Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Notorious_Cat

Zamieszcza historie od: 11 listopada 2012 - 19:24
Ostatnio: 2 listopada 2016 - 18:16
O sobie:

Kontynuacja poprzedniego konta. Miałam błąd w nicku, który mnie drażnił.

  • Historii na głównej: 10 z 11
  • Punktów za historie: 4957
  • Komentarzy: 1087
  • Punktów za komentarze: 6514
 

#75374

przez ~KasiaB ·
| Do ulubionych
Tak aby kogoś może rozbawić - mała opowieść, mnie co prawda siny ze wściekłości kolor z twarzy, jeszcze nie schodzi, a pazury mam zaciśnięte wciąż w pięści - ale może do wigilii mi przejdzie. Jestem szczęśliwą posiadaczką zawieszonego telefonu stacjonarnego sieci Orange oraz zrąbanego non stop internetu zwanego Neostrada.

Poturlałam się dzisiaj do salonu tejże niesamowitej wręcz sieci, celem wypowiedzenia umowy. I dowiedziałam się, że internet wypowiedzieć owszem mogę, ale nie mogę, bo mam umowę na czas określony do 08 12 2016. Bo ponieważ to umowa czasowa, to nie da się jej wypowiedzieć. Wielce mnie to zdziwiło, bo nie przypominam sobie, a sklerozy jeszcze mimo podeszłego wieku nie mam, abym zawierała umowę na rok od dziesięciu już lat.

Poinformowano mnie, że tak działa system hehehehh, w związku z tym poprosiłam o wypowiedzenie jej jednak i pokazanie mi podpisanego przeze mnie, egzemplarza w/w umowy, bo jak nie to.I pokazano mi automatyczne przedłużenie na ekranie, rzecz jasna bez mojego podpisu i spytałam czy mogę sobie wziąć ekran do domu - co wzbudziło już powszechną wesołość wszystkich innych klientów. Pani obsługująca nie uśmiechnęła się wcale, widoczni nie ma poczucia humoru, na tym arcy ważnym stanowisku, - zmieniła tylko kolor twarzy... Gdy ponownie poprosiłam o pokazanie mojego podpisu na umowie, pani przewróciła oczami - czyżbym była upierdliwa ???? - i poinformowała mnie, że system jej podpowiada, że przez telefon rzekomo zatwierdziłam umowę. Ze stoickim spokojem człowieka doświadczonego przez wiele urzędów, spytałam przez jaki telefon zatwierdziłam rzeczoną umowę.

I uzyskałam odpowiedź po kolejnym przewracaniu oczami i już niecierpliwym stukaniu palcami o blat przez panią obsługującą, że umowę zatwierdziłam w rozmowie z infolinią przez telefon stacjonarny własny. Gdy usłużnie poinformowałam Panią, że niepokalane poczęcie też było wirtualne - tak jak rozmowa telefoniczna wspomniana - BO MAM ZAWIESZONY od kilku lat telefon - grono kibiców się powiększyło, wietrząc awanturę. Ja natomiast rozsiadłam się wygodnie i przystąpiłam do kolejnego ataku. Zażądałam wpisania reklamacji przedłużenia głupawej umowy.

Gdy po moim jakże wdzięcznym dyktowaniu, Pani obsługującej i cedząc słowa do reklamacji, zaczęłam się domagać wypowiedzenia umowy na zawieszony telefon - zostałam tym razem donośnym głosem, poinformowana, ze nie mogę tej umowy także wypowiedzieć bo mam zaległości. Tu tłum zaczął na mnie patrzeć zgorszonym wzrokiem / nie płaci a pyskuje ! / Już bez stoickiego spokoju i używając słów powszechnie uznawanych za wulgarne, spytałam jakie do pi pi pi zaległości - to dowiedziałam się, że mam ODWIESZONY telefon, bo się sam odwiesił i same się naliczają dodatkowe opłaty.

Zrozumiałe, że podyktowałam pani, której trzęsły się już ręce - kolejną reklamację na samo odwieszający się telefon. Gawiedź zgromadzona w salonie Orange wybuchnęła już śmiechem, gdy pani trzęsąca się przez durną upierdliwą klientkę - poinformowała mnie że wynik reklamacji przekazany mi zostanie w czasie rozmowy telefonicznej !!!!!! Gdy spytałam Panią czy zna numer telefonu do mojego prysznica - dwie osoby płakały już ze śmiechu. Cichym umierającym głosem, poinformowała mnie, że system jej mówi, że skoro było do mnie wykonane połączenie na telefon stacjonarny, to dlatego się sam odwiesił bo jest UŻYWANY. Baaaaaaardzo powoli i spokojnie / a wszyscy którzy mnie znają to wiedzą, że to jest ten moment, kiedy trzeba szybko uciekać / więc powoli i po cichu spytałam kto do mnie rzekomo dzwonił na ten stacjonarny, którego nie mam - kto się ośmielił.

Pani obsługująca widząc moją minę - odsunęła się od biurka i po cichutku poinformowała mnie, że dzwoniła do mnie infolinia sieci ORANGE. To, że nie jestem teraz w areszcie za morderstwo i demolkę w salonie ORANGE, zawdzięczam wyłącznie chyba boskiej opiece. Wstałam, na odchodne powiedziałam, że wrócę w poniedziałek i chcę widzieć zawieszony, potem wypowiedziany telefon i internet i uznane reklamacje, bo jak nie ...to będę przychodzić codziennie i będę demolować salon. A teraz próbuję otworzyć szczękę bo mam z nerwów szczękościsk.

Śląsk sklepy_internetowe

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (384)

#73609

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kiedy czytałam studenckie historie o pożyczaniu notatek, przypomniała mi się jedna z moich.

Nie byłam jakimś specjalnym kujonem, ale były przedmioty, w których czułam się naprawdę silna, sprawiały mi frajdę, a ponieważ równocześnie ze studiami pracowałam już w zawodzie, to na niektórych z zajęć wręcz błyszczałam wykorzystując umiejętności i wiadomości zdobyte na szkoleniach w pracy. Do tego niektóre z nich prowadził profesor, którego tak bardzo lubiłam, że zapadłabym się chyba pod ziemię, gdybym nie dała z siebie stu procent.

Na jednym z takich przedmiotów dostaliśmy do zrobienia projekt. Profesor, znając moje możliwości i wiedzę, zadał mi jeszcze kilka dodatkowych punktów do zrobienia, co generalnie skutkować miało tym, że będę zwolniona z egzaminu. Dla mnie bajka. Zrobiłam, oddałam jako pierwsza, dostałam najwyższą ocenę z projektu i z egzaminu. Super.

Kiedy koledzy dowiedzieli się, że mam już to z głowy, posypały się prośby o pomoc, nie tylko w kwestii 'Wytłumacz' lub 'Pomóż mi wybrnąć, bo nie umiem tego ugryźć', ale także 'Miyako, prześlij mi całą pracę, ja sobie przejrzę i będę wiedzieć od czego zacząć' oraz 'Zrób'. O ile to 'Zrób' kwitowałam krótkim 'Zgłupiałeś, nie mam czasu', o tyle w pierwszej prośbie nie widziałam nic złego. Myślałam, że nikt nie będzie na tyle głupi, żeby kopiować moją oddaną i ocenioną pracę. Zresztą podsyłałam swoje prace już wcześniej i nigdy nie było kłopotu.

O ja naiwna... W ostatnim dniu terminu, kiedy profesor przyjmował i oceniał projekty na swoim dyżurze okazało się, że pół mojego roku oddało... moją pracę podpisaną jako swoją. Mało tego. Okazało się, że projekt wisi gdzieś w Internecie na jakimś forum studenckim. Jedna z osób tłumaczyła się, że swój też na pewno ściągnęłam z Internetu, więc również powinnam za to oberwać.
Dostałam szału, zrobiłam awanturę, jakiej świat nie widział. Byłam, delikatnie mówiąc, wściekła, a dodatkowo było mi wstyd i martwiłam się, że profesor da wiarę idiotycznemu tłumaczeniu.

Ostatecznie skończyło się tak, że profesor wywalił ze swojej kanciapy wszystkie osoby, które przyszły ze skopiowana pracą, z brakiem zaliczenia. A do mnie podszedł na korytarzu, poklepał pocieszająco po ramieniu i powiedział, że zna mój styl pracy, wie na co mnie stać i nie ma najmniejszych wątpliwości, że to była mój projekt.

Wciąż się zastanawiam, czy oni wszyscy mieli zbiorowe zaćmienie umysłu, sądząc, że im to ujdzie płazem.

studia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 412 (426)

#73570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem studentką pewnego przedmiotu ścisłego. Zdawałoby się, że na uniwersytecie, na trudnym kierunku, otoczenie będzie obfite w osoby porządne, ułożone, a przede wszystkim pracowite i uczciwe.

Jakież jest moje zdziwienie, kiedy będąc już na 3 roku, co rusz słyszę, że ja to jestem niedobra, bo nie daję ściągać na kolokwium. Straszna rzecz, że nie udostępniam leniom moich notatek, nad którymi siedziałam 4 bite dni.
Co jest najbardziej piekielne? Nie ma osoby, która w ogóle poprosiła mnie o notatki, o pomoc w zrozumieniu zagadnień. Nie zdarzyło się, by ktokolwiek podszedł z propozycją typu: ja zrobię to, a ty tamto. Bo lepiej mieć gotowca. Raz udostępniłam i żałowałam. Został mi wytknięty niewielki błąd, który każdy ogarniający chociaż trochę temat sam by poprawił, bo można powiedzieć, że było to coś w stylu "literówki".
Parę razy z ciekawości spytałam się, co w takim razie robią popołudniami, kiedy ja zasiadam do notowania. Wiecie co? Siłownia. No tak, bo oni mieli czas na relaks, więc ja mam dać im moje opracowania na egzamin.
Przebosko!

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (372)

#73064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspólnota mieszkaniowa, czyli zbiór losowych osób mieszkających pod wspólnym dachem. Istna wylęgarnia piekielności.

Pewnego razu dostaliśmy z sąsiadami zaproszenie... tfu, zawiadomienie, wezwanie wręcz od zarządcy na spotkanie w sprawie ogrzewania budynków. Wyglądało poważnie, jeśli nie przyjdziemy to będą koszty, grzyb, katastrofa i plamy na słońcu.

Nie chcąc ryzykować tak poważnych konsekwencji, stawiłem się na zebraniu. Na miejscu - nie tylko nasz budynek, ale też kilka sąsiednich. Zbieranina najróżniejszych ludzi, większość mi obca. Sporo osób starszych.

O czym było spotkanie?

Prelegentem był przedstawiciel firmy, nazwijmy ją Januszex-Pro i spółka zajmującej się montażem liczników ciepła.

Otóż nasze budynki nie mają liczników i za ciepło płacimy ryczałtem. Pan opowiadał jak straszliwym marnotrawstwem jest brak liczników. Drenuje nasze kieszenie, bo grzejemy więcej, zatruwa środowisko oraz powoduje dziurę ozonowo-budżetową.

Ale firma Januszex ma remedium na wszystkie problemy naszego życia! Wystarczy, że zainstalujemy nowe liczniki ciepła. Każdy będzie płacił za siebie, będziemy oszczędzać, wszyscy zyskamy, słońce zaświeci jaśniej, trawa będzie bardziej zielona, a zaoszczędzone pieniądze uczynią nas bogatszymi od szejków siedzących na ropie!

Koszt licznika to jedyne 5 tysięcy, ale zwróci się szybko na oszczędnościach!

Do kompletu historii brakowało mi tylko cudownych garnków, które leczą, kołder, które prawie same sprzątają i odkurzaczy, które same gotują. Atmosfera była taka jak na wiadomych pokazach.

Niestety tu nie było mowy o indywidualnym zakupie. Cała wspólnota musiała podjąć decyzję. Jak wygląda grupowe podejmowanie decyzji? Poprzez dyskusję. Jak wyglądały argumenty:

- Ale dlaczego my mamy płacić za liczniki, niech administracja zrobi na swój koszt.

- Dlaczego tak drogo? Szwagier na pewno taniej znajdzie, bo jest mechanikiem.

- A ja nie potrzebuję liczników, bo grzejemy gazem.

- A moje mieszkanie jest między sąsiadami i prawie w ogóle nie grzeję.

- A mi w domu jest gorąco, a jak otworzę okno, to jeszcze bardziej i na dodatek głośno z ulicy i co z tym zrobić?

- Ostatnia zima była ciepła, więc po co nam liczniki?

- A w '86 to dopiero były zimy, nie to co teraz.

- Ja muszę mieć ciepło, bo mam małe dziecko.

- Pani chce mieć ciepło, ale z braku miejsca parkuje daleko i musi marznąć gdy idzie z samochodu, co z tym zrobicie?

- Pan walczył w powstaniu sierpniowym, lutowym czy w innym, on już się nawalczył za nasz kraj i liczniki należą mu się za darmo.

- A co z bezpieczeństwem pożarowym? W mieście obok dwa lata temu był pożar. Powinniśmy mieć czujki i to ważniejsze od jakichś liczników.

- Jak na klatce jest za ciepło, to śmierdzi, bo menele przychodzą się załatwiać, lepiej żeby wietrzyć i było zimno.

Taki poziom argumentów nie pozwolił przedstawicielowi dojść do słowa przez dwie godziny. Z czasem zebrani samorzutnie podzielili się na grupy. Każda grupa omawiała własne zagadnienie:

- Czy zimy są zimne czy ciepłe?
- Miejsca parkingowe i samochody.
- A dawniej to było...
- Moje dzieci, twoje dzieci...

Po dwóch i pół godzinach sprzedawca próbował jeszcze przywrócić dyskusję na tematy związane z licznikami... ale towarzystwo zaczęło już powoli rozchodzić się do domów, bo dziennik, dobranocka czy inne N jak Namiętność zaraz będzie w TV.

Cóż... nie udała się panu sprzedaż. Nie przewidział, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie, a gdzie Polaków trzydziestu, tam opinii... Cóż, policzcie sami. ;)

wspólnota mieszkaniowa

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (342)

#72998

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wychodzę niedługo za mąż. Piszę to dlatego, że fakt ten ma znaczący wpływ na to, co piekielnego mnie spotyka. Jestem dziewczyną pulchną. Mam za dużo kilogramów przez problemy z tarczycą i nie tylko – nie będę kłamać, lubię słodkości i nie lubię ich sobie odmawiać. Mój narzeczony nie ma z tym żadnych problemów, mimo że on sam jest szczuplutki jak szczypiorek. Kocha mnie taką, jaką jestem, z moimi boczkami, dużymi udami i nietoperzymi ramionami. Ja sama siebie też już zdążyłam polubić i przyznałam sobie prawo do życia, mimo że nie jestem „fit”, nie ćwiczę, nie mam umięśnionego brzucha i stosu kaset Pani Ch. Jeżdżę na rowerze, w fast foodzie się nie stołuję, ot, normalnie żyję.

Rodzina moja całe życie upominała mnie, żebym schudła bp „mam taką ładną buźkę, i szkoda, że tego nie widać” (tłuszcz nie zalewa mi twarzy, mimo że tak mogłoby się wydawać po ich komentarzach). Ale nic sobie z tego nie robiłam, tłumaczyłam sobie, że się o mnie troszczą i chcą dla mnie jak najlepiej. ALE. Gdy tylko obwieściłam im swoje niedługie zamążpójście zaczęło się na dobre:
- Ale chyba zamierzasz się odchudzać przed ślubem, co?
- Do ślubu przecież nie pójdziesz taka gruba?
- Nie znajdziesz kiecki dla siebie, to co zrobisz?
- Nie wybieraj takiego fasonu/bukietu/wianka, bo cię pogrubia.
- Nie będziesz się wstydzić tak iść do ołtarza? Co ciotka/wujek/babcia/tamta rodzina powie?

Tak jakbym chciała iść do ołtarza nieumyta, z posklejanymi włosami krowim łajnem i obdarta. Ludzie! A najgorsze jest to, że teraz to nie tylko rodzina w takich wyskokach się popisuje, ale i osoby z dalszego otoczenia. Czy gruba dziewczyna ma zakaz wzięcia ślubu? Bo co, bo wszyscy się będą dziwić, że „taka gruba, a sobie chłopa znalazła, a moja wnusia Dźesika taka piękna i szczuplutka i nie może?”

Nie wtrącam się w życie innych, nie obchodzi mnie jak kto wygląda i co zamierza robić w życiu, w czym iść do ślubu i czy w ogóle zamierza ten ślub wziąć. Ale przeświadczenie, że każda panna młoda powinna być chudziutka boli – szczyt osiągnęła pewna sąsiadka, która oznajmiła wszem i wobec, że skoro tak wyglądam, to pewnie tylko cywilny weźmiemy... Boże, widzisz i nie grzmisz...

ślub

Skomentuj (115) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 574 (644)

#72458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak szczyt bezmyślności drogowej został osiągnięty (przynajmniej według mnie).

Wracam sobie spokojnie samochodem z pracy. Jak mam w zwyczaju, gdy dojeżdżam do świateł, a jest czerwone, zwalniam i tak na dwójeczce dojeżdżam do auta stojącego przede mną. Myślę, że każdy kierowca wie o czym mówię.

Jednak dzisiaj nie zdążyłam dojechać do tego auta. Dlaczego?? Otóż jakiś idiota jadący za mną stwierdził, że zdąży mnie wyprzedzić i w kolejce do świateł ustawi się przed moim samochodem. Nie zdążył, a ja kolokwialnie mówiąc wjechałam mu w dupę.

Oczywiście pan Burak (jak będę go nazywać) wyskoczył z auta, drze się na mnie wyzywa od rudych s*k, k***w i d****k, w międzyczasie dzwoniąc na policję.

Policjant, po przyjeździe na miejsce, nawet nie chciał słuchać jego relacji jeszcze raz, tylko od razu gdzieś zadzwonił. No i było po panu Buraku. Od kilku dni na tych światłach zamontowano kamery, które pięknie uwieczniły co zrobił pan Burak.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 447 (463)

#72406

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Łojezu.

Ja w życiu widziałam już wiele. Słyszałam już wiele. Ale dzisiaj umarłam.

Wijemy sobie gniazdko z Ukochanym w malutkiej, urokliwej wioseczce. Naprawdę przepięknej. Ale z tradycjami i ogólnie bardzo zamkniętej. Strasznie trudno się wkupić w łaski mieszkańców - chyba do końca życia będziemy tu kimś mocno egzotycznym.

No ale próbuję nawiązać przyjazne relacje sąsiedzkie. Od jakiegoś czasu chodzę z córką sąsiadów na kijki. Asia za rok wkroczy w dorosłość.

A jak chodzimy, to i rozmawiamy. O Księżyciu na przykład. I słyszę pytanie:
- A Księżyc to jest z chmur, nie?

W imię sąsiedzkiej integracji i nie chcąc urazić uczuć dziewczyny, nie strzeliłam facepalma. Zaczęłam jej tłumaczyć, rysować kijkiem po piasku co i jak. Mniej-więcej zrozumiała.

W środku wioski rośnie przepiękne, ponad trzystuletnie drzewo. Jest całkowicie zdrowe, aczkolwiek ostatnimi czasy zagrażają mu fani husqvarny. I teraz powoli zaczynam rozumieć, dlaczego.

- Piękne to nasze drzewo w wiosce, prawda Asiu?
- No, fajne w sumie, ale mnie ono wkurza, mogliby je wyciąć.
- Dlaczego!?
- Bo jak w maju wracam ze szkoły, to tam tyle pszczół bzyczy, się boję że mnie użądlą.
- Co!? Przecież to drzewo jest starsze od wioski! Żadnego obecnego domu tu nie było, kiedy je sadzono. Powinno zostać pomnikiem przyrody! A ty chcesz, żeby wycięli, bo pszczoły bzyczą!?
- Ta, jasne, starsze od wioski, też coś! Moja mama pamięta, jak ciocia Zuzia je z wujkiem Zygusiem sadziła, jak sama jeszcze była w podstawówce!

Nie wytrzymałam, zatrzymałam się, strzeliłam facepalma i zostałam w tej pozycji dobrą minutę. Myślałam intensywnie. Zapytała, co jest?

- Widzisz tę sosnę?
- No.
- Policz jej przyrosty.
- Nie potrafię, za duża jest.
- No duża, owszem. Ale pień ma chudziutki, zobacz, o, niemalże obejmę go sama. Szacuję, że to drzewo ma ze 30 - 40 lat.
- No możliwe.
- No i to drzewo to mogła sadzić ciocia Zuzia z wujkiem Zygusiem. A wiesz ilu jest potrzebne ludzi do objęcia tamtego drzewa w wiosce?
- No ile?
- Trzech, może czterech dorosłych facetów.
- No i?
- Twoja matka nie mogła być przy sadzeniu tego drzewa!
- Ale ona mi mówiła, że pamięta, to tobie się musiało pomieszać!

I dalej w tym tonie.

Stoi sobie drzewo, pamiętające rozbiory Polski. Znaczy stało nietknięte, do 2014 roku, kiedy zaczęli je brutalnie przycinać. Bo mieszkańcom pszczoły bzyczą.

I teraz puenta, ta straszna myśł, która mnie naszła po tym nieszczęsnym spacerze.

Asia za rok będzie miała prawo do głosowania. Umysł, który twierdzi, że Księżyc jest z chmur, a ponad trzystuletnie drzewa nadają się tylko do wycinki, bo pszczoły bzyczą. Zero, totalne zero w kwestii głębszego myślenia. Logiki. Refleksji nad otaczającym światem. Bardzo zamknięty umysł. I taka jest większość tej wioski.

Jezu, ale mi smutno.

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 486 (558)
zarchiwizowany

#72163

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/72030 przypomniała mi moją związaną z podpisem w banku.
Załatwiałem sprawę firmową w banku. Jej finałem było podpisanie dokumentów.
Pani z Banku (PB) znała mój podpis. Nie jest to nieczytelny bazgroł, ale z ręką na sercu przyznaję, że ktoś, kto widzi go po raz pierwszy, nie odczyta z tego podpisu poprawnie mojego nazwiska.
Więc PB mówi:
(PB) - Proszę tu podpisać, ale proszę, aby podpis Pana był czytelny.
(J) – A co to, wg Pani, znaczy czytelny podpis?
(PB) – Taki, aby można było bez trudu odczytać imię i nazwisko.
OK. Chcesz to masz. Wykaligrafowałem pismem technicznym moje „Imię i Nazwisko” i kontynuuję rozmowę.
(J) – Rozumiem, że chciała Pani aby podpis był czytelny w celach dowodowych, np. przy jakiś konflikcie prawnym.
(PB) – No...no tak.
(J) - To widzi Pani, wtedy będzie problem. Bo ja przed każdym sądem, nawet pod przysięgą przyznam, że te dwa słowa zostały napisane moja ręką ale równocześnie złożę oświadczenie, że ja nigdy, przenigdy żadnego dokumentu nie podpisuję w ten sposób. I mam na to świadków.
Warto było udawać piekielnego aby zobaczyć panikę w oczach PB.
Chociaż piekielna to właściwie była PB i durne procedury bankowe. No bo po jaką cholerę chodziłem do rejenta potwierdzać podpis i składałem go do Rejestru Handlowego, dlaczego inna Pani z banku sprawdzała wzór podpisu na bankowej karcie wzorów z podpisem w Rejestrze.
Ale na koniec, ponieważ miałem dobry humor, napis uzupełniłem:
„Ja, Imię i Nazwisko, podpisałem niniejszy dokument dnia...”
i złożyłem mój podpis zgodny ze wzorem.
Jest i podpisane, i czytelnie.

PS
W odpowiedzi na komentarze muszę wyjaśnić jedną ważną sprawę. Potrafię pisać czytelnie. Natomiast podpis to jest PODPIS, a nie czytelnie napisane imię i nazwisko. W Sądzie Rejestrowym jest złożony do akt notarialnie potwierdzony wzór podpisu. W banku jest karta podpisu ze wzorem podpisu potwierdzona przez pracownika banku. Całe te ceregiele są po to, aby można było porównać, czy dokument podpisała osoba uprawniona, czyli ta od potwierdzonych wzorów podpisu a nie ktokolwiek, kto potrafi czytelnie napisać moje imię i nazwisko.
Albo bądźmy konsekwentni "w drugą stronę" - podpisuję każdy dokument jak chcę (nawet każdy inaczej) i rezygnujemy ze wzorów podpisów w Rejestrze sądowym i na karcie w banku (bo nie są w tym przypadku do niczego potrzebne).

bank podpis

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (117)

#71868

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmawiając ostatnio z paroma rolnikami dowiedziałem się o pewnej specyficznej przypadłości polskiego prawa dotyczącego roli.

Wyobraźcie sobie na chwilę, że posiadacie pole uprawne, parę hektarów na przykład, planujecie zasiew, ale w nocy okazuje się, że ktoś te pole zasiał. Żaden problem, oszczędził wam roboty, nie?

Otóż w Polsce - nie, nie oszczędził. Osoba zasiewająca pole, nieważne, czy jest właścicielem pola czy nie, ze zgodą czy bez zgody właściciela, otrzymuje automatycznie prawo do zbioru plonów.

Co to oznacza? Może sobie przyjechać rolnik, posiać na WASZYM polu bez waszej zgody "coś", później to "coś" zebrać, i jedyne co macie prawo zrobić, to pozwać go PO zebraniu plonów.

Wspominałem, że nawet na waszym polu nie możecie zrobić nic, co zniszczyłoby te [niechciane/czyjeś] plony, bo osoba siejąca może znowu was pozwać o umyślne zniszczenie upraw?

W skrócie - jeśli ktoś wam zasieje na waszej roli "coś", to do momentu zbiorów nic z tą rolą nie zrobicie, a później może otrzymacie po roku/ilekolwiek to zajmie niewielkie odszkodowanie.

Polskie prawo

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (300)

#72080

przez ~Aaley ·
| Do ulubionych
Poradźcie coś, bo już mi ręce opadają...

Mam babcię, babcia ma spore problemy psychiczne, leczone od wielu lat. Nie jest agresywna, jest po prostu mocno oderwana od rzeczywistości. Potrafiła podarować mi przeterminowane o kilka tygodni ciasto lub bluzkę na rozmiar 114 cm, gdy jestem normalnej wielkości kobietą. Ale to by nie było żadnym problemem. No w końcu babcie tak czasami mają.

Babcia dzieci miała dwoje - moją mamę i mojego wujka. Moja mama zmarła dziesięć lat temu, od tego czasu babcia jeszcze bardziej zdziwaczała i całą swoją matczyną miłość przelała na syna - pięćdziesięcioletniego starego kawalera.

Wujek mieszka z nią w jej komunalnej kawalerce. Nie pracuje, nie próbuje zmienić swojego życia i pije na umór. Co znajdzie jakąś pracę, zaraz go z niej wywalają z powodu alkoholu. Skąd bierze na niego pieniądze? Z babcinej emerytury.

Oczywiście, emerytury nie wystarczy na balowanie cały miesiąc. Babci zdarza się zatem: nie zapłacić rachunków, nie jeść przez kilka dni (na przykład sprzedając jedzenie, które jej kupię - pieniędzy jej nie daję od dawna, bo by poszły tylko na jeden cel), czy też oszukiwać rodzinę, żeby pożyczyli jej pieniądze na jego alkohol i papierosy.

Dzięki temu babcia ma długi u połowy okolicy. Każdy o tym wie, każdy o tym szepcze i już kilka razy proszono mnie o uregulowanie należności po babci. A ja jestem studentką, która musi sama się utrzymać. Nie dam, bo nie mam. A nawet gdybym miała, nie mam zamiaru sponsorować picia mojego wujka. Dlatego całemu towarzystwu tłumaczę - nie pożyczać, bo to wcale nie idzie na jedzenie i wcale nie jestem wyrodną wnuczką, która pozwala babci umierać z głodu. Niestety, nie każdy mnie słucha. Najgorszą rzeczą, jakiej się dowiedziałam, było błaganie trzynastoletniej córki sąsiadów, bo pożyczyła jej pieniądze. Tydzień po emeryturze. Czuję straszny wstyd, mówiłam babci o tym wszystkim, ale nie słucha. Ale to nie jest najgorsze.

Finał był dzisiaj, kiedy zastałam mieszkanie zmasakrowane - stół rozwalony, babcia pobita, wujek zniknął na jakiś czas. Zawiadomiłam policję, a babcia... wszystkiego się wyparła. Powiedziała, że potknęła się o stół i stąd siniaki. Z braku dowodów sprawę zamknięto, a gnida wróci tutaj pewnie następnego dnia.

Próbowaliśmy wysłać wujka na przymusowe leczenie - odmówił on, odmówiła babcia. Lekarze go nie przyjmą na siłę, a babcia umie pięknie kłamać, gdy chodzi o jej syna.

Próbowaliśmy załatwić babci jakieś inne miejsce, nawet żeby pomieszkała jakiś czas w mojej mikro kawalerce - odmówiła, bo za co będzie żyło jej dziecko?

Próbowaliśmy już chyba wszystkiego. A jedyne co pozostaje to obstawianie, kiedy ten koszmar się skończy i czyją śmiercią.

rodzina

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 330 (348)