Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ypsilon18

Zamieszcza historie od: 29 marca 2014 - 2:30
Ostatnio: 21 grudnia 2018 - 23:24
  • Historii na głównej: 3 z 6
  • Punktów za historie: 2544
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 96
 
zarchiwizowany

#61987

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dość długa, więc proszę o cierpliwość i wyrozumiałość.

Dwa dni temu mój Luby, wracając z kolegą i bratem z pracy, miał niegroźną kolizję.
Po prostu w pewnym momencie wyskoczyło mu coś na jezdnię (z racji ulewy nie jest w stanie stwierdzić, czy to pies, lis czy ki diabeł, ale coś tych gabarytów), wobec czego musiał ostro przyhamować. No i oberwał. Jadący za nim pan walnął go z impetem w d.. bagażnik.

No cóż, zdarza się. Wszyscy cali (oprócz szwagra, który przydzwonił głową w boczną szybę), no ale auto nie ma tyłu. Mamy kombi z dość pokaźnym bagażnikiem, teraz samochód przypomina Tico.
Okazało się, że sprawcą był kumpel z pracy, który po prostu nie zachował odległości i nie wyhamował.

Kolega przepraszał, że zagapił się, że przeprasza, no skrucha jak z filmu. No a z racji tego, że wiadomo czyja wina, no i że to bliższy znajomy to Luby postanowił policji nie wzywać, spiszą oświadczenie, wszystko załatwi się ugodowo.

I teraz proszę o DUŻĄ dawkę wyrozumiałości dla mojego poczciwego Męża. Ogólnie jest to człowiek niezachwianej wiary w ludzi, ufa wszystkim i wszystkiemu, z góry zakłada, że każdy człowiek jest w porządku, serce ma na dłoni dla wszystkich. A wspominam o tym dlatego, że z racji ulewnego deszczu, zmęczenia po nocy w pracy mój Luby umówił się z kolegą, że spiszą to oświadczenie wieczorem, przed kolejną nocną zmianą. Wszystko super.

Do czasu, gdy dana nocka minęła, ja czekam ze śniadaniem na Męża (zawsze wraca koło 9 rano), a tu godziny mijają, jego nie ma. Dostałam tylko sms "będę później". No dobra.

Luby wraca koło godz. 13:00. I zaczął się cyrk. Okazało się, że kolega zmienił zdanie - żadnego oświadczenia nie podpisze. Bo Luby specjalnie zahamował, że odszkodowanie chciał wyłudzić, że on się popytał znajomych i że wcale nie musi być jego wina. A jak się przyzna to 10% zniżek straci.I w ogóle on nie patrzył na drogę, bo akurat szybę zakręcał - a warto dodać, że SAM się przyznał, że jechał z 15m za Lubym, a sam poszkodowany miał może 20 km/h na liczniku, bo ledwo spod stopu ruszył.
Podejrzewam, że sprawca się na tym stopie w ogóle nie zatrzymał, skoro zmiażdżył nam pół auta.

Luby nie tracąc wiary w ludzi wyjaśniał mu, że świadkowie są, że sam sobie w tyłek nie wjechał i ogólnie, żeby miał ciut honoru.

Nie bo nie. Kolega z samego rana oddał auto swoje na warsztat (że jak niby wymienią stłuczone lampy, zderzak przedni itd, to nie będzie śladu po kolizji), że on sobie znajdzie świadków, że go tam w ogóle nie było i że Luby nic mu nie udowodni. Super.

Wobec tego Luby pojechał prosto na policję, złożył zawiadomienie i obiecano się tym zająć - ale dopiero pod koniec września, bo "coś tam".

Czyli puenta jest taka - nie możemy używać samochodu, nie możemy go naprawić/zezłomować/sprzedać, dopóki nie przyjedzie rzeczoznawca, a nie przyjedzie dopóki policja nie ruszy ze sprawą. Czyli jeszcze prawie 3 tygodnie.

A kolega ma niezły ubaw, obgaduje męża w pracy, obwinia go o wszystko "Bo Ty nie możesz sobie tak nagle hamować bez uprzedzenia!". Luby stwierdził, że ma rację, następnym razem, k**** do niego zadzwoni i poinformuje. :/
Podobno tamten był u radcy prawnego i sprawa jest do wygrania - podobno.

Dzisiaj jeszcze tylko ochrzanił mojego Lubego, że ma mu oddać pieniądze za naprawę swojego auta (sic!) i że EWENTUALNIE jak chce to mogą spisać dwa oświadczenia do ubezpieczalni, w jednym, że to wina kolegi, w drugim, że to wina Lubego (wtf?), to wtedy obaj dostaną odszkodowania (ehe, na pewno).
Luby grzecznie odmówił.

Póki co sprawa została skierowana do sądu, czekamy na reakcję policji, przesłuchania świadków i pozostajemy bez auta. Amen.

A tak swoją drogą - czy ktoś z Was może spotkał się z sytuacją, gdzie sprawca wypiera się swojej winy w takiej sytuacji i rzeczywiście nie jest jego wina? Bo kierujący nagle przyhamował?

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (242)
zarchiwizowany

#61270

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro już wlazłam w zakładkę "Dodaj" to wrzucę jeszcze jeden kwiatek.

Tym razem historia nie moja, a mojej siostry ciotecznej - od ubiegłej soboty szczęśliwej mężatki.

Moja siostra pochodzi z małej wsi, ale jest tam kościół. Byłam pewna więc, że właśnie tam odbędzie się ceremonia.
Natomiast, gdy odebrałam zaproszenie troszkę mnie zaskoczył fakt, iż ślub ma się odbyć w pobliskim miasteczku. No cóż, pomyślałam, że tak sobie postanowiła i zapomniałam o sprawie.

Natomiast kilka tygodni przed ślubem zwitałam do siostruni, rozmowa zeszła na ślub i wesele i tak z ciekawości zapytałam czemu bierze ślub w XXX, a nie w swojej parafii. Okazało się, że ich wymarzony termin był zajęty, no zdarza się.

Ale za to ich kolejna wizyta w tej parafii, a raczej reakcja proboszcza, rozwaliła mnie na łopatki i połamała żebra.

Otóż do ślubu - wiadomo - potrzeba sterty papierów, m. in. aktu chrztu. No to siostra dziarskim krokiem wybrała się do kancelarii po tenże dokument. I co z tego wynikło (rozmowa przytoczona przez siostrzyczkę):

[S] - Siostra
[P] - Proboszcz

[S] - Szczęść Boże. Proszę księdza potrzebuję aktu chrztu, do ślubu.
[P] - Szczęść Boże, Izabelo. No tak, tak, akt chrztu.. A powiedz no mi dziecko, gdzie wy się żenicie w końcu?
[S] - W XXX. Skoro tu nie było wolnego terminu..
[P] - No tak, tak.. Ja Ci dziecko dam ten akt, tylko wiesz.. Nie można tak, że Ty z naszej parafii jesteś, a obcemu księdzu płacisz. No jak to tak..
[S] - Ale do czego ksiądz zmierza?
[P] - Izabelo, powiem wprost. Musicie dać z H. ofiarę też tutaj, tak w intencji szczęśliwego małżeństwa.
[S] - Yyyy, ale z tego co wiem, to babcia już zamówiła mszę za nas w tej intencji.. Zamówiła oczywiście PŁATNIE..
[P] - No tak, tak, ale jak to, Wy młodzi nie dacie? Należysz do mojej parafii, więc musicie tutaj normalnie dać na ofiarę, tak, jakbyście tu brali ślub, w tej samej wysokości co wszyscy nowożeńcy, którym udzielam tego sakramentu. Wymyśliłaś sobie inną parafię, proszę bardzo, ale parafianką jesteś moją. Chcecie płacić księdzu z XXX, Wasza wola, ale nie może być tak, że swoją parafię zignorujesz.
[S] - O_o Mamy zapłacić księdzu 500 zł? Za nic?
[P] - Nie za nic, nie że za nic. Wygłoszę z ambony dla was życzenia szczęścia na nowej drodze życia. NA SUMIE!

Siostra pozostawiła to bez komentarza, zabrała rzeczony akt chrztu, a pomstowała już w domu.
Słyszałam, że ten ich proboszcz jest łasy na pieniądze, ale to już przegięcie.
A ksiądz w XXX nie wziął od nowożeńców nawet złotówki za ślub, nawet nie chciał o tym słyszeć.

parafia ksiądz pieniądze

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (319)
zarchiwizowany

#58928

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja pierwsza historia na Piekielnych, aczkolwiek dość irytująca.
Mieszkamy sobie na normalnym osiedlu bloków, obok parking, za nim śliczna zielona trawka - poezja.
Niestety od kilku miesięcy koniec sielanki, gdyż na nasze wspaniałe osiedle wprowadziła się Pani Piekielna [PP].
Otóż - kierowana miękkim sercem i troską o zwierzaczki (konkretnie gołębie), stwierdziła, że pobliskie zielone tereny idealnie nadają się na jadłodajnię dla wyżej wymienionego ptactwa.

Wobec tego, codziennie 2 razy dziennie PP wychodzi sobie na trawniczek z torbą nasion, chlebka, bułeczek i zawzięcie karmi gołąbki. Urocze.

Szkoda tylko, że nie przewidziała, że serwując ptaszątkom dawkę wyżerki każdego dnia, nauczy je hurtem i stadnie sfruwać ze wszystkich bloków wokół w celu zapełnienia żołądka.

Na nasze nieszczęście wszystkie ptaki lecąc do swej wybawczyni przelatuiją nad parkingiem - efekt w postaci ozdobnych ornamentów na naszych autach jest raczej oczywisty.

Po dłuższym czasie wizyt na myjni max co 2 dni ludzie powiedzieli DOŚĆ. W trawniczek wbito wielką tabliczkę zakazującą dokarmiania gołąbków - PP jednak ma to gdzieś.


Wracam sobie ostatnio z pracy, zła, głodna, zmęczona i widzę - stoi sobie PP i zamaszyście rozsiewa ziarno, gołąbki szczęśliwe obsiadają trawniczek. Normalnie miałabym to gdzieś, ale gdy akurat przechodząc obok mojego auta zauważyłam świeżutką KUPĘ wielkości stadionu narodowego na samym środku przedniej szyby to nerwy mi puściły.

Kroczę więc w stronę PP i nawiązała się dyskusja:

[JA] - Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że wspaniałomyślnie dokarmia Pani ptaszki, ale nie widzi Pani tabliczki? Tu jest zakaz.
[PP] - Eee tam, tabliczka. Ona jest nieważna.
[JA] - ???
[PP] - Bo tu mujsi być podpis weterynarza! A nie ma! Czyli mogę karmić :D
[JA] - Jakiego weterynarza? Postawił ją właściciel posesji - czyli jest ważna. Poza tym - przepraszam za słownictwo - ale czy naprawdę Pani nie widzi w jakim stanie są nasze samochody? Przez Panią nie wyrabiamy na myjnię!
[PP] - A skąd Pani wie, że to moje gołąbki? Tu też latają i wróble, i wrony, i..
[JA].. bociany? Niech Pani spojrzy w górę.

Po czym pokazuję jej 4 tysiące gołebi nad naszymi głowami, czekające na dalszą część wyżerki.

[JA] - Po prostu niech Pani zrozumie, naprawdę co 2 dni jeździmy wszyscy na myjnię, ciągle auta są upstrzone.. yy.. odchodami i nie da się tak dłużej! I po prostu - albo Pani przestanie to robić, albo tu i teraz dzwonię na Straż Miejską, może mandat Panią oduczy.

[PP] - Ale ja nic nie robię! One głodne, po zimie! Poza tym dobrze, że srają!!!
[JA] - WTF?!
[PP] - Bo tu patologia mieszka! Hołota i obdartusy, mopsiarze zakichani! O, Pani też! Bo porządny człowiek dbałby razem ze mną o te biedne stworzonka! Tu Was powinno się do obozów pracy wysłać! Auschwitz od nowa uruchomić! Jakby Was przygłodzili jak te biedne gołąbeczki to inaczej byście śpiewali!

[JA] - Dobra, dobra. Jeszcze raz Panią zobaczę z tą torbą to dzwonię po SM. I wręczę Pani rachunki za myjnię z ostatniego miesiąca.

Po czym oddaliłam się, podbuzowana jeszcze bardziej niż zwykle.

Ja nie mam nic do zwierząt, a niech sobie karmi te ptaki skoro czuje taki obywatelski obowiązek, ale nie nad moim autem! I nie dociera, że to przez jej codzienną jadłodajnię, bo zanim się wprowadziła to gołębie też były, a owszem. Ale nie miały potrzeby latania non stop nad całym parkingiem - czyli też nad autami.

Doskonałą puenta jest fakt, że następnego dnia całe stosy ziarna (razem z ich pożeraczami) znajdowały się na masce i dachu mojego samochodu. W poniedziałek wizyta u lakiernika.
A PP jak karmiła tak karmi dalej, przeszczęśliwa, że zwierzaczkom pomaga.

Sosnowiec

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (338)

1