomatu.
[P] I ja chodzić muszę??

Gdyby nie ta krew pewnie zakupów byśmy nie dokończyły. Ale od tamtej pory jak widzimy tą panią - do apteki nie wchodzimy.

apteka magiczna

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (185)
zarchiwizowany

#12075

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Działo się to kilka lat temu. Moja znajoma osiadła w UK. Pojechała tam samochodem (z kierownicą z lewej strony) i kiedy stwierdziła że zostaje chciała odstawić go do Polski a na miejscu kupić taki z kierownicą ze strony prawej. Jako, że od dawna pracuję zdalnie - więc mogę pracować z każdego w zasadzie miejsca w świecie, poprosiła mnie żebym wpadła na kilka dni, pozwiedzała Anglię, a potem razem wyruszymy do ojczyzny. Ona będzie miała towarzystwo w podróży, a ja sobie zwiedzę parę ciekawych miast. Na propozycję przystałam.

I tu zaczyna się opowieść o piekielnym laweciarzu ;)

W Niemczech, od strony Belgii więc daleko od domu, samochód się rozkraczył. Wezwany przez Policję mechanik krzyknął taką cenę za naprawę, że postanowiłyśmy go sprowadzić do Polski na lawecie. Tylko że zaholowali nas na leśny parking. Pytanie: gdzie jesteśmy? Gdzie szukać lawety? I ogólnie co robić?

M. postanowiła przejść się po parkingu, z nadzieją że ktoś akurat podjedzie, albo wróci do auta. Spotkała dobrego człowieka który znał angielski (żadna z nas niemieckim się nie posługiwała). Powiedział nam że jesteśmy pod Duisburgiem, że to parking na którym zostawia się samochód i do miasta dojeżdża busem, oraz że on nas do Duisburga podwiezie.

Uratowane! Krzyknęłyśmy. Zabrałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy i jedziemy. Na dworcu telefony do mojej rodzicielki (to kobieta która wszystko załatwi). Mama mówi:
[M] Idźcie coś zjeść zadzwonię za godzinę.
Było koło południa. Za godzinę informacja - laweta się znalazła, pan do nas jedzie, mamy czekać i zwiedzić Duisburg.
O drugiej w nocy dzwonimy i pytamy co z nim. Mama mówi że jedzie, żeby czekać. O trzeciej przekazujemy informację, że idziemy do hotelu i bierzemy trójkę - w razie jak Pan dojedzie to też się prześpi. My już padamy jesteśmy od 48 godzin na nogach.

O ósmej rano pana nadal nie ma. Dzwonimy, pytamy. Szef pana twierdzi że przecież pojechał. W końcu sam pan postanawia odebrać telefon.
[PL] To jednak mam jechać? Nie byłem pewny.
Po kolejnych 12 godzinach dojeżdża. Mówi że nie wyjechał od razu bo myślał że zrezygnujemy. A czemu nie odbierał telefonu? A bo to różni ludzie go męczą.

Jedziemy z nim po samochód. Te 5km na parking było przerażające. Nie wiem kto mu dał prawo jazdy. Na miejscu okazuje się że zepsuła mu się wciągarka więc musimy ręcznie załadować auto na lawetę. My z M. pchamy - on ręcznie blokuje wciągarkę. Wracamy do Duisburga. Oddajemy mu pokój niech się prześpi a my biegiem na pociąg, mimo że pan proponował podróż z nim.
Wybrałyśmy jednak życie ;)

Po w sumie 70 godzinach podróży dotarłyśmy na miejsce.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (55)
zarchiwizowany

#9388

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nigdy nie wyglądałam na swoje lata. Jak miałam piętnaście lat wyglądałam na dwanaście. Kiedy byłam na studiach wyglądałam góra na piętnaście. Mam 146 cm wzrostu – i to chyba przez to robię wrażenie młodszej niż jestem. Z tego też powodu parę razy zdarzyły mi się dość podobne historie. Wszystkie związane z... nieszczęsnymi papierosami.
Jestem kulturalnym palaczem: nie palę na przystankach pod wiatą – a odchodzę kilka/kilkanaście kroków na bok – tak żeby mój dym nie przeszkadzał ludziom. Nie palę w obecności dzieci ani w mieszkaniach osób niepalących. Nigdy wiec nie zdarzyły mi się awantury z powodu tego że komuś przeszkadza dym z mojego papierosa.
Ale zdarzyły się scysje z – nazwijmy ich – „obrońcami zdrowia nieletnich” ;)
Kończyłam wtedy studia. Stałam jakieś 20 metrów od przystanku (teren na to pozwalał – duży pas zieleni) paliłam sobie spokojnie nie wadząc nikomu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy skończyłam i zbliżyłam się do przystanku usłyszałam tyradę:
[OZN] Ty gówniaro, złodziejko pieprzona, ja powiem twoim rodzicom że kradniesz. Bo oni na pewno na papierosy ci nie dają. Smarkulo jedna.
[J]: Słucham?
[OZN]: Widziałam cię z papierosem gówniaro. Ja na policję to zgłoszę. Pewnie się puszczasz do tego.
Zatkało mnie. Totalnie. Więcej nie usłyszałam bo nadjechał autobus którym Obrończyni zdrowia nieletnich się oddaliła.

Inna – bardziej zabawna historia – do której czasem się uśmiecham. Miała miejsce ze dwa lata później. Czekałam na znajomych i również kurzyłam. Przechodził obok starszy pan o lasce. Nagle poczułam uderzenia w głowę (leciutkie żeby nie było – może stuknięcia byłoby lepszym słowem) i usłyszałam:
[OZN] Nie pal nie pal bo spalisz wszystko co masz w głowie.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć Pan się oddalił. Mimo paru razów odbitej laski na głowie miło go wspominam.

ulice Warszawy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (220)

1