Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

piekielnyinformatyk

Zamieszcza historie od: 22 lipca 2016 - 15:50
Ostatnio: 25 kwietnia 2017 - 21:49
O sobie:

Zaoczny student Informatyki, oraz Piekielny Informatyk z zawodu.

  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 1702
  • Komentarzy: 40
  • Punktów za komentarze: 294
 

#77959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Eh... Będzie niestety o rodzinie.

Awansowało mi się ostatnio w pracy. Ot, awans na pracownika średniego szczebla. Studia robię, jestem w miarę ogarnięty to i awans dostałem. Podwyżka jako taka, obowiązków trochę doszło, ale ogólnie na plus. Tak myślałem. Do czasu... W sumie to jakoś niespecjalnie się z tym obnosiłem. Ot, wiedziała właściwie moja najbliższa rodzina w składzie: moi rodzice, rodzeństwo i babcia. A historia zaczyna się w Poniedziałek Wielkanocny...

Wpadłem do rodziców z rana na śniadanie. Zjedliśmy i po posiłku siedzieliśmy gaworząc na różne tematy. Wtem przyjechali oni. Mianowicie powszechnie w rodzinie nielubiana ciotka i jej świta - znaczy wujek i ich potomstwo. Wiedzcie, że owa ciotka to osoba, która w swym własnym mniemaniu ma zawsze rację, jej dzieci są przecudowne, a reszta świata to niegodny choćby jej krzywego spojrzenia plebs. Wiecie, taka typowa Grażyna. Z racji, że mnie szczególnie ta kobieta działa na nerwy, to chciałem się czym prędzej ewakuować.

[C] - Ojojoj, piekielnyinformatyku już jedziesz do domu? Weź poczekaj, bo ja sprawę mam do ciebie.

Brew moja uniosła się ze zdziwienia. No bo czegóż to pani na zamku w blokowisku ode mnie może chcieć? Cóż, wygrała moja cholerna ciekawość. Pominę już kwestię bycia po prostu niegrzecznym w stosunku do moich rodziców. Norma. Był czas przywyknąć. Dzieciarnia rozwydrzona jak zwykle (dwa łepki w wieku 8-10 lat). Pies rodziców chował się przed nimi po kątach. Po prostu rodzinna sielanka. Ale przejdźmy do meritum.

Ciotka ma jeszcze jedną, najstarszą pociechę - osiemnastoletniego emm... Brajanka. Otóż Brajanek skończył swoją edukację na pierwszej klasie zawodówki i ani myślał dalej się edukować. Za to dzień mu wypełniało chlanie z koleżkami za pieniądze rodziców, facebook i komputer. Także wykształcenie podstawowe to jedyne co miał. Ale gdzie on będzie pracował jako jakiś szeregowy robol za najniższą krajową? Ja MAM MU ZAŁATWIĆ pracę u siebie, bo u nas ponoć dobrze płacą, a ja teraz jestem szycha w firmie. Tak, użyła dokładnie takich słów.

[J] - Nie.
[C] - Ale jak to nie?! *wypowiedziane tonem jakby co najmniej do pazia mówiła* Przecież on zna się na tych całych komputerach.
[J] - Wykształcenie przynajmniej średnie ma? Nie. Kierunkowe? Tym bardziej nie. Jakiekolwiek doświadczenie zawodowe? Nie sądzę.
[C] - A ty to niby jakie masz smarku?
[J] - Jakieś cztery lata stażu pracy mam, jeśli to ciotkę interesuje.
[W] - Mówiłem ci Grażyna, że gdzie go do takiej firmy wezmą. Załatwię mu robotę u Zdziśka.

Wujaszek w sumie jedyny rozumny i normalny w ich rodzinie, ale niestety zawsze pod pantoflem swej ślubnej...

[C] - Gdzie on przy wywózce śmieci będzie pracował?! On jest na to za mądry! *Niemal wykrzyczane w oburzeniu godnym samej Królowej Brytyjskiej*
[J] - No to do kopania rowów go. A będzie wiedział chociaż jak się trzyma łopatę?

Wujek parsknął ze śmiechu, ciotka czerwona jak burak tak, że mało nie eksplodowała. Stanęło na tym, że ja mam mu załatwić pracę i już, i w ogóle powinienem się cieszyć, że on chce tam pracować. Olałem to kompletnie i na odczepnego rzuciłem żeby chłopaczek wysłał mi swoje CV.

Co by nie było zarzutów, że moja firma to taka świetna, że ludzi bez doświadczenia przy pracy z serwerami nie biorą. Wezmą, ale pod warunkiem, że ma się wykształcenie średnie, kierunkowe (czyt. informatyka) i jakiekolwiek doświadczenie w branży IT. Do tego dochodzi znajomość Linuxa i Windowsa od strony administratora i terminala/wiersza poleceń + trochę wiedzy specjalistycznej nie zaszkodzi (macierze RAID, protokoły sieciowe etc.)

Środa. Dzwoni Brajanek. Mam mu podać adres e-mail, to on wyśle mi swoje CV. Wysłał. Pominę kwestię formatowania, błędów, literówek itp. CV na pół strony A4 z czego ćwiartkę strony stanowiła rubryczka: zainteresowania. Hmmm... Zaniosę ten papier jutro. Pośmiejemy się pewnie z kierownikiem, ale czuję, że ciąg dalszy historii nastąpi niebawem.

I jak tu nie kochać własnej rodziny?

rodzina praca

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (251)

#77909

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia tak piekielna że aż śmieszna.

Wczoraj mój Ojciec poprosił mnie, żebym pojechał z nim do pobliskiego marketu budowlanego po workowany węgiel. Końcówka sezonu grzewczego, w prognozach pogody Święta zapowiadają chłodne, a w komórce węgla za mało, żeby móc palić przez cały okres Świąt. Tato po mnie podjechał i udaliśmy się do pobliskiego OBI.

Dojechaliśmy, wzięliśmy wózek i do sklepu. Po drodze wzięliśmy jakieś kilka bibelotów m.in. wiertło do wiertarki, kołki i wkręty (Tato remontuje łazienkę). Węgiel znaleźliśmy i zapakowaliśmy trzy worki na wózek. Tato chciał jeszcze pójść na dział ogrodowy, żeby popatrzeć za kosiarką (bo ich już ledwo dyszy). Wózek ciężki i żeby się nie motać z nim przez pół sklepu, odstawiłem go kawałek dalej tak by nikomu nie przeszkadzał.

Poszli my, pooglądali, wracamy do wózka i... zonk. Węgiel z wózka wyparował. Mina moja i mojego taty musiała być przekomiczna. Ja w śmiech, bo pierwszy raz przydarzyła mi się tak absurdalnie groteskowa sytuacja. No po prostu ktoś nam ordynarnie zakosił z wózka węgiel. Paleta, z której braliśmy worki też już stała ogołocona. Ojciec wściekły bo składy węgla pozamykane, a w innych, pobliskich marketach węgla ni ma. Wychodząc widzieliśmy jegomościa na parkingu pakującego około 10 worków do auta. Ojcu tylko powiedziałem, żeby nawet nie podchodził, bo i tak nic nie ugra. Kupił już to jest już jego.
Ale weźcie mi powiedzcie co trzeba mieć w głowie, żeby ludziom wyciągać zakupy z koszyka? No ja się przyznam, że choćby brakło w sklepie chleba, to nikomu nie wyciągnę go z koszyka! Istne kuriozum.

PS. Wózek stał "zaparkowany" kawałek dalej, a na dodatek wyglądał tak, że ktoś robi nim obecnie zakupy (było kilka rzeczy w koszyku) i widocznie na chwilę odszedł.

sklep wózek groteska

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (260)

#77090

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym od czego zaczynają swoją przygodę z językiem polskim obcokrajowcy chyba każdy dobrze wie. Zazwyczaj jest to pewno pięcioliterowe słowo, które miele w zębach niemal na co dzień większość Polaków, a które służy osiedlowym Sebixom za spójnik w zdaniu.

Do naszej ekipy w firmie niedawno dołączył pewien Azjata, którego przysłała nam Centrala. Nazwijmy go roboczo Dan. Chłopak młody, nieco przed trzydziestką, radzi sobie z angielskim na tyle dobrze żeby bez problemu się z nim dogadać. W czym zatem piekielność? Już mówię.

Obcy kraj, obca kultura, chłopak trochę zagubiony, ale chętny do poznania Polski i zamieszkującej jej obywateli. Za edukację Dana wzięło się kilku powszechnie znanych u mnie w pracy śmieszków. Podstawy łaciny podwórkowej i polskiego załapał dość szybko. Za wyjątkiem jednego: "dziękuję".

Wychodzę ja z firmy z zamiarem zajechania do pobliskiego sklepu celem uzupełnienia prowiantu i widzę, że w śniegu brnie Dan. Proponuję zatem podwózkę, bo mieszkanie które wynajmowała mu firma, znajdowało się po drodze do mojego domu. Chłopak szczęśliwy, dziękuje po angielsku i wsiada. Dojechaliśmy a Dan stwierdził że i on wykona zakupy dla siebie. Spoko, zakupy zebrane czas do kasy. Pierwszy wykłada się Dan. Pakuje prowiant w siaty, płaci i dzię... Nie. Zamiast podziękowania w stronę kasjerki poszło syte "spier*alaj" z mocno azjatyckim akcentem i serdecznym uśmiechem na twarzy Dana. Ja robię oczy jak pięć złotych i zastanawiam się czy aby mu się słowa nie pomyliły.

*tłumaczone na polski z angielskiego*
[J] - Wiesz co znaczy to, co właśnie powiedziałeś?
[D] - Ale co?
[J] - No "spier*alaj".
[D] - (wielce zdziwiony) No przecież "dziękuję".

Wyprowadziłem więc kolegę z błędu i uświadomiłem mu co właśnie powiedział. Kasjerkę przeprosił i przy mojej asyście wypowiedział po raz pierwszy "dziękuję". Skasowałem się i ja, spakowaliśmy się do auta i pytam kto go tak "pięknie" nauczył dziękować po polsku. Tak, te same śmieszki, co się wzięły za naukę języka stwierdziły, że będzie zabawnie jeśli nauczą go że "spier*alaj" znaczy tyle co "dziękuję".

Serio, nie widzę niczego złego w przekazywaniu wiedzy na temat przekleństw w naszym języku, ale uczenie tak jak tamte buce to zrobiły, uważam za co najmniej niesmaczne. Ot, pożartujemy sobie z żółtka, on naje się wstydu, a my będziemy pękać ze śmiechu. Uśmiałem się jak norka.

język polski sklep azjata przekleństwa

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 313 (335)

#77079

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Religia... Dla większości ludzi dość śliski temat. Natomiast ja raczej na śliskim gruncie czuję się na tyle pewnie, by móc swobodnie rozmawiać na tematy budzące powszechną kontrowersję. A historia będzie o mojej wierze, a może raczej o jej braku.

Kilka słów wstępu. Nie, nie uważam się za lepszego od osób wierzących. Nie, nie uważam ich za idiotów jak to mają w zwyczaju wypisywać w internecie różni pseudo-ateiści którzy i tak chodzą grzecznie z rodzicami co niedzielę na mszę. Po prostu w wyniku długich przemyśleń o podłożu religijnym, postanowiłem odejść z łona Kościoła, do którego "zapisali" mnie moi rodzice.

Jakieś dwa lata temu związałem się z dziewczyną. Fajnie się dogadywaliśmy, spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu i w końcu zostaliśmy parą. W związku z tym musiał nadejść również czas bym poznał jej rodziców. Poznałem. Okazało się że "teściowie", to naprawdę fajni ludzie. Mili, dobrze się dogadywaliśmy, nie byli jakoś do mnie uprzedzeni. No miodzio. Do czasu.

Często bywałem gościem w domu lubej czy to po pracy, czy w weekendy. Którejś niedzieli przy obiedzie jej rodzice zaprosili mnie na wspólne wyjście do kościoła na mszę. Ja nie szukając jakichś bezsensownych wymówek, zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że do kościoła nie uczęszczam z racji poskąpionego mi daru wiary. Moja luba o tym wiedziała, natomiast jej rodzice byli co najmniej... zaskoczeni. I właśnie od tego momentu ich stosunek do mnie zmienił się o 180 stopni. Przestałem być uważany za gościa w ich domu i zamiast tego byłem traktowany co najmniej jak intruz. Dawali mi to dobrze do zrozumienia swoim zachowaniem i tonem każdej prowadzonej ze mną rozmowy. Od lubej również się dowiedziałem, że za pomocą mniej lub bardziej wybrednych sygnałów, dawali jej do zrozumienia, by znalazła sobie kogoś innego, lepszego...

W końcu z dziewczyną się rozstaliśmy i bynajmniej nie z wyżej wymienionych powodów. I niech mi ktoś powie kto tu jest bardziej piekielny? Ja? Bo mam czelność żyć i postępować tak jak uważam za słuszne? Czy może rodzice mojej lubej? Bo zaczęli mnie postrzegać i oceniać tylko i wyłącznie przez pryzmat mojego braku wiary w Boga.

religia wiara teściowie dziewczyna

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (304)

#76831

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chamstwa nie trawię w każdej postaci. Obojętne mi czy postać chama przyjmuje typowy Sebix spod bloku, jegomość w garniaku o wartości mojej półrocznej pensji, czy starsza pani. Po prostu ludzkiego chamstwa nie zdzierżę. Tyle o moim stosunku do chamów i ich chamstwa zatem czas na właściwą historię.

Sytuacja nie dalej jak sprzed tygodnia. Sobotnie popołudnie. Z racji tego, że mojej rodzicielce zdarza się coś sprzedać na Alledrogo, zostałem oddelegowany do najbliższego, działającego oddziału Poczty Polskiej, celem wysłania przesyłki do kupującego. Otóż najbliższa, działająca w sobotę poczta znajduje się w galerii handlowej na "przedmieściach" pewnego miasta wojewódzkiego. Niestety dotarłem na miejsce o dość niefortunnej porze. Dosłownie dwie minuty po rozpoczęciu przez pracownicę poczty przerwy. Pani bardzo miła poprosiła żeby poczekać te dwadzieścia minut, bo właśnie zaczęła przerwę i za chwilę wychodzi. Jak dla mnie nie ma problemu. Szanuję swoją i cudzą przerwę w pracy. Przecież to normalna rzecz.

Skierowałem się zatem na pobliskie ławeczki na pasażu celem przeczekania z telefonem w łapce tych dwudziestu minut. Wspominałem, że przerwa w pracy to normalna rzecz? Tak? Chyba tylko dla każdego, normalnego człowieka. Ale nie dla Niej. Ona - czyli pani w mocno średnim wieku, wymalowana jak dzieci na kinderparty, opasana kiczowatym futrem które jedynie dodawało jej... gabarytu. Czyli taka nasza typowa, polska Grażynka. Nawet nie zdążyłem dobrze usiąść, kiedy wparowała przed okienko i ze swej designerskiej torby z Biedronki wyciągnęła dwa listy (takie w kopercie bąbelkowej A4).

Grażynka [G] - Dwa polecone. - Czyli ani me, ani be, ani pocałuj mnie w... rzyć.
Pracownica [P] - *wskazuje dłonią na wywieszkę na ladzie "przerwa od - do"* Dzień dobry. Przepraszam bardzo, właśnie mam przerwę. Zapraszam za dwadzieścia minut.

To chyba podziałało na babsko jak czerwona płachta na byka. Większość dialogów z jej strony daruję sobie, bo musiałbym połowę słów zamienić na ciąg znaków. Innymi słowy ta wydziera się, że jaka przerwa?! Jej się śpieszy! Nie po to przyjechała tu żeby teraz czekać dwadzieścia minut! Z tego miejsca chapeau bas dla Pani za ladą za zachowanie stoickiego spokoju i klasy.

[P] - Proszę Pani. Jestem w pracy od 4 godzin i należy mi się dwadzieścia minut odpoczynku. Zatem jeśli Pani pozwoli, to zamknę pocztę i udam się na przerwę.

W Grażynie gotuje się już chyba każdy płyn ustrojowy. Ona nie będzie czekać! Ona nie wyjdzie! Ona ma ją obsłużyć! Ona zadzwoni do naczelnika poczty! Bla, bla, bla... Do akcji wkraczam ja.

[J] - Przepraszam bardzo. Przerwa w pracy rzecz normalna. Korona chyba Pani z głowy nie spadnie jak zaczeka Pani te kilkanaście minut. Usiądzie, pochodzi po galerii czy coś... Ja jakoś nie miałem z tym problemu.
[G] - A ty co się gówniarzu wtrącasz?!

Dobra, 22 lata mam, ale na gówniarza nie wyglądam. Niby z chamidłem mówią, że trzeba po chamsku, ale ja preferuję inne podejście.

[J] - Po pierwsze nie pamiętam żebyśmy przechodzili na "Ty". Po drugie ta Pani ma pełne prawo do swojej przerwy i Pani nic do tego. Po trzecie jeśli zaraz się Pani nie uspokoi to z rozkoszą pójdę do najbliższego ochroniarza, by Panią wyprosił z galerii, bo najwyraźniej nie potrafi się Pani zachowywać w miejscach publicznych jak należy. To jak?

I chyba coś przebiło się do mózgu owej "Damy", bo przy akompaniamencie złorzeczenia i wyzywania od najgorszych mnie i mojej rodziny na kilka pokoleń wstecz, oddaliła się czym prędzej ku uciesze mojej, pracownicy poczty i reszty gapiów, którzy przystanęli na chwilę, by obserwować to wątpliwej jakości przedstawienie.

A ja choćbym medytował do końca swojego żywota, chyba nadal nie pojmę pewnych zachowań ludzkich...

poczta polska galeria handlowa grażyna przerwa praca awantura

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (240)

#76851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsza sytuacja z pracy przypomniała mi o jednej historii. A skoro jestem Piekielnym Informatykiem, to i czas na historię informatyczną. A rzecz działa się, kiedy jeszcze pracowałem w sklepie komputerowym z historii #76186. Poza sprzedażą ogólnie pojętego sprzętu komputerowego i prowadzenia serwisu świadczyliśmy również usługę z zakresu składania zestawów komputerowych z wybranych/dostarczonych przez klienta części. Tyle tytułem wstępu, zatem czas na historię właściwą.

Dzień jak co dzień, wchodzi klientka w średnim wieku i informuje nas, że chciałaby kupić dla syna nowy komputer. Okej, spoko. Miała ze sobą nawet listę z jakąś połową komponentów, drugą połowę mieliśmy zaproponować my. Akurat trafiło na mnie, że miałem się zająć tą klientką. Podumaliśmy chwilę, ja zaproponowałem brakujące części i lepsze, a w podobnej cenie zamienniki dla niektórych części z listy. Wyszedł z tego całkiem niczego sobie komputer za ok. 4000 zł. Niektórych komponentów nie mieliśmy na stanie, więc informuję klientkę, że zapraszam po odbiór za 3 dni i pytam, czy mamy złożyć jej ten sprzęt za cenę 70 złotych, bo tyle braliśmy za montaż. Mówię jej też, że gdy my składamy taki sprzęt, to dajemy również gwarancję na montaż itd.

Klientka[K]: Nieeee, mój synek zna się na tych komputerach, to sobie sam złoży tak jak będzie chciał.

Nasz klient, nasz pan. Nawet nie dyskutowałem. Wbiłem na fakturę co trzeba, podałem dane przelewu i ponownie zaprosiłem za trzy dni po odbiór. Trzy dni później babka przyjechała, fakturę dostała, nawet zaniosłem jej pudło z komponentami do auta i wróciłem do pracy. Nazajutrz ledwo zaczęliśmy pracę, gdy do sklepu wpada jak burza moja wczorajsza klientka. Od progu wyzywa cały personel tak że szewcowi z Zespołem Tourette'a uszy by zwiędły. W myślach już dziękuję wszechświatowi za tak cudowny poranek i staram się kobietę uspokoić. Co się okazało? A że sprzedaliśmy jej zepsute komponenty, bo komputer syna nie działa! Szczerze w to wątpiłem, bo każdy komponent, który do nas trafiał był sprawdzany, ale mówię jej, że jeśli to prawda, to firma oczywiście wymieni zepsute komponenty od ręki. Jednakże proszę, by przyniosła komputer, bo muszę go obejrzeć itd. Kompa miała w aucie, więc przytaszczyłem blaszaka na warsztat i otwieram obudowę. To co zobaczyłem to była istna masakra, zatem wołam klientkę i pokazuję:

- Złamany w pół laminat na karcie graficznej na PCI-E, nie wiem jak łepek to zrobił, ale chyba kiedy karta siedziała w gnieździe, to wychylił ją, tak że po prostu złamał w pół laminat.
- Socket na płycie był w opłakanym stanie. Piny wbite do środka, a ślady świadczyły o wcześniejszym upadku proca na piny. Ponadto płyta miała wyrwane w jednej linii kilka tranzystorów i wyglądało to tak jakby ktoś po niej czymś przejechał.

Do tego doszedł zjarany procesor i zasilacz, a o syfie jaki był w kablach to już nie wspomnę. Ocalały jedynie kości RAM, obudowa, cooler procesora i dysk twardy. Och, zapomniałbym... Ani na procku, ani na coolerze nie znalazłem nawet śladu pasty termoprzewodzącej. Bo i po co? Brudzi to tylko procesor przecież...

Mówię jej, że skoro zachodzą uzasadnione podejrzenia, że usterki powstały z winy klienta, to nie mogę jej wymienić uszkodzonych części. Mogłem najwyżej odesłać je do autoryzowanego serwisu na naprawę, choć i tak wiedziałem co z tego będzie. Intel procesor wymienił (zawsze wymieniają), ASUS płytę odesłał z dopiskiem DBU* (Damage By User), Gigabyte tak samo postąpił w przypadku karty graficznej. Finał? My nie możemy wymienić jej ani karty, ani płyty. Proca i zasilacz dostała z powrotem. Kiedy przyszła po odbiór, spytałem z ciekawości ile syn ma lat.


Odpowiedź zwaliła mnie z nóg. Dziesięć. Tak, dała dziesięciolatkowi do składania kompa za cztery klocki i jeszcze do nas miała pretensje. Przecież sprzęt komputerowy to nie klocki LEGO albo puzzle... I tym sposobem chcąc zaoszczędzić 70 złotych babka straciła około 1500. Wyszła złorzecząc na całą naszą firmę i deklarując, że więcej się u nas nie pojawi. Kurtyna.

*DBU - co to znaczy? Gwarancja producenta na dany komponent nie obejmuje bezpłatnej naprawy usterki powstałej z winy użytkownika. Czyli najczęściej w wyniku usterki mechanicznej: wyrwane komponenty, złamane gniazda lub piny w sockecie. Jeżeli taki komponent przyjdzie do niech na serwis, to po prostu go odsyłają.

komputer usterka sklep klient informatyka

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (290)

#76186

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz działa się jeszcze kiedy pracowałem w sklepie komputerowym w pobliskim mieście. Ale by przejść dalej, garść informacji o samym sklepie.

Otóż jest to mały sklep prowadzący sprzedaż różnego rodzaju sprzętu komputerowego. Podzespoły, peryferia, oprogramowanie... Zajmowaliśmy się również składaniem komputerów na zamówienie klienta oraz serwisem sprzętu. Sklep prowadzony przez nazwijmy go Pana Janusza, oraz jego żonę, nazwijmy ją Panią Grażynką. Pan Janusz - człek postawny, z widocznym z daleka brzuszkiem i gęstym wąsem pod nosem. Facet... No żeby nie powiedzieć, że atechniczny (bo to by była hiperbola), ale dość słabo znający się na informatyce. No ale w tych czasach nie trzeba wcale być mechanikiem, żeby otworzyć warsztat samochodowy. Jednakże był to facet do rany przyłóż. Pani Grażynka - kobieta około lat 50, równie... postawna co jej mąż, lecz niestety o... trudnym charakterze. Pani Grażynka, oprócz piastowania stanowiska Żony Szefa, zajmowała się księgowością w firmie. To znaczy mniej więcej tyle, że wypłaty przechodziły przez jej ręce. Niestety. I właśnie tym nieco przydługim wstępem dochodzimy do magicznego słowa: "wypłata".

Żeby nie było... Źle to ja nie zarabiałem. Dla osoby w moim wieku 2000 zł na rękę + premia co miesiąc to naprawdę nie najgorsze pieniądze. Wartym wspomnienia jest, że od początku byłem zatrudniony na umowę o pracę (stety lub niestety). Premii, mimo że była wpisana do spisanej umowy, nie zobaczyłem prawie przez cały okres pracy. Dlaczego? Otóż Pani Grażynka, delikatnie mówiąc, mnie nie lubiła. To nie tak, że ja zacząłem tę "wojenkę". Od pierwszego dnia pracy okazywała mi nieskrywaną wrogość. Dlaczego? Być może coś jej zrobiłem w poprzednim życiu? Otóż nie. Po prostu szef zwolnił jej "ukochanego siostrzeńca" i zatrudnił mnie w jego miejsce. I jeśli wierzyć opowieściom kumpli z pracy, to gość był tak niekompetentny, że aż dziw brał, że szef trzymał go pół roku. Ja natomiast, bez fałszywej skromności, byłem bardzo dobrym pracownikiem. Szef zawsze był ze mnie zadowolony, kumple mnie lubili, klienci również. Jednakże kiedyś czara goryczy u każdego może się przelać...

Szef wysłał mnie służbowym autem do klienta. Cel nieistotny. Ważne jest natomiast to, że miałem na mieście stłuczkę nie z mojej winy. Po prostu babka tak się zagapiła w telefon, że nie wyhamowała za mną na światłach. Jeden "bum, trzask" później miałem całkiem nieźle rozbity zderzak i drzwi bagażnika. Pouczony kiedyś przez szefa dzwonię po policję i oczywiście informuję telefonicznie Pana Janusza. Oświadczenie spisane, mojej winy w tym nie było zupełnie, babka dostała mandat.

Jakież było moje zdziwienie, gdy na pasku wypłaty widniała kwota 1500 złotych zamiast standardowych, "bezpremiowych" 2000. Następnego dnia w pracy idę robić raban. Na ogół jestem spokojnym człowiekiem, ale jak trzeba, to potrafię nieźle ochrzanić.

Ja[J]: *pokazuję szefowej pasek wypłaty* Pani Grażyno, czy to jakiś żart?
Pani Grażynka[PG]: *triumfalny uśmieszek* Nie. Został pan ukarany karą finansową za rozbicie firmowego auta.
[J]: *oczy jak pięć złotych* Że co? Przecież ta stłuczka nie była z mojej winy! Więc do [brzydkie słowo] na jakiej postawie zabiera mi pani 1/4 wypłaty?
[PG]: *rozkłada teatralnie ręce* Nic na to nie poradzę. Pracodawca ma prawo ukarać pracownika karą finansową.

Ja już jestem wpieniony całkiem nieźle. Ale... Przypomniało mi się szkolenie BHP...

[J]: *zapala się żarówka nad głową* Hola, hola... To w takim razie gdzie moje pisemne zawiadomienie o nałożeniu na mnie kary?*
[PG]: *zonk*
[J]: I jeśli dobrze pamiętam, to kara pieniężna nałożona na pracownika nie może być wyższa niż 1/10 jego pensji.
[PG]: *Pani Grażyna zapowietrza się*
[J]: Ponadto musiałaby to być moja wina lub zaniechanie.
[PG]: Pan chyba żartuje!
[J]: Nie. Więc proszę o przesłanie mi jeszcze dzisiaj należnych mi pieniędzy. W przeciwnym wypadku jestem pewien, że Państwowa Inspekcja Pracy się tym zainteresuje.
[PG]: *panika w oczach* Proszę wyjść. Skończyliśmy rozmowę.

Tego samego dnia złożyłem wypowiedzenie. Następnego dnia dostałem wypłatę i uwaga! Premię. Pierwszy raz. I ostatni.

*Art. 87 § 1 pkt 1–3, art. 108–112 Kodeksu pracy

informatyk pieniądze szefowa kara praca

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (330)

1