Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

MrocznaStronaRacucha

Zamieszcza historie od: 10 maja 2011 - 10:13
Ostatnio: 9 września 2011 - 11:10
  • Historii na głównej: 6 z 8
  • Punktów za historie: 5876
  • Komentarzy: 18
  • Punktów za komentarze: 227
 

#13525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z zeszłych wakacji spędzanych w Polsce.

Postanowiliśmy ze znajomymi wybrać się na mały biwak nad jezioro. W połowie drogi przypomniało nam się oczywiście o tryliardzie rzeczy, które mieliśmy zabrać, a jakoś się nam zapomniało - w tym o jakimś ciuchu dla pań, czipsach dla panów, rozpałce do ogniska, etc...

Zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce, psy szczekają, krowy muczą, jeden sklepik na krzyż, a pod sklepikiem kwiat młodzieży wiejskiej i miejscowa elita raczy się trunkami powszechnie uważanymi za dobre i tanie :)

Musieliśmy stanowić nie lada atrakcję, bo gapili się na nas bez pardonu, jak na małpy w zoo - aż czekałam, kiedy podejdą i zaczną nas szturchać patykami :D Ale nie o tym historia.

Wchodzę z koleżanką do owego sklepiku i od razu zrozumiałyśmy, że większych szaleństw zakupowych, to tu nie będzie - na stojaczku trzy paczki czipsów na krzyż, cena oczywiście dwa razy taka jak w zwykłym sklepie, a ze słodyczy czekoladopodobna czekolada i resztka jakichś zdechłych wafelków na wagę. No cóż, lepsze to niż nic.
Za to winopodobnych napoi wyskokowych od wyboru do koloru :)

Stoimy sobie grzecznie w kolejce, przed nami jakaś babka z małym synkiem.

- Zieńbryyy Halinka, daj mnie dwa "Uśmiechy Sołtysa", raz "Czar Pegeeru" i popki bez filtra. I lizaka. Tego tam o, za 15 groszy.

Halinka podaje, mamuśka wręcza synkowi lizaka.

- Mamo! Głodny jestem, daj kanapkę.
- Co? Aaa.. Halinka, daj mnie jeszcze pół chleba i kostkę smalcu. Ile to będzie?
- 15,40 zł.

Mamuska wysypuje na ladę garść monet.

- Wieśka, za mało masz, nie starczy ci na wszystko.
Wieśka zabiera synkowi lizaka i oddaje sprzedawczyni.
- A teraz?
- I tak za mało.
- A na kreskę dasz?
- Nie dam!
- A ty pindo niemyta, krowo stara! Masz, se weź ten chleb i smalec, się wypchaj! Teraz ci starczy?
- 10 groszy brakuje, ale to następnym razem donieś.
- Wuja doniosę, pazero! Przez ciebie dziecko głodne chodzi!

Zostawiła chleb na ladzie, wzięła swoje wina, papierosy i poszła O_o

wioskowy sklepik

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 943 (1027)

#13531

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat - co bardziej bojaźliwi niech zamkną oczy podczas czytania, bo będzie z drrrrrreszczykiem ;-)

Gdy byłam jeszcze dzieckiem z pieluchą na tyłku zmarła moja babcia, zostawiając mi w spadku swój domek.
Domek jak domek, jednorodzinny z małym ogródkiem, na dole kuchnia, gabinet i salon, u góry sypialnia, łazienka i pokoik dziecięcy. W piwnicy kotłownia, na górze strych.

Jako że moi rodzice mieli własne mieszkanie, a ja z racji małoletniego wieku mieszkałam z nimi, postanowili, że póki co domek wynajmą lokatorom. Za jakieś tam śmieszne pieniądze, byle tylko - ogólnie chodziło o to, żeby ktoś tam mieszkał, palił w piecu, dbał o ogród, niech chałupa nie zarasta pajęczynami.

Przez dłuuugi czas mieszkało tam starsze małżeństwo, ale w końcu z racji wieku zaniemogli na tyle, że dzieci postanowiły zabrać ich do siebie. Domek został pusty, ja się tam wprowadzać nie miałam zamiaru, a że byłam już dorosła, postanowiłam szukać jakichś nowych lokatorów, już na własną rękę.

I tak oto wprowadziła się do domku kobieta w wieku dojrzałym, rozwódka z dorosłymi dziećmi i wnukami, które miały ja tam często odwiedzać. Ona bardzo zadowolona z mieszkania, ja szczęśliwa, że tak gładko poszło, wydawało by się, że wszyscy zadowoleni.

Niestety, ale nie.

Po jakichś 3 - 4 miesiącach lokatorka dzwoni, czy mogłybyśmy spotkać się gdzieś w terenie, bo ona ze mną musi porozmawiać. No mogłybyśmy, co mi szkodzi - ciekawa byłam, czego chce. Może kury hodować, psa sobie kupić, a nie wie czy może, albo żeby jej coś odświeżyć w mieszkaniu - kto wie.

Do rzeczy. Lokatorka, zmarniała i przywiędnięta, grzebiąc łyżeczką w kawie powiedziała mi, że bardzo jej przykro, ale jest zmuszona wymówić mieszkanie. No ale co, czemu? Nie chciała powiedzieć. No jak nie chce mieszkać, to nie, ale nie ma, że tak bo tak - jako właścicielka muszę chyba wiedzieć co się stało?
Po długiej i dość ostrej dyskusji kobieta wyznała w końcu, że boi się tam mieszkać, bo w domu... straszy.

Niezły zonk.

Podobno słyszy jak ktoś chodzi i szura po strychu, przestawia stojące tam pudełka i słoiki, lokatorka znalazła porozrzucane po całym strychu ozdoby choinkowe, albo walnięte w kąt zimowe buty, które ustawiła na półce. Do tego jakieś piski i "diabelskie chichoty", a gdy próbowała wejść i zobaczyć co się dzieje, to wszystko milkło. No i takie tam ogólne zjawiska paranormalne.

Ale jajca... Przyznam, że ćwieka mi zabiła porządnego. Chałupkę pradziadek stawiał własnymi ręcoma i bynajmniej nie na starym cmentarzu - w domu nigdy nie było żadnych morderstw czy samobójstw ani innych tragedii, jedynie mój pradziadek zmarł tam, kulturalnie, spokojnie i we własnym łóżku.
Do tego było to kuuuupę lat temu i jakoś nigdy się nic nie działo - zresztą, nawet jeśli istnieje życie pozagrobowe, to pradziadek ma tam raczej lepsze rzeczy do roboty, niż wracać z zaświatów i łazić nie wiadomo po co po strychu.
Lokatorka była jednak kompletnie przerażona, poobwieszała strych krzyżami, boziami, obrazkami z papieżem i bała się spać w domu.

Trzeba było wyjaśnić sprawę, bo rzeczywiście, gdy poszłam tam się rozejrzeć i zostałam na noc, to coś istotnie harcowało po poddaszu.

Opis polowania na duchy pominę, wyjaśnienie zagadki było jednak tak prozaiczne, że aż śmieszne.
W kącie na strychu stała stara szafa, a za szafą był lufcik, czy ińsza dziura wentylacyjna. Z dziury wypadło to, czym była zapchana, a takiej okazji nie mogły przepuścić jak najbardziej przyziemne kuny domowe, które na ciepłym stryszku urządziły sobie plac zabaw :)

Po przepłoszeniu zwierzaków i zatkaniu dziury wszelkie nadprzyrodzone zjawiska ustały jak ręką odjął - lokatorka jednak tak najadła się strachu (czy wstydu), że mieszkanie mimo wszystko wymówiła.

Później miałam przez nią problemy ze znalezieniem kogoś na jej miejsce, bo rozpuściła plotkę, że dom jest nawiedzony i dlatego tak tanio wynajmuję - przez duchy :P

Na szczęście znalazło się jakieś rozsądne młode małżeństwo, którym duchy niestraszne, za to bardzo miła sercu i portfelowi była cena za wynajem. Mieszkają sobie do tej pory i jedyne co straszy po nocach, to wrzaski ich niedawno narodzonego potomka.

domek po babci

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 815 (935)

#12940

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos fajnych piesków i mniej fajnych właścicieli - historia sprzed kilku dni.

Stoję sobie przed domem, palę papieroska, podziwiam widoki. Na przeciwko mnie, opierając się o drzewo stoi chłopaczek gadający przez komórkę, plus amstaff na smyczy.
Chłopak jak chłopak, pies jak pies - tu coś wąchnie, tam sobie szczeknie, ogonem pomerda - morda pocieszna, bezproblemowy.

Ale jak każde stworzenie boże, skoro paszczą pochłania, to tyłem musi oddać naturze, na to mądrych nie ma :)
No i się pieso zabrał za robotę na środku chodnika, centralnie na wprost moich drzwi wejściowych. Pańcio stoi i podziwia.

Cóż, trzeba przyznać, że pies głodzony nigdy nie był - gdyby istniały konkursy na największa psia kupę, to śmiało mógłby startować :P

Pieso skończył, chłopaczek się nagadał i zbierają się do odejścia. Hola hola, a co z kupą - krzyczę za nimi.
Pańcio widocznie poczuł się dotknięty i przestępując psią niespodziankę stanął jakieś 15 cm ode mnie - ział by mi w twarz, gdyby dosięgał :)

No i zaczyna się tyrada, gdzie on ma sprzątanie po swoim piesku, gdzie on ma mnie, co on mi zrobi jak się będę czepiać, i tak dalej, i tak dalej, wszystko to okraszane słowami powszechnie uważanymi za obraźliwe.

Sytuacja nieco groteskowa - pies, który w założeniu miał mnie przerobić na marmoladę właśnie w ekstatycznym szczęściu liże mnie po rękach. A pańcio ledwo wystający zza moich cycków rzuca mi tu groźbami karalnymi.

Myślę sobie - co ja tu będę ze smrodem dyskutować. Zrobiłam zdecydowany krok w przód - chłopaczek w tył. Jeszcze jeden krok - smrodek znów się cofnął.
I oczywiście swoim pięknym adidaskiem prosto w parujący psi zrzut ładunku.
Zaczęłam się tak śmiać, że aż nie mogłam słowa wykrztusić, a dzieciak spłoniony niczym piwonia zawinął się i uciekł.

Na tym by się mogła historia skończyć. Ale nie :)

Po kilkunastu minutach słyszę łomot do drzwi. Otwieram i co widzę? Tak, nasz madafaka gangsta przyszedł szukać zemsty - z tatusiem...

Tatuś nie tracąc czasu zaczyna wygarniać: że co ja sobie myślę i za kogo się uważam, żeby wychowywać cudze dzieci i cudze psy. Że zniszczyłam jego synkowi kruchą dziecięcą psychikę, że teraz będzie miał uraz, traumę, straty moralne i w ogóle moczenie nocne. Że on wie gdzie ja mieszkam, że mnie zniszczy, że będzie mi kupami swego psa drzwi smarował, na wycieraczkę sikał, kwiatki wyrwie...

W tym momencie z czeluści przedpokoju wyłonił się z ponurą miną mój Niemąż - w ręku ogromny sekator, bo akurat przycinał gałęzie w ogrodzie.
Bez słowa podał tatusiowi foliowy woreczek, a tatuś z wielkimi oczami bez słowa sprzątnął kupę z chodnika - i blady jak ściana, z kupą w jednej ręce a synkiem w drugiej w milczeniu odmaszerował :D

Mój prywatny, osobisty dom :)

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 787 (857)

#12937

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem opowiastka z mojego rodzinnego miasteczka.

Któregoś razu mama poprosiła mnie, żebym w drodze do domu kupiła kilka pierdół do obiadu. Nie chciało mi się latać gdzieś po marketach, więc wstąpiłam do małego warzywniaka - kupiłam co miałam kupić, zapłaciłam banknotem 50 zł, wzięłam do łapy resztę i do widzenia.

Ale coś mi nie pasuje... Patrzę - sprzedawczyni najwyraźniej się machnęła i zamiast z 50 zł wydała mi resztę ze 100. No to w tył zwrot i idę z powrotem wyjaśniać pomyłkę.

- Dzień dobry po raz drugi, proszę pani! Wydaje mi się, że zaszła pomyłka i źle wydała mi pani resztę. No i...

- Pomyłka?! Co pomyłka, żadnej pomyłki! Pewnie zgubiłaś, albo gdzieś upchałaś w kieszeni i myślisz, że naiwną znalazłaś! Ja tu dwadzieścia lat pracuję, to chyba umiem liczyć, co?! Byś się wstydziła tak oszukiwać, za robotę byś się wzięła, wynocha ze sklepu bo milicję wezwę!

- Ale nie o to chodzi, pani nie rozumie, ja...

- Co nie rozumie, ja wszystko rozumie! Głupiego szukasz?! Nie ma mowy, że ja ci źle wydałam, pilnuj swoich pieniędzy następnym razem, a nie uczciwych ludzi naciągasz! A w ogóle, to po odejściu od kasy nie ma reklamacji i paszła won.

No tu już się wnerwiłam i weszłam babie w słowo:

- To mówi pani, że nie ma mowy o pomyłce?

- Nie ma!

- Och, to dobrze... Bo wydawało mi się, że płaciłam pani banknotem pięćdziesięciozłotowym, a pani mi wydała resztę ze stu złotych... No nic, mój błąd - do widzenia!

- CO?! Gdzie idziesz?! Wracaj!!! Oddawaj pieniądze! Sumienia nie masz, wstydu nie masz, naciągaczka, złodziejka! Na cudzej krzywdzie się dorabiasz, oddaj mi pieniądze!!! Ja tu uczciwie pracuję, a taka śmaka z ukradniętymi (?) pieniędzmi ze sklepu chce uciec! Oddawaj mówię!

No cóż... Miałam szczery zamiar jej tą kasę oddać. Przełknęłabym nawet pierwszą porcję bluzgów, gdyby po wyjaśnieniu sytuacji baba się pokajała i przeprosiła.
A tu kolejna sterta inwektyw, mimo jej oczywistego błędu? Co to, to nie!

- Bardzo mi przykro, ale jeszcze minutę temu nawyzywała mnie pani od złodziejek i oszustek, twierdząc, że NIE MA OPCJI, żeby się pani pomyliła. Skoro nie ma, to nie ma - a następnym razem niech pani pilnuje swoich pieniędzy. Żegnam.

- O ty @!$&*% !!! (...)

Co dalej - nie słuchałam i wyszłam ze sklepu uboższa w dobry humor, a bogatsza o 50 zł. I wcale mi nie jest z tego powodu wstyd.

Zieleniak u Gosi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 924 (984)
zarchiwizowany
Historia z ubiegłego weekendu :)

W sobotę mój Niemąż wybrał się z kolegami pograć w piłkę nożną. Wiadomo - piłka sama z siebie jest sportem dość męczącym, a cóż dopiero serwowane dla ochłody w przerwach meczu napoje orzeźwiająco-rozweselające ;-)

Co by się więc bidoczek nie musiał później zmachany tarabanić w środku nocy po schodach do sypialni, przyszykowałam mu awaryjny nocleg na kanapie, postawiłam obok piciu i gitara.

Następnego ranka Niemąż budzi mnie z kawą w łapie i przeprosinami, bo chyba z rozpędu wychlał w nocy jakiś mój kolejny odchudzający wynalazek.
No wychlał to wychlał, wielkie mi rzeczy - zawsze mogę sobie zrobić nowy :)
Biedny Niemąż musiał być najwyraźniej bardzo zmęczony po meczu i poruszał się po kuchni w pozycji horyzontalnej, bo specjalnie skitrałam miksturę na podłodze koło zlewu.

Tyle, że owym "odchudzającym wynalazkiem" nie była mieszanka ziołowych herbat, ale mineralka wymieszana z rozgazowanym piwem oraz wodą od rybek z akwarium, którą miałam sobie w niedzielę podlać zdychające kwiatki.

Mieszanka okazała się być odżywcza nie tylko dla kwiatków ale i dla Niemęża, bo skubaniec ani kaca nie miał, ani sraczki nie dostał :D

spragniony Niemąż po wyczerpującym meczu

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (341)

#12930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w niewielkiej kawiarni, położonej w dość ekskluzywnej dzielnicy, dodatkowo przy ogromnym parku, stanowiącym sporą atrakcję turystyczną.
Ruch, zwłaszcza w godzinach południowych i w weekendy mamy ogromny - później, im bliżej wieczora zaczyna się uspokajać.

Właśnie jednego takiego spokojnego popołudnia wpadła do lokalu klientka - zaaferowana, włos rozwiany, w oczach lekka panika. Podchodzi do mnie i pyta:

- Proszę pani, ja tu koło 12:00 byłam z koleżanką, czy pani mnie pamięta?
No cóż, niestety nie bardzo, bo był o tej godzinie taki kocioł dzisiaj, że choćby mi się przed nosem własna matka przewinęła to bym nie kojarzyła...

- My tam w rogu siedziałyśmy przy stoliku, wzięłyśmy sobie po kanapce, dużej kawie i ja sernik a ona szarlotkę, no nic pani nie świta?

Widzę, że babka zdenerwowana, ja też się zaczynam więc denerwować - może zostawiły portfel albo torebkę? Czasem się to zdarza i wtedy chowamy zgubę pod ladę - dzisiaj nic takiego nie znaleziono nigdzie, więc pewnie jakiś inny klient zwyczajnie zawinął i szykuje się afera...

Babka kontynuuje wywód:

- No i myśmy zjadły, wypiły i poszły do parku, pospacerować, poopalać się nad stawek, gadamy sobie, siedzimy...

Ja coraz bardziej skołowana nie wiem o co kobiecie chodzi i skąd ta panika.

- No i tak od słowa do słowa i wyszło! - kobiecina prawie płacze.

- Ale co wyszło?

- No bo tak: ja myślałam, że ona zapłaciła, ona myślała, że ja zapłaciłam i w końcu wyszłyśmy bez płacenia w ogóle! No to ja z tego parku biegnę płacić, taki wstyd! Niech mi pani policzy ile to będzie, strasznie przepraszam, taki wstyd...

Aż mi serce urosło i wiara w ludzi podskoczyła :)
Pani zapłaciła, jeszcze raz przeprosiła, zostawiła napiwek - a w nagrodę za uczciwość dostała po serniczku dla siebie i koleżanki :)

Wesoła Kawiarenka

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1226 (1284)

#11517

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia miała miejsce jakiś rok temu.
Mieszkałam wtedy na średniej wielkości osiedlu domków jednorodzinnych i bliźniaków - mieliśmy tam "swój" osiedlowy sklepik, którego właścicielami było dwóch Turków.
Sklep malutki, typu mydło i powidło, miał jednak jedną wielką zaletę - otóż na zapleczu mieli własną, niewielką piekarnię i na bieżąco piekli tam różnego rodzaju bułki i chleby - o każdej porze można więc tam było skoczyć po świeże pieczywo.

Któregoś razu po ciężkiej nocy wyskoczyłam tam po mój ulubiony chleb z makiem na śniadanie. Makowego niestety akurat nie było, więc wzięłam równie ładnie wyglądający bochenek z sezamem.
Przytaszczyłam do domu, biorę się za konstruowanie kanapek, gdy moją uwagę zwrócił pewien dziwny fakt.
Pomiędzy ziarenkami sezamu, którymi chleb był obficie posypany znaczną część stanowiły ziarenka w kolorze mocno czarnym...
No nic, może taka akurat partia, że im się ciut za mocno uprażył - tknięta jednak dziwnym przeczuciem zaczęłam się dość mocno przypatrywać...i aż mnie zmroziło, gdy uświadomiłam sobie na co patrzę. Otóż cały wierzch chleba ubzdryngolony był mysimi bobkami!

Niemożliwe... Wącham - delikatnie, niemal niezauważalnie, ale czuć jednak mysimi sikami.
Nikt by mi nie wmówił, że może na zapleczu nie zauważyli - skoro na upieczonym chlebie śladowo, ale śmierdziało, to z pojemników, czy worków z tym sezamem musiało aż szczypać w oczy! Myślałam, że się porzygam, zwłaszcza, gdy uświadomiłam sobie ile mogłam takich mysich prezentów zjeść wraz z makowym chlebem :-/

W te pędy poleciałam do sklepu od progu robiąc awanturę. Najpierw właściciele zapomnieli w ogóle angielskiego i zaczęli się porozumiewać po swojemu. Później stwierdzili, że to na pewno nie od nich ten chleb - pokazałam im więc kilka identycznych bochenków na półce.
Na końcu jeden z nich wysyczał, że mam iść do kasy, zabrać sobie swoje zasrane (sic!) 99 pensów i wynosić się z ich sklepu - co uczyniłam.

Zemściłam się jednak inaczej - Przeszłam się z tym zasyfionym chlebem po całym osiedlu i większość sąsiadów przestała po prostu u nich cokolwiek kupować. A że przybytek utrzymywał się głównie z osiedlowej klienteli, to nie minęło pół roku, gdy Mysie Eldorado splajtowało :)

Farahat Supermarket

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 792 (858)
zarchiwizowany
Historia ta miała miejsce dwa lata temu, gdy pojechałam z moim facetem do mojego rodzinnego miasta na urlop - ja miałam 22 lata, mój facet 25.

Było koło pierwszej, może wpół do drugiej w nocy, wracaliśmy od znajomych, u których troszkę przeciągnęła się posiadówka - a że noc była wyjątkowo piękna i ciepła, więc zamiast walić prosto do domu kluczyliśmy uliczkami na małym, nocnym spacerku.
Tym sposobem zawędrowaliśmy na niewielkie osiedle, na skraju którego był jeden z nielicznych w moim miasteczku sklep całodobowy.

A że spacer miał zamiar jeszcze się przeciągnąć postanowiliśmy zaopatrzyć się tam w jakieś chrupki, coś do picia i papierosy, które były już na wykończeniu.

Mój luby siadł na ławeczce obok sklepu, a ja, jako "trzymająca kasę" weszłam do środka zrobić zakupy. Chrupki i picie nabyłam bez problemu, przy papierosach sprzedawczyni nieco się skrzywiła, więc żeby uniknąć wszelkich nieporozumień od razu wyciągnęłam i zaprezentowałam jej dowód.

Ku mojemu zdziwieniu sklepowa powiedziała, że tych fajurów mi niestety, ale nie sprzeda - czemu? Otóż stwierdziła, że przed sklepem jest ciemno i dobrze nie widać, więc ona ma uzasadnione podejrzenie, że ten chłopaczek na zewnątrz jest nieletni, a ja te fajki kupuję dla niego :)

No cóż, pośmiałam się, zawołałam "chłopaczka", który nadgorliwej sprzedawczyni zaprezentował swoją osobę oraz dowód osobisty, i spokojnie i radośnie dostaliśmy upragnione papierosy.

Co w tej historii piekielnego?

Otóż, gdy zbieraliśmy się do wyjścia, do sklepu wparowała mocno "wystrojona" dziewoja - w moim wieku, chodziłam z nią do jednej szkoły - wraz z bardzo nieletnią, bo piętnastoletnią siostrą, prowadząc za rączkę swą sześcioletnią (środek nocy!) córeczkę.

Czy ta wesoła gromadka przyszła po proszki na ból zęba, mleko, podpaski? Nie.
Dziewczyny zakupiły dwie flaszki wódki, kilkanaście piw i papierosy, które nadgorliwa sprzedawczyni podawała bez mrugnięcia okiem - a nastepnie z zakupami pod pachą radośnie oddaliły się (razem z tym dzieckiem) w stronę najbliższego placu zabaw, gdzie odbywała się spontaniczna popijawa pod gołym niebem, z której bluzgi i ryki dryblasów w strojach sportowych słychać było aż pod sklepem.

Na moje pełne zgrozy spojrzenie piekielna sprzedawczyni wzruszyła ramionami "bo ona zna te dziewczyny, bo tu mieszkają niedaleko i ona wie, że tej malutkiej pić nie dają i jej się krzywda nie stanie(?!)".
O tym, że wie doskonale i nie reaguje na to, że dzieciak z narąbaną mamusią siedzi na podwórku w środku nocy wśród pijanych troglodytów nie zająknęła się ani słowa.
Podobnie jak o niezbyt trzeźwej, wypindrzonej nastolatce, której właśnie sprzedała wódę.

sklep nocny w Sz.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (292)

1