Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Notorious_Cat

Zamieszcza historie od: 11 listopada 2012 - 19:24
Ostatnio: 2 listopada 2016 - 18:16
O sobie:

Kontynuacja poprzedniego konta. Miałam błąd w nicku, który mnie drażnił.

  • Historii na głównej: 10 z 11
  • Punktów za historie: 4956
  • Komentarzy: 1087
  • Punktów za komentarze: 6514
 

#73128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam w odwiedzinach u znajomych na początku kwietnia.
Ich jedenastoletni syn odrabiał lekcje - wpisywał jakieś hasła do komputera i coś spisywał.

Oho - już wiedziałam, że niezbyt twórcza jest jego praca :)

Siadłam na tyle blisko niego, żeby dojrzeć czego dotyczyła praca domowa. Matematyka. Przy mnie wpisał treść zadania do wyszukiwarki:

Narysuj prostokąt o wymiarach: 3,5 cm i 5 cm.

Nie wiem, jakiej podpowiedzi poszukiwał.

Epilog: Wspomniałam znajomym o tym, w jaki sposób ich syn odrabia lekcje. Ojciec chłopaka stwierdził, że szkoła przeciąża ich syna, więc ten musi sobie jakoś radzić.

syn znajomych

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (385)

#73352

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem u ginekologa, siedzę przy biurku. Dzwoni jego telefon, przeprasza mnie i twierdzi, że musi odebrać.

Doktor miał głośnik w telefonie ustawiony chyba na maksimum, gdyż słyszałam każde słowo rozmawiającej z nim pani. Trudno było nie słyszeć tego dialogu.

Ginekolog: Halo?
Kobieta: Dzień dobry, czy doktor przyjmuje dziś w szpitalu? Mam już wyniki badań.
G: Nie, jestem w ośrodku na ulicy X. Wie pani, gdzie to jest?
K: Nie wiem, ale wpiszę sobie w Internet i zobaczę.

G: No to już pani tłumaczę: jedzie pani Krakowską prawie do końca i skręca pani koło stacji paliw. Nie tej z muszlą, ale tej następnej, jak pani skręci koło tej z muszlą, to pani źle pojechała. Potem jedzie pani chwilę i skręca we Wrocławską. Zobaczy pani budynek, no nie wiem jak to opisać... Taki czerwonawy, choć nie, różowy, ale nie jak guma balonowa, tylko jak, no nie wiem co, jak bez, taki z tych ciemniejszych, ale nie ten fioletowy. I tam wejdzie pani do środkowych drzwi i już pani będzie w ośrodku.

K: Dobrze, zobaczę jeszcze w Internecie jak trafić, powinno mi się udać, dzięku...

G: Proszę pani, niech pani jedzie Krakowską i skręci koło stacji paliw, ale nie koło tej z muszlą... A może tej? No teraz to sam się zakręciłem... Tak, na pewno nie koło tej z muszlą. To jeszcze raz: jedzie pani Krakowską, prawie że na sam koniec, ale nie do końca, tylko prawie do końca, i skręca pani na stacji paliw, która jest za stacją paliw z muszlą. Jedzie pani chwilę i skręca w ulicę Wrocławską. I niech pani szuka budynku w kolorze, no ja wiem... lila róż to chyba jest, taki różowo-czerwony, no ja naprawdę nie rozróżniam tych kolorów... Trochę różowy, trochę czerwony. I to będzie ten budynek. Wejdzie pani do środkowych drzwi, takich białych przeszklonych i będzie pani na miejscu.

K: ... dziękuję, powinnam trafić, taki różowawy budynek...

G: No czy ja wiem, czy taki różowy? Może z domieszką czerwonego. Nie wiem, jak te kolory się nazywają. Ale taki żywy kolor, no wie pani. I proszę pamiętać gdzie skręcić!

K: Tak, koło stacji paliw, która będzie po stacji paliw z muszlą.

G: No właśnie źle pani mówi: jedzie pani Warszawską i omija stację paliw z muszlą i skręca pani koło następnej... A, przepraszam, dobrze pani powiedziała. No to jak już będzie pani jechać Warszawską i skręci pani koło stacji - nie tej z muszlą, następnej! - to chwilę jechać, potem skręcić we Wrocławską. I tam będzie taki budynek...

K: ... taki charakterystyczny, powinnam trafić. Dziękuję, do zobaczenia panie doktorze!

G: Do widzenia!

Rozłączył się, pokręcił głową i tak do mnie rzecze:
- Ale z tych kobiet to gaduły.

W rzeczy samej :D

P.S. Wymyśliłam te ulice.

ginekolog rozmawia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (377)

#72428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bądź nauczycielką w prywatnej szkole.

Zaczynasz w poniedziałki o 11.

W poniedziałek o 9 telefon, sekretariat informuje, że już skończyłaś lekcje, bo zmienił się plan.

Pytasz dlaczego nikt nie poinformował cię w czwartek* lub telefonicznie w piątek o zmianach, sekretariat nie wie.

Dyrekcja twierdzi, że to ty nie zauważyłaś zmiany w planie w czwartek.

Na okazanie zdjęcia planu zrobionego w czwartek** usłysz, że było napisane leciutko ołówkiem i nie widać na zdjęciu.

Na pytanie dlaczego inne zmiany w planie były naniesione czerwonym długopisem, tylko ta ołówkiem, nie dostajesz odpowiedzi.

Nie wolno ci rozliczyć tych godzin, bo przecież nie przyszłaś***


*Przychodzę do tej szkoły trzy razy w tygodniu: poniedziałki, środy i czwartki.
**Zaczęłam w tym semestrze robić zdjęcia planu, bo co chwilę pojawiały się zmiany na skutek rotacji nauczycieli.
***W prywatnej szkole na koniec każdego miesiąca nauczyciel przedstawia wykaz przeprowadzonych lekcji i na tej podstawie szkoła wypłaca mu honorarium.

prywatna szkoła

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (244)

#72325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zebranie rodziców uczniów szkoły podstawowej. Jeden z chłopców ma wiele problemów z nauką. Wychowawca sugeruje rodzicowi, by ten sprawdzał na bieżąco zeszyty i ćwiczeniówki syna.

Tata dziecka: Nie będę sprawdzać, gdyż ćwiczeniówki i zeszyty syna są jego własnością i ja nie chcę naruszać jego prawa do prywatności.

Czego to ludzie nie wymyślą, żeby nie wychowywać swoich dzieci ;)

rodzice uczniów

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (285)

#71179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tym roku uczestniczyłam w dwóch dosyć podobnych do siebie wydarzeniach.

#1
Byłam supermarkecie. Pewna pani poprosiła mnie o pomoc w wyborze dobrej kawy, używając łamanej polszczyzny. Zapytałam, czy mówi po rosyjsku, a potem próbowałyśmy się porozumieć, na zmianę mówiąc po polsku i rosyjsku.
Do alejki z kawami przyszło małżeństwo - chyba, w każdym razie pan i pani w wieku średnim plus. W pewnej chwili słyszę:
- Ty patrz, Ruskie tu są - wypowiedziane przez pana. Po chwili pan krzyknął w naszym kierunku przez ramię:
- Do Putina!!! - pani w chichot, niby uspokaja męża (?) i odeszli w dobrych nastrojach.

#2
Jakiś czas temu uniwersytet gościł uczestników konferencji z Izraela, ja zgłosiłam się na ochotnika do towarzyszenia im w zwiedzaniu miasta. Mieliśmy czas wolny, część z nas poszła do sklepu spożywczego po jakieś picie. Ekspedientka znała angielski, wszystko idzie sprawnie. Przyszedł jakiś pan, z zainteresowaniem przyglądał się grupie. Zapytał mnie skąd oni przyjechali. Odpowiedziałam, że z Izraela. Pan kiwnął głową na znak, że rozumie.
Wychodzimy ze sklepu, a pan zaczął machać do nich i krzyknął: Heil Hitler! - i się roześmiał, ubawiony swym wyrafinowanym żartem.

#3 - w sumie jeszcze coś mam w tym stylu.
Na konferencji wspomnianej powyżej byli ludzie z różnych krajów, trafił się też Amerykanin, do tego czarnoskóry, do tego lubiący chodzić w szatach tradycyjnych dla swoich przodków (bubu), więc nic dziwnego, że budził zainteresowanie.
Młodsi uczestnicy konferencji chcieli wybrać się na dyskotekę. Oczywiście towarzyszył nam powyższy Amerykanin, oczywiście w bubu. Był atrakcją wieczoru, część dziewcząt robiła sobie z nim zdjęcia, część mężczyzn wołało go na shoty i chwilkę rozmawiało - ogólnie bardzo pozytywny odbiór. W pewnej chwili, jeden z mężczyzn częstujących wódką, mówi do swoich rodaków:
- Dawaj teraz wjeb**my temu bambusowi.
Jego kompani odrzucili ofertę.

po co?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (237)

#68135

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę samochodem. Widzę z daleka dobrze oznakowany radiowóz, tak samo policjanta, który pokazuje mi, abym się zatrzymała.

Ot, zwykła kontrola - myślę sobie.

Policjant podchodzi, mówi swoją formułkę i prosi o dokumenty. Spojrzałam na siedzenie pasażera - upsss... Dokumenty były w portfelu, który to znajdował się w torebce, którą ja wsadziłam do bagażnika razem z zakupami.

Mówię, że mam, ale w bagażniku.

Policjant: Czyli nie ma pani dokumentów przy sobie?
Ja: Mam, ale w torebce w bagażniku. Czy mogę wysiąść i...?
P: Czyli nie ma pani dokumentów przy sobie?
J: Mam, ale w bagażniku.
P: Przy sobie pani nie ma?
J: Mam, ale w bagażniku.

Nie chcę Was zanudzać: jeszcze kilka razy przerzuciliśmy się tymi pytaniami i odpowiedziami. W końcu policjant odpuścił, powiedział żebym wzięła te dokumenty z bagażnika. Chwilę potem musiałam wysłuchać tyrady, że takie ważne dokumenty to się nosi PRZY SOBIE, a nie tak porozwalane po całym samochodzie (?), bo równie dobrze gdybym trafiła na inną kontrolę, to by mogło się skończyć mandatem (?!). Nie dyskutowałam, bo i nie miałam ochoty.

Serio, to mamy ZSRR, że wszystkie papiery musimy nosić za pazuchą? Czy są policjanci na forum? Czy naprawdę bardziej srogi policjant wystawiłby mi mandat za to, że nie miałam dokumentów PRZY SOBIE?

policja drogowa

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 490 (560)

#67818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Planowaliśmy z moim narzeczonym wesele. Wszystkie usługi dograne. Współpraca z salą wzorowa.

Miesiąc przed weselem: właścicielka sali (pani Ania), w związku z komplikacjami ciąży, musiała udać się do szpitala. Obowiązki przejął jej tata.

1. Spojrzał w umowę i powiedział "Cooo?! To chyba jakaś pomyłka" patrząc na cenę za osobę. Rzeczywiście była niska w porównaniu z tymi obowiązującymi w roku naszego ślubu (o jakieś 100zł). Dlatego, między innymi, zarezerwowaliśmy salę dwa lata przed. Pan tata nie mógł wyjść ze stanu szoku. Próbował nam wmówić, że cena może ulec zmianie (był taki zapis w umowie), ale już wpłaciliśmy zaliczkę jego córce, więc "tylko" sobie pogadał pod nosem.

2. Pan tata pokazał nam wydruk z rozkładem stołów. Kazał mojej mamie (!) to podpisać i napomknął, że za ten projekt należy się dodatkowa opłata. Dziwne, że mu nie urósł nos, ponieważ to było kłamstwo. Ja zrobiłam rozkład stołów na sali i wysłałam pani Ani. Pan tata pomruczał, że nie wiedział i myślał, że to zrobiła jego córka.

*Nie mógł tak myśleć, bo przy stole pary młodej było napisane <ja i Piotrek> :)

3. Nieelegancko krytykował nasze pomysły: "Po cholerę jakieś światła", "To obciach podawać gościom paletę mięs do wyboru", "Okrągłe stoły zabijają zabawę", "Dj, no to już w ogóle dziwactwo". Dosyć nachalnie próbował nam też wepchnąć dodatkowe usługi, np wjazd pieczonego prosiaka na salę ("Gościom szczęki poopadają, zobaczycie!").

4. Warto zadać właścicielowi sali serię pytań (na wizaz.pl jest taki temat, stamtąd wydrukowałam te pytania) na różne takie poboczne tematy. Lepiej zapytać i być pewnym niż założyć i spotkać się z zawodem. Odczytałam te pytania pani Ani (na niektóre odpowiadała ze śmiechem <tak>, np. <czy dla gości wesela będzie udostępniony parking>).

Pan tata zasugerował nam, że podczas naszego wesela musimy sami zadbać o łazienkę. Pokazaliśmy mu tę listę pytań, gdzie zapisywałam odpowiedzi pani Ani, na co on ją podrzucił do góry (!) i powiedział, że to nie jest żaden aneks do umowy i on nie obowiązuje.

Ale się wkurzyliśmy. Całe szczęście wkroczyła jego żona (matka pani Ani), która była o wiele bardziej profesjonalna. Powiedziała, że obowiązuje to, co ustalaliśmy z jej córką. I chyba rzeczywiście pogadała ze swym mężem, bo potem był, można powiedzieć, milszy.

Wesele było udane. Pan tata na drugi dzień powiedział do nas "No, było chwilami trudno, ale mnie posłuchaliście i wyszło fajnie. Polecam się na przyszłość!"

Gremlin jeden.

sala weselna

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 611 (687)

#63644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w gimnazjum.

Jakiś czas temu na biurku pani dyrektorki szkoły znalazło się pismo od rodziców uczniów klas trzecich. Pisali, że w związku z bierzmowaniem ich dzieci, które ma się odbyć w maju 2015 roku, proponują by nauczyciele nie przeprowadzali "dużych sprawdzianów" i nie zadawali "dużych prac domowych", gdyż priorytetem jest nauka zagadnień związanych z przyjęciem sakramentu.

Ani jeden uczeń i ani jedna uczennica nie planuje pójść do seminarium/do zakonu. Pytałam.

P.S. Dyrekcja grzecznie, acz stanowczo odmówiła realizacji tego pomysłu.

szkoła

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 628 (824)

#52539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lato, pora zjazdów rodzinnych.

Przyjechała do nas rodzinka w składzie: ciocia, wujek, pięcioletni synek. Młode małżeństwo z udanym dzieckiem: ciekawy świata, gadatliwym, grzecznym. Trochę tylko męczył koty. Co ciekawe, złapałam z nim dobry kontakt.

Przyuważyłam, że kuzyn zabiera długopisy - te doczepione do krzyżówek, te w kubkach - no po prostu każdy, jaki mu się nawinął. Trzeba przyznać, że zawsze je odnosił, niekoniecznie w to samo miejsce, ale zawsze coś.

Podejrzewałam, że rysuje po ścianach, ale nie znalazłam żadnych bohomazów. Zlekceważyłam temat.

Jestem w moim pokoju, przylatuje kuzynek i pyta, czy może wziąć długopis. Pewnie, że mógł - zaproponowałam mu długopisy neonowe i brokatowe, ale to zależy, co rysuje. Kuzyn na to, że niczego nie rysuje. Przyszła mi taka szybka myśl, że używa tych długopisów do męczenia kotów, postanowiłam zapytać go, do czego w zasadzie potrzebny mu ten długopis.

Ojej...

Chłopczyk zaczął mi opowiadać, że ostatnio zaczęła swędzieć go dupka i używał tych długopisów do drapania się... tam. Kiedyś go bardzo swędziało i mama powiedziała mu, że nie wolno mu się drapać palcami po dupce, żeby nie roznieść zarazków, dlatego wymyślił te długopisy (tyczki pomocniczki, eh). Dlaczego nie mówił mamie lub tacie? Bo dawali mu do jedzenia czosnek, a był strasznie niedobry.

I tylko przypomniałam sobie widok mojego ojca, który ma nawyk gryzienia długopisów...

Goście pojechali. A my jak na razie żremy czosnek i czekamy.

Epilog:
Powiedziałam małemu, co zrobił źle i dlaczego.
Powiedziałam także o sytuacji cioci. Była bardzo zażenowana i obiecała, że odkupi nam długopisy - a może wystarczy je wyparzyć? Ja też nie wiem.

goście

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 799 (887)

#52376

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przygarnęłam psa.

Namierzyłam go, gdy wałęsał się po osiedlu mojego partnera. Piesek mały, miły, do tego samiec - bałam się, że ktoś mi go zabierze, zanim urobię swoją rodzinę i przygotuję mu miejsce u siebie w domu. Pewnego dnia zawołałam go, wskoczył do mojego samochodu - i pojechaliśmy do weterynarza, a następnie do domu.

Minęły mniej więcej dwa miesiące od czasu pojawienia się psa na osiedlu do przechwycenia go przeze mnie.

Gwoli ścisłości, rodzina przyjęła nowego z serdecznością, stary pies z czasem także. Koty - mniej, ale przynajmniej już się tak nie panoszą.

Oczywiście zniknięcie pieska z osiedla zostało szybko zanotowane przez mieszkańców. Mają tam jednego starego psa, który służy chyba w tylko do tego, żeby mieli komu resztki z obiadu wyrzucać przez balkon. Już mój pies był za to osiedlową maskotką - każdy go głaskał, psy mające rodzinę bawiły się z nim na trawniku etc.
Wkrótce mieszkańcy dowiedzieli się, że to ja zabrałam pieska. Niektórzy mówili, że szkoda, bo on taki pocieszny był, ale to dobrze że ma swój dom - generalnie nie spotkałam się z jakimiś negatywnymi opiniami.

Jestem w sklepie, razem z jedną sąsiadką [S] i ekspedientką [E]. Temat pieska - aktualny.
[S] - Bo pani zabrała tego małego pieska...
[J] - Tak, zabrałam.
[S] - No, on był taki fajny, wesoły bardzo.
[J]
[S] Pani X bardzo go lubiła, nawet miała go u siebie jakiś czas...

Przerywnik: tak, piesek zniknął na mniej więcej tydzień z podwórka. Doniósł mi o tym mój partner, sama zresztą widziałam pieska z jakąś obrożą. Już pogodziłam się z tym, że pieska ktoś przejął, po czym znów zaczął pojawiać się na osiedlu bez obroży. Mój wywiad wykazał, że nie śpi w żadnym z mieszkań, więc uznałam, ze znowu jest do wzięcia.

[J] Tak, pani X miała go chyba z tydzień, ale potem znów wylądował na...
[S] No bo ona ma za małe mieszkanie na psa. W sumie racja to, że mogłaby pani dać pani X z 10zł za tego psa...

Spojrzałam ze szczerym niedowierzaniem.
[J] Niby dlaczego?!
[S] A chociażby za te obrożę, co mu nałożyła!
[J] Ten piesek nie miał obroży, jak go zabierałam.
[S] Nie wiem, może zgubił, ale pani X bardzo lubiła tego pieska i coś na pociechę by jej się należało.

No tak, 10zł stanowiłoby wspaniałą pociechę dla staruszki. Bo przecież pies=10zł.

[J] Nie będę pani X dawała żadnych pieniędzy, bo...
[E] Niech ta pani X nie przesadza, że nałożyła psu znalezioną na śmietniku obrożę i czasem rzucała mu kostki z balkonu, to nie znaczy, że to był jej pies. Tak w ogóle kto to widział brać psa na tydzień, a potem go wyrzucać!
[S] Ale ja przecie nic nie mówię! Ja tylko mówię, co mówiła pani X!

Pani X nie wystosowała do mnie żadnych zarzutów, odpowiada na 'dzień dobry' - tak więc nie wiem, czy relacja pani sąsiadki w sklepie była prawdziwa czy zmyślona.

-----

Wieść o tym, że przygarnęłam psa, rozeszła się także po mojej rodzinnej wsi. Małe dzieci przychodziły nawet popatrzeć na nowego. Inni sąsiedzi mieli jednak inny sposób myślenia.
Psy w mojej wiosce często wymykają się ze swoich podwórek. Na szczęście nie są one agresywne, często odprowadzam psy sąsiadów na ich podwórka.
Jeden z psów sąsiadów pałętał się po wiosce. Odprowadziłam psa, sąsiad akurat robił coś w garażu.
- Panie Z, przyprowadziłam panu psa!

Pan Z podnosi głowę i mówi:
- A to gudłaj uciekinier! A zresztą jak chcesz to se go weź!

Pies chce ogon urwać - tak macha ogonem na widok swego opiekuna. Ja się uśmiecham (bo cóż na to odpowiedzieć), na co sąsiad Z:
- Serio mówię, weź se go.

Ja coś tam wyjąkałam, że mam już dwa psy i starczy, i poszłam.

Ktoś zadzwonił do mnie i powiedział, że podobno przygarniam zwierzęta, a on ma akurat małe koty do wydania. Trochę mnie to zirytowało, ale dałam temu chłopakowi kontakt do mojej pani weterynarz, która zajmuje się adopcjami zwierząt i ma mnóstwo ludzi, którzy chcą kotów.

Ale najbardziej chamskie było znalezisko poranne mojego ojca. Po moim podwórku pewnego poranka biegały trzy psy - w tym jeden duży i na pewno obcy. Czemu chamskie? Na noc zamykamy furtkę i bramę, nie ma innej możliwości - ktoś przerzucił psa przez ogrodzenie.

Załatwiliśmy sprawę z obcym - na szczęście była to młoda suczka z wilczurów, na tyle ładna że moja weterynarz jeszcze przed południem znalazła chętnego na nią.

I szczerze pytam - przeczekać czy dać do zrozumienia, że nie interesuje mnie przygarnianie większej ilości zwierząt?

różnie Polska

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 461 (577)