Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Balzakowa

Zamieszcza historie od: 14 maja 2012 - 7:15
Ostatnio: 23 kwietnia 2024 - 19:00
  • Historii na głównej: 11 z 27
  • Punktów za historie: 5682
  • Komentarzy: 197
  • Punktów za komentarze: 743
 

#90584

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem czy nie uniknęłam naciągaczy.
Może jestem przewrażliwiona a operator piekielny, oceńcie sami.

Wreszcie, po wielu latach starań zaistniała możliwość podłączenia się do światłowodu. Przy okazji więc firma która robi nam ogrodzenie, podciągnęła nam światłowód pod budynek. Jak najbardziej legalnie itd.
I po tygodniu się zaczęło. Telefony z Orange, z T-Mobile itd. Zakładają już, natychmiast. Tylko, ze ja się chcę w wolnej chwili zastanowić. Właściwie to już ich numery kojarzę.

No a dziś nowy numer.
Dzień dobry z tej strony Patrycja Bzzztt..ska, z sieci Orange.
Orange Polska. Dokonała Pani wymiany na światłowód i informuję, że jest możliwość realizacji obecnej umowy na tym łączu.
No ok, choć jako żywo to nie Orange u mnie kopała, posłuchajmy.
Cena ujdzie, gorzej że to nie będzie kontynuacja umowy, tylko nowa. Przełknę. Pani umawia montera na środę, ok.

I wtedy pada:
to poproszę Pani pesel i numer dowodu osobistego.

Że co???

Przepraszam mówię, przecież jeśli Pani dzwoni z Orange, to macie wszystkie moje dane. No tak, mamy NIP, adres, ale potrzebuję peselu i numeru dowodu.

Wiecie co. Odmówiłam.

Skąd mam wiedzieć, że Pani Patrycja Bzzztt..ska, jest z Orange i ma debilne przepisy. Równie dobrze może być klonem wnuczka.
Dane mojej firemki są ogólnodostępne, o tym że światłowód do mnie kładli, też bez większych problemów można było ustalić. A z peselem i numerem dowodu, to mogą np. wziąć kredyt na moje nazwisko i mnie udupić.

Wolę podjechać i uzgodnić wszystko w salonie.

Choć korci mnie dać sobie z tą firmą spokój.

orange

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (149)

#81938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poszło jako komentarz pod 81932 o mieszkaniu wspólnie z siostrą, ale właściwie jest to samodzielna opowieść, więc dam i tu.
Odnośnie mieszkania razem, powiem że im więcej rzeczy wspólnych, tym więcej problemów, bo każdy chce po swojemu.
15 lat mieszkaliśmy z mężem w domu rodziców. Generalnie, jakoś nie mogli przyjąć do wiadomości, że jesteśmy odrębnie i oboje dorośli.

Jak korzystałam z lodówki rodziców, nagminnie tata zapominał się i wyżerał obiad z naszej półki. Wracamy z roboty a tu null, gotuj obiad o pustym żołądku. Kupiliśmy własną, urządziliśmy kuchnię na piętrze - foch mamy, że nie wspólnie i wyżalanie do koleżanek. Wcześniej ciągle znosiłam jej uwagi co do mojej kuchni.
Telefon - zakaz tatuli na podłączenie drugiego aparatu na piętrze. Bo tak (gniazdko było). Wówczas prowadziłam działalność gospodarczą. Jak byłam w zaawansowanej ciąży, jednak aparat podłączyliśmy, bo schody na piętro koszmarne. Efekt - awantura i zabranie kupionego aparatu. Za każdym telefonem bieg na dół, schodów nie widać zza brzucha. Bieg dlatego, bo inaczej tatulo odbierał. I np. o 9 rano informował że nie podejdę, bo śpię (wstawałam wtedy o 5-6 rano).

Rachunki płaciliśmy po połowie - za gaz, energię, opał. W związku z działalnością, na górze były 2 komputery - wieczne narzekanie, że do nas dokładają za energię. Mój argument, że piętro ma 17m2 mniej, więc wyrównuje się w ogrzewaniu, nie trafiał. Po naszym wyprowadzeniu musieli płacić za całe ogrzewanie i całą energię i coś się miny zrobiły nietęgie.

Pawie codzienne awantury związane z wychowaniem naszych dzieci - a właściwie ich rozpuszczaniem przez dziadków z komentarzem, że mama/tata źli i niemądrzy.
I tak dalej...

W efekcie przez pół roku po wyprowadzeniu ani my ani dzieci nie odczuwaliśmy potrzeby odwiedzenia. Mama zdążyła oblecieć wszystkich znajomych i każdemu się wyżalić, jacy jesteśmy wredni. Ja tylko z uśmiechem mówiłam, że musieliśmy trochę od siebie odpocząć.
Relacje mojego męża z nimi dalej nie najlepsze.
Rodzice opieki już wymagają, a tylko my blisko. Ech...

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (169)

#78778

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam na osiedlu powstałym w ciągu ostatnich kilkunastu lat, na dawnym przedmieściu. Między domami jest kilka wolnych działek. I właśnie na takim nieużytku, koło mnie, rozgościła się sarna. Teren między domami, w 3/4 ogrodzony, ale jakimś cudem tam się znalazła.
Szkoda zwierzęcia, bo nie tu jego miejsce, działka mała, po sąsiedzku ludzie, psy, ruchliwa ulica.

Napisałam na FB do miejscowego przytuliska, z prośbą, żeby oni to zgłosili, bo ja nie wiem do kogo.
Odpisali uprzejmie, żeby zgłosić to do straży miejskiej.
Wiadomość przeczytałam późnym wieczorem.

Niestety wcześniej "problem się rozwiązał". Dwóch sąsiadów nabrało chęci na dziczyznę i urządziło "polowanie". Petardami hukowymi zagonili sarnę w kąt i zarąbali siekierami.
Wszyscy wiedzą, ale cicho sza. Sarny nie ma, sąsiedzi zostali.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (206)

#73457

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do do historii Kostromy #73339
Mam dalszych sąsiadów, zamożnych, on weterynarz z własną przychodnią, ona prawnik. W rozmowie ludzie kulturalni, uprzejmi.

A jak się z nimi mieszka przez płot?
W ramach równania terenu podebrali blisko pół metra ziemi pod ogrodzeniem postawionym przez sąsiada. Na szczęście słupki są na prawie metrowych fundamentach, to stoi. Ziemia wiadomo, osypała się. Zrobiła się duża dziura. No to pozastawiali blachą, gruzem. Wygląda to "cudnie", ale tylko od strony sąsiada, bo od ich strony jest żywopłot.
Właśnie, żywopłot. Ze świerków, jakieś 1,5 m od ogrodzenia. Jak sadzili, sąsiadka zwróciła im uwagę, że to przecież wysokie drzewa i że będą zacieniać jej działkę. Powiedzieli, że ma się nie martwić, bo to będzie żywopłot strzyżony. Zapomnieli tylko dodać, że ciąć będą dopiero jak osiągnie 3 m, żeby zagęścić. Obecnie żywopłot ma 4,5 m.

Inny sąsiad ma niewielka działkę. Zaproponowali, że wybudują sami ogrodzenie od niego. Super, no nie? Postawili płot z elementów betonowych. Taki najprostszy. Na wprost okien i widoku z tarasu. Jak wiatr zawiał, to klekotał. Głośno, w nocy budził.

Jako weterynarz ma często zwierzęta na obserwacji/kwarantannie. Na zapleczu lecznicy ma pod gołym niebem klatkę i w niej trzyma psy. Kiedyś trzymał amstafa w zimie przy paru stopniach mrozu. Jak go zasypało śniegiem, to potem przykrył klatkę folią. Psy oczywiście wyją. Klatka stoi jakieś 7 m od okna sypialni domu na sąsiedniej działce.

Jedna z działek sąsiedzkich to część dawnego gospodarstwa. Obecnie nieużytek, właściciel nie może sprzedać, bo obecnie nie ma do niej dojazdu. Na tej działce lądują wszystkie śmieci z ogrodu piekielnych, skoszona trawa, niechciane roślinki i krzewy. Gruz z dwóch remontów też wylądował na tej działce - zakopany, żeby właściciel się nie zorientował. Żeby broń Boże chwasty z tego nieużytku nie weszły na ich wychuchany ogród, 1 m tego nieużytku wzdłuż ich płotu jest cały czas opryskiwany przez nich Rundapem.

Ostatnio postawili kompostownik. Przy samej granicy działki i 6 m od tarasu i okna sypialni innego sąsiada. W letnie upały aromat nie pozwala posiedzieć na tarasie, a i spać trzeba przy zamkniętych oknach.

Wyjątek?
Moja kuzynka ma po sąsiedzku panią magister, która na zewnątrz domu trzyma niewielkie schodki. Wynosząc śmieci bierze schodki, przystawia do płotu i wysypuje je na sąsiednią działkę (nieużytkowaną). Jej działka jest oczywiście "wylizana".

Mogłabym powiedzieć "człowiek ze wsi wyjdzie, wieś z człowieka już nie", gdybym nie znała całej masy ludzi ze wsi, którzy potrafią myśleć nieco dalej niż własny płot.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (281)

#70598

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu wtargnięcie do mieszkania.
Level hard.

Kuzyn na jakiejś wystawie fotografii poznał pana, który z zamiłowania był krzewicielem kultury i regionalistą (jak sam o sobie mówił). Porozmawiali sobie, przy okazji wyszło, że mieszkają gdzieś kilometr od siebie.

Minęło parę dni. Kuzyn po pracy w domu.
Natarczywy dzwonek. Kuzyn otwiera, wparowuje krzewiciel kultury, na dzień dobry kuzyna, odpowiada chrząknięciem i udaje się wprost do toalety, gdzie sądząc po odgłosach załatwia grubszą sprawę.
Po odpowiedniej chwili wyłania się z tego przybytku i bez słowa wychodzi z mieszkania.

Kuzyn tak osłupiał, że ocknął się dobrą chwilę po jego wyjściu.

P.S. W odpowiedzi na komentarze - kuzyn po wtargnięciu doszedł do wniosku, że faceta tak przypiliło, że normy obyczajowe poszły na bok. Poszedł więc do kuchni i nastawił wodę, sądząc że Polaków rozmowy nastąpią po tym oryginalnym wstępie. W żonę lota zamieniło go dopiero to, że poza tym wstępem nic nie było.

W moim miasteczku mieszkania w blokach z lat 60/70 są w kilku powtarzalnych wariantach względem układu pomieszczeń. Poza tym drzwi od łazienki (omyłkowo napisałam wc) były wówczas robione z serią okrągłych dziur u dołu.
Sytuacja prawdziwa sprzed 40 lat.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (240)

#68144

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu http://piekielni.pl/68133, przypomniała mi się jedna z gorszych chwil mojego życia.

Sytuacja sprzed kilkunastu lat. Żuk z butlami z gazem, za Żukiem ja, za mną ogonek samochodów. Żuk wlecze się 45-50, wyprzedzić się nie da, bo z naprzeciwka samochody jadą. W końcu luka, więc kierunkowskaz, rzut oka w lusterko - z tyłu czysto, rozpoczynam manewr wyprzedzania, dalej czysto.

W chwili kiedy jestem już w połowie na wysokości Żuka, kątem oka widzę jak ze "ślepego pola" mojego malucha wyskakuje Lanos i pełnym gazem wyprzedza na trzeciego.
Lekko zwolniłam, ale już na tyle byłam w przodzie, że jedyną rozsądną opcją było kontynuować manewr. Włos na karku lekko mi się zjeżył, staram się wypośrodkować między Lanosem a Żukiem.
W tym momencie z naprzeciwka wyjechał zza zakrętu samochód. Samochód był na tyle daleko, żeby manewr wyprzedzania dokończyć. Ale kretyn w Lanosie spanikował i ostro zahamował.
Skutek wiadomy. Na tej prędkości samochodem zarzuciło, grzmotnął we mnie, odbił, zakręcił bączka i wylądował na dachu w polu za rowem.

Zjechałam na pobocze, za mną Żuk i ze dwa samochody. Wyskoczyłam i lecę. Patrzę na dymiącą kupę złomu, z nóg mi się galareta robi, przez głowę przelatuje myśl "Matko Boska - zimny trup".
Przez okno wypada ręka, ja klap na tyłek, wtedy słyszę jęk, z samochodu wygrzebuje się mój "zimny trup", którym okazuje się baaardzo młody kierowca.
Wstaje, otrzepuje się i mówi:
- K*rwa mać, co za ch*j, tym maluchem jechał?!

Kierowca z samochodu za mną widział całą sytuację, Lanos rozpoczął manewr kiedy ja już wyjechałam. Nie wiem czego się spodziewał, że wtrandzielę się komuś przed samą maskę, żeby mu zjechać z drogi?
Od tamtej pory posiadam zdecydowanie ograniczone zaufanie do uczestników ruchu drogowego :)

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 351 (395)

#67053

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytam http://piekielni.pl/67030 i mi się przypomina...

Gmina ma obowiązek pobrania opłaty adiacenckiej z tytułu uzbrojenia terenu.
Miałam nieszczęście wyceniać wzrost wartości z tytułu uzbrojenia w drogę asfaltową, wod-kan. Końcowe wyniki zaokrągliłam do pełnych setek.

Właściciel wycenianej nieruchomości, dość dobrze ustawiony psychiatra, kończył właśnie na niej budowę super hiper nowoczesnej lecznicy, z full wypasioną częścią mieszkalną i 4m murem. Na oko, wartość jakieś półtora miliona złotych.

W odwołaniu zarzucił mi, delikatnie mówiąc, niekompetencję oraz celowe działanie na jego szkodę. Między innymi zarzucił że celowo zaokrąglając, naraziłam go na stratę 10 zł, bo bez zaokrąglenia różnica byłaby mniejsza.

Opłata wynosiła 25% wzrosty wartości.
Czyli ten istotny uszczerbek na majątku wynosił... 2,5 zł.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (321)

#63376

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na Allegro kupiłam ksylitol 12kg. Bardzo zależało mi na tym żeby to był produkt wysokiej jakości, fiński.

Sprzedawca oferował swój produkt tak:
"Pochodzi bezpośrednio z fabryki w Finlandii. Jest przepakowywany z 25 kg worków, dzięki czemu nie ma w nim grudek, w przeciwieństwie do ksylitolu pochodzącego z 1 tonowych toreb. Jest to w 100% cukier produkowany z drewna brzozy, w przeciwieństwie do oferowanego w różnych źródłach cukru "brzozowego" będącego ksylitolem z chińskiej kukurydzy"
No to kupuję. Paczka sobie do mnie nieśpiesznie przytuptała wczoraj o 18.

Dzisiaj otwieram paczkę, a tam jako PRODUCENT, Hagen sp. z o.o.

Dla niewtajemniczonych - jedynym, powtarzam jedynym, producentem ksylitolu z brzozy, jest fińska firma Danisco. Z uwagi na technologię produkcji jest to produkt drogi, 1kg kosztuje co najmniej 30zł.
Natomiast jest też ksylitol produkowany w Chinach przez wielu producentów, dużo taniej - z kukurydzy. Ma tą wadę, że posiada silnie zanieczyszczenia, jest alergenny, niektóre partie posiadają też przymieszki metali ciężkich.

Fiński cukier nawet jeśli jest przepakowywany to jako producent nadal figuruje Danisco.

Wniosek - wlulano mi chińską podróbkę, twierdząc że jest oryginałem.

Pal sześć jeśli kupi to napakowany kulturysta. Ale taki cukier kupują też bardzo często, tak jak ja, rodzice dla swoich dzieci diabetyków.

Bezmyślność czy zwykłe sk*rwysyństwo?

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 652 (768)

#62698

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po sąsiedzku, jakieś 100m od nas funkcjonuje przytulisko dla "braci mniejszych" na zasadzie wolontariatu.
W środku miasta, trochę uciążliwe, trochę na wariackich papierach, ale najważniejsze, że w ogóle jest, bo żeby gmina ten problem rozwiązała szans (czytaj woli sprawczej), brak.

Przytulisko nie ma bieżącej wody, ogrzewania. Było zaplanowane na 25 psiaków. Od chwili powstania, psów jest zawsze powyżej 40. W czasie lokalnej powodzi był moment, że około 70-ciu.
Trzeba zaznaczyć, że psy są tam zadbane, pod opieką wetów i intensywnie socjalizowane.
Cud miód orzeszki.

W czym piekielność? Nie w tym, że jazgot psi powoduje wieczne skargi kilku osób - to jest piekielnostka.
Piekielne jest to, że większość nowych pensjonariuszy jest zwyczajnie przerzucana przez płot. Prosto w stadko, wprawdzie tych najbardziej socjalizowanych, ale zawsze obcych psów. Rano taka bida zazwyczaj w najgłębszej dziurze siedzi, trochę poobijana i potarmoszona.
Niektóre psiaki są przywiązywane do płotu. Jeden "pan" (cudzysłów i mała litera jak najbardziej na miejscu) niechcianego psa zwyczajnie na płocie powiesił. I tak sobie wisiał, koniuszkami pazurów dotykając ziemi i powolutku się dusząc. Psa odratowano, ale ma uszkodzony mózg i z tego względu między innymi padaczkę.
Kotów przytuliskowych jest mniej, z oczywistych względów nie są razem z psami, rozdysponowano je po kilka-kilkanaście po domach wolontariuszy. Więcej upchnąć się nie da, dlatego niestety przytulisko odmawia przyjęcia.
No i tu dochodzimy do sedna.

Ktoś pozbył się problemu w postaci trójki małych kociąt w sposób w jaki zwykle trafiają do przytuliska psy.
Przerzucił je przez siatkę. Prosto w stado dorosłych psów.
Rano wolontariusze pozbierali strzępki.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 726 (794)

#60265

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś spotkałam kolejnego znajomego który "przeniósł" firmę do Anglii. I naszło mnie na refleksje..

W 1993r gdy rozpoczynałam działalność gospodarczą płaciłam niewielka składkę ZUS. Otrzymywałam też z ZUS świadczenie na dwoje dzieci i nie pracującego wówczas męża. Świadczenie było nieco wyższe od opłacanej składki. Płaciłam też 7% podatek ryczałtowy, bez wypełniania PIT, wpisując dochody w książkę. Zatem państwo ma ze mnie jakieś 5-6%.

W 2008r ZUS ok. 1000zł, na 3 dzieci żadnego świadczenia, płacę podatek 19% oraz VAT 23% - nie z racji dochodów, lecz dlatego że ustawodawca wpisał go na listę obowiązkowego podatku VAT. Dwie książki, comiesięcznie Pit 5 i VAT 7. Za spóźnienie (lub jak urzędnik zgubi twój druk) kara 300zł. Podatku VAT od benzyny nie można odpisać (osobówka), mam więc oszałamiająco wysoki odpis za papier i materiały biurowe. Państwo zabiera mi 50% wypracowanych pieniędzy.

Na szczęście w 2010 zrobiło się luźniej, minimalny ale zawsze, odpis na dzieci oraz co najważniejsze, zapis o VAT gdzieś się "zawieruszył". Inaczej pewnie i ja musiałabym wyjechać do Anglii. Teoretycznie lub faktycznie.

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (639)