Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TruskawkowyMuss

Zamieszcza historie od: 10 marca 2014 - 0:37
Ostatnio: 18 marca 2021 - 9:21
  • Historii na głównej: 14 z 18
  • Punktów za historie: 5019
  • Komentarzy: 219
  • Punktów za komentarze: 1945
 
zarchiwizowany

#68504

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce dzisiaj w godzinach popołudniowych.

Do autobusu środkowymi drzwiami wsiadła kobieta (w wieku ok 30 lat) wraz z mężczyzną. Od razu zauważył ją inny mężczyzna, w podobnym wieku, siedzący z przodu, tyłem do kierunku jazdy. Zerwał się z siedzenia, zaczął ją obrażać, krzyczeć, przeklinać. Kobieta wraz z towarzyszem podróży uciekli na tył pojazdu, natomiast awanturnik zaczął szarpać siedzenia, uderzać kasowniki, jednym słowem - demolka. Kierowca zareagował bardzo szybko, od razu wezwał policję i zatrzymał się na najbliższym przystanku. Agresor zajął się demolowaniem przystanku, bez przerwy wrzeszcząc na kobietę.

Prawdziwa piekielność: kierowca czekał na przystanku 30 minut od zgłoszenia sprawy na policję. Odjechał po tym, jak mężczyzna w końcu się zmęczył demolowaniem okolicy i oddalił.

Zawsze wydawało mi się, że w przypadku awantury w środkach komunikacji miejskiej policja, ewentualnie straż miejska, pojawiają się szybciej niż w przypadku na przykład zakłócania ciszy nocnej. Ale widocznie tylko mi się zdawało.

Uprzedzając pytania, czy nikt z pasażerów nie mógł zareagować- autobus był prawie pusty, jechało kilka starszych osób, dwie, trzy kobiety w wieku ok 30 - 40 lat oraz nieszczęsny męski towarzysz podróży obrażanej kobiety, który ulotnił się jak kamfora, gdy tylko kierowca otworzył drzwi.

komunikacja_miejska; policja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (187)
zarchiwizowany

#68364

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
EDIT: Mówiąc o dziadku, że był piekielny, miałam na myśli to określenie z perspektywy Kasi :) Oczywiście nie ironizując to nie dziadek był tym złym a raczej jej rodzice. Dziadek zachował się wzorowo, podejrzewam że po raz pierwszy ktoś w jej króciutkim życiu nie spełnił jej żądania :)

"Piekielny" był mój dziadek wobec swojej rozpieszczonej i bezstresowo wychowywanej siedmioletniej wnuczki Kasi (a mojej siostry ciotecznej).

Kasia z rodzicami bardzo rzadko odwiedza dziadków, mieszkają poza granicami Polski. Dziadek z racji wieku ma problemy z kręgosłupem i stawami, nie jest tak aktywny fizycznie jak parę lat temu.

Sytuacja właściwa.
Dziadek [D] siedzi w kuchni i rozwiązuje krzyżówkę. Kasia [K] ogląda w pokoju bajki.
[K]: Dziadeeeek! Łyżeczka!
[D]: Słucham?
[K]: Łyżeczkę mi daj! Daaaaj!
[D]: Nie wiem gdzie są.
[K]: Co? Łyżeczkę mi DAAAAJ!
[D]: Nie wiem gdzie babcia chowa łyżeczki.

Kasia przyszła z pokoju i stanęła przed dziadkiem.
[K]: Jak nie wiesz? Łyżeczki? Nie wiesz dziadek?
[D]: No nie wiem.

Kasia podchodzi do szuflady i wskazuje palcem.
[K]: O tu są dziadek. Tu!
[D]: To jak już przyszłaś i wiesz gdzie są, to sobie weź.

To była Kasi ostatnia próba wysługiwania się dziadkiem :)

dzieci

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (311)

#67260

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przygody ze szkołami językowymi.
Z racji wakacji i nadmiaru wolnego czasu postanowiłam zapisać się na intensywny kurs wakacyjny z języka niemieckiego. Poszperałam więc w internecie, telefon w garść i dzwonię.

Szkoła 1.
Odpowiedź na moje pytanie o rozpoczęcie kursu: nooo my nie wiemy... nie wiemy do końca, może od sierpnia.. bo wiee pani.. parę osób jest chętnych. ale to ja nie wiem, to za mało. Nie wieem...

Szkoła 2.
Odpowiedź jak wyżej oraz "kwiatek": to trzeba się dowiadywać. bo to codziennie może się grupa uzbierać! To trzeba dzwonić! To może ruszyć lada chwila, wie pani!
Na moje pytanie ile osób brakuje do tego "lada chwila": noo na razie są dwie (czyli brakuje ok 6 osób :) ).

Szkoła 3.
Nie usłyszałam nic, czego nie słyszałabym w dwóch poprzednich.

Szkoła 4.
Owszem kursy organizuje, nawet z bardzo wymyślnych języków, takie "do wyboru do koloru", ale co z tego, skoro wszystkie poziomy wrzucają do jednego worka (wiem z autopsji - w zeszłym roku chodziłam na norweski, grupa miała być początkująca i "totalnie od zera" a jedyną osobą, która nie miała styczności z językiem, byłam ja).

W żadnej szkole nie zostałam poproszona o jakikolwiek kontakt (telefon, e-mail). Nic. Niby ludzie pytają, niby popyt jest, ale coś ciężko z organizacją i marketingiem. Numer kontaktowy przyjęto ode mnie na moją wyraźną prośbę i sugestię - że może zaczęliby jednak te numery zbierać, bo w takim tempie to poczekamy do października, a wątpię, czy będą ludzie dzwonić co tydzień z tym samym pytaniem. Nie chce im się nawet o ten głupi numer zapytać, jakby te kursy były co najmniej darmowe. A niestety jest sporo chętnych do wyłożenia 5 czy 6 stów za 3-4 tygodnie nauki, tylko niestety nikt tych pieniędzy nie chce.
Ot, paranoja.

szkoły językowe

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (244)
zarchiwizowany
Ostatnio mojemu tacie zebrało się na wspominki, więc pozwolę sobie opowiedzieć jedną z piekielno - śmiesznych historii jaka przydarzyła się blisko 20 lat temu.

W ramach wstępu: jako dziecko byłam bardzo ciekawa świata, uwielbiałam książeczki, kolorowanki i chłonęłam nowe informacje niczym gąbka wodę. W jednej z takich edukacyjnych książeczek był temat dotyczący świata i jego mieszkańców. Były mapki, Indianie, Hindusi, Murzyni (czy raczej- Afroamerykanie ;)) itd. Temat mnie zafascynował i pochłonął.

Pewnego dnia poszłam z tatą po drobne zakupy do osiedlowego sklepu. Stoimy w kolejce, a przed nami stoi czarnoskóry mężczyzna. Tata przeczuwając co może się stać, starał się odwracać moją uwagę od niego. Nieskutecznie. W pewnym momencie wypaliłam na cały sklep "Tato, a mówiłeś że Murzyni mieszkają w Afryce!". Tata czerwony. Ja dalej swoje- że w Afryce Murzyni, w Indiach Hindusi a w Polsce my! Wszyscy dookoła pokładają się ze śmiechu, tata płonie ze wstydu a ja niczego nieświadoma drążę temat. Na szczęście, rzeczony obcokrajowiec śmiał się najgłośniej.

Uprzedzając komentarze- nigdy nie byłam wychowywana w przeświadczeniu o "wyższości rasy" czy pogardzie do innych ludzi. Mottem w naszej rodzinie jest hasło: "O człowieku świadczą nie jego religia czy kolor skóry, a czyny".

obcokrajowcy_dzieci

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (50)

#65016

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To, co przydarzyło mi się wczoraj jest prawdziwym szczęściem w nieszczęściu.

Przechodziłam przez przejście na "skrzyżowaniu" (główna ulica, dwie małe uliczki- jedna osiedlowa, jedna dojazdowa do parkingu i kościoła). Jest to jedyne przejście w tej okolicy, na osiedlowej i dojazdowej nie ma pasów, są to ulice dwukierunkowe. Następnie weszłam na ulicę dojazdową z zamiarem przejścia na jej drugą stronę (upewniłam się, że nic nie jedzie). Gdy byłam już na drugiej połowie odruchowo zerknęłam w lewo i zobaczyłam rozpędzony samochód jadący wprost na mnie- ostatnia myśl przed potrąceniem "Dlaczego nie hamuje?". Zostałam potrącona, wpadłam na maskę, przejechałam się na tej masce kawałek i w końcu spadłam na asfalt. Nogi miałam tak "powykręcane", że nie byłam w stanie sama wstać.

Od razu zbiegli się ludzie, wysiadł kierowca. W szoku najpierw zaczęłam na niego krzyczeć, następnie się rozpłakałam i w końcu zadzwoniłam po tatę (mieszkamy dosłownie obok). W międzyczasie została wezwana policja i pogotowie. Karetka przyjechała szybciej, zbadano mnie i zabrano do szpitala. Reszty dowiedziałam się od taty.

Kierowca ma prawo jazdy dopiero od roku, jego samochód nie powinien być dopuszczony do ruchu (w związku z czym zatrzymano mu prawo jazdy i dowód rejestracyjny), ponadto skręcał w ulicę (w lewo) ścinając zakręt, z nadmierną prędkością, bez kierunkowskazu, wjeżdżając pod prąd - gdyby wjechał prawidłowo na prawy pas, ominąłby mnie bez żadnego problemu. Jedynym jego wytłumaczeniem było to, że mnie nie zauważył (nie jestem ani niska, ani chuda). O sile z jaką we mnie uderzył świadczą rozbity zderzak i urwana tablica rejestracyjna.

Gdzie tu szczęście, o którym wspominałam na początku? Oprócz siniaków i silnych stłuczeń nic poważnego mi się nie stało - czemu dziwili się wszyscy, począwszy od ratowników i lekarzy w szpitalu, przez rodzinę aż po lekarza rodzinnego. Każdy zgodnie orzekał, że w tej sytuacji powinnam mieć przynajmniej jedną nogę złamaną (jak to ma miejsce w większości takich przypadków).

wypadki drogowe

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 359 (439)

#59411

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez kolegę i publikowana za jego zgodą.

Ostrzegam, będzie obrzydliwie.

Ostatnio odbywały się egzaminy gimnazjalne, historia miała miejsce w środę. Kolega jedzie rano autobusem, około godziny 8. Tłok niesamowity, człowiek na człowieku, gorąco, korek, więc i więcej stania niż jazdy. Niedaleko drzwi stała grupka gimnazjalistów, elegancko ubrani, widać, że zdenerwowani. Na przystanku ludzie wysiadają, wsiadają, a na końcu wsiada pan bardzo wczorajszy i zaniedbany. Widać, że święta miał ciężkie, a i w poniedziałek odpowiednio polewał.

Zapewne temperatura, mieszanka różnych zapachów (od cebularza po perfumy) i "gaz-hamulec" kierowcy spowodowała u pana odruch wymiotny. A że najbliżej "miotającego" stali gimnazjaliści, oberwało się biednemu chłopakowi w białej koszuli i pod krawatem.
Panika i popłoch w autobusie, daleko do przystanku, a chłopaczyna, jeśli wierzyć koledze, darł się przeraźliwie i był bliski łez.

Niestety nie wiem, jak historia się zakończyła i jak chłopakowi poszedł egzamin ale współczuję mu z całego serca.

komunikacja_miejska; alkohol

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (630)

#59315

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dość zabawna sytuacja przydarzyła się dziś mojej mamie. Dwa słowa wprowadzenia: moja mama ma lekko oliwkową cerę, czarne włosy i zielono- żółte oczy (kocie).
Ostatnio w naszym mieście policja szuka źródeł dochodu i namiętnie zaczęli wystawiać mandaty za zaśmiecanie, zakłócanie porządku, dosłownie za wszystko. Moja mama szła i paliła papierosa, oprócz niej nie było wokół nikogo. Nieopodal stało dwóch panów policjantów, gdy ich mijała usłyszała taką wymianę zdań:
Policjant 1: No, chyba wylegitymujemy i spiszemy.
Policjant 2: Ty, ale to chyba nie Polka.
P1: Ale pali.
P2: A po jakiemu ty chcesz z nią gadać?
P1: No w sumie...

Bardzo dużo kosztowało moją mamę powstrzymanie śmiechu i zachowanie obojętności.

policja

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (714)

#58552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam 21 lat i zdiagnozowano u mnie stan przedrakowy szyjki macicy stopnia trzeciego, czyli inaczej dysplazję najwyższego stopnia. Stan taki rozwija się w przeciągu ok 2, może 3 lat, dlatego też z "wyrokiem" pogodzić się nie chciałam. I wydaje się, że słusznie.

Zawsze wyniki cytologii miałam poprawne, badałam się regularnie co pół roku. Wynik nieprawidłowy pojawił się w styczniu, 6 miesięcy od ostatniego badania. Następnie miałam wykonywaną kolejną cytologię i pobrane wycinki (w lutym; cytologia wyszła w porządku, natomiast wycinki wskazywały na dysplazję trzeciego stopnia). Lekarz, który wtedy miał mnie pod swoją opieką, stwierdził iż najlepiej zrobię, jeżeli udam się do "Szanownego Pana Profesora" bo to trzeba ciąć już, teraz, natychmiast! Spanikowałam, do profesora się zapisałam i czekałam. W międzyczasie zwiedziłam ok 5-6 gabinetów ginekologicznych, w których słyszałam za każdym razem inne zalecenia, diagnozy, opinie. Tylko jedna pani doktor zaleciła powtórzenie badań po ok 3-4 miesiącach, biorąc pod uwagę rozbieżne wyniki badań (do tego dochodzi kolposkopia wykonywana ok miesiąc po wycinkach, na których nie ma po nich śladu ani tym bardziej po wcześniej stwierdzonej nadżerce, ani po dysplazji).

Nie opisując wszystkich perypetii powiem w skrócie:

1. Wizyta u pana profesora, jak to u lekarza z tytułami, tania oczywiście nie była ale za tą kwotę spodziewałabym się czegoś więcej niż:
- gabinetu z wyposażeniem z PRLu,
- stwierdzenia iż "na moje oko raka nie ma ale uciąć trzeba, to co może przyszła środa?"
- dokładnego zapoznania się z wynikami i WYSŁUCHANIA pacjenta
Więcej u pana się nie pojawiłam.

2. Chciałam ponownie przebadać pobrany materiał biologiczny z wycinków. Żaden lekarz nie chciał się podjąć wystąpienia do szpitala z oficjalnym pismem o udostępnienie i przewiezienie próbek - bo nie. Bo Szanowny Profesor to mój szef i nie będę podważać jego zdania, bo lekarz który zlecał badania jest super-hiper ważny i nie, bo nie ma potrzeby - utniemy i po sprawie. Dokładnie takie stwierdzenia słyszałam - "boję się i będę już skończona, proszę zrozumieć". Udało mi się sprawę załatwić i obecnie czekam na wyniki, ale ile czasu spędziłam w gabinetach z tą jedną prośbą to szkoda mówić. Dodam, na marginesie, że gabinety te były prywatne.

Zmierzając do sedna - bardzo łatwo jest kogoś okaleczyć, "ciachnąć" (jak usłyszałam u profesora) szyjkę macicy i uniemożliwić donoszenie ciąży (rzadko się udaje) młodej kobiecie, która na prawdę chciałaby być matką. Bardzo łatwo. Ale ponowić badania? Raz jeszcze przebadać pobrany materiał? A po co, jesteśmy nieomylni! Wstyd wytknąć komuś błąd! Strach!
Z racji wędrówek po gabinetach i przesiadywania w poczekalniach, poznałam dwie panie ok 50 roku życia. Obie z rakiem. I obie pozwały szpital - w wyciętych częściach (szyjka macicy i pierś) nie stwierdzono zmian nowotworowych. Cuda jakieś? Samouzdrawianie? A może jednak lekarz to też człowiek i może się pomylić?

Rozpisałam się, może nie jest to stricte piekielna sytuacja dla kogoś, kto nie usłyszał wyroku na początku swojego życia. Wydaje mi się jednak, że obecna nagonka na to ile kobiet w Polsce zapada na nowotwór "typowo kobiecy" nie jest informacją do końca wiarygodną. I jeżeli którakolwiek z czytelniczek, czego nikomu z całego serca nie życzę, dowiedziałaby się o wyroku, niech się bada. I bada, i bada, i ponawia badania. Nie wolno ufać jednej diagnozie. Jesteśmy ludźmi, którzy popełniają błędy. A dać się okaleczyć jest bardzo łatwo.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 710 (788)