Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Borys

Zamieszcza historie od: 31 marca 2012 - 23:42
Ostatnio: 4 maja 2016 - 22:05
  • Historii na głównej: 28 z 35
  • Punktów za historie: 24758
  • Komentarzy: 102
  • Punktów za komentarze: 763
 

#51453

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przedsiębiorczy Polak miesiąca czerwca.

Gradobicie.
Wszyscy panikują, uciekają, krzyczą. Alarmy wyją w samochodach, szyby strzelają, słychać wgniatanie się blachy w aucie. Na to pewien gość postanowił wyciągnąć auto z garażu, bo przecież auto było do małych poprawek lakierniczych, a z AC można będzie kasę wyciągnąć. Efekt ?
- rozbita głowa, szycie na pogotowiu
- auto zbite
- pieniędzy brak, ów pan zapomniał, że przy ostatnim przedłużaniu AC zszedł o jedną opcję niżej, usuwając min gradobicie i uszkodzenie szyb.

PS. Jakby ktoś chciał zobaczyć grad w natarciu, proponuję w youtube wpisać hasło: grad Tychy.

Gradobicie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (675)

#50976

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wielu z nas już szykuje się do wakacyjnego wyjazdu nad morze. W ustach już czuć smak świeżej ryby. Opiszę Wam jakie praktyki stosuje się, by tylko nabić kieszeń na naiwnych klientach. Nie dajcie się oszukać, walczcie o swoje!

- Jeśli zapytasz o świeżą fladrę lub dorsza i usłyszysz odpowiedź twierdzącą, a może nawet zapewnienie, że np. ”złowiony dziś rano”, to oczywiście jest to KŁAMSTWO. Są bardzo rygorystyczne przepisy, które zabraniają połowów dorsza i flądry w wakacje. Można je znaleźć ale są to śladowe ilości. Np. w portach od rybaków, ale na pewno nie znajdziemy ich w zwykłych smażalniach. Skąd zatem mamy rybę na talerzu? Albo z głębokiego mrożenia albo z... Chin albo Wietnamu!!!
PS. Podobno UE chce złagodzić przepisy w tej sprawie, ale w tym roku nie liczyłbym na dorsza z Bałtyku.

- Jeśli nie znasz się na rybach, to uważaj! Często kłamią i podają inną znacznie tańszą rybę. Zamówisz solę, a dostaniesz pangę. Zamówisz halibuta – dostaniesz solę. 90% turystów się nie spostrzeże i będzie zachwalało. Ja już sam osobiście miałem 3 przypadki gdzie próbowano mnie oszukać.

- Nie kupujcie w smażalniach gdzie ryb jest od A do Z. Tam jest większe ryzyko kombinowania. Lepiej zjeść w smażalni gdzie jest do wyboru 4-5 sztuk rodzaju.

- Łosoś mmmmm wędzony czy smażony. Tylko szkoda, że nie nasz bałtycki, który jest naprawdę smaczny. Nad morzem w 95% trafimy na różowiutkiego mrożonego, łososia norweskiego który pochodzi z Norwegii. Niestety w smaku jest różnica. W cenie nie.

- Nigdy nie kupuj ryb w panierce bądź w cieście! Taka panierka znacznie podnosi wagę i przede wszystkim cenę, a przy tym świetnie ukrywa starość ryby poprzez przyprawy.

- Ryba – surówka – frytki. Podstawowy zestaw. Frytki najtańsze, surówka z plastikowych wiaderek, ryba mrożona. Naprawdę idealny zestaw? Poszukajmy smażalni gdzie zamiast frytek można dostać ziemniaki, a zamiast chemicznych surówek np. letnią sałatkę z ogórków i pomidorów, których jest od groma w tym okresie. Taka smażalnia na pewno bardziej dba o jakość i nie nastawia się na łatwość i maksymalizację zysków.

- UWAGA na promocje typu "Dorsz w zestawie za 2.99/100g", najczęściej za tym kryje się również cena frytek i sałatki za 100g. Czyli np.: Ryba 300g – 9 zł, frytki 200g – 10 zł (5 zł-100g) i surówka 150g – 7,5 (jak z frytkami). W ten sposób płacimy normalną cenę, a może nawet i większą. Dajemy się tylko nabrać na prosty chwyt marketingowy.

- W życiu ale to nigdy w życiu, nie gódźmy się na rachunek po jedzeniu. Zawsze przy odbiorze jedzenia mają ci podać cenę. Jeśli się godzisz na rachunek po, to jesteś zwykłym idiotą. Naliczą ci ogromną cenę i możesz mieć pretensje do Pana Boga, bo co Ości zważysz?

- Z dala od wszelkiej maści grilli i dań na wagę. Zwykła ludzka głupota. Najczęściej jest to 5 zł za 100g. Rybki zazwyczaj są dobrze nasiąknięte olejem i swoją wagę posiadają. Jednak najczęściej do rybek dorzucamy smażone ziemniaki i kapustę, za które również płacimy 5 zł za 100g (1 kg ziemniaków za 50 zł) i tak potem oczka nam wychodzą z orbit, gdy za małą porcję jedzenia do zapłaty mamy 30–40 zł.

- Jeśli masz wątpliwości, zażądaj zważenia przy tobie produktów! Masz do tego prawo (choć zapewne i tak wagi są cyganione). W 90% smażalni zawyża się ceny. Różnie od 1 zł do nawet 10 zł. To zależy od uczciwości której niestety nad morzem za dużo nie ma.

- Uważaj na ryby wędzone. Wielu sprzedawców kupuje ryby już owędzone, po czym "dowędza" je w jakimś śmiesznym wędzaku i sprzedaje jako świeżuteńkie. Typowy kant, na który ludzie nabierają się jak dzieci.

- Super hiper promocja! Ale czy na pewno? Flądra świeża kosztuje 5 zł/kg, dorsz 16zł/kg, łosoś 23zł/kg (ceny z tamtego roku z portu w Świnoujściu). Czy na pewno płacenie po 60–70 zł za kg usmażonego jest opłacalne?

Czy nie lepiej samemu zakupić świeżą rybę w porcie i usmażyć, obtaczając tylko w mące i pokrapiając sokiem z cytryny? Niestety na wakacjach chcemy odpoczywać i dajemy się złapać w sidła smażalni, które wykorzystują wszystkie chwyty by oskubać nas z każdej złotówki.

wakacje

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 856 (980)

#50811

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem wierzący i praktykujący ale...

Byłem zamówić mszę za bliską mi osobę. Dałem 40 zł do koperty i pognałem do kancelarii. Zależało mi na tym by msza była w niedzielę, gdyż spodziewam się wtedy przyjazdu rodziny, która też chciała we mszy uczestniczyć. Tekst księdza mnie rozbroił:

- Dobrze, msza w niedzielę o 11. Jednak jak pojawi się lepsza oferta, to pana mszę przeniosę na poniedziałek...

Zabrałem pieniądze i wyszedłem.

ksieza

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 705 (805)

#50251

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega, jako iż pracuje w pewnym stowarzyszeniu, został wysłany przez swojego kierownika na szkolenie pt „Powstrzymanie głodu w Afryce”. Niespecjalnie był tym tematem zainteresowany, no ale co zrobić. Szef wysyła to trzeba jechać. Oto jak wyglądało „szkolenie”:

- 2 dniowe szkolenie w drogim hotelu w pewnym dużym mieście
- pełne wyżywienie (swoją drogą skąd taka masa ekologów mięsożerców?)
- darmowy bar kawowy

Wszystko to oczywiście z pieniędzy Unijnych. Samo szkolenie było po niemiecku i było tłumaczone na nasz język poprzez system słuchawek. Jak się można było domyślić część specjalnie ściszała bądź nawet zdejmowała, by nie trzeba było słuchać. Wykładowcy też specjalnie nie zachęcali do aktywnego udziału – byle by odbębnić i tyle.
Kto był na tym szkoleniu? Głównie ekolodzy, przedstawiciele różnych organizacji pozarządowych oraz jacyś przedsiębiorcy. Dobra okazja by pojeść, popić, po uprawiać lewego seksu, złapać nowe kontakty – a wszystko to za również i nasze pieniądze.

A co z głodem w Afryce? Jak był, tak jest.

konferencja

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 682 (822)

#50004

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Majówkę zapamiętam na pewno na długo...
Zaczęło się od ciekawego pomysłu na grilla. Skrzyliśmy kilku znajomych i wzięliśmy się do działa. Impreza odbyła się na mojej działce więc to ja byłem gospodarzem. Przygotowania zaczęły się dzień wcześniej, kobiety przygotowywały sałatki, a my marynowaliśmy mięso.
Efekt był konkretny – kiełbasy, karczki, szaszłyki warzywne, pikantne skrzydełka – stół i grill uginały się od nadmiaru jedzenia. Przyszło 10 osób, z czego sześć które nie brało udziału w przygotowaniach. Każdy jednak chciał mieć jakiś wkład więc albo kupił alkohol, albo napoje bądź chciał dołożyć się finansowo. Oprócz jednego...

Andrzej, bo o nim mowa, to skąpiec jaki mało. Pracuje ze mną, kawaler który pieniędzy ma bardzo dużo jednak niechętnie je wydaje. Bardzo często zdarza mu się przyjść na piwo i zapomnieć portfela. A jak już komuś postawi czy pożyczy choćby 2 zł ,to będzie się tak długo upominał o zwrot. Taki już jest. Na grillu miało go nie być bo nie jest zbyt lubiany, jednak przypadkowo się dowiedział i sam się wprosił.

Jako iż z pustymi rękami nawet skąpcowi nie wypada przyjść, to Andrzej przyniósł ze sobą butelkę czegoś... Nikt nie wiedział co to było. On sam zachwalał to jako bardzo drogie whisky, my prości ludzie nie wiemy co to jest. A jakby postawił tą butelkę w USA, to wszyscy by go po nogach całowali. Oczywiście to on najwięcej się wykosztował na imprezę itp.
Na moje oko to ta butelka nie była oryginalnie zamknięta ale nie widziałem dokładnie, ponieważ Andrzej nie rozstawał się z butelką.

Po pierwszym daniu i wypiciu 1 l dobrej skandynawskiej wódki, jeden z biesiadników zagadał do Andrzeja by ten wyciągnął swoje skarby. Upierał się ale chłopaki go wzięli w kleszcze i musiał postawić na stół. Rozlaliśmy do szklanek - a Andrzej dolewał coli. Zapytany dlaczego to robi, przecież najlepszą whisky pije się co najwyżej z lodem, odpowiedział że z colą lepsze i już. Smakoszem takich trunków nie jestem. Jak dla mnie smakowało to jak spirytus wymieszany z herbatą. Wypiłem z trudem. Po minie reszty wyczytałem, że również im niezbyt smakowało.

Po chwili poczułem się źle i szybko ewakuowałem się do ubikacji. Oddałem z żołądka wszystko co miałem. Czułem się fatalnie. Okazało się, że nie byłem sam. Czterech z nas miało dziwne objawy. Brzuch bolał coraz bardziej. Tylko dwóch czuło się normalnie.
Pierwsze podejrzenie? Alkohol Andrzeja. On jednak upierał się, że to moja kiełbasa na pewno była stara i truje tym ludzi. Nie dochodziło do niego, że kobiety czują się dobrze, bo tylko one nie piły tego płynu. On jednak zaklinał się, że to na pewno nie to bo dwóm osobom nic po tym nie ma. Doszło do sprzeczki i szarpaniny. Andrzej ze złością i z pretensjami opuścił moją działkę przy czym zwymiotował mi przed chodnik. Do godziny wszyscy rozeszli się do domów. Ja do dzisiaj czuję ucisk w brzuchu. Koledzy nie lepiej, nawet ci którym nic nie było narzekali, że po przyjściu do domu nie czuli się najlepiej.

Andrzej drogą pantoflową i internetową poinformował świat, że o mało nie otruto go felernym jedzeniem. Nawet nie miałem się jak obronić. Kilka kg jedzenia poszło praktycznie do kosza.
Ile pieniędzy straciłem i nerwów to moje. Jak spotkam uduszę – obiecuję.

majówka

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 712 (850)

#49614

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie kawał o Bacy który płakał i spotkał go turysta?
- Baco dlaczego płaczecie?
- Bo prałem kota i mi zdechł.
- Baco ale kota się nie pierze
- Piere piere ino nie wykręca.....

Pierwsze słońce nie wszystkim przygrzało w dobre miejsca. Sąsiadka postanowiła wypróbować nową zabawkę - myjkę ciśnieniową typu Karcher. Myła wszystko: schody, kostkę brukową, auto, rowery, sprzęty itp. A gdy wszystko było już czyste kobieta wzięła się za mycie...... psa.

Akcja niczym z Matrixa: kobieta strzela, a pies niczym gimnastyk unika ostrzałów, chowa się ucieka. Na mój krzyk, że chce chyba zabić psa taki ciśnieniem, usłyszałem że jak mycie wodą może boleć, a Reksio po prostu nie lubi się myć i dlatego ucieka...

sąsiadka

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1075 (1125)

#47283

przez (PW) ·
| Do ulubionych
We wcześniejszej historii opowiedziałem jak PZPN niszczy i okrada małe kluby. Teraz opowiem jak swoją cegiełkę dorzucają rodzice. Ale po kolei. Przed sezonem postanowiliśmy założyć nową grupę w klubie: Orliki (1-3 klasy podstawówki). W klubie niechętnie na to patrzono, bo jak wiadomo to jeszcze dzieci – ja jednak uparłem się, wziąłem wszystko na siebie i tak powstała nowa drużyna.

Podziwiałem ich zapał i chęć gry. W drużynie było też kilka dziewczynek. Uzgodniono, że mecze będą rozgrywać na boiskach typu Orlik. Trzeba więc było załatwić wszystkie formalności. I tu powoli się zaczęło.

- Najpierw prosiłem, aby rodzice napisali zgodę na grę. Jak wiadomo są to dzieci i żeby potem ktoś nie miał do kogoś pretensji – ot takie zabezpieczenie. I pierwszy problem: czy tak ciężko napisać dziecku zezwolenie? Najwyraźniej tak, przygotowałem szablony porozdawałem dzieciom i dalej cisza. Dzwoniłem, zaczepiałem rodziców prosiłem przypominałem i nic. „Przyniesiemy, przyniesiemy” - na tym się kończyło. Musiałem osobiście fatygować się po domach, aby raczyli podpisać mały papierek. Udało się, czego się nie robi dla idei .

- Wyrabianie karty gdzie potrzebne jest zdjęcie. Analogiczna sytuacja. Na szybko poprosiłem kolegę, bo nie było już czasu, by zwykłą lustrzanką porobił zdjęcia młodym, obrobił i wydrukował. Kosztowało mnie to całe 0,7 dobrej wódki ale... udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Lekarz. Na boisko nie da się wybiec bez karty zdrowia. Klub zapłacił za lekarza jednak trzeba było do niego jechać osobiście. Opisywać reszty chyba nie muszę. Sam musiałem większość dzieciaków zgarnąć z treningu i jechać z nimi do lekarza, bo rodzice mają to gdzieś. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Poprosiliśmy naszego trenera aby poprowadził drużynę. Chłop zna się na rzeczy ma dobre papiery. Treningi były w formie zabawy – ogólnie bardzo ciekawe – co najważniejsze prowadził ich za darmo. Jemu sprawiało to też radość – jego siostrzeniec też grał w tej drużynie. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Stroje. No w czymś drużyna musi grać. Tak małych kompletów u nas nie ma, więc trzeba było coś kupić. Stawałem na głowie, chodziłem po sponsorach, swój grosz dorzucił też prezes. Poprosiłem też o pomoc rodziców... praktycznie cisza. 3 - słownie trzech rodziców odpowiedziało na mój apel i wsparło zakup strojów. Nie zaglądam nikomu do portfeli, ale te osoby które dały, nie mieszkają w takich willach i nie jeżdżą takimi samochodami jak rodzice niektórych dzieci, którzy mój apel olali. Sam ze swojej kieszeni dołożyłem trochę złociszy, tak więc uzbierała się dość duża sumka, za którą kupiłem nie tylko stroje ale także kurtki treningowe. Każdy dzieciak sam wybierał sobie numer oraz nazwisko, ksywę lub inny napis. Dzieci były wniebowzięte. PS. U nas w jednej drużynie grał Messi i Ronaldo :P Nikt w lidze nie miał takich nowych i pięknych strojów. Wszystkie dzieci patrzyły na nasze z zazdrością. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

Wszystko zapięte na ostatni guzik, można grać. Już na samym początku zaczęły się problemy, po których miałem ochotę pieprznąć wszystkim.

- Wyjazdy. Graliśmy ligę na orlikach. Jednak trzeba było jakoś tam dojechać. Całe 4 km. A może i aż tyle? Prosiłem rodziców aby co mecz przynajmniej 2 z nich przyjechało i wzięło maluszków. Sam musiałem dzwonić i prosić kolegów czy rodzinę aby szybko przyjechali i pomogli mi zawieść drużynę na mecz. Oczywiście na samym meczu rodzice się pojawiali, po czym przed końcem szybko się ewakuowali zostawiając nas z problemem. Po wszystkim pojawiali się spokojnie pod klubem po odbiór dzieci (u nas w budynku się przebierali) ...o wymówkach nie wspomnę – ogólnie żenada.

- Po którymś z meczów doszły do mnie plotki że rodzice nie są zadowoleni ze strojów... Tak, nie podobają się im kolory. Nazwali mnie bezguściem. Dziwili się dlaczego oni nie mieli wpływu na wybór? Przecież to ich dzieci mają w tym grać. Jestem bezczelny. Oczywiście najwięcej do powiedzenia miały osoby, które nawet złamanego grosza nie dały. Stroje miały barwy naszego klubu. PS czy AC Milan na brzydkie stroje? Nie wydaje mi się.

- Nazwa. Czy dzieci muszą grać pod nazwą klubu? Nie mogą nazywać się Iskierki? Albo Gwiazdki? Jeden ojciec powiedział, że mogli by się przecież nazywać Real.

- „Zrobienie z dzieci reklamówek” – tak to nazwała jedna osoba. A tylko dlatego, że na koszulkach była nazwa sponsora, który bezinteresownie wyłożył 1500zł. Wszystko to oczywiście za moimi plecami. Nikt nie odważył mi powiedzieć to prosto w twarz.

- Jeden rodzic w połowie rundy zabronił trenerowi wystawiać swojego syna na bramkę (jako jedyny umiał złapać piłkę i miał dryg do tego) Powód?: Mój syn ma strzelać gole!

- Jakieś plotki. O tym że trener jest pijany i każe dzieciom tylko biegać mecząc ich bezlitośnie. Hitem było jak ojciec jednego dziecka przyszedł ze skargą, bo słyszał że trener uczy dzieci ROBIĆ PRZEWROTKI I O MAŁO JEGO SYN KRĘGOSŁUPA NIE ZŁAMAŁ!
Ręce opadają.

O wynikach nie wspomnę, bo są one nieistotne. Było bardzo dobrze. Udało mi się nawet załatwić sparing z rówieśnikami drużyny, która obecnie występuje w 1 lidze. Dla dzieci było to na pewno wyróżnienie. Szkoda tylko, że rodzice tak tego nie postrzegali.

Czym runda szła dalej to było coraz gorzej. Opiekunowie wymyślali nowe kary dla dzieci:
Zakaz wyjścia na treningi i mecze. Nie zakazywali komputera czy wyjścia na dwór – nie, zakaz dotyczył piłki. Tak więc frekwencja na treningach znacząco spadła. Na meczach podobnie. Musiałem jeździć i prosić rodziców aby puszczali młodych na mecze. A to wyjazdy do cioci na imieniny, a to do kościoła (akurat na tą godzinę co jest mecz). Ogólnie Meksyk.

Rundę jakoś dograliśmy kończąc na 3 pozycji.
Kulminacją był turniej zimowy, na który przyszło tylko 5 zawodników – i nas szybko musiałem odmawiać udziału. Było mi wstyd. Miałem tego dość. Dowiedziałem się później, że rodzice planują jakiś spisek. Zrobiłem spotkanie. Albo sytuacja się zmieni albo koniec.
Sytuacja z tej soboty:

Rodzice zaczęli się interesować karierą swoich pociech, więc postawili mi ultimatum. Albo zatrudniamy profesjonalnego trenera albo wypisują swoje dzieci i zapisują do szkółki w klubie X. Zdębiałem. Rodzice poszli o krok naprzód i już porozumieli się z trenerem. Przynieśli nawet jego ofertę. Szkół i kursów miał pokończone dużo. Doświadczenie też. Uderzyła mnie ostatnia linijka. Wynagrodzenie: za 5 godzin tygodniowo z meczem trener żąda 1200 netto!!! Do tego oczywiście podatek + ZUS. Zaśmiałem się. U nas trener, który trenuje 3 grupy (seniorzy, juniorzy, trampkarze) dostaje ok. 1000 zł, a godzin trochę w tygodniu musi zrobić. Na moje pytanie czy będą sami opłacać trenera, odpowiedzieli śmiechem.

Tak więc oni oni żądają wydania kart. Teraz ja się zaśmiałem. Uświadomiłem im, że koszt tej szkółki to 80 zł na miesiąc. Do tego sami muszą zadbać o stroje i dresy. Do tego trzeba dzieciaki wozić 3 razy w tygodniu ok. 10 km. Mało tego, tam jest selekcja. Z dnia na dzień trener może przyjść i powiedzieć "proszę nie przychodzić na treningi – pańskie dziecko jest za słabe". I raczej z naszej drużyny mało kto ma szansę się tam dostać. Wygarnąłem im wszystko. 7 rodziców kazało wypisać swoje dziecko. Czyli to jest pół drużyny.

Właśnie piszę pismo do podokręgu o wypisanie drużyny z rozgrywek.
Szkoda mi tylko dzieci bo dla nich to będzie ogromny cios.

rodzice

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1266 (1314)

#46853

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idioci atakują po raz kolejny! :)
Tym razem udałem się do znajomego rolnika, który hoduje świnki. Co jakiś czas zabija z trzy na raz, część zostawia dla siebie, a część sprzedaje ale tylko zaufanym. W tym przypadku oprócz znajomych znaleźli się znajomi znajomych. Nazwę ich idioci.

Sprawa zakupu jest prosta. Na miejscu rolnik waży półtuszę, a potem rozbiera ją na poszczególne elementy. Dla niewtajemniczonych: na szynkę, schab, żeberka, golonki, boczki itp. itd. Koszt 1 kg półtuszy to 8 zł. Jak za mięso na swojskim chowie, to cena atrakcyjna.
Dojechałem na miejsce. Rolnik zważył, wyszło idealnie 50 kg więc zapłaciłem 400zł, a on wziął się za rozbiórkę.

W tym czasie przyjechali idioci (rodzice od jakiejś tam koleżanki córki rolnika z pracy).
Wyszła paniusia wiek ok. 50 lat ze swoim mężem. Oczywiście krytyka na wstępie, co to za dziura, amortyzatory do wymiany, itd... Następnie wzięła się za oględziny półtuszy. Wielki fachowiec podtykał zewnętrzną część? Następnie pogrymasiła, że tłusta? Brudna? Ja i rolnik w szoku. No przecież ona nawet części z mięsem nie zobaczyła tylko samą skórę, no ale nic.

Rolnik: No to co decyduje się Pani?
Idiotka: No niech będzie.
R: No to co ważymy półtuszę?
I: Co?? Ja nie chcę półtuszy! Ja chcę mięso z połowy świni!
R: Tak, to jest właśnie półtusza.
I: Nie dam się wrobić! Pan chce mnie oszukać. Ja chcę mięso!!
R: To rozbiorę i zważymy z tej półtuszy.
I: Nie! Ja chcę mięso! Pan mi sprzeda jakąś półtuszę, pewnie same kości i skórę.
R: Czyli same mięso osobno w kawałeczku?
I: Tak.

No więc rolnik przeprosił mnie i kazał chwilę poczekać. Dokończył rozbiór i zaprosił idiotów do siebie.
R: Schabik ładny, proszę 5 kg x 17 zł = 58 zł
R: Szyneczka 4 kg x 15 zł = 60 zł
I tak po kolei z każdą częścią.

I w taki o to sposób rolnik sprzedawał mięso idiotce. Cena trochę większa jak w sklepach, no bo przecież ekologiczne :) Wzięła wszystko nawet słoninę, skórki czy kości dla pieska. Mąż idiota z zadowoleniem ładował wszystko do bagażnika. Koniec końcem idioci zapłacili 567 zł. A kupili całą... półtuszę. Zadowoleni z siebie wyjechali do domu.
Tak więc zamiast 400 zł zapłacili ponad 160 zł więcej. Wcale mi ich nie żal.
Pan Roman (rolnik) szyderczo zapytał się czy chcę półtuszę czy mięso. Wybrałem półtuszę.

PS dla zaciekłych komentatorów:
- mięso przebadane
- odprowadzony podatek
I tego się trzymajmy.

gastronomia

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 920 (990)

#46519

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Biedna wieś w Bieszczadach u mojej cioci. Życie płynie tam wolno. Kto bardziej ogarnięty ten albo miał swoje interesy albo wyjeżdżał do większego miasta do pracy. Ale był też margines – alkoholicy. Jednym z nich był Krzysiek. Nie miał żony ani rodzeństwa. Rodzice już nie żyli i sam został na majątku Masarz z trzeciego pokolenia – właśnie ten zawód doprowadził go do alkoholizmu. Jak wiadomo przy świniobiciu nie tylko krew się lała ale także gorzała. Krzysiek od jakiegoś czasu nie zajmował się masarstwem, gdyż nie był w stanie.

Od wakacji nastąpiła przemiana. Robił duże przerwy w piciu, zaczął chodzić do kościoła, posprzątał melinę i powrócił do tego co umie, czyli bicie świń.
Odremontował szopkę i „przystosował” ją do swojej pracy. Już nie jeździł po klientach, tylko z pomocą kolegi kręcił biznes. Krzysiek robił świetne wyroby. Wystarczyło kupić świnię u któregoś z gospodarzy – zawieść do niego zapłacić 250 zł, a za dwa dni przyjechać po pyszną kiełbaskę, pasztecik, szyneczki, itp.

Interes kwitł w najlepsze aż do świąt. Wtedy za namową mieszkańców Krzychu sam zaczął skupować świnie i sprzedawać wyroby wśród znajomych.
Na długo przed świętami nie zapisywał już nikogo na mięso, bo zamówień miał aż nadto.
Nie wszystkim się to spodobało. Pewnego dnia przyjechali panowie, zakuli Krzycha i jego kompanów w kajdanki i wywieźli do Rzeszowa. Tak, sklepikarzowi nie spodobało się, że stracił utarg na wędlinach więc porobił zdjęcia i napisał pismo do odpowiednich służb.

Krzysiek po świętach pojawił się znów na wsi. Nie mógł już bić świń. Wrócił do alkoholu.
W tamtym tygodniu znaleźli go zamarzniętego w swoim mieszkaniu. Kto był piekielny? Krzysiek czy sklepikarz? Jedno jest pewne: Mieszkańcy znowu będą jeść kiełbasy mięsopodobne.

wieś

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1037 (1173)

#45082

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tym miejscu pragnę przeprosić wszystkich druhów z OSP, ale trochę zepsuję opinię tej organizacji - i to nie przez samych strażaków a przez system i władzę wyższą która niszczy wszystko w zarodku.

W naszej jednostce wiało "komuną", zarząd wiek średnio 50+, w garażu stary Żuczek, syf, a sprzęt nowy lądował w szafie. Hitem było jak prezes powiedział nam że ubranie typowe grube do pożaru tzw. NOMEX to ... strój zimowy. A na wyjazdy należy jeździć w zwykłych cienkich koszarówkach. Wyjazdów może z 5 na rok, głównie trawy. Kilka razy zdarzało się że syrena wyła, strażacy pod remizą, a nie ma kto jej otworzyć bo naczelnik śpi i nie słyszy, a gospodarz na wieczornych nieszporach.

Postanowiliśmy coś z tym zrobić. Zmobilizowaliśmy młodych i na zebraniu przepędziliśmy dziadów. Walczyli, chcieli się dogadać, jednak byliśmy bezkompromisowi i większością głosów sami wybraliśmy nowy młody zarząd.

Od razu wzięliśmy się do ostrej roboty. Sam remont i sprzątanie garażu trwał 2 tygodnie. Ale efekty były zdumiewające. Każdy strażak miał swoją szafkę, sprzęt posegregowany, czysty. Postanowiliśmy zrobić coś aby poprawić tabor. Poszliśmy prosić o nowy samochód na gminę. Odpowiedź wryła nas w ziemię... - "nie ma sprawy, mieliście dostać już dawno ale wasz zarząd nie chciał - nowe auto więcej wyjazdów - więcej kłopotów".
6 miesięcy potem w garażu stał nowy mały lekki Ford Transit. Dla nas to było mało. Chcieliśmy mieć samochód ze zbiornikiem wodnym. Ruszyliśmy z wielką zbiórką. Organizowaliśmy festyny, zabawy, sylwestry, zbiórki, sprzedawaliśmy kalendarze, chodziliśmy na żebry do sponsorów. Efekt? Za następne 8 miesięcy w garażu obok Forda stał niemłody już STAR 266 ale w świetnym stanie (co to jest za samochód strażakom nie muszę tłumaczyć, takich aut już się niestety nie robi). Do tego udało nam się załatwić nowszy sprzęt osobisty, a także nową wydajną motopompę.

Również sytuacja kadrowa znacznie się poprawiła. Namówiliśmy kilka osób do wstąpienia w nasze szeregi. Założyliśmy też trzy drużyny MDP (młodzieżowe drużyny pożarnicze). Stan osobowy wynosił 32 strażaków czynnych i 20 MDP. Sukcesem zakończyły się też zawody gdzie zdobyliśmy 2 pierwsze miejsca, jedno 3 i jedno 4.
Duży nacisk kładliśmy na szkolenia. Wpychaliśmy ludzi tak żeby jak najwięcej miało uprawnienia.

Po dwóch latach z jednostki widmo zrobiliśmy świetnie prosperującą Straż. Wszystko wydawało by się że jest idealnie... tak jednak nie było..

Z 5 wyjazdów Żuczkiem rocznie zrobiło się może z 8...
Z czego prawie wszystkie wyjazdy na palące się łąki.
Jak ważne są wyjazdy dla jednostki to chyba wie każdy strażak ochotnik. Czy mieliśmy się cieszyć że nie było pożarów? Nic z tych rzeczy. Oto kilka przykładów:

- Zwalone drzewo 300 m od strażnicy. Na miejsce przyjeżdża jednostka oddalona o 7 km (która należy do KSRG - Krajowy System Ratowniczo Gaśniczy.) Dlaczego nas nie wezwano? Byliśmy na miejscu, mieliśmy chyba z 15 druhów, którzy mieli uprawnienia na piły, 2 wyremontowane husqvarny...
Powód? - Jednostki KSRG muszą robić wyjazdy bo większe pieniądze dostają, a muszą coś tam sobie kupić.

- Mały pożar szopki w naszej wsi. Oczywiście nas nie wzywają. Przyjeżdża PSP (państwowa straż), na mój telefon do dyspozytora dlaczego nie my, odpowiedział że strażacy nie byli dziś nigdzie na akcji, a też ich z tego rozliczają.

- Pożar stodoły w sąsiedniej wsi. Straże jeżdżą przez naszą miejscowość jedna za drugą. My oczywiście cisza. Po trzech godzinach wyje u nas syrena. Gdzie mamy jechać? Ano na tą stodołę. Pożar ugaszony ale trzeba słomę poprzerzucać (kto był przy tym, ten wie co to za robota) Dlaczego nie mogli zrobić tego te jednostki które tam były? "Bo tym się śpieszyło, tamci do pracy i nie miał kto przerzucać". A dlaczego nie byliśmy wezwani jak reszta do gaszenia? "Bo środki były wystarczające".

- Szkolenie medyczne. 5 osób ukończyło kurs ratownika. Udało się nam załatwić z pewnej firmy spore dofinansowanie na torbę medyczną R1. Warunkiem było podpisane pismo rekomendacji przez Komendanta PSP. Tylko tyle. Aż tyle....
Nie podpisał, bo stwierdził że nikt i tak nas nie wyśle i nie pozwoli brać udziału w takiej akcji... To po kiego ...uja wysłali nas na szkolenie??

Jedyne wyjazdy jakie mieliśmy, to oczywiście wyjazdy na imprezy. A to przekazanie samochodu, a to jakaś rocznica, a to wigilijki, zebrania, itp. Wszędzie alkohol i te same stare mordy.

Chcieliśmy wyjść z inicjatywą i zorganizować ćwiczenia w starym budynku. Jednostki z gminy nie wyraziły chęci udziału, a komendant gminny stwierdził "chyba was pojeb...., za dużo wolnego czasu macie?"

4 lata minęły. Zarząd się poddał - zrezygnował. Nikt nie miał ochoty tracić czasu na coś co nie przynosi korzyści. Do stołu dobrały się te same dziady, trochę w zmienionej kadrze, bo 2 z nich umarło. Samochody niszczeją. Star został wycofany z podziału, bo nie ma kto go naprawić. Fordzik służy jako pojazd do przewożenia pocztu sztandarowego. Na zawodach tylko jedna drużyna wystąpiła. Gmina się cieszy, bo już nikt im du.y nie truje.

A miało być tak pięknie.

OSP

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1068 (1114)