Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaszczurzony

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 18:23
Ostatnio: 3 maja 2018 - 22:59
Gadu-gadu: 11909198
O sobie:

Chcesz poznać szczura bliżej?Bez obaw!Tu bywam:
GG:11909198
www.facebook.com/zaszczurzony - tu FP Zaszczurzonego. ;) Zapraszam. ;)
Mój blog: http://ratgod.blogspot.com/
---
FAQ:
-Czy pójdę na piwo/zaproszę do swojej stacji?
Nie.
-Czy kobieta powinna iść na RM?
Przejdź się po wszystkich miejscach gdzie zatrudnia się RM,sprawdź w ilu zatrudniają kobiety.
-Coś mi się zrobiło-co to?
Nie wezmę odpowiedzialności za twoje zdrowie.
-Dlaczego dziennikarze szukali cię na piekielnych?
Przez jedną z historii.
-Nie przyjechaliście!Czemu!?
RM nie odpowiada za odmowę wysłania karetki.
-Za nieudzielenie pierwszej pomocy coś grozi?
Pierwszej pomocy - nie, pomocy ogólnie Art.162.KK i 93.KW.
-Czemu nie wystawiliście mandatu za bezpodstawne wezwanie?
Ratownik medyczny NIE MOŻE wystawić żadnego mandatu.

  • Historii na głównej: 151 z 163
  • Punktów za historie: 164652
  • Komentarzy: 1824
  • Punktów za komentarze: 17142
 

#18028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie jak dzielą się samobójcy? Na tych co naprawdę chcą zginąć i takich, którzy chcą zwrócić na siebie uwagę.

Mieliśmy kiedyś pacjentkę, która należała do tej drugiej grupy.
Mianowicie sięgnęła po... ponad 30 tabletek Apapu. Niby taka głupota, prawda? Trzeba być w skrajnej desperacji żeby próbować się zabić, tak powszechnie używanym, paracetamolem. Pani była samotna matką dwójki dzieci i -jak się sama później przyznała- chciała żeby ją zauważył jakiś mężczyzna, ale dzwonienie go niego i mówienie, że właśnie się zabija niewiele dało. Olał ją, więc przyszła do nas.

Siedzieliśmy sobie w bazie, czekając na jakieś wezwanie, aż nam w drzwiach staje kobieta. Twierdzi, że łyknęła tabletki i umiera. Jak spakowaliśmy ją do karetki żeby odwieźć do najbliższego szpitala stwierdziła, że "nie ma się co spieszyć, tak tylko powiedziała, bo łyknęła tylko Apap", my zdając sobie sprawę z realnego zagrożenia pędziliśmy tym bardziej. W jednej tabletce znajduje się 500mg paracetamolu, w jej dawce jest to 36*500 (pani wciągnęła trzy całe blistry po 12 sztuk). Policzcie sobie sami.

Zgłosiła się do nas dość późno, bo jak już substancje czynne zaczęły się rozkładać. Odwieźliśmy ją do szpitala. Tam się dowiedzieliśmy, że w domu zostawiła samotnie dwójkę małych dzieci (3 i 4 latka).
Zaczęło się uruchamianie różnych instytucji, aby te dzieci zabrać. Ogólnie zamieszanie. Do pacjentki nie docierało, że zostawienie samotnie dwójki tak małych dzieci może być niebezpieczne. Wręcz machała na wszystko ręką i nie chciała podać adresu.
Nie mogliśmy zostać dłużej, więc zawróciliśmy się.

Następnego dnia miałem dyżur na trzepaczkach. I zgadnijcie jakie dostaliśmy zadanie? Mieliśmy zawieźć tą samą pacjentkę do specjalistycznego szpitala, bo paracetamol w ciągu doby rozsadził jej wątrobę... Podobno dopiero w środku nocy, jak już jej stan zaczął się pogarszać, podała adres, pod którym samotnie siedziały jej dzieci... Bez opieki, bez jedzenia, bez picia...

Ciekawe czy choć przez chwilę przewidziała, że skończy na przeszczepie wątroby...

Pogotowie

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 958 (1026)

#17833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się pewne wezwanie na P. Na służbie byłem z koleżanką. Dojechaliśmy do chłopaka, który „czymś” się zatruł... Wymiotuje, jest blady itp.

Na miejscu spotykamy małą imprezkę. Pierwsza piekielność objawiła się w tym, że każdy uczestnik imprezy twierdził, że kto inny jest pacjentem. Dojście do prawdziwego pacjenta zabrało nam 20 minut. Po drodze zbadaliśmy chyba 9 różnych nastolatków, których wytypował nam tłum. Zdaje się, że potraktowali to jako atrakcję na imprezie.
Kolejna piekielność była taka, że młodzi, napaleni i pijani chłopcy składali różne niewybredne propozycje mojej koleżance (która ma męża i córkę – ale te argumenty nie działały). Nasza cierpliwość się kończyła, ale nie chcieliśmy wyjść póki nie ustalimy czy na pewno ktoś potrzebuje i kto to NAPRAWDĘ jest.

W końcu udało się! Dotarliśmy do prawdziwego poszkodowanego. Był to chłopak, lat 17, faktyczne objawy zatrucia. Próbujemy spakować go do karetki i dowiedzieć się co jest prawdopodobną przyczyną zatrucia... Udało nam się więcej niż chcieliśmy – dowiedzieliśmy się co jest z pewnością przyczyną zatrucia! Chłopak nie chciał puścić 5lirowego baniaka... Substancji do odkażania podłóg!! Przyznał nam się, że „koleżanka przyniosła, to po co miało się zmarnować...”...
Zrobił sobie drinka z odkażacza do podłóg, pogotowie wezwała koleżanka, która przyniosła to dla rodziców chłopaka od swoich rodziców ponieważ o to prosili...

Chłopak kilkakrotnie zmieniał zeznania (ponieważ zaistniała sytuacja jest działaniem na szkodę zdrowia lub życia to każdy musiał złożyć zeznanie). Najpierw przyznał się, że sam to zrobił. Później zaczął oskarżać koleżankę, która to przyniosła, że to ona zrobiła mu z tego drinka i podała nie informując go o tym. Zaczął wymyślać bajki, że ona jest w nim zakochana, on jej nie chciał, więc się zemściła... Jednak większość uczestników imprezy potwierdziła, że chłopak sam to zrobił...

Pogotowie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 818 (938)

#16185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś małe ostrzeżenie dla studentów szukających pokoju do wynajęcia.

Za czasów studenckich pracowałem i wynajmowałem dwupokojowe mieszkanie sam. Pewnego dnia stwierdziłem, że to wszystko za dużo mnie wynosi, bardzo fajnie jest mieszkać samemu na wygodnym mieszkanku, ale finanse kuleją, trzeba zaoszczędzić.

Zamieściłem ogłoszenie, że udostępnię jeden pokój, ale że mieszkanie znajdowało się na kompletnym zadupiu, skąd ciężko gdziekolwiek dojechać, nie było zbyt wielu chętnych.
Zdecydowałem więc, że to ja wynajmę gdzieś pokój. Już po dwóch dniach w ręce wpadła mi świetna oferta u pewnej staruszki. Pokój co prawda niewielki, ale przynajmniej koszta niskie. Zadzwoniłem, umówiłem się, pojechałem zobaczyć. Pokoik naprawdę malutki, ale żeby przespać się czy pouczyć wystarczy. Do tego własna półka w lodówce, własna szafka w kuchni i łazience, a jakby było mało pokój na wyłączność - super. Pani zaproponowała, że następnego dnia mogę już się wprowadzać i zapewniła tysiąc razy, że będę mieszkał sam.

Nie będę opisywał tego całego zachodu żeby zrezygnować z najmu poprzedniego mieszkania bo nie warto, pan był miły i nie robił problemów mimo, że to tak na szybko było robione.

Następnego dnia wieczorem stawiłem się u staruszki, jednak drzwi otworzył mi jakiś młody chłopak, przedstawił się i wpuścił do środka. Pomyślałem, że to może syn albo wnuk przyszedł sprawdzić z kim babunia będzie mieszkać, ale nie... Nagle pani oświadcza mi, że to mój współlokator... No nie powiem, mina mi zrzedła... A tym bardziej kiedy młody wyskoczył z tekstem:
- Ok, dziś ja śpię od brzegu!!
Przez chwilę tkwiłem w szoku, bo jak to? Pokój malutki, mieści się w nim jednoosobowe łóżko, fotel, biurko, jedna szafka na ciuchy i stolik nocny... I przy takim ułożeniu ledwo idzie się tam obrócić (siedząc na łóżku można było spokojnie robić coś przy biurku).

Zacząłem intensywnie zastanawiać się jak przeżyć najbliższą noc, a przede wszystkim gdzie jutro uciekać. Mało uśmiechało mi się spanie z jakimś obcym chłopakiem na jednoosobówce... Zaczęły nachodzić mnie dziwne myśli, teraz brzmiące śmiesznie, ale wtedy przerażające: A co jak chłopak w nocy się przytuli? Albo zacznie mówić jakieś obrzydliwe rzeczy przez sen? A jak coś mu się przyśni i zacznie mnie dotykać!?

Na moje szczęście pod wieczór młodziak oznajmił mi, że wychodzi na całonocną imprezę i wróci jutro popołudniu. No ulżyło mi... Ale i tak spałem jak z nożem na gardle, no bo co będzie jak wróci wcześniej i wgramoli mi się do wyra...?

Z samego rana popakowałem to, co zdążyłem wypakować i wywiozłem wszystko do rodziców. Pełen traumy wróciłem, podziękowałem i zrezygnowałem z usług tej pani... Dałem jej tylko 20zł za jedną noc i uciekłem jak najdalej...

Na moje nieszczęście to nie jedyna piekielna sytuacja z wynajmem.

Pokoje

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (940)

#15867

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś pojechałem do jednego pacjenta o imieniu Kamil. Chłopak trochę młodszy niż ja. Podczas badania opowiedział mi pewną piekielną historię, która mu się przydarzyła przed laty.

Chłopak lubił sobie wziąć niektóre substancje. Dostał kipiącą "dumą" naklejkę narkomana. Brał kilka lat, aż przyszedł taki moment w jego życiu, że się opamiętał. Rodzinę, która go porzuciła, zaczął prosić o pomoc. Z początku nie chcieli mu pomagać ani mieć nic z nim wspólnego, ale w końcu jeden z braci przygarnął go do siebie. Pomógł mu się dostać na leczenie, później do grupy wsparcia. W tym czasie Kamil odzyskał rodzinę, która uwierzyła w końcu w to, że chciał się zmienić i zamieszkał z rodzicami. Kiedy czuł się już na siłach zdecydował się pójść do pracy. Nie przebierał w ofertach, nie bał się ciężko pracować mimo nie najlepszego stanu zdrowotnego (problem, do którego pojechałem również miał związek z konsekwencjami uzależnienia). Znalazł świetną ofertę, pomocnik na budowie w prywatnym domu. Mimo, że nie znał się na tym kompletnie, pracodawca nie wymagał, postanowił dać z siebie wszystko, szybko się uczył.

Po kilku dniach rozeszła się plota wśród współpracowników o tym, jaką Kamil ma za sobą przeszłość. Udawali oczywiście, że nie wiedzą o wszystkim, byli mili... Ale mieli w tym swój cel. Bo już tydzień po zatrudnieniu Kamila zaczęły znikać z budowy różne rzeczy. A to jakieś narzędzia, a to cement, przeróżne śrubki, gwoździki, w końcu nawet zaczęły znikać pudła z kafelkami, gdzie pracodawca już się wkurzał i szukał winnego, ale jak zniknęła piękna, ręcznie zdobiona umywalka to zaczęła się burza.
Oczywiście wszyscy, jak na rozkaz, wskazali na Kamila, zaczęli wyzywać go od ćpunów, złodziei. Kamil przysięgał, że to nie on, mimo to został wyrzucony i mimo, że przepracował ponad 3 tygodnie nie dostał ani grosza za pracę. W domu nikt mu nie uwierzył, tylko ten jeden brat, który ponownie go przygarnął.

Mimo, że Kamila zwolniono, na budowie dalej znikały rzeczy, jak się okazało pracownicy dalej zwalali na Kamila, że kręci się tutaj i "pewnie z zemsty dalej kradnie".
Po tygodniu od zwolnienia pracodawca wkurzył się i nie mówiąc nikomu kupił kamery. Nie takie profesjonalne, tylko zwykłe kamery "szpiegowskie", które można dostać na allegro.
Jakość takich kamer nie powala, ale on chciał mieć tylko dowód na to, że to Kamil i zanieść to na policję. Porozstawiał więc je w całym domu i na zewnątrz. Jakie było jego zdziwienie jak się okazało, że to wcale nie Kamil kradł to wszystko, tylko rozbawieni do łez pracownicy pakowali różne przedmioty pokój po pokoju do wielkiego wora, a na koniec zarzucali na samochód i odjeżdżali...

Chłopak został przywrócony do pracy, reszta ekipy została zwolniona i właściciel złożył doniesienie. Kamil pracował tam już do końca budowy, a ze swoim pracodawcą zaprzyjaźnili się. Piękne zakończenie?

Niestety nie tak było.
Bo kolejna zatrudniona ekipa zrobiła to samo co poprzednia. Mimo doświadczenia pracodawca nie wziął pod uwagę tłumaczeń Kamila (co mówił właściciel domu? "Jasne, raz ci się tak przytrafiło i teraz to wykorzystujesz? Co, myślisz, że ja znowu zwolnię całą ekipę? Nie wmawiaj mi tu, że cały świat zastawia na ciebie pułapki!"). Tym razem po zwolnieniu Kamila kradzieże ustały.

Ta druga ekipa pracowała do wykończenia tego domu.

Pogotowie/opowieść pacjenta

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 925 (1031)

#15800

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się dziwna przygoda.
Podczas jednej ze służb tuż po wezwaniu, zanim wróciliśmy do bazy, zatrzymaliśmy się pod sklepikiem (który opisałem w innej historii). Kolega wszedł, a jak otworzyłem rozsuwane drzwi w karetce i usiadłem na brzegu.

Korzystając z chwili czasu koniecznie chciałem zadzwonić w ważnej dla mnie sprawie i próbowałem znaleźć komórkę w jednej z kieszeni kamizelki (wiem, że łatwiej by było wybrać jedną kieszeń i tam zawsze trzymać, ale ja zawsze wrzucam w "którąkolwiek"). W tym momencie jakiś chłopaczek, na oko w wieku 17 lat, zatrzymał się na przeciw mnie i patrzy w moją stronę... Na początku widziałem go tylko tak mimowolnie bo był w zasięgu mojego wzroku, pomyślałem, że ogląda sobie pomyleńca, który się obmacuje w miejscu publicznym.

Zaniechałem na chwilę wykonywaną czynność i czekałem na jego ruch. Chłopak, ku mojemu zdziwieniu, wcale się nie oddalił. Wręcz przeciwnie, zrobił kilka kroków naprzód i zaczął oglądać karetkę z odległości -gdzieś tak- jednego metra, ręce wziął do tyłu (jak to czasami turyści splatają ręce z tyłu i sobie oglądają to, co ich interesuje). Siedziałem już taki zaniepokojony bacznie obserwując młodzieńca, w mojej pracy nauczyłem się jednego - spodziewaj się wszystkiego po każdym. Chłopak zrobił jeszcze jeden krok do przodu, odsunąłem się lekko do tyłu, a ten zanurkował głową w karetce i ogląda dalej (ręce trzymając cały czas z tyłu). Nie reagowałem bo cała sytuacja zaczęła mnie intrygować.
W pewnym momencie słyszę:

-Mogę? - machnął przy tym głową w stronę środka budy.
-Eee... No nie. Nie możesz.
-A dlaczego?
-Bo to nie jest Muzeum Pogotowia Polskiego.
-Hmmm...

Chłopak zrobił dumnie dwa kroki w tył, i zaczął obchodzić karetkę w kółko. Tę sytuację długo się opisuje, ale wszystko trwało chwilę. W pewnym momencie słychać taki... Odgłos darcia metalu, bardzo irytujący, aż ciarki przeszły po plecach. Słyszę jak otwierają się drzwi kierowcy i ten wyskakuje z krzykiem:

-O ty ch*ju!

Po sekundzie widzę jak nasz zwiedzający ucieka. Podleciałem do przeklinającego kierowcy i zobaczyłem, że lewy bok karetki cały jest zjechany. Wyglądało to, jakby przejechał jakąś szpachelką i to całą jej szerokością.

Jakoś tak cieszę się, że nie wskoczył do środka i nie zdemolował budy...

Pogotowie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (843)

#15994

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem ratownikiem.
Swojego czasu, moja dawna pracodawczyni, pani "megawykształcióch" (zawsze mówiła o sobie co to ona nie skończyła, wszystko bzdura, bo ledwo złapała się na ostatnią klasę zawodówki, ale mówiła o sobie pani profesor/doktor/zależy od dnia) postanowiła zaoszczędzić. Zdecydowała, że zastąpi weteranów młódkami zaraz po szkole. No to wiadomo, że zacząłem obawiać się o swoją posadę bo ja już kilka lat za sobą miałem no i pensja wyższa niż podstawa w ratownictwie... Więc obawy były słuszne.

Na początku wzięła się za kierowców karetek i rozporządziła (tak wewnętrznie), że każdy kierowca ma być przynajmniej ratownikiem medycznym po studium dwuletnim. No oczywiście żaden z naszych kierowców nie był ratownikiem, tylko był przeszkolony w ramach pierwszej pomocy, a jeden był strażakiem, ale za to od 20-30 lat jeździli karetkami i całe miasto w malutkim paluszku mieli i zasady jeżdżenia ambulansem również (a to wcale nie jest takie proste jak się wydaje). Jak się rzucało ulicę np. "staszica" to automatycznie wiedzieli gdzie to jest, jak tam dojechać itp. Z nimi było jak kiedyś z taksówkarzami, że zanim zostało się taksówkarzem trzeba było miasto znać na pamięć. Potwierdzam, nasi kierowcy faktycznie znali, bo przez kilka lat współpracy ze mną ani razu nie zabłądzili.
Kierowcy byli już koło 50, każdy, więc nie dała im szans na skończenie szkoły tylko wszyscy polecieli... Na ich miejsce przyszło kilku młodych chłopaków (maksymalna liczba godzin dla kierowcy karetki to 12h, więc na dobę potrzebnych jest dwóch).
Pierwsza wizyta w pogotowiu nowych chłopaków, pierwsze ich pytanie? "Czy karetki mają GPS?"... Jestem ciekaw jak młody chce patrzeć na GPS i jednocześnie pędzić 100 km/h przez miasto, ronda, czerwone światła?? No nieważne, pomyślałem, może ma BARDZO podzielną uwagę?
Ale tak jakoś podpowiedziało mi to, że jest to ewidentna zapowiedź kłopotów. Nie myliłem się...
Chłopaki strasznie się mylili, nie wiedzieli gdzie jechać, potrafili się zwolnić karetką na sygnale(!) na środku drogi bo nie wiedzieli, co dalej. Absurd gonił absurd. Jeden to nawet jeździł z mapą i jak my szykowaliśmy się do wyjazdu on szybko patrzał gdzie w ogóle ma jechać (ten był najrozsądniejszy).

Na łopatki rozłożył mnie jeden z chłopaków, Wojtek. Nie znał nawet sąsiadujących stacji ulic, nie mówiąc o reszcie miasta, wiedział gdzie mieszka, ale już nie bardzo jak ze stacji tam dojechać.
Okazało się, że prawo jazdy zdał za 11 razem! Nie mam nic do osób zdających po X razy, ale nie powinni oni pchać się do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych... Niestety, nasza pracodawczyni wspaniałomyślna, nie zwróciła na to najmniejszej uwagi (a pytanie "za którym razem zdał pan prawo jazdy" powinno być standardowe przy poszukiwaniu kierowcy na karetkę...).

Zdarzały się kolizje, opóźnienia notoryczne, kłótnie z młodymi bo "wiedzą lepiej" i...
...po kilku incydentach postanowiłem złożyć wypowiedzenie w obawie o uszczerbek na zdrowiu psychicznym, lub patrząc na ich jazdę, o własne życie.

Na odchodne usłyszałem od pracodawczyni: "Dobrze, że odchodzisz. I tak bym cię zwolniła, za dużo ode mnie ciągniesz".

Na moje miejsce zatrudniono młodzika, którego nie miał kto uczyć, bo całą stację "wymieniono" na nowych, niedoświadczonych, świeżo po szkole lub jeszcze w trakcie, ale za to pozwalających sobie płacić minimum z minimum...

Dla pomocy, dla zdrowia, dla ludzi...

Dawne pogotowie

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 944 (1014)

#16082

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z allegro. Jestem bardzo cierpliwym, spokojnym człowiekiem, acz nie do końca miłym i zdarza mi się mieć specyficzne poczucie humoru.

Opisywałem tu kiedyś, że moja dziewczyna w pewnym czasie bardzo schudła, wtedy też uprosiła mnie żeby za duże ciuchy sprzedać na allegro. Pomyślałem: "Dlaczego nie? Dołoży sobie do nowych ciuchów". I pomysł w sumie byłby bomba, gdyby nie spotkanie z jedną z klientek. Ponieważ ani ja ani moja dziewczyna nie mamy czasu latać na pocztę to jedyny odbiór jaki proponowaliśmy to odbiór osobisty. Znalazła się pani, która się zdecydowała, a nawet była zachwycona pomysłem.

Klientka ta kupiła cały karton ciuchów, zachwalała przez maila do mojej dziewczyny, że piękne, że niezniszczone, że tanio itp. Generalnie to było kilka wiadomości dziennie. Na końcu każdego było przypomnienie: "Proszę pamiętać, ja w piątek będę w pani mieście i przyjadę po nie! Niech pani ich nie sprzedaje komu innemu!". Dzień kiedy klientka kupiła te ciuchy to była sobota, a tak się złożyło, że w czwartek moja dziewczyna musiała wracać do Wrocławia (jakieś tam sprawy z uczelnią), a wrócić miała w niedzielę. Chcąc nie chcąc zostałem z misją specjalną obsłużenia klientki, a że w czwartek miałem służbę (kończącą się w piątek ok 8) moja dziewczyna zadzwoniła do klientki żeby nie przyjeżdżała wcześniej niż o 9 bo może nikogo nie zastać. Na to pani stwierdziła, że o 9 będzie idealnie i będzie punktualnie.

Piątek.
Pomijając, że do piątku moja luba otrzymała XX wiadomości na temat tego, że się pani nie może doczekać odbioru bo ciuszki takie niezniszczone/ładne/ma nadzieje, że pachnące(!?), to leciałem z pracy szybko żeby być przed 9.
8:45 jestem w domu. W pełnym mundurze, zmęczony po nieprzespanej nocy (dużo wyjazdów), ale pomyślałem, że nie będę się kładł ani przebierał bo nie chciałbym żeby klientka zastała mnie w takim stanie, ile to w końcu mogło trwać? 30 minut? Przemęczę się.
Usiadłem na kanapie i czekam pstrykając kanały w TV. 9, 9:30, 10... W pewnym momencie mimowolnie zasnąłem. Obudził mnie dzwonek do drzwi, na który ktoś namiętnie naciskał.
Otwieram, za drzwiami klientka zamiast "dzień dobry" rzuca:

-Miał być pan kobietą!
Pierwsze co mi przyszło do głowy:
-Przepraszam, wcisnęła się pani akurat w takie dni, że w sobotę jeszcze byłem kobietą, a teraz już jestem po operacji i jak widać, jestem mężczyzną.

Myślałem, że pani zwyzywa mnie za naigrywanie się z niej, ale odpowiedziała tylko, że "nie wie jak można rezygnować z bycia kobietą!"...
Zaprowadziłem ją do ciuchów, które moja dziewczyna starannie poskładała i powkładała do kartonu. Pani otworzyła karton i zaczęła niedbale wyciągać ciuchy, każdy oglądała i... rzucała na ziemię. Po wyrzuceniu ostatniego ciucha złapała się w pasie i patrzy na mnie, więc i ja na nią spojrzałem i tak przez chwile sobie patrzymy na siebie, aż tu nagle pani wypala:

-No sprzątniesz to?
-!?
-Nie kumasz co gadam!?
-Dlaczego mam sprzątać? To pani ciuchy, kupiła je pani...
-Klient twój pan!!
-No niestety, nie w moim przypadku...
-Jak to? Jestem twoim panem!
-No przykro mi, ale naprawdę nie.

Pani zrzuciła karton ze stołu i naburmuszona rzuciła do mnie:

-Wiesz co? I tak nie chcę tych ciuchów, jak doszyłaś ku*sa to nie wiem co z tym robiłaś! Nie chcę pieniędzy, potraktuj to jako zapłatę za usługę seksualną!
-???!!!

Wyszła... Stałem jeszcze chwilę oniemiały myśląc, że to wydarzenie to tylko pod wpływem porannej drzemki, ale nie, sytuacja faktycznie miała miejsce - stwierdziłem to patrząc po pokoju usłanym ciuchami...

Ku mojemu zdziwieniu popołudniu dzwoni moja dziewczyna, że dziękuje mi bo dostała pozytywny komentarz od tej pani, choć nie rozumie pierwszej części jego treści:
"Super, pani trochę dziwna, ale trudno!! Wszystko miło i szybko, polecam!"

Allegro

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (1003)

#15565

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Monika1212 w swojej historii zahaczyła o ciekawą rzecz. Mianowicie chodzi o grupkę ludzi zwaną "gapie". My w swoim kręgu ratowniczym nazywamy taką grupę zwyczajnie SĘPY.
Sępy mają to do siebie, że dzielą się na kilka rodzajów.
1. Obserwatorzy - którzy z daleka (najczęściej z okien) przyglądają się sytuacji,
2. Komentatorzy - którzy łażą i snują hipotezy na temat tego jak doszło do wypadku oraz oczerniają naszą pracę "udowadniając" zebranym, że nie znamy się na tym co robimy,
3 . Dokumentatorzy (znani też jako Azjaci, wiadomo dlaczego) - którzy robią zdjęcia i filmiki komórkami na youtube,
oraz niestety najrzadsza grupa:
4. Podglądacze-pomagacze - którzy chodzą, oglądają co się dzieje, ale też dzwonią po pogotowie i udzielają czasami pierwszej pomocy - tę grupę BARDZO lubimy, niestety tej drugiej części zazwyczaj brakuje.

Oczywiście występują też mieszanki typu "komentator obserwator" (wykrzykuje z okien swoje racje na całą dzielnicę) albo "komentator dokumentator" (łazi nam pod nogami, komentuje wszystko co widzi, najczęściej krytycznie do tego podchodzi i robi zdjęcia np. świecąc nam fleszem po oczach).

Decydując się na jazdę do wypadku trzeba uzbroić się w cierpliwość i odporność na krytykę, bo przecież sępy lepiej wiedzą jak powinno się pomagać (grupa komentatorów), oraz kręcą się pod nogami żeby mieć fajne ujęcia na YT (dokumentatorzy).
Nawet nie wiecie jakie to dla nas piekielne i przykre jak dojeżdżamy na miejsce, a sępy mają już setki zdjęć, już zdążyli do połowy znajomych MMSy powysyłać, a poszkodowanym NIKT nie udzielił pomocy. Najczęstszą przyczyna zgonów przy wypadkach jest brak tej pierwszej pomocy... Pogotowie nie jest w stanie być na pstryknięcie palca, a złote minuty bardzo często decydują o przeżyciu poszkodowanego.

Ale po co... Lepiej narzekać, że pogotowie za długo jechało...

Pogotowie

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 633 (741)

#15542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta wydarzyła się kilka lat temu. Byłem nowicjuszem w zespole pogotowia. Nie do końca obeznałem się jeszcze w technice rozmowy z pacjentami, a zwłaszcza z... samobójcami.

W mojej karierze, do tej pory, spotkałem już mnóstwo osób chcących się zabić, usiłujących się zabić, a nawet takich, które już to zrobiły. W pamięci szczególnie utkwił mi pewien 19latek, o którym chcę teraz napisać. Piekielną, aczkolwiek skuteczną, osobą okazuje się tu być kolega z karetki.

Dostaliśmy wezwanie do lekko wstawionego nastolatka, który grozi, że skoczy z balkonu (11 piętro). Szczerze mówiąc, sama treść wezwania tak mnie przeraziła, że w pierwszej chwili w ogóle nie chciałem tam pojechać (wyobraziłem sobie masakrę jaką zobaczę po tym, jak on skoczy i ogarnął mnie strach - nie uwierzycie pewnie, ale dla ratowników to też niezbyt przyjemny widok). W ostateczności jednak zostałem siłą wpakowany do budy i pojechaliśmy. Na miejscu najpierw staliśmy na dole ze strażakami, którzy właśnie rozstawiali płachtę, aby młodego złapać. Później jednak kolega pociągnął mnie na górę, bo poproszono nas o pomoc, policjanci wymyślili, że młodego złapią, a my podamy mu coś na uspokojenie - taki pomysł tuż po tym jak policyjny psycholog nic nie zdziałał (serio, nie zawsze jest tak jak w filmach akcji, że policyjny psycholodzy zawsze dają radę).

U góry okazało się, że to impreza, a jej członkowie zostali wyprowadzeni na korytarz, więc zebrało się sporo gapiów (z czasem zaczęli dochodzić sąsiedzi), którzy cały czas próbowali wejść do środka przez to zwiększali tylko nerwowość atmosfery.

Zostałem oddelegowany przez kolegę do jednego z pomieszczeń, aby przygotować zastrzyk. "W porządku" myślę sobie, wolę to niż stanie z nimi przy tym balkonie, ale po przygotowaniu się postanowiłem jednak tam pójść.
To co zobaczyłem, a właściwie usłyszałem, wprawiło mnie w osłupienie.
Psycholog cały czas próbował udowodnić temu chłopakowi, że jego życie jest piękne, choć dla mnie to nie miało sensu, bo przecież go nie znał, a młody nie chciał rozmawiać stojąc cały czas na balustradzie i trzymając się tylko linki od prania... Na to kolega odepchnął psychologa i zanim ktokolwiek zdążył zareagować rzucił:

-Widzisz jak tu jest wysoko? Jak zlecisz i przeżyjesz ja ci nie dam nic przeciwbólowego. - Po czym oparł się o drzwi balkonowe, skrzyżował ręce i czekał.
Wszyscy zamarli. A młody odwrócił się, spojrzał z przerażeniem na mojego kolegę i... Zszedł z balustrady oddając się w nasze ręce.
Odwieźliśmy go do szpitala, tam przyjęli go na oddział psychiatryczny. Nigdy więcej go nie spotkałem.

Z jednej strony byłem na kolegę wściekły, ale z drugiej podziwiałem jego odwagę. Kto wie co by się stało, gdyby przechwycenie nastolatka nie wyszło i wyleciałby?

Pogotowie

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1087 (1153)

#15283

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno byłem oddać krew w dzień "między" - czyli po pierwszej służbie i przed drugą. Jestem honorowym krwiodawcą od wielu lat. Następnego dnia obudziłem się bardzo słaby, prawdopodobnie przemęczenie połączone z oddaniem prawie 500ml krwi zrobiło swoje. Jakby było mało na zgięciu zrobił mi się potworny siniak ponieważ przeuprzejma pani pielęgniarka raczyła przebić mi żyłę na wylot - olaboga, kolejne wkłucie robiłem sobie sam...

Na moje nieszczęście ledwo po przyjściu do pracy wezwanie. No nic, jedziemy. Starsza kobieta zasłabła. Na miejscu kucnąłem przy pani, badam, aż tu nagle łup! Niespodziewany atak na mnie. Przewróciłem się na ziemię i spojrzałem w stronę domniemanego sprawcy.

-Co jest, do cholery!?
-Jak co!? Narkomanów do mojej mamy żeście przysłali!? - zwrócił się w stronę kolegi.
-Panie, uspokój się pan, jacy narkomani?
-Widzę co ma na łapie! - wskazuje na moją rękę.
-Jestem krwiodawcą! Nie ćpunem!
-Ja już wiem jaki krwiodawcą! - łup mnie drugi raz jakimś kijem od szczotki.
-Zwariowałeś pan! - kolega stanął w mojej obronie - Zaraz zgłoszę napaść na ratownika! - wykrzykując to wyrwał kij napastnikowi. Ja wykorzystałem okazję i zerwałem się na równe nogi. Kolega obezwładnił syna pacjentki, a ja dałem znać kierowcy, aby wezwał odpowiednie służby przez radio.
W tym czasie zająłem się pacjentką, która przez stres związany z naszą kłótnią dostała hiperwentylacji. Kolega wyprowadził agresywnego chłopaka do innego pokoju. Ja razem z kierowcą znieśliśmy panią do karetki i próbowaliśmy ją uspokoić.

Przyjechała policja, zabrała nieznośnego synalka.
Czekam na jakieś wezwanie w sprawie przesłuchania...

Nie wiem co tym ludziom w głowach się roi...

Pogotowie

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 914 (1000)