Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

singri

Zamieszcza historie od: 13 września 2011 - 4:02
Ostatnio: 7 marca 2024 - 14:39
  • Historii na głównej: 109 z 140
  • Punktów za historie: 17418
  • Komentarzy: 1833
  • Punktów za komentarze: 12355
 
zarchiwizowany

#89844

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sprzed chwili:

W ciąży, jak to w ciąży, trzeba co jakiś czas robić badania. Poszłam więc dzisiaj do punktu pobrań, kolejka po horyzont, pytam: Kto ostatni? Zgłasza się jakaś pani z jasnymi loczkami. Zapowiadam, że w razie gorszego samopoczucia (byłam na czczo) będę jednak chciała skorzystać z prawa wejścia bez kolejki*, ale póki się dobrze czuję, to czekam. Wszyscy pokiwali głowami, niektórzy przyznali mi rację na głos. Siadam i czekam.

Jakieś dziesięć minut później przybywa pan, pyta: Kto ostatni? po czym deklaruje, że choć jest zasłużonym dawcą krwi, będzie czekał. Miło.

Ludzi od cholery, niby szło sprawnie, ale pobranie krwi od jakichś dwudziestu osób musi potrwać. Czekam cierpliwie, bo skoro dokonałam wyboru, że będę czekać, to trzeba się tego trzymać. Nie kręci mi się w głowie, nie mdleję, mogę poczekać.

Po około półgodzinie pan zasłużony dawca stwierdza, że on się już naczekał i wchodzi już, teraz. Przed panią z jasnymi loczkami. Po której miałam wejść ja.

Pani zaprotestowała, mówiąc, że spieszy się do pracy. Dobrze, to on panią jeszcze przepuści. Ja się nie odzywałam, tylko wstałam, prezentując bebzol w 32 tc. Pan spojrzał na bebzol, na mnie i łaskawie stwierdził, że mnie też przepuści. Jednocześnie zapytał, dlaczego nie domagałam się wejścia poza kolejką.

- Bo przychodząc zadeklarowałam, że będę czekać, podobnie jak pan. A jak się dokonuje jakiegoś wyboru, to trzeba być konsekwentnym.
- Ale ja jestem zasłużonym dawcą krwi i mi się należy wejście bez kolejki. Ja nikogo nie musiałem przepuszczać!
- To trzeba było nie przepuszczać, tylko pokazać legitymację i wejść bez kolejki. Skoro zadeklarował pan, że będzie czekać, należało czekać.
- Ale ja już pół godziny czekam!
- A ja czterdzieści pięć minut, bo byłam przed panem. Ale deklarując, że będę czekać, wiedziałam, na co się piszę i pan też wiedział. A skoro już dokonał pan wyboru, że będzie czekał, należy być w tym wyborze konsekwentnym, inaczej wprowadza pan zamieszanie.

Dalej już nie rozmawialiśmy, bo weszłam do gabinetu, ale wiele osób w korytarzu przyznało mi rację.

*Nie korzystanie z przywilejów jest moim świadomym wyborem i mam w nosie, co ktokolwiek o tym myśli. Mam też w nosie to, czy inni ze swoich przywilejów korzystają. Nie mam problemu z tym, że przede mną, ciężarną, wejdzie pani z dzieckiem, pani o kuli czy zasłużony dawca (czy też kombo - ciężarna, o kuli, z dwójką dzieci. Tak, widziałam taki przypadek. Weszła z marszu i nikt się nawet nie skrzywił). Mam problem tylko w sytuacjach, kiedy ktoś mówi jedno, a robi drugie, bo to wprowadza zamieszanie.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (29)
zarchiwizowany

#89547

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To nie jest piekielna historia.

To jest informacja dla tych, którzy pod moją historią: https://piekielni.pl/89470#comments
pisali, że trzymają kciuki i dobrze życzą.

Dziecko jest zdrowe. Nie ma żadnych wad zagrażających życiu, na razie nie ma w ogóle żadnych.

Dziękuję Wam wszystkim za dobre życzenia!

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (90)
zarchiwizowany

#88306

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracamy sobie z zakupów.
Po drodze jest pewne specyficzne skrzyżowanie - główna droga skręca, a dochodzi do niej droga podporządkowana w taki sposób, że może się wydawać że z częścią drogi głównej stanowi linię prostą. Nie jest tak jednak, w miejscu styku jest "załamanie".

Skrzyżowanie jest prawidłowo oznakowane na wszystkie strony - są "pizze" i "jajka sadzone"*, a także trójkąt z wyrysowanym schematem skrzyżowania.

Zastanawiam się, o czym myślała rowerzystka, wyjeżdżając nam z podporządkowanej przed samą maską?

*"pizza" - ustąp pierwszeństwa, "jajko sadzone" - "jesteś na drodze z pierwszeństwem" - jedna z poprzednich kursantek mojego instruktora tak uczyła się znaków drogowych :D

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (27)
zarchiwizowany

#87073

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Druga historia dzisiaj, również dotyczy powrotu do szkoły, ale od zupełnie innej strony. Tym razem będę psioczyć na samorząd. Niby lokalny, ale nie mam większych podstaw, by uważać, ze gdzie indziej jest inaczej.

Szkołą jest mała, budowana w ramach akcji "Tysiąc szkół na tysiąclecie". Fajnie że jest, jest blisko i jest dobra. ALE:

Szkołą podstawowa liczy sobie osiem klas (nie włączam w żadnym momencie oddziału przedszkolnego). W szkole jest sal siedem. I to tylko jeśli wykorzysta się stołówkę i salę komputerową. Nie ma osobnego pomieszczenia na bibliotekę. Szatnia jest dość mała, choć jakoś sobie radzimy. Nauczyciele korzystają z pokoju nauczycielskiego chyba na zmianę, bo jest tam mniej krzeseł niż zatrudnionych nauczycieli. Kanciapka woźnej jest tak wielka, że gdy wstawi tam sobie krzesło, by jak człowiek wypić herbatę, nie ma miejsca na nic innego.

Ale nie, nie trzeba rozbudowywać szkoły. Co ta dyrektorka by chciała, w de się jej chyba przewraca. Warunki są dobre.

Korzystając z zamknięcia pani dyrektor wydębiła trochę grosza na remont ogrzewania. Przysłano formę, która miała wymienić kaloryfery i zrobić coś tam jeszcze. Remont miał się skończyć do końca czerwca. Wciąż trwa. Pół podwórza zawalone jest styropianem. Rusztowania stoją od marca. Ale tak to jest, jak zleca się remont szkoły najtańszej firmie. Z domu już dawno by się ich pogoniło i wzięło kogoś solidniejszego, ale p. dyrektor nie jest u siebie. Musi brać, co potrzebuje, i jeszcze w rękę poboćkać, że dali.


EDIT, bo zapomniałam o najważniejszym - szkołą nie dostała jeszcze książek. Są podręczniki, bo leżą w szkolnej bibliotece i co roku są przekazywane uczniom. Ale nie ma jeszcze ćwiczeniówek. I nie wiem, jak można to wytłumaczyć i czy w ogóle jakkolwiek... Przecież to jest kpina.

Przeraża mnie to i zaczynam się zastanawiać - a może jednak coś mogę?

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (27)
zarchiwizowany

#86740

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko, w miarę najzwięźlej:

Dziś rano pokazałam mojej córce, jak się wykonuje działanie matematyczne zwane dzieleniem.

Okazuje się, że "pani nauczycielka" tego nie zrobiła. Gdy córka prosiła o wytłumaczenie albo podpowiadała, albo krzyczała.

Dowiedziałabym się wcześniej, gdybym wcześniej zaczęła podsłuchiwać lekcje wideo.

Jeśli we wrześniu dzieci nie wrócą do szkół, składam wniosek o przejście na edukację domową.

szkoła

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (23)
zarchiwizowany

#86443

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
https://piekielni.pl/86110

To jedna z moich poprzednich historii, w której napisałam, między innymi, że uważam za piekielne, że dziecko w trzeciej klasie nie zna tabliczki mnożenia.

Wydarzenia z dnia dzisiejszego zmusiły mnie jednak do ponownego przyjrzenia się tamtej sytuacji i wiem już, że tabliczka mnożenia nie ma tu nic do rzeczy.

Otóż W. napisała w swoim zeszycie ćwiczeń: 5x6=11 czyli zamiast mnożyć, dodawała. I to mnie zbulwersowało - nikt nie wyjaśnił temu dziecku, na czym polega mnożenie (albo nie słuchała...). Gdyby policzyła to systemem 6+6+6+6+6=30, nic bym nie mówiła.

Ale dziś chciałabym opisać równie piekielną sytuację, która przywołała wspomnienie tamtej:

Zadanie z matematyki: Do przygotowania ćwierć litra soku potrzeba czterech marchewek. Oblicz, ile marchewek potrzeba do przygotowania: (po myślnikach obliczenia N.)

pół litra soku - 4+4=8
litra soku - 8+8=16
dwóch litrów soku - 16+16=32
trzech litrów soku - 32+16=48

I, jak się okazuje, jest źle, zadanie do poprawy. Bo to było zadanie na mnożenie. Co nie zostało ujęte w poleceniu, przepisywałam wiernie. Teoretycznie rozdział dotyczy mnożenia.

I dla mnie nie jest problemem to, że N. musi zrobić to zadanie drugi raz, tym razem "dobrze". Musi, to zrobi. Ale takie tłamszenie samodzielnego myślenia (bo tak to interpretuję) jest sprzeczne z moją naturą, z moich charakterem. Jedyne co mogę powiedzieć N., to "było zrobione dobrze, ale w programie nauczania jest napisane że masz tu mnożyć i ja nic na to nie poradzę, i p. E. też nie".

Nie wiem, dla mnie takie tłumaczenie wypada cholernie blado. Mnie to nie przekonuje, więc jak mam tym argumentem przekonać dziecko? Mam jej już teraz powiedzieć, że celem systemu edukacji jest zniszczenie samodzielności i indywidualności uczniów? Nie chcę, żeby to spotkało moje dziecko, chcę żeby pozostała bystra, myśląca i otwarta. Mam jeszcze przykładać do tego rękę?

nauka zdalna

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)
zarchiwizowany

#86410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O ludzkim podejściu do obecnej (i nie tylko) sytuacji.

Mam faceta, znanego Wam jako Szczerbus9. Facet mój ma siostrę, dalej zwaną H., która pobudowała się na swoim skrawku ziemi, dosłownie za płotem. Idąc do niej nawet nie musimy wychodzić na drogę.

H. od samego początku sytuacji z coronavirusem zrobiła się trzy razy bardziej nerwowa. Odkąd zamknięto szkoły, nie pozwala jej córkom spotykać się z moją N. "bo kwarantanna". Nie przyszły na urodziny N. 1 kwietnia "bo kwarantanna". Przyszły dzień wcześniej "bo dziewczynki bardzo chciały"(nie skomentuję) i dzień później "bo ziemniaki trzeba sadzić"(można było omówić wszystko przez telefon). Ale nie przyszły w dniu urodzin, N. bardzo to zasmuciło, choć oczywiście jakoś to przełknęła. Aha, wczoraj mama H. pilnowała jej dzieci, a mieszka przecież z nami, więc jeśli N. na coronę, to mama też... Ja natomiast dowiedziałam się, że H. "jest jedyną osobą w rodzinie, która traktuje sytuację poważnie".

Wczoraj rano przeżyliśmy chwilę nerwów, gdy sądziliśmy że grozi nam zamknięcie na pełnej kwarantannie. Przygotowaliśmy taką mega kryzysową listę i Szczerbus pojechał na ostatnie zakupy, zanim zamkną nas w domu (prawdopodobieństwo że złapał wirusa i przekaże go dalej było bardzo niskie, co potwierdziło się w rozmowie z panią z sanepidu). Gdy je wypakowywał zadzwonił jego telefon, a ponieważ wyświetliło się imię H., pozwoliłam sobie odebrać.

H: No i jak tam? Bo jak was zamkną, to i nas!
Ja: Jak do tej pory nic nie wiemy, czekamy na telefon. Damy ci znać.
H: A jak będzie z zakupami?
Ja: To mnie nie martwi akurat. Mamy spore zapasy, a sąsiad zadeklarował pomoc, jakoś to będzie...
H (mocno ironicznym tonem): Wiesz, podziwiam twój spokój w tej sytuacji. Ja siedzę jak na szpilkach, a ty mówisz tak obojętnie.
Ja: H., gdybyś przeżyła to, co ja, wiedziałabyś, że tylko spokój może nas uratować. Nerwy jeszcze nikomu nigdy nie pomogły.
H: Skoro tak uważasz...

Oczywiście, że się denerwowałam, aż do telefonu w którym wypytano Szcczerbusa. Nie miał bezpośredniej styczności z zakażonymi, nie ma objawów, prawdopodobnie jest czysty, a my jesteśmy z grubsza wolni. Ale trzymałam te nerwy na wodzy. Ulegaie panice wydaje mi się niemądre. Wielokrotnie słuchałam od rozmaitych osób, że "mam wywalone", że się nie przejmuję, że mi nie zależy... Prawda jest taka, że staram się nie ulegać zbytnio strachowi i pokrewnym mu emocjom. Wmawianie innym, że nie traktują sytuacji poważnie i zarzucanie im niefrasobliwości, gdy nie ulegają panice jest moim zdaniem piekielne.

A Waszym?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)
zarchiwizowany

#86286

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś, na wejściu do Kauflanda (chleb się nam skończył) kazano nam wsadzić ręce do urządzenia, które coś tam na nie psiknęło. Podobno dezynfekcja.

ALE:


Nikt z osób naganiających do "dezynfekcji" nie poprosił nas o UMYCIE rąk. Myliśmy oczywiście rano (ok. 9, zakupy ok 10) ale obsługa o tym nie wiedziała. A dezynfekcja powinna być KOŃCOWYM a nie JEDYNYM etapem dbania o higienę dłoni.

Ale Kaufland ludzki pan, dba o swoich pracowników, dając im złudne poczucie bezpieczeństwa.

Sklep

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (21)
zarchiwizowany

#86257

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dwa słowa:

Zamykają szkoły. Przedszkola, żłobki, ogólnie placówki edukacyjne.

To nie jest piekielna historia.

To tylko informacja.

Ale czy tylko mi się zdaje, że to trochę musztarda po obiedzie?

Dobra, wyszło więcej niż dwa słowa :D

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (27)
zarchiwizowany

#86133

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko:
N. siadła dziś obok mnie w celu odrobienia lekcji. Jedno ćwiczenie, drugie... "Jeszcze mam przepisywanie w zeszycie."

20xL, 20xD, 20xI - dobra, niech będzie, choć nie rozumiem po kiego tak intensywnie kłaść dziecku do głowy "prawidłowy" kształt liter, skoro potem nikt tak nie pisze. Ale nauczycielkę obowiązuje program i trudno.

Ale potem, z racji popełnianych błędów ortograficznych, były słowa.

N. czyta "zo-la-rza"... Patrzę, jakie zolarza, nie ma takiego słowa!

To było słowo "zdarza". Napisane niby w miarę czytelnie, ale "d" miało postać kółko-przerwa-laseczka. Więc spokojnie mogło być odczytane jako "ol"

Mam ochotę zrobić tam znaczek...

szkoła...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (26)