Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Crow

Zamieszcza historie od: 15 września 2011 - 20:01
Ostatnio: 25 września 2013 - 13:35
  • Historii na głównej: 14 z 23
  • Punktów za historie: 11544
  • Komentarzy: 740
  • Punktów za komentarze: 6772
 

#40524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj, kilka minut przed 8:00 rano, sklep spożywczy w małym miasteczku.

W sklepie jest kilka osób, w tym facet (żebrak), którego kojarzę z widzenia: chodzi zwykle o kulach, ubrany w brudne i podarte ciuchy, często jeździ autobusem do większego miasta wojewódzkiego celem zbierania pieniędzy pod kościołami, ewentualnie przy najczęściej uczęszczanych ulicach.
Jednak dzisiaj pan jest, można powiedzieć, w stanie zupełnie odmiennym – normalnie, schludnie ubrany, po kulach ani śladu, porusza się bez problemu, robi zakupy – prawie go nie poznałam. Ostatnio widziałam go spory kawał czasu temu, trochę się zdziwiłam, ale myślę sobie, że może w końcu jakoś udało mu się związać koniec z końcem, ktoś mu pomógł czy coś...

Widzę, że ekspedientka w sklepie też go rozpoznała, oczy jak pięciozłotówki i pyta:
- Ooo, to pan bez kul?
Na co następuje rozbrajająco szczera odpowiedź:
- A bo dzisiaj do pracy nie idę, he he he.

Puentę niech sobie każdy sam dopowie.

sklep

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (876)

#40021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, właściwie ku przestrodze.

Stacja benzynowa pewnego rosyjskiego koncernu, kilka minut po północy.
Zatankowane za 50zł, [N]arzeczony idzie zapłacić.
Rozmowa z [G]ościem na kasie:

[G] – 50zł poproszę. Będzie paragon czy faktura?
[N] (podaje 100zł bo drobniej nie miał) – Faktura.
(Facet bierze stówę, otwiera kasę, wyjmuje 50zł reszty ale nie daje tylko trzyma w ręce.)
[G] – Proszę podać numer rejestracyjny.
[N] – XX12345
[G] (wpisuje) – Nie ma takiego. Brał pan już u nas?
[N] – Tak, już kilka razy.
[G] – To poproszę NIP.
[N] – 1234567890
[G] – No jest. Można jeszcze raz numer rejestracyjny?
[N] – XX12345
[G] – A może pan wyjść sprawdzić czy na pewno?

Widzę jak narzeczony wychodzi, patrzy na rejestrację, wraca do kasy.

[N] – Jest taki jak mówiłem, XX12345.
[G] – O, faktycznie jest. Bo wcześniej wpisałem z myślnikiem i pewnie dlatego nie znalazło. (WTF?)
Gość drukuje fakturę, podaje, oczywiście „dziękuję, do widzenia”.

[N] – Jeszcze reszta.
[G] – Jaka reszta?
[N] – Dałem panu 100zł, powinien mi pan wydać 50zł.
[G] – No tak... Ale już wydałem.
[N] – Nie, nie wydał pan.
[G] (chwila konsternacji) - O faktycznie, musiało spaść.
Po czym schyla się i podnosi z podłogi.

I teraz mamy dwie opcje:
1 – gość jest faktycznie tak strasznie nieogarnięty
2 – próbował zakosić 50zł

Ciekawe, że te pieniądze spadły tak nagle, skoro do momentu, kiedy narzeczony wyszedł sprawdzić rejestrację, to koleś trzymał je w ręce... Poza tym wyraźnie starał się go „zakręcić” żeby zapomniał o tej reszcie. Może liczył na to, że z racji późnej pory będzie mu łatwiej? Nie mam pojęcia.

W każdym razie, wszędzie trzeba się pilnować.

stacja benzynowa

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 603 (691)

#35904

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj odwiedziłam rodzinę na wsi i miałam okazję posłuchać, co "ichniejszy" proboszcz wymyślił, aby - jak to się pięknie mówi - uchronić młodzież od zepsucia i deprawacji :)

Wpadł on na iście genialny plan - ze wszystkich okolicznych kiosków i sklepików zaczął wykupywać magazyny pornograficzne. WSZYSTKIE, co się tylko dało, cały nakład. Kioskarze nie byli w ciemię bici, więc zaczęli zamawiać coraz więcej: najpierw podwoili nakład, potem potroili... w każdym razie trochę to trwało.

Jak wiadomo, nie są to tanie rzeczy i strach pomyśleć ile parafialnych pieniędzy by jeszcze "spożytkował" w ten sposób, gdyby się w końcu nie wydało. Jeden z parafian odwiedził księdza na plebanii i jego oczom ukazały się stosy (a wręcz hałdy) magazynów z gołymi paniami.

Ksiądz i tak był z siebie bardzo dumny, narzekał tylko, że "nawet nie da się tym w piecu napalić, bo ma śliskie kartki".

księża

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 818 (864)

#35639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O służbie zdrowia. Wiem, że niektórzy nie lubią (bo ileż można wałkować), więc dodam, że tym razem nie o piekielnej opiece w szpitalach, nie o cyrkach w poczekalni, tylko o dość „innowacyjnych” metodach diagnozowania pacjenta. Albo krócej: o kapciach będzie.

Pisałam kiedyś, że narzeczony cierpiał swego czasu na bardzo silne bóle głowy. Na tyle silne, że raz mi zemdlał w centrum handlowym, innym razem karetka zabrała go z domu na sygnale, prosto do szpitala – i tu przenosimy się do historii właściwej.

Opieka w szpitalu była na bardzo dobrym poziomie, wszystkie badania zrobili z miejsca – aż miło. Personel uczynny, nikt nie robił problemu jak się zasiedziałam do późna, już dużo po godzinach odwiedzin (szpital oddalony był o 60km od mojego domu, codziennie jeździłam samochodem w tę i z powrotem – więc wszyscy to rozumieli i pozwalali posiedzieć dłużej; pielęgniarki chwaliły, że tak się troszczę).

Pierwszego dnia przywiozłam mu różne środki higieniczne, piżamę, ręczniki oraz kapcie. Trochę nietypowe, pluszowe, wyglądały jak morda wilczura – chyba każdy wie o co mniej więcej chodzi. Było to późną jesienią, w szpitalu za ciepło nie było, więc spisywały się na medal. Narzeczony dostał je kiedyś w prezencie ode mnie, więc dodatkowo miały „wartość sentymentalną”, no i w ogóle chciał, żeby mu przywieźć akurat te (swoją drogą – i tak za dużego wyboru nie było, bo żadnych innych nie posiadał). Wszystkim pielęgniarkom się podobały, dosłownie się rozpływały, że takie fajne, urocze, że też takie muszą kupić. Koledzy z sali zazdrościli, bo trochę nogi marzły w zwykłych klapkach.

Nie mogło być jednak zbyt miło i wkrótce zaczęły się „schody” z szanownym lekarzem prowadzącym. Kiedy miał już wyniki wszystkich badań, zażądał, żeby przyszedł ktoś z rodziny. No cóż – nie było to takie proste, bo bliższej rodziny praktycznie nie ma, jest tylko jeden brat (przyrodni; nazywany dalej w historii bratem) mieszkający praktycznie na drugim końcu Polski. Ze mną oczywiście szanowny lekarz nawet nie chciał rozmawiać i stwierdził tylko, że co to w ogóle jest, że tyle czasu nikt pacjenta nie odwiedził (ja się przecież nie liczę, żoną nie jestem). Narzeczony sam próbował się dowiedzieć czegoś więcej, w końcu jest pełnoletni i ma prawo wiedzieć, ale lekarz się uparł, że nic mu nie przekaże, tylko ktoś z rodziny przyjść MUSI i koniec. Nie chciałam się z gościem kłócić, byłam przejęta tymi wynikami, tym bardziej, że lekarz miał już diagnozę (ale się zawziął i nie chciał powiedzieć).

W dzień wypisu ze szpitala udało się ściągnąć brata, poszedł do lekarza na rozmowę i dość szybko z niej wyszedł. Nie chciał od razu niczego powiedzieć – stwierdził, że opowie dopiero w domu. W sumie dobrze zrobił, bo po tym co usłyszałam najchętniej wróciłabym się „porozmawiać” z szanownym panem doktorem.

Przyczyny bólu głowy nie stwierdzono, wszystkie wyniki wyszły dobrze, narzeczony zdrów jak ryba. Lekarz jednak stwierdził, że on wie co mu dolega, a mianowicie – jest chory psychicznie i ten ból głowy wymyślił. Wywnioskował tak po tym, że „przecież nikt normalny nie chodzi w takich kapciach!” Ponadto istnieją jeszcze dodatkowe przesłanki, które utwierdziły go w tym przekonaniu – pacjent leży tydzień w szpitalu, a nikt go nie odwiedził, tylko jakaś gówniara przychodzi codziennie. Chyba wszyscy muszą być psychiczni, nikomu nie zależy, co to za rodzina patologiczna?!

(No to wyjaśniło się czemu lekarz w ogóle nie chciał rozmawiać z pacjentem – uważał go za czubka...)

PS: Brat jest człowiekiem o nieskończonej cierpliwości, więc facetowi (niestety) nie przyłożył – złapał tylko wyniki i wyszedł.

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 655 (701)

#34627

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/34615 przypomniała mi, że pewnych rzeczy chyba nigdy nie zrozumiem – na przykład tego, że matki (i babcie też coraz częściej) wychowują dzieci metodą straszenia. I potem wszyscy się dziwią, że wyrastają z tego kompletne dzikusy, które boją się nawet własnego cienia.

Nie wiem czy ta plaga nasiliła się ostatnio wszędzie, czy tylko w moim mieście.

Sytuacja I, galeria handlowa:
Idziemy z narzeczonym na małe zakupy i mijamy matkę z dzieckiem, która mówi:
- Widzisz? Jak nie będziesz grzeczny to ten pan - pokazując paluchem na narzeczonego - przyjdzie w nocy i cię zabierze!
Dziecko w ryk.

Sytuacja II, gdzieś na mieście:
Tym razem babcia. Próbuje wcisnąć dziecku coś do jedzenia, ono ewidentnie nie chce, grymasi. I znowu:
- Jak tego nie zjesz to zaraz ten pan spuści ci takie lanie, że zobaczysz!
Dziecko oczywiście w ryk.

Sytuacja III, park miejski:
Nie wiem o co do końca chodziło, ale mijając [M]atkę z dzieckiem słyszymy głośne:
[M] - Jak nie będziesz słuchać mamusi, to ten pan cię porwie i zabije! I już nigdy nie zobaczysz mamusi!!! Prawda? – kobieta skierowała pytanie do [N]arzeczonego, wymownie patrząc w jego kierunku.
[N] – yyy... Nie... nie mam najmniejszego zamiaru...
[M] – Jak nie?!! – i już do dziecka - Ja dobrze wiem, że pan tak teraz udaje, a potem cię porwie i zabije! – po czym złapała (ryczącego już) dzieciaka i poszła dalej, z uśmiechem na ustach.

Byłam też świadkiem innej sytuacji, kiedy jakiś facet (tak w żartach) faktycznie potwierdził, że „przyjdzie w nocy i zabierze”. Dziecko płakało wystraszone ładnych kilka minut, a mamusia siedziała dumnie na ławce, zadowolona ze swych metod wychowawczych.

sklepy miasto

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 601 (739)

#29782

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co zrobić kiedy dziecko nie chce jeść?
Oczywiście zaangażować „troskliwą” babcię. Z tym, że babcia nie będzie próbowała na spokojnie przekonać, żeby dziecko zjadło „za mamusię, za tatusia”... o nie. Jako weteranka zna o wiele „lepsze” metody.
Między innymi:

- straszenie dziecka, że jak nie zje, to będzie chore i umrze
- straszenie, że powie rodzicom i wtedy będzie solidne lanie
- wpychanie ogromnych ilości jedzenia na siłę, aż dziecko wymiotuje (a jak zwymiotowało, to trzeba było wepchać jeszcze drugie tyle albo więcej żeby nie było głodne)
- straszenie, że jak dziecko będzie wymiotować, to będzie musiało zjeść to co zwróciło
- w skrajnych przypadkach wpychanie rurki do gardła i karmienie tak jak się tuczy gęsi

Nie może być, żeby dziecko było „zabiedzone”! Przecież tak „zdrowo” wygląda utuczone jak pulpecik...

Takie rzeczy w mojej rodzinie, niestety.

rodzinka

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (844)

#29257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wygląda hipopotam każdy wie. Może na żywo nie wszyscy widzieli, ale na zdjęciach czy rysunkach to już na pewno, prawda?

Byłam wtedy w I (albo II) klasie podstawówki. Na czas kilkudniowej nieobecności naszej wychowawczyni miała z nami lekcje inna pani [P], za którą raczej nikt nie przepadał.
Robiliśmy akurat ćwiczenie polegające na tym, że w książce były obrazki różnych zwierząt, a pod spodem miejsce na podpisanie co to za zwierzę. Na każde dziecko przypadał 1 obrazek i po kolei mówiło się, że to jest kot, to pies, lew, itp.

Jakiemuś koledze [K] (po tylu latach już nie pamiętam komu) trafił się... no właśnie:
[K] – To jest hipopotam...
[P] – Co to jest?!
[K] – Hipopotam...
Pani poczerwieniała, zrobiła duże oczy i poczęła się drzeć:
[P] – Jaki znowu hipopotam?! Przecież wyraźnie widać, że to świnia!!
Ktoś się cicho odzywa: - Ale świnia już była... (w istocie była kilka obrazków wcześniej)
[P] – Ale to była mała świnia, a ta tutaj... – Pokazując na hipcia – ...to jest duża świnia!
[K] – Ale proszę pani...
[P] – Nie pyskuj mi tu gówniarzu! Wymyślać ci się zachciało! To jest duża świnia, przecież widzę! DO KĄTA - NATYCHMIAST!!!

A przypomniało mi się to wszystko, bo szukając jakiejś starej książki natrafiłam właśnie na tą wyżej wspomnianą. Pod rysunkiem z hipciem widnieje nadal moim koślawym pismem: "duża świnia".

podstawówka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 708 (766)

#29517

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu "czego to ludzie nie wymyślą, żeby się napić".

Kilka miesięcy temu byłam na zakupach w Tesco. Przechodziłam przez dział odzieżowy, spodobały mi się jedne spodnie i postanowiłam przymierzyć. Wzięłam kilka rozmiarów tak dla pewności, żeby dobrze dopasować.
Mierzę sobie na spokojnie i nagle słyszę, że do przymierzalni obok pakuje się dwóch facetów. Słychać było nieco „przepite” głosy i czuć dość wyraźnie woń alkoholu (tak, nawet przez ściankę). Jeden z nich zaczyna głośno (podejrzanie za głośno) mówić o spodniach, że te za długie, tamte za wąskie... drugi mu mówi, żeby jeszcze inne zmierzył, a w tle słychać jeszcze jakieś niezidentyfikowane bulgoczące dźwięki. Dość długo to trwało, a na koniec skwitowali, że wszystkie spodnie do niczego i muszą poszukać jakichś innych.

Jak już wyszłam, zobaczyłam zbiegowisko kilku ekspedientek i ochronę.

I co się okazało – panowie przemycali drogie flaszki w spodniach (że niby celem przymierzenia), w tym czasie opróżniali zawartość, a pustą butelkę odwieszali razem ze spodniami i szli po następną na dział alkoholowy. To był podobno już trzeci raz i zapowiadało się, że będzie kolejna runda, ale ochrona może ich zatrzymać dopiero jak będą chcieli opuścić sklep (takie przepisy czy coś). Ciekawe tylko czy panowie będą w stanie do tego czasu się na nogach utrzymać...
Ludzie to mają pomysły.

tesco

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 698 (734)

#29197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o ludzkiej „lekkomyślności”, zasłyszana na wykładzie z technicznego bezpieczeństwa pracy.

Przy zatrudnianiu nowego pracownika należy go zapoznać ze wszystkimi zasadami bhp, instrukcjami obsługi urządzeń, itp. W pewnej firmie zatrudniana była pani na stanowisku administracyjnym i podczas szkolenia behapowiec zaznajamiał ją m.in. z instrukcją obsługi niszczarki dokumentów. W pewnym momencie pani z wyższością i miną typu „nie rób ze mnie idiotki” stwierdziła, że ona przecież wie co to jest niszczarka i nie trzeba jej tłumaczyć. No, ale przepisy przepisami – kurs musi być dla formalności.

Po niedługim czasie miał miejsce wypadek przy pracy. Okazało się, że kobieta wsadziła za wiele kartek naraz do niszczarki i się zacięło. No to niewiele myśląc postanowiła je popchnąć... tipsem (a miała je długie). Jak łatwo się domyślić, tipsa wciągnęło, urwało też kawał paznokcia, krew się leje, horror, wrzask i panika.

Wygląda na to, że nieszczęsna niszczarka postanowiła się zemścić. :)

praca w biurze

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (931)

#29178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana na wykładzie z toksykologii, opowiadana przez panią [P], która pracuje w sanepidzie.
Rzecz działa się pierwszego dnia roboczego po świętach (podczas świąt nie pracują), w zeszłym roku. Do sanepidu dzwoni kobieta [K], a dialog wyglądał mniej więcej tak:

[K] – Dzień dobry, ja mam takie pytanie. Bo ugotowałam na święta bigos, a moje dziecko dla zabawy wlało tam płyn do naczyń. Mnie to tam nie zaszkodzi, ale czy mogę dziecku dać do zjedzenia? Bo nie chcę żeby się zmarnowało...
[P] – No raczej nic wielkiego się stać nie powinno, ale ja nie mogę tego na 100% zagwarantować. Jak rozumiem od razu zebrała pani z wierzchu ten płyn?
[K] – Nie... Wymieszałam, żeby się rozeszło. W sumie nie czuć za bardzo.
[P] (WTF i lekka konsternacja) – A jak dawno to było?
[K] – Przed samymi świętami, jakieś 3 dni temu.
[P] – I cały czas ten bigos tak stoi?
[K] – Nie no, my to jemy, ale chciałam też dziecku dać. Ale jak się nic nie stanie to dam, żeby się nie zmarnowało.
I się rozłączyła.

Dziecku pozostaje jedynie życzyć smacznego i braku problemów żołądkowych.

sanepid

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (795)