Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

z_lasu

Zamieszcza historie od: 2 października 2013 - 16:00
Ostatnio: 22 kwietnia 2024 - 13:29
  • Historii na głównej: 32 z 34
  • Punktów za historie: 10968
  • Komentarzy: 570
  • Punktów za komentarze: 4334
 

#62272

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku dni zbieram się do opisania historii podobnej do tej http://piekielni.pl/62270
Moja żona ma nietypowe, jak na kobietę, hobby. Uwielbia obróbkę drewna. I dopóki mieszkaliśmy w bloku, z braku miejsca i warunków, były to drobiazgi - jakieś kuferki, skrzyneczki, świeczniki i ramki. Ale odkąd przeprowadziliśmy się do domu - hulaj dusza piekła nie ma. Jest za to prawie profesjonalny warsztat i mnóstwo drewnianego rupiecia pościąganego do renowacji. Pasuje mi to bardzo, bo prezent w postaci zestawu papierów ściernych albo jakiejś chemii do drewna jest zawsze mile przez nią witany. A ja zdecydowanie swobodniej czuję się prze półką z bejcami do drewna, niż w kosmetycznym przed półką z "bejcami" do twarzy :)

Gdy kupowaliśmy stary dom, poprzedni właściciele zostawili trochę niepotrzebnych im szpargałów. Część zupełnych śmieci. Ale na widok niektórych, mojej żonie świeciły się oczy :). Przez pierwsze 2 lata były właściciel przychodził z pytaniem, czy nie zostało tu... bo by mu się przydało. Część rzeczy zabrał. Nam nie były one do niczego potrzebne. Po 2 latach wziąłem go do budynków gospodarczych i kazałem przejrzeć to co zostało, bo zamawiamy kontener i pozbywamy śmieci. Nie zabrał nic.
- Panie - mówił - do nowego domu nie będę znosił starych rupieci.

Tej wiosny, żona wzięła "na warsztat" stare, drewniane ławki po byłych właścicielach. Przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Zamazane kilkoma warstwami farby olejnej, łuszczące się, pełne odprysków i nierówności. Chciałem nawet porąbać na je opał, ale nie pozwoliła :).
Praca zajęła jej kilka weekendów, ale dopieściła je i odnowiła rewelacyjnie. Zdarła farbę, wygładziła, zabejcowała, nałożyła warstwy zabezpieczające. Wyszło małe cudo. Całe lato funkcjonowały w kąciku grillowo-ogniskowym i cieszyły oko.

Dwa tygodnie temu, w sobotę rano wyciągnęło mnie na podwórko szczekanie psa. Były właściciel właśnie szykował się do zapakowania naszych ławek do swojego busa. Na pytanie co robi, odpowiedział, że to jego ławki i są mu potrzebne. Cóż, w kilku żołnierskich słowach powiedziałem mu co o tym myślę. I że teraz może je zabrać, gdy zapłaci odpowiednio wysoką sumę.
Ale ławki schowaliśmy "pod klucz". Będziemy wyciągać, gdy będą potrzebne.

A sąsiada - właściciela nie wpuszczę za próg domu. Bo to co zrobiliśmy wewnątrz starego, zapuszczonego, drewnianego domu, mogłoby go skłonić do żądania dopłaty za sprzedaż nieruchomości :D (Piękno drewna wydobyte spod ohydnych, starych płyt gipsowo kartonowych, wydobyte belki stropowe, odnowiona drewniana podłoga zrobiły z ruiny całkiem przyjemny i przytulny dom).

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 920 (970)
zarchiwizowany

#62180

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lepsze jest wrogiem dobrego... Marzyła nam się zmiana to mamy.
Od jakiegoś czasu współpracujemy z polską firmą X. Ponieważ towar, który tam kupujemy, jedzie dalej za granicę obsługuje nas dział eksportu. Dotychczas obsługiwała nas pani Tamara, Rosjanka z pochodzenia. Łatwo nie było, ale jej polski + mój rosyjski z angielskimi wtrętami i dawało radę. Choć czasem mieliśmy ochotę poprosić o zmianę osoby obsługującej, bo uzgodnienia trochę trwały. Zwłaszcza gdy chodziło o sprawy czysto techniczne.
W ubiegłym tygodniu złożyliśmy kolejne zamówienie. Ale Tamary nie ma w pracy. Nie wiem kiedy wróci. Do obsługi dostaliśmy Kathrin. Nazwisko sugeruje wschodnie pochodzenie. Bardzo wschodnie - Wietnam? Chiny? Od kilku dni próbujemy potwierdzić dostępność towaru, uzgodnić termin dostawy, otrzymać fakturę pro forma i opłacić zamówienie. Na szczęście specyfikacja techniczna standardowa.
Polska jezyka, trudna jezyka... Po angielsku też nie bardzo idzie.
Dzisiaj 17 maili. Udało się potwierdzić dostępność towaru i nawet uzgodnić termin wysyłki. Pod warunkiem opłaty faktury. Ale nie dostaliśmy żadnej prawidłowo wystawionej. Ba, faktura poprawiona przez nas i wysłana do akceptacji wróciła znów źle... Smaczku dodaje fakt, że polska miejscowość w której znajduje się siedziba naszej firmy brzmi jak nazwa zagranicznego miasta. Pani z uporem maniaka poprawia nazwę na fakturze przykładowo zamiast Paryż pisze Paris :)
Jutro kolejna runda. Chyba poproszę o przekierowanie do sprzedaży krajowej. Tamaro wróć...

współpraca handlowa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (276)

#55664

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne większość z Was czytała w prasie artykuły jak to dzielny zus (celowo z małej litery) złapał nieuczciwych pacjentów na wyłudzaniu zwolnień lekarskich. I kwoty oszczędności z tego tytułu są kosmiczne. Normalny (zdrowy) człowiek myśli sobie - dobrze, że złapali oszustów. Punkt widzenia zmienia się jednak, gdy sami, lub ktoś z rodziny przewlekle zachoruje...

Moja mama po latach uczciwej pracy (i odprowadzaniu składek wszelakich) zachorowała. Konieczne długie leczenie. Brak możliwości pracy na stanowisku, na którym pracowała. Trzeba się leczyć.
Za pierwszy miesiąc płaci pracodawca. Wszystko sprawnie i bez zgrzytów. Drugie L-4 (bez zastrzeżenia, że musi leżeć) i zaczyna się piekielność zakładu utylizacji szmalu...

W skrzynce awizo. Na pocztę daleko, mama ma trudności z poruszaniem się. Gdy w końcu któreś z nas mogło z nią podjechać, minęło kilka dni. Okazało się, że to wezwanie na komisję lekarską, która odbyła się 3 dni wcześniej. Od dnia następnego po komisji zasiłek chorobowy jest cofnięty (tzn. może chorować, ale kasy nie zobaczy). Mama płacze, bo cofnęli jej zasiłek za 2 tygodnie, a to znaczy, że nie będzie miała na leki, rachunki itp.

Następnego dnia zawożę ją do zusu, jeszcze zwolnienie trwa, więc może ją przebadają. Zostaje odesłana do domu, ewentualnie może napisać wyjaśnienie. Siadamy, piszemy. Kupuję mamie leki, robię zakupy, dzwonię do siostry, żeby też się dorzuciła. W ciągu kilku tygodni przychodzi decyzja, że jednak wyjaśnienie nie zostało uwzględnione i kasy nie będzie. Można się odwołać w ciągu 30 dni do Sądu Pracy za pośrednictwem zus.

Mówię - piszemy. Mama w płacz, że z nimi jeszcze nikt nie wygrał, że to kosztuje, że ona nie wie, że jak to do sądu. Poszperaliśmy w necie, poszukaliśmy przepisów, napisaliśmy odwołanie, tłumacząc mamie, że jak będzie trzeba to zapłacimy za prawnika. Podpisała.
Po jakimś miesiącu przyszło pismo z zusu, że jednak wycofują poprzednią decyzję, że przesyłają pieniądze za okres, za który je cofnęli.

Mama jest już na kolejnym zwolnieniu. Zus po raz kolejny wzywał ją na komisję. Lekarz orzecznik nie okazuje się uzdrowicielem i potwierdził zasadność zwolnienia.
Więc reasumując:

- zus wzywa pacjenta na komisję za pomocą pisma poleconego, nie dając mu szans na stawienie się na nią jeżeli nie odbierze go bezpośrednio od listonosza (niezgodne z KPA). Na odbiór jest 14 dni. Komisja była 2 dni po awizowaniu. I pomimo niezgodnego z prawem działania wydaje decyzję pozbawiającą chorą osobę dochodu.
- postraszony sądem - nagle uznaje argumenty, przyznaje się do błędnej decyzji i wypłaca należne pieniądze.
Wygląda to na celowe działanie i okradanie pacjentów.
Bo ile osób, tak jak moja mama ma opory, żeby iść do sądu i pisać pisma?
Ile osób zostało niesłusznie pozbawionych zasiłku chorobowego, bo listonosz nie zadzwonił tylko wrzucił awizo? Albo poczta dostarczyła pismo w dniu komisji?
Ile osób nie wie, że ma prawo do odwołania? Nie potrafi czytać tego prawniczego bełkotu?
Kilka procent się odwoła. Reszta nie będzie potrafiła.

I tak patrząc na to nieco z boku - czy nie taniej byłoby wypłacić zasiłki tym kilku procentom kombinujących, zamiast utrzymywać olbrzymi i pewnie przeraźliwie drogi aparat kontrolny?

piekielny zus

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 605 (681)
zarchiwizowany

#55314

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miał być komentarz do historii RedLabel, będzie moja pierwsza :).
Rzecz działa się 2 lata temu, w lutym. Dzieci na feriach. Jedziemy do pracy nieco później niż zazwyczaj. Za kierownicą moja "połówka". Śniegu nie ma, ale na drodze lodowisko - cieniutka, niewidoczna warstwa lodu.
Wyjeżdżamy z podporządkowanej - na drodze w obu kierunkach pusto. 300 metrów dalej już na zjeździe ze sporej górki jest zakręt. Wzdłuż zjazdu z górki pobocza brak, z naszej prawej są metalowe bariery oddzielające drogę od głębokiego jaru w lesie, z lewej chodnik z bardzo wysokim krawężnikiem.
Moje toczy się nie więcej niż 40km/h, przed zakrętem zdejmuje nogę z gazu (zaczyna mnie denerwować). Wchodzi w zakręt i oczom naszym ukazuje się obrazek: pod górkę wjeżdża piaskarka (powinna posypać to miejsce ze 3 godziny wcześniej, ale to szczegół), a w poprzek naszego pasa ruchu, na wysokości piaskarki stoi samochód, w samochodzie kobieta, która zupełnie nie wie co zrobić. Zero możliwości jakiegokolwiek manewru poza ostrym hamowaniem (na lodowisku). "Moje" zaczyna hamować, ale jest tak ślisko, że samochód sunie siłą tej niewielkiej prędkości, którą miał. Zabrakło nam 5-6 cm. Przydzwoniliśmy kobiecie w drzwi. W środku dwoje dzieci - bez fotelików, które ktoś znajomy zaraz zabrał "na wszelki wypadek".
Policja wezwana. My przekonani o własnej niewinności - wszak to kobieta zatarasowała drogę, stworzyła zagrożenie, nie zapanowała nad samochodem. Przyjechał patrol. Pan policjant wysiadając z radiowozu mało nie wywinął orła na oblodzonej jezdni. Po czym wypisał mandat. NAM.
W kodeksie jest zapis odnośnie dostosowania prędkości do warunków jazdy. I nie była ona stosowna, skoro nie mogliśmy ominąć albo zatrzyma się przed niespodziewaną przeszkodą. W rozmowie ze znajomym policjantem okazało się, że gdybyśmy jechali za nią, babka straciła panowanie nad samochodem i wówczas byśmy w nią uderzyli, to prawdopodobnie wina byłaby jej. Ale ona "tylko" stała. Mogło to być dziecko, zwierzę, gałąź z drzewa. Więc powinniśmy jechać z taką prędkością, żeby móc zatrzymać się przed przeszkodą lub ją ominąć.
Mam ciężką nogę, 40km/h to prędkość z którą (dobrowolnie) rzadko jeżdżę, zwłaszcza na trasie, którą znam jak własną kieszeń. Gdyby w naszym aucie konfiguracja kierowca - pasażer była inna boję się pomyśleć, jak by się to skończyło.

z trasy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (43)