Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wazka

Zamieszcza historie od: 3 kwietnia 2019 - 18:09
Ostatnio: 4 marca 2024 - 12:38
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 87
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 611
 

#86629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałam zrobić dobry uczynek, a wyszło jak zawsze...

Sytuacja mieszkaniowa w Monachium wyglada dość nieciekawie. Popyt znacznie przewyższa podaż, mieszkań jest za mało i są bardzo drogie. Do tego obowiązuje zasada, że aby wynająć mieszkanie, trzeba zarabiać trzykrotność czynszu. Czynsz za kawalerkę wynosi w tej chwili około 1000€, czyli łatwo policzyć, że samotna osoba, chcąca mieć jakiś dach nad głową powinna zarabiać co najmniej 3000€ na rękę, podczas gdy średnia krajowa wynosi 1900€. Z kolei dogadanie się w więcej osób nie zawsze wchodzi w grę, ze względu na bardzo restrykcyjne prawo meldunkowe dotyczące wymaganej liczby metrów kwadratowych na osobę. Ogólnie wesoło nie jest. Często zdarza się, że lokatorzy zwalniający mieszkanie życzą sobie 1000€ lub więcej „odstępnego” od chętnych, których polecą na swoje miejsce.

Jako że udało nam się wreszcie nabyć coś własnego i będziemy zwalniać mieszkanie, w którym mieszkałam od początku pobytu w Monachium, postanowiłam ułatwić życie i właścicielce mieszkania, oszczędzając jej poszukiwań nowego lokatora, i jakiemuś rodakowi szukającemu dachu nad głową. Mieszkanie spore, prawie 80m2, czynsz bardzo niski - ja płacę od 2011 roku 1000€ miesięcznie, właścicielka chce go podnieść raptem o 200€ (mieszkanie tej wielkości kosztuje prawie 2000€).

Zamieściłam ogłoszenie na grupie polonijnej, opisując dokładnie wymagania właścicielki odnośnie potencjalnego lokatora:
- para lub rodzina, ew. osoba samotna (żadnych grup przyjaciół)
- Wymagane zaświadczenie, że nie figuruje się w rejestrze dłużników
- Łączny dochód netto w wysokości minimum 3600 w przypadku pary (rodziny) lub 3000 u osoby samotnej - trzeba przedstawić 3 ostatnie odcinki pensji lub kopię umowy o pracę

Z mojej strony jedyną prośbą było, żeby za jakąś symboliczną kwotę odkupić ode mnie kilka rzeczy w mieszkaniu, typu lodówka (w mieszkaniu była w pełni wyposażona kuchnia, tylko lodówkę musiałam dokupić własną), lampa w łazience czy szafka zamontowana pod umywalką.

Zgłosiło się kilkudziesięciu chętnych. Większość z nich ograniczyła się do wydania mi polecenia, że to ja mam dzwonić do nich (które zignorowałam), kilkanaście osób zadzwoniło same lub przysłało wiadomości. Niestety ani jedna osoba nie spełniała warunków. Przytoczę co ciekawsze:

1. Para, on zarabia 1200€, ona bezrobotna. Pytam, jak sobie wyobrażają opłacanie czynszu i rachunków. Odpowiedź: a tam, coś się huehue zakombinuje. Zresztą ona jest w ciąży, to nie można ich wyrzucić nawet jak nie będą płacić.
2. Małżeństwo, obydwoje nieźle zarabiają, pracują tu od 12 lat, ale na czarno. Na odpowiedź, że niestety nic z tego, bo musza być w stanie udokumentować dochody, spytali, czy nie mogłabym czegoś naściemniać właścicielce, bo przecież mamy obowiązek sobie pomagać
3. Małżeństwo. Obydwoje na własnej działalności, zarobki pasują. Ona by ewentualnie wzięła, ale pod warunkiem, że jej dorzucę „komplet prac na sprzątaniu”, najchętniej „bez rachunku” (czyt. na czarno). Na mój komentarz, że niestety nie dysponuję czymś takim, odpowiedziała, że mam przestać się wywyższać, bo „bynajmniej ona wie, że wszystkie Polki sprzatają”, a ja złośliwie nie chcę jej oddać pracy.
4. Ta była najlepsza. Ona pracuje, ale na czarno, więc nie może wziąć umowy na siebie. Umowa będzie na znajomego, który ma działalność, ale on będzie tam tylko fikcyjnie zameldowany, bo mieszka w Szwajcarii. Pomieszkiwać z nią za to będzie jej facet, którego z kolei nie można tam zameldować, bo jest ścigany listem gończym i musi się ukrywać.

Już pominę, jakim trzeba być debilem, żeby informować obcą osobę na piśmie lub nagrywając wiadomości głosowe o wałkach, które się kręci, przestawiając się z imienia i nazwiska i podając dane kontaktowe... Ale, kiedy wszystkim odmówiłam, grzecznie tłumacząc z jakich powodów, dowiedziałam się, że:
- Inne nacje sobie pomagają, a tu jak zwykle Polak Polakowi wilkiem
- „Dopłynęło gówno do brzegu i robi falę” (WTF?)
- Niedługo przyjdzie kryzys, mieszkania będą za darmo i takie cwaniary to oni na taczkach wywiozą
- Za to, że próbuję się na rodakach dorabiać (nie wiem niby jak), to za okupacji to by mi... - tu nastąpiła cała litania, co by mnie spotkało.

Przez znajomych znajomych skontaktowała się ze mną para Chorwatów. Obydwoje legalnie zatrudnieni, zarobki przyzwoite, sympatyczni. Przyszli obejrzeć mieszkanie, przynieśli komplet wymaganych dokumentów. Wezmą z pocałowaniem ręki.

Grupa polonijna

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (173)

#85816

przez ~Viktoria35 ·
| Do ulubionych
Mój mąż jest bezpłodny. Przekonaliśmy się o tym, gdy po staraniach o dziecko nie wychodziło nam nic.
Rozważaliśmy adopcje, inne formy, lecz ostatecznie stwierdziliśmy, że nie ma co na siłę, a bez dziecka przeżyjemy i jesteśmy szczęśliwi - korzystamy z życia, wyjeżdżamy na wycieczki, nie martwimy się opieką nad dzieckiem i jego potrzebami. Nie jest to naszym życiowym must have. Niestety nie wszyscy szanują naszą decyzję, że zamiast dziecka mamy dwa duże, angażujące nas psy (dobermany, jeśli jesteście ciekawi).

Na sylwestra dostaliśmy dużo życzeń od bliższej lub dalszej rodziny, które poza standardowym szczęścia, pomyślności, zawierały "i nowego członka rodziny/ dzieciaczka/córeczki i synka". Co chwilę musimy się tłumaczyć, dlaczego w wieku 35 lat nie mamy dzieci, a gdy mówimy, że nie chcemy o tym rozmawiać, pojawia się nieśmiertelny tekst, że zegar biologiczny tyka.
Kiedy mówimy, że nie możemy mieć dzieci, ludzie to bagatelizują. Bo oni widzieli w telewizji, bo przecież można in vitro zrobić. Inne kobiety, również znajome, współczuły mi, bo nie zaznam daru macierzyństwa.

Raz jednej ciotce wymierzyłam policzek, po tym jak po stwierdzeniu, że mój mąż jest bezpłodny, wyzwała go od partaczy i części rowerowej, a potem powiedziała, że mogę zrobić sobie dziecko z innym.

Czy naprawdę posiadanie dzieci w naszym społeczeństwie to najważniejszy element życia?

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (259)

#85718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem maszynistą u jednego z przewoźników osobowych na polskiej kolei (nie chcę zdradzać u którego) i przez kilka ostatnich lat spotkałem się z kilkoma przypadkami bezmyślności niektórych pasażerów.

1. Piątek, godziny późno popołudniowe, pociąg 1 rusza ze stacji początkowej w mieście A i poza wieloma mniejszymi przystankami jedzie przez duże stacje kolejowe B,C aż do miasta D. 15 minut po nim jedzie pociąg 2 tylko do stacji C. W mieście A i B są wyższe uczelnie, więc studentów mrowie. Oczywiście pociąg 1 wypchany po brzegi tak, że nawet ja miałem problem dostać się do kabiny, ale dalej ludzie próbują pchać się do środka. Przychodzi kobieta z dzieckiem w wózku i ona musi dostać się do miasta D, ale nawet nie ma jak wejść, a kolejne połączenie dowiezie ją dopiero 3 godziny później. Nikt oczywiście miejsca zrobić nie chce. Dwa-trzy przystanki dalej (wciąż jesteśmy w obrębie jednego miasta) połowa składu wolna.

2. Jadę składem, do którego kabiny można dostać się tylko od przedziału pasażerskiego. Drzwi mają przyciemnioną szybę tylko na wysokości pierś-głowa. Pasażerów wielu nie ma, większość siedzeń wolna. Na jednej ze stacji mamy kilka minut postoju więc korzystając z okazji idę za potrzebą. Otwieram drzwi i czuję, że coś nimi przygniotłem po drugiej stronie. Patrzę, a na ziemi leży powyginany teraz wieniec pogrzebowy, a obok niego siedzi K(obieta).
K. (wściekła) Co Pan robi?! Zniszczył Pan mój wieniec na pogrzeb!
Ja. To ja się pytam dlaczego postawiła go Pani pod drzwiami zamiast na półce nad Pani głową?
K. (już bardziej pokorna, bo chyba od razu dotarło) A bo ja nie wiedziałam, że ktoś tam w środku jest.
Nie wiem czy się za dużo science-fiction naoglądała i myślała, że w tym kraju pociągi same się prowadzą? Później oczywiście napisała na mnie skargę, ale, że pojazd miał wewnętrzny monitoring, to nic jej to nie dało.

3. Młodzież uzależniona od smartphone'ów. Późny wieczór, jadę po torze lewym, bo prawy zamknięty ze względu na remont torów. Zbliżam się do słabo oświetlonego przystanku, na prędkościomierzu coś około 50km/h. Zauważam siedzącą na skraju peronu dziewczynę z nogami wywieszonymi nad torami. Zwalniam i liczę na to, że zaraz się dziewczę zorientuje. Ta dalej siedzi wpatrzona w telefon. W końcu zatrzymuję jakieś 2 metry od niej (jakbym jechał szybciej i jej nie zauważył to by ją wciągnęło pod pociąg), dalej zero reakcji. No to w końcu po prostu zatrąbiłem jej tak, że podskoczyła, upuściła telefon na torowisko i musiała po niego zejść. Kiedy wspięła się z powrotem na peron mogłem dopiero wjechać poprawnie w peron i otworzyć drzwi dla pasażerów. Dziewczę przyszło po chwili do kierownika by przeprosić za nieuwagę. Telefon przetrwał upadek.

4. Na koniec szczyt wszystkiego. Pociąg dość mocno przepełniony, ale tragedii nie ma, tylko miejsc siedzących już brak. Na jednym z przystanków widzę - wsiada para z wózkiem dziecięcym na którym siedzi ich dwulatek (na oko, bo się nie znam). Ruszamy dalej, kierownik pociągu gdzieś z tyłu ogarnia pasażerów. Kolejny przystanek za kilka minut jazdy a na liczniku mam już ponad 100km/h. Za sobą za drzwiami do kabiny słyszę wyraźny dziecięcy płacz. Drzwi się otwierają, płacz się nasila.
M(adka): Patrz kochanie, a tu Pan maszynista prowadzi ten pociąg, prawda, że fajnie?
I siadają obok mnie na fotelu pomocnika. Mnie zamurowało, bo nie wiem co się odpie...janiepawla.
Ja. Co Pani tu robi?! Tu nie wolno wchodzić!
M. A bo tam nie ma gdzie usiąść i ja chciałam z Piotrusiem gdzieś usiąść bo muszę go nakarmić. (cytat dosłowny).

W tym momencie kobieta sadza syna na kolanach i autentycznie wywala cyca na wierzch. Nie mogąc skupić się na jeździe zatrzymałem pociąg jeszcze przed przystankiem, dyżurnemu zgłosiłem, że mam problem z pasażerem i zawołałem kierownika do kabiny. Razem z nim wyrzuciliśmy (nie dosłownie) ją z kabiny. Później powiedziałem kierownikowi co się wydarzyło i kazałem dowiedzieć się gdzie wysiadają i wezwać policję na najbliższą dużą stację. Policji przekazaliśmy co się stało, kilku pasażerów, którzy siedzieli za kabiną potwierdziło to. Po wszystkim Pani dostała mandat za stwarzanie zagrożenia w ruchu lądowym i drugi za spowodowanie opóźnienia pociągu. W tym wszystkim szkoda tylko jej męża, bo akurat on był w porządku i widać było, że mu wstyd za żonę.

Pasażerowie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (168)

#84781

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakichś 10 lat co roku wybieramy się z paczką przyjaciół - zmęczonych stołecznych korposzczurów - na kajaki. Wykrawamy sobie jakiś weekend w czerwcu, lipcu lub wrześniu.

Wybieramy niewielkie rzeczki. Nikt z nas nie jest wyczynowcem, potrzebujemy tylko ciszy, spokoju, przyrody. Pływaliśmy na Krutyni, Czarnej Hańczy, Brdzie, Czarnej Nidzie, Radomce itp. Ładujemy akumulatory spokojem, nasze oczy odpoczywają od wielkomiejskiego betonu, wpatrując się we wszechobecną zieleń, a nasze uszy odpoczywają od wielkomiejskiego hałasu, wsłuchując się w ciszę rzeki, okolicznych lasów i pól oraz śpiew ptaków. Pewnie, że czasem słychać rozmowy, czasem ciszę przetnie czyjś śmiech, czasem ktoś coś zaśpiewa. Nikomu to nie przeszkadza. Ludzkie głosy splatają się z głosami przyrody, tworząc dla nich harmonijne tło. Na swojej trasie spotykamy, oczywiście, innych ludzi - grupy podobnych do nas korp-ratów, rozbawioną młodzież, rodziny z dziećmi, zakochane pary, starsze osoby itp. - przekrój społeczeństwa. Zazwyczaj łączy nas z nimi chęć poszukiwania spokoju, ciszy i relaksu przy leniwym wiosłowaniu.

Niestety, nigdy jeszcze nie zdarzyło nam się przynajmniej jeden, jedyny raz NIE spotkać na swojej trasie pewnego specyficznego rodzaju Homo Sapiens Sapiens (?). Zazwyczaj przedstawiciele tego gatunku przyjmują postać ABS-ów w towarzystwie Blondies Solaris, ale nie chcę generalizować. Zresztą to nie o ich wygląd chodzi, lecz o akustykę.

Otóż grupy te raczą nasze spragnione ciszy uszy potwornym, przeraźliwie głośnym dysonansem, który wydobywa się z przenośnych głośników, pracujących chyba na najwyższej granicy swojej wytrzymałości. Dysonans ten ma różne nazwy, ale na tej stronie określany jest najczęściej jako "umcyk-umcyk"*. To rodzaj upiornej pseudomuzyki, od której marszczy się tyłek, a zakończenia nerwowe całego organizmu zaczynają wibrować w jakimś koszmarnym crescendo.

Kiedyś usiłowaliśmy stosować taktykę wyprzedzania "umcykowców". Nie zdawało to jednak egzaminu. Pomimo ostrego złapania za wiosła, zawsze kiedyś tam chcieliśmy się zatrzymać, żeby się wykąpać, zjeść coś czy zwyczajnie odsapnąć (płyniemy wszak czysto relaksacyjnie). Wówczas koszmarne dźwięki nas doganiały. Stosowaliśmy zatem taktykę zwalniania i przeczekiwania akustycznego koszmaru.

W ten weekend też byliśmy na kajakach. Gdy po czterech godzinach relaksu dogonił nas cienki tenorek, zawodzący: „Będziesz mooooojaaaaa, bo ja już jestem twóóóóóóójjjj”, zalała mi oczy czerwona poświata. Złapałam za wiosła i z szaleństwem w oczach postanowiłam staranować źródło nienawistnego dźwięku i utopić głośnik.

Dobrze, że kolega płynący ze mną mnie powstrzymał, bo odpowiadałabym za uszkodzenie mienia.

*Nie znaczy to, że jakakolwiek inna muzyka - nawet muzyka, a nie „muzyka" - nie przeszkadzałaby w takich okolicznościach. Gdyby to był pop, rock, soul, blues, funky, jazz, techno (wstawcie sobie, co chcecie), też nie bylibyśmy zachwyceni. Ale wówczas byłby to tylko dysonans akustyczny, a nie wrażenie marszczenia tyłka i drgania końcówek nerwowych. Ale to rozważania czysto akademickie. Nigdy nie usłyszeliśmy na wodzie innych dźwięków dysonalnych poza „umcykami".

marzenia i koszmary

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (172)

1