Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jukatan

Zamieszcza historie od: 3 maja 2011 - 12:38
Ostatnio: 22 września 2017 - 12:18
  • Historii na głównej: 17 z 17
  • Punktów za historie: 8142
  • Komentarzy: 130
  • Punktów za komentarze: 748
 

#80122

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakoś w roku 2002, może 2003, moi rodzice zapragnęli kupić działkę rekreacyjną w okolicach Warszawy.

Taka inwestycja łączy się niestety z wątpliwie przyjemnym procederem jeżdżenia i oglądania. Niestety, czasami rodzice nie mogli oboje gdzieś pojechać, więc ja i siostra musiałyśmy wtedy przejmować "obowiązki" za jedno z nich.

Któregoś razu pojechałam z tatą obejrzeć działkę należącą do pewnej starszej pani, która nie miała już siły się nią zajmować i oddawała ją za "bezcen".

Przy rozmowie telefonicznej i umawianiu się na spotkanie oznajmiła, że bardzo przeprasza, ale niestety nie jest zmotoryzowana i już nie da rady jechać PKS, ani że nie ma jej kto zawieźć, gdyż dzieci pracują w innych miastach. Zapytała, czy moglibyśmy ją odebrać spod domu i pojechać razem.

Ojciec oczywiście się zgodził, umówił na konkretny termin i wziął wolne.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, entuzjazm taty nieco opadł, ponieważ działka była naprawdę w złym stanie. Niemniej jednak pani nas oprowadziła, odkręciła wodę, pokazała, co i jak, zasugerowała, żebyśmy przeszli się do pobliskiego miasteczka i je sobie obejrzeli.

Gdy wróciliśmy do domku, starsza pani zapytała, jak nam się podoba. Gdy tata kurtuazyjnie powiedział, że jest w porządku, zastanowimy się i że chyba już czas wracać do Warszawy, pani oznajmiła:

- Syn do mnie dzwonił przed chwilką i akurat będzie przejeżdżał w okolicy, powiedział, że dziś wieczorem mnie odwiezie, więc nie ma problemu, mogą państwo jechać beze mnie.

Tata wtedy westchnął, bo w tamtym momencie zrozumiał, że pani wcale nie była zainteresowana sprzedażą działki. Nic jednak nie powiedział, tylko pożegnał się i pojechaliśmy.

Dwa dni później mój ojciec poprosił kolegę z pracy, aby zadzwonił ze swojego numeru do obrotnej pani i spróbował się umówić na oglądanie.

- Wie pan co - powiedziała starsza pani przez telefon. - Ja akurat jestem na tej działce, zapraszam dziś, jutro, może być też weekend. Tylko mam taką maleńką prośbę, ponieważ córka mnie miała odebrać, ale wnuczek zachorował, a ja już nie mam siły jeździć PKS, czy w pana samochodzie znalazłoby się jedno miejsce, żeby z powrotem zabrać mnie do Warszawy...?

sprobuj_cos_kupic

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (164)

#79435

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwie piekielności z mojej dzisiejszej wizyty w przychodni przyszpitalnej.

Do rejestracji obowiązują numerki, jednak pani z okienka nr. 2 postanawia, że będzie przyjmować pacjentów tak, jak jej się podoba. Na zwrócenie uwagi, że po coś te numerki są, zaczyna krzyczeć, że to ona tutaj obsługuje i sama będzie ustalać, kto był wcześniej, a kto poźniej.

Mało piekielne? To wyobraźcie sobie, że do gabinetu ginekologicznego między 12 a 13 było zapisanych pięć pacjentek. Lekarz tymczasem według grafiku miał przyjmować od 13, bo wcześniej przyjmuje pacjentki w innym skrzydle szpitala. Na pytanie, czemu zapisano je na nieistniejące wizyty, nikt nie potrafił zgrabnie i sensownie odpowiedzieć.

Trzeba zdrowia, żeby chorować.

słuzba_zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (144)

#77774

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapraszaliśmy niedawno na nasz ślub. Ponieważ rodzina rozsiana po całej Polsce, musieliśmy się posiłkować zarówno pocztą, jak i innymi bliskimi. Najpierw objechaliśmy krewnych, którzy mieszkają w tym samym mieście, co my, potem pojechaliśmy do mojej rodzinnej miejscowości na weekend, a następnie do męża. Niestety mieliśmy pecha i jedna z jego ciotek wraz z mężem w ten weekend nie mogła się z nami spotkać. Żadna bliska rodzina - piąta woda po kisielu, jednak mieszka na tym samym osiedlu, co teściowie i często się widują. Nic straconego, rodzice obiecali przekazać jej zaproszenie, my zadzwoniliśmy i przeprosiliśmy, oni podziękowali i obiecali dać nam znać, czy się pojawią.

Mijają dwa miesiące, wszyscy goście już się potwierdzili, poza wspomnianą ciotką. Daliśmy jej jeszcze tydzień i zaczęliśmy dzwonić. Bezskutecznie.

Po kilku dniach bezowocnej próby kontaktu z naszej strony, teściowa postanowiła wkroczyć do akcji. Ponieważ telefonu od niej również nie odbierała, zaczęła podejrzewać, że coś się stało. Odwiedziła ciotkę osobiście i okazało się, że nie chce z nami rozmawiać, bo jest... obrażona. Powiedziała jej, że nie ma zamiaru przyjść ani na ślub, ani na wesele, bo nie pofatygowaliśmy się do niej. A skoro nam się nie chciało, to jej też się nie chciało nas poinformować.

Jest w tym logika, prawda?

rodzina

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 302 (310)

#76581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prywatna opieka lekarska.

Miałam wizytę u lekarza o 7:40. W jej trakcie okazało się, że muszę odebrać zaległe wyniki badań - lekarz zasugerował, żebym skoczyła do recepcji i poprosiła o ich wydrukowanie. Na recepcji mi odmówiono - ponieważ wyniki badań można odebrać tylko w sekretariacie, który będzie czynny od 8:00. Pominę, że parę miesięcy temu w podobnej sytuacji pani z recepcji wstała i poszła do sekretariatu ze mną - może mają nowe wytyczne, albo ta akurat nie umie. Nie wiem, nie wnikam.

Wróciłam do lekarza - był równie zdziwiony zaistniałą sytuacja jak ja. Poprosił jednak, żebym poczekała te piętnaście minut i jak odbiorę wyniki, wróciła do niego bez kolejki.

Cóż było robić. Trochę strach, że spóźnię się do pracy, ale wolę to niż jechać za tydzień drugi raz. Musiałam poczekać, a ponieważ miałam trochę czasu, podeszłam do recepcjonistki, która przed chwilą mi odmówiła i zapytałam:

Ja: Przepraszam, a od kiedy panie nie mogą wydrukować wyników badań? Robiłam to u was kilka miesięcy temu.
Recepcjonistka: Wyniki badań można odebrać w sekretariacie.

OK.

Podeszłam pod sekretariat i zauważyłam, że są na drzwiach wywieszone godziny otwarcia. Wynikało z nich, że powinien być czynny od 7:00. Zawróciłam do recepcji i zapytałam, czemu ich informacje są sprzeczne. Czarująca pani powiedziała:

R: Dzisiaj wyjątkowo czynne jest od 8.
Ja: Aha. To czemu nikt nie powiesił żadnej informacji na drzwiach?
R: Bo dzisiaj wyjątkowo czynne jest od 8.

OK.

Wyczekałam do tej nieszczęsnej 8:00, spodziewając się, że to nie koniec i podeszłam do mojej "ulubionej" pani recepcjonistki. Na pytanie, o której ktoś będzie w sekretariacie, otrzymałam tylko odpowiedź:

R: Czemu mnie pani ciągle pyta! Jak ktoś będzie, to będzie! Proszę czekać!

Finalnie w sekretariacie ktoś pojawił się o 8:30. Pani bardzo mnie przepraszała, próbowałam ją podpytać, czemu sytuacja tak wyglądała. Niechętnie zasugerowała mi, że godziny otwarcia mają ustalone odgórnie, ale to, jaki dostaną grafik na dany miesiąc to zupełnie inna sprawa... Stąd ona zaczynała pracę nie o 7, a o 8:30, bo takie ma godziny pracy w tym dniu...

Skarga oczywiście poszła - no ale jak to ze skargami bywa, jedyne czego można się spodziewać, to rzewnych, ale pustych przeprosin i obiecania poprawy.

Mi to wszystko jedno, bo abonament mam z pracy - jednak nie chciałabym płacić za taką obsługę.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (178)

#58683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zatkało mi się ucho. Sprawa nieprzyjemna, ale tak czasem bywa, nie ma co dramatyzować.

Ale po kilku godzinach, zatkało mi się drugie ucho, a potem zaczęło boleć, więc przyznam, że trochę się zdenerwowałam. Zalogowałam się na stronę ekolejkowanie.pl, żeby zobaczyć, czy są jakieś wolne terminy do laryngologa - i o dziwo, są. Na 17:45.

No to dzwonię, czy mnie przyjmą bez skierowania. Z bólem przyjmą. Ale na pewno? Na pewno, pani przyjedzie.

No to zwalniam się z pracy, jadę, a na miejscu...

...a na miejscu się okazuje, że doktor mnie nie przyjmie bez skierowania. Jakbym była dzieckiem - to tak, to wtedy zaprasza. Ale, skoro jestem dorosła...

Na moje pytanie do rejestratorek, czemu przez telefon powiedziały mi co innego, obie wzruszyły ramionami.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (599)

#57606

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak ważne jest poprawne przekazywanie informacji...

Umówiłam się na regulację brwi. Gdy przyszłam do salonu, okazało się, że pani u której miałam mieć wizytę nie ma.
- Jak to nie ma? - spytałam.
- Wyszła sobie - poinformowano mnie. - Może pani czekać, aż wróci, albo od razu skontaktować się z panią "menażer" w celu zmiany terminu.
- Ale kiedy wróci?
- Ja nie wiem kiedy... Może w ogóle?
- A ktoś inny?
- No, ja mam klientkę, koleżanka też, jeśli poczeka pani czterdzieści minut...

Ciśnienie mi wtedy skoczyło. Jak to: wyszła sobie?! Co to ma w ogóle znaczyć, że ktoś "sobie wychodzi" z pracy? Wściekła wyszłam i od razu zadzwoniłam więc do pani manager, żeby powiedzieć jej, co o tym myślę.

A w rozmowie z "menażer" okazało się, że pani kosmetyczka - owszem - wyszła, prosto do pobliskiej przychodni, bo strasznie bolał ją bark. A nie informowano mnie o odwołaniu wizyty, bo obie panie na zmianie potwierdziły, że "ktoś się mną zajmie"...

uslugi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (842)

#56755

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stara historia, długa i dołująca. Ale zapewniam, w 100% prawdziwa. Zderzenie z pewną firmą ochroniarską z tradycjami, która szukała recepcjonistki.

Zacznijmy od rozmowy telefonicznej. Gość po drugiej stronie zaprosił mnie na poniedziałek, zaznaczając, że będę przepytywana z angielskiego. Powtórzył ten angielski ze trzy czy cztery razy, poprosił, żebym przyniosła wydrukowane CV.

Powinnam była się rozłączyć, bo co to za firma, jak ich nie stać, by wydrukować parę kartek papieru wybranych kandydatów? Ale, zgodnie z zasadą, że na wszystkie rozmowy trzeba chodzić - potwierdziłam swoje przyjście.

Miałam być na godzinę ósmą, a zziajana weszłam do budynku równo o 8:05, wstydząc się swojej niepunktualności. Tymczasem kobieta na recepcji nie miała pojęcia, że ktoś czeka na rozmowę kwalifikacyjną, więc z braku innego pomysłu zaprosiła mnie do Działu Naboru.

Do 8:20 czekałam na korytarzu z grupą ochroniarzy i jedną dziewczyną, obserwując puchary w szklanej gablotce i przeglądając magazyn „Patrol”. W końcu zjawił się jakiś odpowiedzialny za nas człowiek, podszedł do mnie i do drugiej kandydatki, po czym rzekł:

- Dam paniom kartkę z nazwiskami osób, które czekają na trzecim piętrze.

Napisanie trzech nazwisk zajęło mu dokładnie dziesięć minut, a potem ja i druga dziewczyna ruszyłyśmy na górę.

Kobieta, do której nas skierowano nie wiedziała, że będzie dzisiaj z kimś rozmawiać, więc nim przystąpiła do rzeczy, musiała się skontaktować z Działem Naboru. Ponieważ mogła rozmawiać tylko z jedną osobą na raz, zaprosiła do siebie koleżankę, a ja w tym czasie poszłam spotkać się z dwoma panami z innego działu – bo oni też szukali recepcjonistki.

Obaj byli smutni, ale jeden – brunet w okularach – zdecydowanie smutniejszy niż blondyn. Usadowieni w typowym, amerykańskim boksie, a ich biurka były zwrócone przodem do siebie – może stąd te skwaszone miny, oglądać się tak osiem godzin dziennie? Siedząc w tych garniturach?

Przytaczanie całej rozmowy nie ma sensu. Panowie przejrzeli moje CV, blondyn całkiem przytomnie, brunet tylko zerknął, nie odzywając się. Standardowe pytania – wyższe wykształcenie(mam), doświadczenie (mam), angielski (też mam). Mam wszystko, czego wymagali w ogłoszeniu.

Blondyn pyta, czy jestem z Krakowa. Jestem. Praca w godzinach 7-17? Trochę dużo, myślę, ale stwierdzam, że w porządku. Może pensja mnie przekona do siedzenia 10 godzin przez pięć dni w tygodniu? W końcu po to się pracuje – dla pieniędzy.

- Właściwie, to nie jest praca recepcjonistki – mówi w końcu Blondyn, chociaż od tego powinien zacząć. – A ochroniarza.

Tu powinnam pożegnać się i wyjść, ale ja uśmiechnęłam się szerzej i pomyślałam, że jeszcze posłucham, bo może być ciekawie.
I było.

- Czyli, wie pani. Obchody trzeba robić, sprawdzić parking, monitoring, ale oczywiście w skład obowiązków wchodzi także recepcja, więc proszę nie myśleć, że panią oszukałem. To jest 210 godzin w miesiącu, można brać sobie dodatkowe zmiany, żeby dorobić, nie mamy nic przeciwko. Na przykład, przyjść w piątek i zostać już do rana, na nocnej zmianie. Ale trzeba się wcześniej oczywiście zapowiedzieć. Stawka godzinowa to 7 złotych, umowa zlecenie, już liczę – wziął kalkulator, bo to „cinszka liczba przeca” - ... Czyli pensja około 1500 złotych.

Tu powinnam wyjść po raz kolejny, ale nadal siedziałam na swoim krześle. Głównie po to, by dał mi w końcu dojść do słowa, bo rozmawialiśmy, jakbym już miała zacząć pracę, a on mi tłumaczył, jak dojechać do budynku.

- Po kilku miesiącach możemy przejść na 7,50 – rzucił w ramach zachęcenia. – Co pani na to?

Gdyby to była moja pierwsza rozmowa kwalifikacyjna, pewnie przytakiwałabym mu i uśmiechała się szeroko, a potem po prostu odmówiła, jeśliby naprawdę oddzwonili. Ale jestem już dużą dziewczynką i co mam do stracenia? Zapytałam całkiem poważnie:

- Czy uważa pan, że za 1500 złotych miesięcznie da się utrzymać w Warszawie? Jeśli najtańszy pokój kosztuje 700 złotych, a bilet miesięczny 100? Utrzymałby się pan za 1500 złotych?

Nie odpowiedzieli mi na początku. Brunet spojrzał na mnie jeszcze smutniej, a blondyn zaniemówił.

Po chwili stwierdził:

- No, proszę pani! 7 złotych to maksimum! Najwyżej 7,50!

- Ale ja to doskonale rozumiem. 7,50 to maksimum, po kilku miesiącach pracy i umowa zlecenie. Po prostu pytam pana, czy utrzymałby się pan za 1500 złotych miesięcznie?

- To ile by pani chciała zarabiać niby? – zapytał mnie, niezadowolony z moich fanaberii.

- Wie pan, ja w hostelu, kilka lat temu dostawałam osiem złotych za godzinę i premie, a nie wymagano ode mnie doświadczenia i tytułu magistra. I zapewniam, że miałam tylko jedno stanowisko.

- No, ale wtedy była pani studentką, to są większe ulgi! 7 złotych to maksimum!

- 7 złotych do maksimum w branży ochroniarskiej, a ja przyszłam tutaj, bo w ogłoszeniu napisali państwo „recepcjonistka”.

- Przecież to jeden z obowiązków na tym stanowisku. 7,50 po kilku miesiącach...

Tutaj rozmowa się urwała, bo ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a on też się zapętlił i skończyliśmy na tym, że się „zastanowię”. Dał mi swoją wizytówkę, a potem poszłam do kobiety.

I znowu mnie oszukano. Bo ona nie szukała recepcjonistki, a ochroniarza-recepcjonistki na zastępstwo, sześć miesięcy. Powiedziała, że stawka 8,50 za godzinę to maksimum, ale to już, wie pani – high level – oznajmiła mi po angielsku i pomimo zapewnień pana, z którym rozmawiałam w piątek przez telefon, było to jedyne obce słowo, jakie padło podczas półtorej godziny w tym biurowcu. A ja się na tę rozmowę po angielsku tyle lat szykowałam, najpierw gimnazjum, potem liceum, studia…

Czy przy takiej rozmowie potrzebna jest puenta? Chyba nie, ale będzie, bo napisało ją samo życie.

Przy wyjściu z budynku spotkałam dziewczynę, z którą jechałam na górę.

Warunki jakie jej zaproponowali panowie na stanowisko recepcjonistki-ochroniarza i dozorcy to praca 5:30-16 sześć dni w tygodniu, stawka - 6 złotych za godzinę.

I ja doskonale wiem, że to normalna stawka w branży ochroniarskiej. I wiem, że to niesprawiedliwa stawka, bo to ciężka praca...

rekrutacja

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 393 (507)

#56467

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukanie pracy, ciąg dalszy.

Staram się być ostrożna i nie odpisywać na byle jakie ogłoszenia. Dopatruję się podstępu właściwie we wszystkim, więc gdy zobaczyłam chyba dziesięć różnych ogłoszeń od tej samej firmy - postanowiłam ją sprawdzić. Firma zajmująca się wciskaniem emerytom garnków poszukuje jednocześnie grafików, informatyków, elektromontera, specjalisty od PR, księgowej...?

No, ale zdarzają się i takie rzeczy - może otwierają nowy punkt? Warto spróbować.

Zapomniałam już o tamtym ogłoszeniu, gdy dzisiaj zadzwoniła do mnie pani. Tak, z tej firmy. I nie, nie w sprawie ogłoszenia. Chciała mnie zaprosić na pokaz kucharzy... Na pytanie, skąd ma moje dane odparła, że ona tylko dostała tę bazę, ale ja sama się domyślam. Zbieżność nazw nie może być przypadkowa...

Ogłoszenie może zamieścić każdy. Może w nim napisać to, co mu się żywnie podoba - więc szukać każdego pracownika i wcale nie ma obowiązku go znaleźć w tej czy innej rekrutacji. Większość ludzi podaje w CV swoje dane, na pewno telefon i e-mail. Mamy dostęp do prawdziwych ludzi, którzy sami podsyłają swoje działające i aktualne kontakty...

call_center

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 469 (503)

#56114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obecnie szukam pracy. Wczoraj odebrałam kolejny telefon od "potencjalnego" pracodawcy:

XXX: Dzień dobry, czy pani Jukatan?
Ja: Tak, słucham?
XXX: Kłaniam się, XXX z firmy XXX, czy nadal jest pani zainteresowana pracą jako telemarketer ds. sprzedaży powierzchni reklamowych?

Zaniemówiłam.
Rękę dam sobie uciąć, że na pewno nie odpowiedziałabym na tego typu ogłoszenie - telemarketing i sprzedaż - do tego się nie nadaję. Sprawdzone.

Ja: Nie, nie jestem zainteresowana.
XXX: Tak? Bo ja dzisiaj otrzymałem pani CV na mail.
Ja: Jestem pewna, że nie odpowiedziałam na żadne ogłoszenie, w którym byłoby napisane "sprzedaż" albo "telemarketing".
XXX: No, no tak... bo ja w ogłoszeniu napisałem "księgowa", hehe. To wtedy się więcej ludzi zgłasza. To co, może pani przyjdzie na dzień próbny, spróbuje?

Lecę!

call_center

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 801 (843)

#31406

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odkąd pracuję w jednym Centrum Handlowym, prawie w każdym miesiącu trafiam na zmianę, gdy ktoś zostaje okradziony w jednym Felernym Sklepie.

Centrum mieści się niedaleko dworca, więc przybywa tutaj mnóstwo obcokrajowców i to zwykle oni tracą. Słyszałam o zawrotnych kwotach - 1000 euro, 1000 dolarów, oczywiście noszone w torebce. Nie mówiąc już nic o paszportach, biletach lotniczych, kartach...

Jak działa złodziej? Bardzo prosto. Felerny Sklep to obuwniczy. Zachwycone produktami panie przymierzają buty i odkładają torebki... obok siebie, na siedzeniu. W chwili, gdy pani schyla się, aby założyć buty, złodziej zabiera torebkę.

Nie da się złapać winnego, bo w luksusowym sklepie nie ma ani jednej kamery...

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 554 (604)