Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Alien

Zamieszcza historie od: 12 sierpnia 2012 - 18:59
Ostatnio: 29 maja 2023 - 19:15
O sobie:

Hoduje ptaszniki. Niereformowalny socjopata.

  • Historii na głównej: 2 z 15
  • Punktów za historie: 2034
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3390
 
zarchiwizowany

#45702

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem, czy ta opowieść się do końca nadaje... ale, do rzeczy.

Ostatnio po zajęciach pojechałam do chłopaka. Dzień męczący, ja miałam za sobą nieprzespaną noc, a do tego wypiliśmy kilka piwek - wracając do domu autobusem zwyczajnie usnęłam. Zdarza się.
Obudził mnie kierowca na końcowym. Wraz ze mną z autobusu wytoczył się facet (obstawiam przedział wiekowy 40-50, może ciut więcej) i... walnął się na chodnik spać. Autobus już pojechał w kolejny kurs. Wokół ani żywej duszy.
- Przepraszam, dobrze się pan czuje?
- Tak, tak... - i dalej śpi.
Kurczę, może mrozu nie było, ale jednak dość zimno. No i głupio zostawiać człowieka, jakkolwiek pijanego, na chodniku. Zwłaszcza, jak się jest jedyną istotą, która może coś na to poradzić. Myślę, że przyszedł czas na numer 112 - ale tutaj los mi sprawił kolejnego psikusa, gdyż telefon okazał się rozładowany.
A tu nadjeżdża kolejny autobus. Kierowca wysiadł, też próbował nawiązać z facetem jakiś kontakt. Próbowaliśmy wspólnie go postawić do pionu - bezskutecznie. W końcu kierowca stwierdził coś w stylu "Jak się pije tyle gorzały, to tak jest" i również odjechał. Ja się nie poddaję, pytam o adres, może ktoś jest w domu, zapłaci za taksówkę? (Bo nie wyglądał na typowego menela) I tu mnie olśniło: Kawałek dalej stoją przecież taksówki!
Idę więc do pana taksówkarza, wyłuszczam problem. Pan bez zbędnych pytań wzywa przez dyspozytorkę pogotowie (moim zdaniem wystarczyłaby wytrzeźwiałka, ale dobra). Potem stwierdził, że dobrze, że przyszłam, bo on osobiście myślał, że tamta ciemna plama to wywalona choinka. Pogotowie zjawiło się bardzo szybko, gościa zabrało (chociaż dosłyszałam "odwal się" pod adresem ratownika).

Wiem, że pogotowie nie jest od takich głupot. Wiem, że to by była wina tego faceta, jakby musiał spędzić noc na chodniku. Ale serio, pijany znaczy gorszy?

przystanek końcowy w pewnym mieście

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (31)
zarchiwizowany

#45277

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pojawiły się tu niedawno ze dwie historyjki na temat ulotek, co wywołało u mnie falę wspomnień związanych z tą cudowną branżą. Oto one (w kolejności od zabawnych do strasznych):

1. Niedzielny poranek, godzina ósma. Zakłócam sen mieszkańcom pewnego bloku domofonowaniem. Odbiera jakiś facet.
[Ja]: Dzień dobry, mogłabym reklamę zostawić?
[Facet]: A co, drzwi zamknięte?
[J]: No tak...
[F]: A nie macie nożyka?
[J]: Słucham?
[F]: No bo widziałem, że wy ulotkarze drzwi nożami potraficie sobie otwierać.
[J]: Yy... To inna firma.

Gwoli wyjaśnienia: normalnie jak ktoś nas przyłapał na otwieraniu drzwi w ten średnio legalny sposób, zostawaliśmy przeklinani na wieki wieków. A tu taka niespodzianka :)

2. Wychodzę sobie z klatki z poczuciem nie-za-dobrze wypełnionego obowiązku i naskakuje na mnie kolega "wyższy rangą" (gość mający 10 lat doświadczenia w tym syfie):
[K]: Co tak szybko? W koszu zostawiłaś?! Tutaj nie można, kierownik może sprawdzić, co ty sobie myślisz!
[J]: Słuchaj, K. Tam są te pancerne zamki...
[K]: Było dzwonić!
[J]: ...a wiesz tak samo dobrze jak ja, że dzwoniłabym z pół godziny, a jakby ktoś już łaskawie odebrał, toby mnie opie*dolił i kazał zostawić w koszu. Bez sensu się męczyć.
[K]: W sumie racja.

3. Klatka schodowa. Sumiennie wrzucam wszyściutko do skrzynek (ach, te dni kontroli). Podchodzi do mnie starszy pan, na oko niegroźny.
[Sp]: Słuchaj, a ile płacą za taką robotę?
[J] (sądząc, że pyta z dobrego serca): Malutko, 6 zł za godzinę...
[Sp]: Co?! A nie lepiej oddać te pieniądze na głodne dzieci?! To byłby pożytek! Ale nie, idzie na was, ulotkarze-śmieciarze...
[J}: Hm, większość czasu chodzimy głodni i niepełnoletni też są zatrudniani. Wszystko się zgadza.

4. Tutaj ja byłam piekielna. Gadam z jakąś pechową babką przez domofon:
[J]: Dobry, mogę reklamę na skrzynkę położyć?
[B]: Tam jest kosz!
[J]: Ale mi się ten kosz nie podoba.
[B]: że co, proszę?
[J]: Bo na nim jest napisane "ulotki", a ja mam gazetki. To ogromna różnica. Cały porządek świata zostałby zachwiany. Jeżeli chce pani brać na siebie taką odpowiedzialność...
Trzask. Nie dziwię się :)
To miało miejsce gdzieś pod koniec dniówki, gdy już człowiek się nasłuchał tyle o sobie, że mu było wszystko jedno.

5. Wypełniam przy skrzynkach swój psi obowiązek i oczywiście zagaduje mnie właściciel którejś z nich.
[W]: Co pani robi?
[J]: Pracuję.
[W]: Tam są kosze na takie rzeczy.
[J]: Wiem, ale mam umowę z tymi sklepami, że to wszystko trafia do skrzynek. Ja też bym wolała do kosza wrzucić i mieć z głowy.
[W]: Nie ma pani! Proszę stąd wyjść!
Zagrodził mi ręką resztę skrzynek i zaczął spychać ze schodów. Szarpaniny nie leżą w moim guście, więc dałam się wyprowadzić na zewnątrz.
[Koledzy]: Alien, co jest?
[W] (oddalając się): Pani była niegrzeczna!
Noż kurczę pieczone, akurat tym razem nie byłam.

6. I finał. Sceneria - klatka schodowa, skrzynki. Biorą udział ja i nowy kolega w branży. Standardowo jakaś babcia wychodzi z mieszkania i nas wyzywa od najgorszych. My nic sobie z tego nie robimy, wrzucamy dalej. Wtem otworzyły się drzwi od innego mieszkania i wylazł mężczyzna całkiem słusznych rozmiarów, w dodatku w bokserkach.
[M]: Urwa, znowu ci je*ani ulotkarze, urwa!
[B]: To skandal, jak tak można! Ja sobie nie życzę śmieci w swojej skrzynce!
[M]: Ja, urwa, też nie! Syfiarze, szmaciarze, uje pie*dolone! Przestańcie w tej chwili, urwa!
Ja i kolega zachowujemy kamienny spokój, wrzucamy dalej, już prawie koniec... Ale facetowi najwyraźniej cierpliwość się skończyła, bo wyszarpnął garść wystających ulotek ze skrzynek, po czym popchnął na mnie mojego kumpla. Jakimś cudem udało nam się nie przewrócić i wzięliśmy nogi za pas, nie bacząc na jakiekolwiek kontrole świata.

Nie będzie apelu o wyrozumiałość dla ulotkarzy. Można ich nienawidzić do bólu. Ale wiem jedno: dopóki będzie stanowisko o wdzięcznej nazwie "kolporter reklamy", dopóty znajdą się desperaci gotowi zapchać dowolną skrzynkę pocztową w zamian za marne pieniądze. Oni nie znają litości. Żyjcie z tym.

ulotki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (90)
zarchiwizowany

#43199

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mało piekielnie, ale całkiem zabawnie.

Mój chłopak pracuje w małym serwisie komputerowym, czasem tam wpadam, jak mam chwilę czasu. Siedzimy, gadamy i wchodzi [K]lientka. Blond czupryna, gustowny ubiór w kolorze różowo-czerwonym. Akcja właściwa:
[C]łopak: Witam, w czym mogę pomóc?
K: A bo chciałabym, żeby mi pan skopiował tą płytkę na pendrive'a.
Tu robię niewielkiego mentalnego facepalma, ale dobra, nie każdy się urodził geniuszem komputerowym. A może jej się popsuł, czy coś, a potrzebne na teraz-zaraz. Blondi podała płytkę i patrzy na mojego chłopaka jak przysłowiowa sroka w gnat (szczerząc się jak teletubiś w reklamie pasty do zębów).
C (przerywa niezbyt zręczną ciszę): Więc ma pani swojego pendrive'a, czy chce pani kupić?
K: A gdzie mogę kupić?

Pomijając chęć przegrania płyty na pendrive'a bez pendrive'a, to ta pani nawet nie zauważyła, że na ścianie za ladą wisiało ich sobie kilka. A w serwisach komputerowych zapewne artykuły spożywcze sprzedają.

serwis komputerowy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (30)
zarchiwizowany

#41579

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o piekielności starszych pań, która... czasem nie jest aż tak piekielna.

Parę lat temu pewnego dnia miałam kaprys udać się do księgarni. Po drodze rozwiązał mi się glan. Siedzę na jakimś murku, zawiązuję, i w tym momencie pojawia się przede mną jakiś facet [F]. Wiek trudny do określenia, ale z pewnością bliżej mu było do mojego taty, niż do mnie.

[f]: może zawiązać ci buta?
[Ja]: o_O ee, nie trzeba, już mam...

Oddalam się dość szybkim krokiem, a F idzie za mną. W pobliżu akurat znajdowało się przejście do dworca, więc tam skierowałam swe kroki, z racji, że na ogół przewalają się tam tłumy ludzi (o, jaka młoda i naiwna byłam...). Jak na złość, akurat wtedy szły tam sobie tylko dwie starsze panie. Cóż, może chociaż po policję zadzwonią w razie czego...? (tak, naprawdę byłam naiwna) "Dołączyłam" więc do nich, po chwili mija nas wściekły F. i rzuca w moją stronę: "jak chcesz, to uciekaj!".
Staruszki spojrzały na to niego, to na mnie. Jedna zapytała, czy go znam. Zgodnie z prawdą mówię, że nie i nie wiem, czego ten gość ode mnie chce.

Hm, sądząc po historiach, większość z Was pewnie wie, jak wygląda atak starszej pani, gdy chce czyjeś miejsce w autobusie. Więc wyobraźcie sobie proszę zmasowany atak dwóch, tylko w treść okrzyku bojowego wstawić coś w stylu: "zostaw w spokoju tę dziewczynę, ty pedofilu/gwałcicielu/morderco!" + kilka słów uważanych powszechnie za nieprzyzwoite.

Jednak F. zaczął się bronić. O co chodzi, nic mi nie zrobił, nic się nie stało. On jest porządnym obywatelem, a ja narkomanką(???). I że policję mogą sobie wzywać, bo on nie ma nic na sumieniu, a ja na pewno ucieknę. (Bardzo chciałabym wiedzieć na czym oparł tą teorię i co chciał przez to osiągnąć)

Koniec końców, bojowe staruszki wylegitymowały(!) niedoszłego gwałcicielo-pedofilo-mordercę. Mnie osobiście udało się wtrącić zaledwie parę słów na marginesie, gdy trwała ta "akcja" (pewnie mogłam cichaczem odejść, ale bardzo chciałam podziękować).
A wszystko prze niesforne sznurowadło...

PS. Fragment "dialogu", który najbardziej zapadł mi w pamięć:
[Starsza Pani]: co za *cenzura*, dzieci zaczepiać będzie! Ja już po policję dzwonię!
[F]: Taaak? A co im niby pani powie?
[SP]: Powiem... że mnie pan molestuje!*

*na "ty" przeszli chyba kilka zdań później.

niedaleko dworca w moim mieście

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (234)
zarchiwizowany

#37666

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było to, jak pamiętam, pod koniec trzeciego roku mojej edukacji w pewnym liceum plastycznym. Siedzę na niskim murku nieopodal przystanku autobusowego, czytam książkę. Nagle wokół mnie zgromadziła się grupka dziewcząt w wieku gimnazjalnym (prawdopodobnie), jakby żywcem wyjęta z filmu "Galerianki". Po paru minutach, kątem świadomości zarejestrowałam kilka uwag, zapewne kierowanych pod adresem mojej skromnej osoby:
- Ej, Piekielna, może ją przedstawimy twojemu bratu, on chyba też lubi te szatanistyczne jazgoty?
- Na taką tłustą nawet by nie spojrzał
(gwoli ścisłości ważyłam przypuszczalnie o połowę mniej co każda z nich, a że akurat miałam kaprys założyć koszulkę mojego ukochanego zespołu w rozmiarze XL, to cóż...)
- Ty, idź do plastyka, może też przejdziesz taką metamorfozę?
- Po****ło cię, z tymi nawiedzonymi brudasami mam się zadawać?!

I tak dalej... w którymś momencie na dobre z książkowego świata wyrwało mnie stukanie szpileczki w mojego wieloletniego glana i ryk, jakbym niedosłyszała:
- Ej, szatanistka! Nie jest ci za ciepło w tych buciorach?!
- Nie. - popatrzyłam na dzieciarnię zgromadzona nade mną i wzięłam głęboki oddech. - Usłyszałam o sobie parę ciekawych rzeczy. Chyba nie jesteście zbyt uprzejme...

Ryk śmiechu. Dyplomacja zawiodła. Ale czego ja się spodziewałam...
- I dobrze, że słyszałaś! - tutaj nastąpiła długa lista zawodów powiązanych z nierządem, kobiecymi organami płciowymi itd.
Spokojnie, Alien, to tylko dzieci.
- Żałosne. - skwitowałam ich wywody.
Ale smarkule nie ustępowały tak łatwo. Po którejś uwadze o po***nych satanistach, moje nerwy nie wytrzymały:
- Gó***niaro, czy ty masz choćby blade pojęcie, o tym, czym jest satanizm?! (wiecie, Anton LaVey, te sprawy)
Na ich szczęście, akurat przyjechał autobus i dziewczęta uciekły piszcząc z radości. I na tym historia mogłaby się zakończyć, jednakże na drugi dzień...

Tym razem akcja miała miejsce w drodze do pracowni, okolice dużej przerwy. Idę sobie paląc papierosa (wiem, zły nałóg!), ze słuchawkami na uszach, kontemplując świat i sens życia. Akurat się zastanawiałam, czy mp3 mi się nie psuje, gdyż od chwili słyszałam bliżej niezidentyfikowane piski i wrzaski nienależące do piosenki, gdy coś małego wytrąciło mi słuchawkę z ucha.
Aha. Moje sympatyczne koleżanki i kilka nowych.
- Ty, podobno miałaś jakiś problem do mojej koleżanki. - zwraca się do mnie osobnik z najgrubszą warstwa tapety (kto wie, może jej grubość określa pozycję w hierarchii grupy).
- Naprawdę? - rzecz jasna, mój mózg wydarzenia dnia poprzedniego ulokował w "Koszu" jako zbędny plik i chwilę trwało dogrzebanie się do nich. - Cóż, zdaję się, iż raczej to twoja koleżanka miała jakiś problem ze mną.
- Słyszałam co innego.
- Widocznie źle słyszałaś...
- Jak jeszcze raz o czymś takim usłyszę to mnie popamiętasz!
- Zapamiętam. Niestety, dziewczynki, muszę już iść.
Przywódczyni grupy na chwilę osłupiała, a potem drze się:
- PETA!
- Słucham?
- Dawaj peta!
- Raczej nie, żegnam.
Wkrótce już miałam na plecach cały chór gimnazjalistek upominających się o moje fajki. Żadna nawet nie powiedziała "proszę". Rzuciłam w powietrze pytanie, czy głupota bardzo boli i już bardziej dosadnie, kazałam im odejść.
Wódz Plemienia Plastikowych Twarzy walczyła jednak dzielnie. Szła koło mnie prawie do samych pracowni, a widząc, że zostaje konsekwentnie olewana (w międzyczasie ponownie założyłam słuchawkę), przeszła do rękoczynów.
O nie, naruszenie nietykalności osobistej nie przejdzie.
- Ok, zaatakowałaś mnie. Masz TRZY sekundy na oddalenie się, albo zacznę się bronić.
Szyderczy śmiech szybko zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła, jak wyciągam z kieszeni malutką puszkę gazu pieprzowego. Po sekundzie słyszałam już tylko niknący w oddali wrzask:
- Boże, ona jest po**ebana, ona ma gaz!!!

Tak się tylko zastanawiam... Czy to źle, że ludzie sa różnorodni? Dlaczego niektórzy boją się wyglądać inaczej?

gimnazjum

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (374)