Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

timo

Zamieszcza historie od: 23 kwietnia 2012 - 11:05
Ostatnio: 10 sierpnia 2020 - 1:03
  • Historii na głównej: 51 z 80
  • Punktów za historie: 19326
  • Komentarzy: 2185
  • Punktów za komentarze: 17241
 

#63369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj, godzina nieco po 15, a więc jeszcze nie ciemno, ale w lesie już półmrok. Droga wojewódzka, dość ruchliwa. W środku lasu, jakieś 2-3 km od najbliższych zabudowań*, idzie sobie drogą dwóch idiotów. Dlaczego idiotów? Ano dlatego, że:

1) ubrani na czarno/ciemnoszaro
2) bez jakichkolwiek elementów odblaskowych
3) idą obok siebie, zamiast gęsiego
4) idą droga, nie poboczem (równym, utwardzonym, żwirowym, niezarośniętym)
5) idą niewłaściwą stroną drogi
6) co najmniej jeden z nich ma słuchawki w uszach.

Oczywiście ignorują totalnie ruch samochodowy, ludzie gwałtownie hamują, żeby debili nie rozjechać, a potem snują się w tempie piechura, czekając na wolne z przeciwka (jak wspomniałem: droga ruchliwa, więc trochę się czeka).

Zrozumiałbym jeszcze, gdyby szli właściwą stroną i schodzili na pobocze widząc nadjeżdżające auto. Może nawet zrozumiałbym, że można iść obok siebie, bo raźniej się idzie gadając - ale ze słuchawkami w uszach**?

To jeszcze tylko chamstwo i debilizm, czy już próba samobójcza?

* celowo podaję, w jakiej odległości od zabudowań miało to miejsce, bo jednak w okolicach siedlisk ludzkich kierowca spodziewa się obecności pieszych na drodze - w środku lasu natomiast niekoniecznie. A uprzedzając pytania, czy wiem, że w bok od drogi nie ma jakichś zabudowań bliżej: tak, wiem, bo to moje okolice.
** tak, widziałem, że miał słuchawki - snułem się za nim dobre kilka minut, zanim miałem szansę wyprzedzić, a słuchawki, w przeciwieństwie do odzieży, były białe, więc dość widoczne.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (335)

#60357

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaraz pewnie zminusuje mnie katolicka większość, ale jednak napiszę. Obok bloku mam kościół. Katolicki. W kościele, co zrozumiałe, odbywają się msze. Jestem osobą niewierzącą, ale kompletnie mi to nie przeszkadza - słychać je tylko w kuchni przy uchylonym oknie, a i to niezbyt głośno. Nie mam nastroju tego słyszeć - zamykam okno. Nikomu nie odbieram prawa do wyznawanie tego czy owego, wiary i odprawiania obrzędów. Ale naprawę uważam za przegięcie pały, kiedy kilka dni z rzędu po osiedlu łazi jakaś procesja, za przeproszeniem drąc ryje przez nagłośnienie z takim natężeniem, że na IX piętrze nie da się oglądać TV, bo brakuje skali głośności - przy zamkniętych oknach.

I mam pytanie: w procesji chodzi o to, żeby coś przeżywać i SOBIE pośpiewać, czy żeby wku*wić całe osiedle? Straż miejska uparcie odmawia interwencji. Policja zgłoszenia przyjmuje, ale przyjeżdża po 2 godzinach (procesja trwa około godziny). Dziś miarka się przebrała: poszedłem spać nad ranem, bo miałem pilną pracę do skończenia, a już po 8 obudziły mnie jakieś ryki (a obudzić mnie to naprawdę sztuka - mam cholernie mocny sen). Nagłośnienie jeszcze potężniejsze, niż na procesjach. Straż miejska odmówiła przyjęcia zgłoszenia, a policja stwierdziła, że to pielgrzymka, która ma zezwolenie i oni nie mogą interweniować. Zezwolenie na co? Na budzenie obywateli? Na uniemożliwianie ludziom wypoczynku we własnych domach? Na wku*wianie?

Jeszcze raz podkreślam: nie mam nic do ŻADNEJ religii. Nie mam nic przeciwko odprawianiu obrzędów religijnych. Nie mam nawet nic przeciwko temu, żebym to słyszał. Ale mam dużo przeciwko temu, żeby ktokolwiek naruszał moją wolność w moim mieszkaniu, uniemożliwiając mi sen, odpoczynek i z butami wchodząc ze swoimi obrzędowymi przyśpiewkami w moją prywatną przestrzeń. Jak długo jeszcze katoterroryści będą mogli wszystko - tylko dlatego, że formalnie jest w tym kraju ponad 90% katolików? Czy obywatel nie-katolik ma jeszcze jakiekolwiek prawa?

Skomentuj (271) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 688 (1858)

#60046

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miasto wojewódzkie. 3 dość newralgiczne punkty na ulicach w tymże. W każdym przypadku ulica po 2 pasy w każdym kierunku i przejście dla pieszych. W jednym przypadku zjazd z wiaduktu sprzyjający nadmiernej prędkości. W drugim przypadku po jednej stronie szkoła, po drugiej osiedle. W trzecim przypadku brak wysepki/azylu dla pieszych pomiędzy jezdniami. We wszystkich 3 miejscach, ze względu na dużą ilość zdarzeń drogowych z udziałem pieszych, zainstalowano kilka lat temu fotoradary, które przez ten czas skutecznie temperowały kierowców i wymuszały jazdę z przepisową prędkością.

Efekt: z tego, co słyszałem i z codziennej lektury prasy lokalnej: zero potrąceń przez te lata na tych przejściach.

Kilka tygodni temu fotoradary zlikwidowano, ponieważ "brak zdarzeń drogowych w tych miejscach nie wskazuje na konieczność istnienia tam takich urządzeń". Już kilka dni po likwidacji dało się zauważyć, że prędkość większości aut wzrosła w tych punktach z ~50 km/h do ~80 km/h - przypominam, że to szerokie, dwupasmowe ulice, z długimi prostymi pomiędzy światłami. JESZCZE nikt nie zginął. Stłuczek wynikających z zatrzymania się jednego auta przed przejściem i najechania na nie przez kolejne było - od czasu likwidacji fotoradarów - łącznie kilkadziesiąt w tych 3 miejscach.

Czyli: stawiamy fotoradar, bo jest niebezpiecznie. Robi się bezpiecznie, więc likwidujemy fotoradar. Czekamy, aż zginą ze 3 osoby (albo 1 krewny i znajomy królika) i zapewne postawimy je ponownie. Logika nieco podobna do pewnej opisywanej tu historii o NFZ: pacjent ma złe wyniki, więc dostaje refundacje leku. Lek działa, następuje poprawa, więc zabieramy mu refundację, bo wyniki są dobre. Odstawienie - pogorszenie - refundacja - polepszenie - brak refundacji - pogorszenie... i tak do usranej śmierci...

Logika urzędnicza bije na głowę wszystko, o czym śniło się filozofom.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 457 (523)

#56088

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem przed chwilą w sklepie. Przy okazji zakupów "jadalnych" kupiłem sobie piwko na wieczór. I w sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden drobiazg. Do wczoraj piwo (jedno z moich ulubionych) było w promocji, za 2,89 zł. O promocji informowała gazetka, plakat na drzwiach i jaskrawe tło ceny.
Dziś promocja się skończyła. Piwo kosztuje 2,69 zł.

Reklama dźwignią handlu, szkoda tylko, że kosztem robienia z ludzi debili.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (647)
zarchiwizowany

#56043

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłem dziś na koncercie projektu Maleo Reggae Rockers - Panny wyklęte. Koncert oczywiście z okazji i w ramach obchodów Święta Niepodległości. Jednak nie sam koncert spowodował, że wrzucam tę historię - można oczywiście dyskutować o walorach muzycznych czy edukacyjnych takiego przedsięwzięcia i opinie będą zapewne skrajne, od "profanacji" zaczynając, przez "intrygujące", aż po "fantastyczne". Dlatego zwracam się z prośbą o niekomentowanie samego projektu muzycznego, bo jest on tylko tłem dla historii. A więc do rzeczy - do piekielności:

1) Konferansjerka zapowiada koncert, ale oczywiście musiała parę minut poględzić o genezie święta. Tak, właśnie poględzić, ponieważ treść jej wypowiedzi (formę pomijam, ale nie było wiele lepiej) wołała o pomstę do nieba. Otóż wobec licznie zgromadzonej publiczności, tak na oko z 1500 osób, w tym wielu rodzin z dziećmi od jeszcze nie rozumiejących, po chłonących już wiedzę i mających te tematy akurat w szkole, pani wypowiedziała ciekawą teorię, że Święto Niepodległości zaczęto w Polsce obchodzić dopiero po II Wojnie Światowej, a w okresie międzywojennym było zakazane. Przypomnę, dla laików historycznych (aczkolwiek takie rzeczy chyba każdy wiedzieć powinien), że święto to zostało ustanowione świętem państwowym dopiero w 1937 roku, wcześniej było obchodzone wyłącznie w siłach zbrojnych. Natomiast od 1939 do 1989 było właśnie zakazane (najpierw przez Niemców, później przez miniony ustrój), a przywrócono je - pod obecną nazwą Narodowego Święta Niepodległości - właśnie w 1989. Wcześniej, za tzw. "komuny", próby celebrowania tej dany były tłumione siłowo przez aparat przymusu PRL. Niby nic, ale jednak przemawiając do ludzi przy okazji tak ważnego święta i wobec powszechnej ostatnio kampanii przypominania społeczeństwu o patriotyzmie itd., mając na uwadze walor edukacyjny, jaki powinny mieć takie wypowiedzi, wypadałoby się do nich nieco przygotować. Albo się nie odzywać, bo wstyd.

2) Impreza odbywała się w otwartym obiekcie, więc było zimno. Z tego też powodu olbrzymim zainteresowaniem cieszyła się jedyna budka gastronomiczna, okupowana przez sporą kolejkę. I znów: niby nic, w końcu normalne, że przy ~4 stopniach każdy chętnie zje/wypije coś ciepłego. Ale okazuje się, że dla niektórych osób największym problemem na obchodach Święta Niepodległości było "jak to ku*wa piwa nie ma?". I, żeby było ciekawiej, wśród głośno i wulgarnie wyrażających swoje niezadowolenie z braku upragnionego napoju, nie było praktycznie osób młodych, licznie przybyłych na koncert punków ani przedstawicieli innych subkultur, które łysa młodzież zwykła określać mianem "brudasów". W zdecydowanej większości krzykacze należeli natomiast do dwóch kategorii: panowie w wieku okołoemeryckim oraz panowie w wieku ~35-45 - najczęściej z dziećmi lub całymi rodzinami. I żeby nie było: nie jestem moralizującym abstynentem. Lubię piwo. Kocham piwo. Lubię się czasem napić, zdarza mi się napić dość mocno. Ale nie robię nikomu awantury tylko dlatego, że na tego typu imprezie nie ma piwa. Porażka.

Może nudno, może długo, może mało piekielnie - ale poirytowały mnie niezmiernie powyższe sytuacje.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 276 (370)
zarchiwizowany

#55816

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie będę opisywał konkretnej sytuacji czy zachowania konkretnej osoby, ale pewne zjawisko, bardzo powszechne na naszych drogach, ale kompletnie ignorowane przez odpowiednie służby. Widoczne jest to szczególnie teraz, kiedy wcześnie robi się ciemno i więcej jeździmy po zmroku.

Otóż zmorą kierowców są niesprawne i/lub źle ustawione światła samochodów z przeciwka. Na kursie prawa jazdy wymagają od człowieka sprawdzanie tych wszystkich rzeczy pod maską (szczerze mówiąc nie wiem dokładnie czego, bo za moich czasów tego nie było), ale nie potrafią nauczyć prawidłowego montażu żarówki. Tak w ogóle to szczerze podziwiam ludzi, którzy potrafią włożyć żarówkę (szczególnie H4) do góry nogami - przecież to trzeba zrobić po prostu siłą, podginając kołnierz żarówki - tylko w jednej pozycji "wchodzi" ona właściwie i bez oporu. A potem jedzie taki i ptakom po oczach świeci (i kierowcom z przeciwka), a na drodze ciemno. Za to ma dobrze oświetlone znaki. W efekcie kierowca z przeciwka nie widzi kompletnie nic - super bezpieczne, prawda?

Litościwie pominę milczeniem chińskie pseudoksenony.

Osobny temat to poprzepalane żarówki albo instalacja w takim stanie, że światło ma siłę jak świeczka (i wcale nie trzeba do tego starych aut - wystarczy niedbale poskładana instalacja elektryczna po naprawie powypadkowej albo błąd przy wpinaniu w instalację dodatkowych odbiorników, np. gniazda przy haku).

Szczerze mówiąc nie rozumiem, dlaczego policja i inne służby nie robią z tym kompletnie nic. Stoją sobie przy drodze z suszarką, mijają ich auta z widoczną gołym okiem niesprawnością oświetlenia, a oni mają to w dupie. Ktoś ma pomysł dlaczego? Przecież za to też są mandaty.

I niech mi ktoś powie, że to nie jest piekielne - zarówno ze strony policji, która podobno ma dbać o nasze bezpieczeństwo, jak i kierowców, którym nie chce się poświęcić minuty na sprawdzenie stanu oświetlenia.

P.S. Żeby nie było, nie wymagam od nikogo biegania wokół auta przed każdą jazdą, ale ogarnięty kierowca nawet nieświadomie zwraca uwagę na takie rzeczy, jak odbicie świateł w sąsiednim samochodzie i wyłapuje niesprawności.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (191)

#55677

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historię odpowiadał mi kolega, budowlaniec-drogowiec.

Podjechali kiedyś na stację odrapaną i brudną ciężarówką z firmy (wiadomo, na budowie autostrady samochód nie wygląda, jak w niedzielę pod kościołem), weszli do stacji we dwóch, w gumiakach i ubraniach upaćkanych betonem. Zebrali opieprz od pani za ladą, że jej chlew robią (a nie robili - plamy z betonu nie schodzą z ubrania, co może nie wygląda przepięknie, ale niekoniecznie z poplamionego betonem ubrania musi coś kapać), więc grzecznie poinformowali panią, że właśnie przyjechali po 6 tys. litrów oleju napędowego (mieli na aucie 6 zbiorników paletowych do tankowania maszyn na budowie), ale poszukają innej stacji. Szybki telefon do szefa (bo to on decyduje gdzie tankują) i za jego zgodą zmiana stacji.

Do końca budowy, czyli na pół roku po 6-10 tys. litrów miesięcznie. Do tego ich szef zadzwonił do szefa stacji i poinformował go o zachowaniu tej pani, więc długo tam miejsca nie zagrzała. A dodatkowo wieść rozniosła się po innych podwykonawcach na tej budowie i kilka innych firm też zmieniło dostawcę.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (668)
zarchiwizowany

#55413

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie historii: http://piekielni.pl/55409 (polecam przeczytać przed lekturą poniższego tekstu).

Niemal codziennie jeżdżę autobusem pewnej linii w pewnym mieście. Linia to ma to do siebie, że jej przebieg w pewnym momencie wpada z jednej ulicy na drugą - z jednopasmowej (1+1) na dwupasmową (2+2) w taki sposób, że z tej jednopasmowej na dwupasmową można skręcić tylko w prawo.

Normalny kierowca, jadąc dwupasmową (z lewej, patrząc z perspektywy autobusu wyjeżdżającego z jednopasmowej), widząc wyjeżdżający z prawej autobus i mając wolny lewy pas, zjeżdża na niego, celem ułatwienia wjazdu autobusowi na wolny wówczas prawy pas. Ale na 2 na 3 razy kiedy jadę tą linia trafi się idiota, który - będąc sam na drodze - uparcie trzyma się prawego, zmuszając autobus do czekania. Owszem, formalnie mu wolno, ale ku*wa po co? Żeby komuś zrobić na złość, kierując się zasadą "o wy maluczcy, którzy musicie tłuc się autobusem, ja, wielki pan zmotoryzowany, pokażę wam, gdzie wasze miejsce"?

Jeżdżę autobusami nie z przymusu, a z wyboru - auto przez większość tygodnia stoi pod blokiem, ruszam je na większe zakupy, albo jak zaśpię i muszę być gdzieś "już natychmiast". Ale czym ma zachęcać komunikacja miejska, skoro kierowcy - we własnym interesie, aby mniej było samochodów w mieście - powinni jej ustępować, tym samym zwiększając jej konkurencyjność, a tymczasem robią dokładnie odwrotnie, zniechęcając ludzie do KM i powodując zwiększenie ilości samochodów i tym samym większe korki w mieście?

Ludzie, ogarnijcie się, bo sami sobie robicie na złość - w autobusie jedzie ~100-150 osób, z czego 50 pojedzie własnymi autami, jeśli komunikacje miejska nie spełni ich oczekiwań i przez to będziecie mieć na ulicy przed sobą 50 osobówek, zamiast jednego autobusu.

P.S. Oczywiście, upraszczam, ale mechanizm jest chyba jasny...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (59)
zarchiwizowany

#55265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zadziwia mnie obłuda społeczeństwa. Z jednej strony trwa permanentne narzekanie na stan taboru w naszym MZK, rzadkie kursy, podwyżki cen biletów itd. Z drugiej zaś strony ludzi pukają się w głowę, jeśli ktoś się nie stawia kanarom. Ale do rzeczy:

Jechałem 2 dni temu autobusem miejskim. Bilet oczywiście posiadałem (mam praktycznie zawsze - zdarzy mi się może raz na kilkadziesiąt przejazdów jechać bez, np. jak kompletnie mi się skończy gotówka i jadę do bankomatu, bo mam daleko). Zdarzyła mi się kontrola biletów - większość kontrolerów w mieście znam (w miarę stała ekipa), a do tych 2 pań mam wyjątkowe szczęście - jak już mi się trafi kontrola, to prawie zawsze w ich wykonaniu. Widzę, że wchodzą, kiwam głową na "dzień dobry", panie "odkiwują", wyciągam bilet, jedna pani kontrolerka go bierze i pyta o legitymację (zdziwko, bo zwykle nie pytają - znają mnie też z widzenia - ale w końcu ich prawo). Szukam, szukam, ale nie mam - olśnienie: byłem podbić, zostawiłem w kieszeni w innej bluzie. Nie ma problemu, dostaję wezwanie (w końcu moja wina) z informacją, że jeśli mam dokument w domu, to mam w ciągu 7 dni pójść z nim do Punktu Obsługi Klienta i wtedy nie zapłacę kary, tylko 12 zł opłaty manipulacyjnej. Ok, jasne - w końcu to moje gapiostwo. I na tym mogłoby się skończyć, gdyby nie komentarze współpasażerów:
- "głupi jakiś, nie kłócił się z tą pi*dą"
- "co za ku*wy jedne, biednego studenta się czepiają"
- "serca nie mają, człowiek ma bilet, a te suki nie odpuszczą"
- po ich wyjściu z autobusu: "panie, coś pan, głupi, że pan to przyjmujesz?", "no chyba pan tego płacić nie zamierza"

Witki mi opadły.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (203)
zarchiwizowany

#55260

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że handlarz (nie handlowiec!) to najgorszy gatunek człowieka.

Słowem wstępu: wielokrotnie spotykałem się z nieuczciwością, chamstwem i brakiem poszanowania cudzego czasu przez handlarzy. Gdybym chciał opisać wszystkie sytuacje, to wyszłaby niezła książka. Zatem kilka najciekawszych przypadków:

1) Jedziemy po maszynę (nieważne jaką) - ponad 500 km w jedną stronę (z Opolszczyzny aż za Białystok). Wcześniej oczywiście dokładnie przeczytana oferta na portalu ogłoszeniowym, kilka rozmów telefonicznych ze sprzedawcą, zapewnienia o pełnej sprawności maszyny, dodatkowe zdjęcia (stan wizualny korespondował z zapewnieniami o stanie technicznym) itd. Ok, umawiamy się na konkretny dzień i jedziemy - z zamiarem kupna, przecież nikt nie jedzie ~1000 km pooglądać i się zastanowić. Dojeżdżamy na miejsce, okazuje się, że maszyna nie jest w pełni sprawna - nie żeby całkiem nie działała, ale niesprawna jest jedna z ważniejszych funkcji. Z naszej strony pada propozycja zakupu za zdecydowanie mniejszą kwotę (po oszacowaniu kosztów naprawy). Oczywiście handlarz się nie zgadza, może opuścić 500 zł (koszt samych części do naprawy: ~3000-4000). Sprzedawca nie widzi w swoim zachowaniu nic niestosownego. Nasze straty (nie liczę czasu): 700 zł w paliwie (terenówka z duuużą przyczepą - ~14 litrów na setkę).

2) Szukaliśmy przyczepki do samochodu. Wypatrzyliśmy na portalu ogłoszeniowym odpowiadający nam model i egzemplarz. Na zdjęciach prezentowała się ładnie, a że jest to prosta konstrukcja, to raczej nie było miejsca na niespodzianki odnośnie stanu (wiedzieliśmy o niesprawnych światłach, ale to pryszcz - ojciec jadąc po odbiór zabrał taki "awaryjny" zestaw świateł na magnesach, żeby spokojnie wrócić do domu). Oczywiście wcześniej telefonicznie wynegocjowana cena, potwierdzony stan, adres sprzedawcy, data odbioru. Ojciec jedzie (~200 km w jedną stronę), umówił się wcześniej z gościem, że zadzwoni dojeżdżając - jego telefon milczy. Nie odbiera mimo prób połączenia z różnych numerów. Zatem ja w domu przystępuję do komputerowego "śledztwa" - po widocznych na zdjęciu elementach, na podstawie map internetowych, street view i paru innych szczątkowych informacji ustalam nazwisko i adres faceta. Ojciec jedzie do niego do domu - mina gościa, kiedy okazało się, że w internecie jednak nie był anonimowy: bezcenna. Ale przyczepki "już nie ma, bo sprzedał 2 tygodnie temu". Aha - ogłoszenie umieszczone 4 dni temu, termin odbioru umówione 2 dni temu i potwierdzone w dzień wyjazdu. Typ ogólnie chamski, ale co zrobić - nie mamy możliwości manewru. Ojciec wraca z niczym. 3-4 tygodnie później ogłoszenie pojawia się ponownie: ta sama przyczepka, te same zdjęcia, ten sam numer telefonu. Tym razem robimy inaczej: ojciec dzwoni do znajomych mieszkających kilka km od tego gościa, oni dzwonią umawiają się na odbiór za 2 godziny, przyjeżdżają i zabierają do siebie (odebraliśmy od nich parę dni później). Ojej, to jednak nie sprzedał 2 tygodnie temu? Straty: ~250 zł na paliwo.

3) Włamano mi się do auta wybijając szybę, tzw. "trójkąt" w drzwiach. Mimo, że mam ubezpieczenie szyb i miałbym bez wkładu własnego nową szybę (170 zł + montaż), to wolałem kupić używkę z tego samego rocznika, co moje auto - wiadomo, przy ewentualnej odsprzedaży nabywca zwykle patrzy, czy wszystkie szyby są z jednego rocznika, wpływa to na wartość auta. Znalazłem na allegro, dość niedaleko (~50 km), pomyślałem, że odbiorę osobiście (zależało mi na czasie). W międzyczasie okazało się, że ktoś z rodziny z miasta sprzedawcy jedzie do nas na imprezę rodzinną, więc odpadła mi jazda - poprosiłem o odebrania. Dzwonię do sprzedawcy. Tak, oczywiście - szyba jest. Ok, to ja załatwiam transport i zadzwonię potwierdzić. Dzwonię do wujka, zgadza się odebrać, jedzie do sprzedawcy. Ja dzwonię do sprzedawcy powiedzieć, że zaraz ktoś przyjedzie i żeby naszykował szybę - wujkowi się spieszyło. Tak, czeka już naszykowana. Za 15 minut telefon od wujka - jest na miejscu, ale nie ma szyby. To ja do sprzedawcy, no bo jak? No, tak właściwie to on szukał dopiero jak wujek przyjechał. Po co wystawia ofertę towaru, którego nie ma (i to 2 sztuk)? Bo mu się pomyliło... I oczywiści też nie widzi nic złego w swoim zachowaniu. Straty: materialne tym razem pomijalne (przejazd z jednego końca miasta na drugi), ale czasowe i nerwowe spore. Jakbym jednak ja pojechał, to byłoby znów 50 zł w plecy.

Sorry, że tak długo. Starałem się skracać, ale pewnych rzeczy nie mogłem pominąć, żeby nie zubożyć obrazu sytuacji.

Pytanie brzmi: na co liczą ci ludzie?

Handlarz to nie zawód, to stan umysłu.

Oczywiście nie mówię, że tacy są wszyscy. Ale z racji, że często mam z tą grupą zawodową do czynienia, to często też spotykam takich buraków na swojej drodze.

Na koniec, dla czepialskich, moja prywatna definicja handlarza: człowiek, który zajmuje się, najczęściej pokątnie (bez założonej działalności) sprowadzaniem z zachodu rozmaitego sprzętu w lepszym lub gorszym stanie w celu odsprzedaży, często uprzednio maskując (nie naprawiając) usterki. Zaliczam do tego również wszelkiego rodzaju recyklerów motoryzacyjnych, tzw. "szroty".

Co ciekawe: nie chciałbym nikogo urazić, ale takie sytuacje ZNACZNIE częściej zdarzają się na tzw. ścianie wschodniej (podlaskie, lubelskie, podkarpackie itd.), a praktycznie nie występują np. w Wielkopolsce.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (189)