Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Eddie86

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 22:30
Ostatnio: 15 listopada 2022 - 0:37
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 1926
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 232
 

#87022

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam wszystkich piekielnych,

dziś opowiem Wam o moim... ślubie, który odbył się już blisko rok temu.

Otóż wraz z "żoną" (dlaczego cudzysłów dowiecie się dalej) postanowiliśmy zaszaleć i wzięliśmy ślub na Bali. Koszt przelotu stanowił ekwiwalent kosztu sukni, miesięczny nocleg dla 2 osób odpowiada 1-os. pokojowi nad morzem za tydzień (ok, w wysokim standardzie, ale nadal), jedzenie tanie, tylko alkohol tam strasznie drogi ale swój spirytus też przewieźć można. Świadkowa jedna z ludności lokalnej, druga wyprowadziła się z Polski lata temu w (powiedzmy) pobliski rejon świata, wszystko ustalone, miesiąc urlopu, lecimy.

Ceremonia fantastyczna, malowniczy wodospad, wszystko pięknie. Po ślubie posiedzieliśmy tam jeszcze 3 tygodnie (w ramach miesiąca miodowego), no cud, miód i orzeszki. Żadnych pijanych wujków, żadnego bawienia gości na siłę, żadnych ceregieli, tylko dwójka kochających się ludzi na wymarzonych wakacjach, biorąca ślub, bez całego tego stresu i typowego zamieszania.

Wróciliśmy uśmiechnięci, czekamy na dokumenty, które zgodnie z zapowiedzią miały przyjść już po 3 miesiącach. Tak jak miały przyjść tak przyszły tyle, że z błędami w nazwiskach. Ok, telefon do organizatora, dokumenty odsyłamy czekamy.

...i czekamy...
... i czekamy jeszcze trochę...

Uderza Covid.

Dowiedzieliśmy się, że:
- do podpisu dokumentów uruchamiających całą procedurę sprostowania, należy stawić się osobiście (prawdopodobnie poszła jakaś łapówka pod stołem w tej sprawie, nie wiem, nie wnikam*)
- urzędy działają w systemie rotacyjnym, więc "nasza" Pani obsługująca naszą sprawę będzie dostępna kiedy będzie jej kolej w okienku. Kiedy będzie jej kolej zapytacie? Tego nie wie nikt.
- Firma organizująca ślub spisała się na medal i dawała regularnie informacje o postępie spraw (tyle dobrego)
- po wielu przebojach, błaganiach, modlitwach (łapówkach) w końcu, po kolejnych 6 miesiącach dokumenty sprostowane poszły z ichniejszego odpowiednika USC do ambasady do podpisu.

Fantastycznie! Szkoda tylko, że już prawie od roku jestem żonaty chociaż de facto jestem singlem! Podobnie zresztą jak
"moja żona".

A czeka nas jeszcze cała przeprawa z biurokracją w Polsce jak już owe dokumenty przyjdą.

Także drodzy piekielni, biurokracja w Polsce to małe miki!

Pozdrawiam

PS. Musicie wiedzieć, że łapówkarstwo na Bali jest niemalże uwarunkowane kulturowo. Mamy z tym kilka ciekawych historii. Rząd co prawda chce z tym walczyć, nie wiem jednak czy nie jest to walka wyłącznie na pokaz. Nie myślcie sobie, że jest to łapówkarstwo takie jak u nas, co to to nie. Wasze sprawy (nie tylko urzędowe) zostaną po prostu potraktowane bardziej... priorytetowo. Chociaż wydźwięk jest nieco przykry to jest to zupełnie inna społeczna praktyka.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (151)

#40080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pod gabinetem lekarza, ale do wizyty mam jeszcze godzinę, a że żołądek domaga się wypełnienia go czymkolwiek, postanowiłem wejść do pobliskiej pizzerii. Wchodzę, siadam, przeglądam kartę, podchodzi bardzo miła [P]ani z obsługi druga [P2]ani kelnerka obsługuje innych gości. Składam zamówienie - mała funghi i coca - cola. Po 3 minutach dostaję colę, po kolejnych 5 - pizzę. Zadowolony, że tak szybko zabieram się do jedzenia.

Problem pojawił się przy pierwszym kęsie - mianowicie dostałem samo ciasto z serem (dosłownie brak sosu między spodem a dodatkami, i brak dodatków oprócz owego sera - słownie bułka z serem w kształcie koła). Myślę sobie - no ok, może coś z tym kawałkiem nie tak, biorę inny - to samo. Rozgrzebałem całą "pizzę" - to samo. Ser i ciasto - nic ponadto, nawet jednej pieczarki, absolutnie zero sosu. Zrezygnowany podchodzę do Pani kelnerki i mówię, że chciałem zapłacić za colę. Wywiązuje się dialog:
J[a] - Chciałbym zapłacić za colę.
P2 - I co smakowało? (nie ironicznie, szczere pytanie)
J - No właśnie nie... kucharz zapomniał o sosie i pieczarkach, także chciałem zapłacić za colę i dziękuję.
P - Ale ja nie wiem czy to tak się da, muszę porozmawiać z szefem.
J - Ależ, proszę bardzo, nawet bardzo chętnie sam z nim porozmawiam.

Pani odchodzi porozmawiać z szefem, który jednocześnie jest [K]ucharzem

P2 - Wie pan co? Klienci ogólnie nam się skarżą na pizzę tutaj, ale nie wiem czy pan coś z szefem załatwi.

K - (z pochodzenia najprawdopodobniej Turek - na co wskazują karnacja oraz akcent) - O co chodzi?
J - Proszę pana, w tej pizzy nie ma sosu ani nic poza serem!
K - Jak to? A tu? (i pokazuje mi na ciasto, gołe, rozgrzebane przeze mnie, gdzie nie ma tam nawet śladu czerwieni, a jedynie białe ciasto i trochę zapieczonego sera.
J - Co Pan sobie jaja ze mnie robi? Przecież to jest samo ciasto!
K - Pizza to nie zupa! Trzeba płacić! Tak się nie da, najpierw zjeść kawałek i potem nie płacić!
J - Pizza to nie bułka z serem! Do widzenia! (chociaż w to raczej wątpię :) )

Wychodząc, położyłem 5 pln na ladzie mówiąc, że to za colę (kosztowała 3,5), a jak szef ma obiekcje to może mnie gonić albo policję wzywać.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 660 (728)

#40077

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj podzielę się swoimi przygodami z NFZ i żelazną logiką owej instytucji. Lekarz w historii był wspaniały, ale sama instytucja wywołuje u mnie palpitacje.

Jestem astmatykiem i alergikiem, lekarstwa na wykończeniu (czyli zapas na około tydzień), co zmusza mnie do pójścia po recepty. Zazwyczaj nie było problemu - podchodziłem do pani w rejestracji, składałem dyspozycję i następnego dnia (czasami tego samego) odbierałem recepty. NFZ wprowadził jednak reformę (ową słynną recept właśnie dotyczącą). Okazuje się, iż muszę iść osobiście do lekarza. No cóż, mus to mus.

7:30 otwarcie przychodni i rejestracji - byłem pod drzwiami o około 5:30 wraz z około 25 osobami. Do mojego lekarza byłem 6 w kolejce. Szczęście w nieszczęściu - lekarz się spóźni - o czym poinformował przychodnię telefonicznie i zamiast o 8:00 pojawi się dopiero o 10:00, dzięki czemu duża część pacjentów zrezygnowała i przesunąłem się na pierwszą pozycję w kolejce. Pan doktor poinformował mnie, że pomimo całej, bogatej dokumentacji choroby nie może wypisać mi recept refundowanych (a różnica jest dość spora - 40 pln a 350 pln dla studenta to bardzo dużo) i może mi dać jedynie Ventolin (doraźnie w razie skurczu oskrzeli) i aleric. Niestety to trochę mało, więc wypisał mi skierowanie do pulmonologa, coby ten wystawił odpowiednie zaświadczenie, które po umieszczeniu w dokumentacji uprawnia go do wypisywania mi reszty leków przez rok (zgodnie z nową ustawą).

Super... eh... Biorę owe skierowanie i dzwonię do pulmonologa, gdzie dowiaduję się, że muszę mieć jeszcze RTG płuc, więc na szybko owe RTG robię i 3 dni później jestem gotowy na spotkanie z lekarzem specjalistą, który może mnie przyjąć... za 3 miesiące (dokładnie to 2 miesiące i 3 tygodnie, a leków starczy na max 3 dni). Wszelkie tłumaczenia, iż kurację mam skuteczną, tą samą od lat i chcę tylko zaświadczenie na nic się zdają, 3 miesiące i basta. Eddie idzie zatem prywatnie, daje 120 złotych w rękę panu specjaliście, który wypisał recepty, zaświadczenie, zrobił spirometrię, RTG obejrzał, pełny wywiad etc. i z owym zaświadczeniem do przychodni.

I teraz puenta - a co gdybym nie miał tych 120 pln na prywatną wizytę? Zostaje tylko skarżyć NFZ o narażenie zdrowia pacjenta, ale kto ma czas się po sądach użerać? Co mają zrobić osoby starsze, nie mające sił biegać za lekarzami i zaświadczeniami?
I punkt kulminacyjny - za rok to samo! Logika instytucji jest porażająca, bo zakłada, że z astmy ozdrowieję, inwalidom odrosną nogi, a sercowcom przykładowo zastawki po roku przestaną doskwierać.

NFZ

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 436 (484)

#19685

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam wszystkich, dzisiaj opowiem Wam historię "ku przestrodze" o jakże piekielnym zabarwieniu.

W czerwcu tego roku udało mi się rozwiązać umowę z TP z ich winy. Warunkiem koniecznym do rozpatrzenia wypowiedzenia umowy było oddanie TP ich sprzętu - szajsboxa i dekodera TV. Sprzęt oddany w salonie, pismo złożone.

Po miesiącu przychodzi ostatnia faktura - nie płacimy, bo przecież od 30 dni nie mamy sprzętu niezbędnego do korzystania z usługi. Telefon na infolinie - sprawa załatwiona, faktura anulowana. Żadne potwierdzenie wypowiedzenia umowy nie przyszło do dziś.
Listonosz uraczył nas innym pismem z TP - mianowicie fakturą na 650 PLN odszkodowania za dekoder TV i kartę TV.

No to jedziemy do salonu z protokołem zdawczo-odbiorczym, na którym jak byk, z pieczątką TP i podpisem pracownika jest napisane że sprzęt cały oddano w stanie dobrym. Usłyszeliśmy tam, że nic się nie da zrobić, bo mają awarię systemu. Krew już w człowieku buzuje, ale ok. Jedziemy do domu, smarujemy mail do TP i w załączniku przesyłamy skan protokołu zdawczo-odbiorczego. Po 3 dniach dostajemy odpowiedź ze standardową formułką że "przepraszamy i mamy nadzieje że nie wpłynie to negatywnie na dalszą współpracę z TP".

Tutaj historia mogłaby się skończyć, jednak wczoraj zadzwonił do mnie pracownik TP z informacją, że jeżeli nie uregulujemy płatności w kwocie 650 zł za dekoder i kartę TV sprawa zostanie skierowana do sądu. Wściekły jak osa krzyknąłem tylko żeby kierowali sprawę do sądu i że chętnie się tam z nimi spotkam. Jednak nie odważyłbym się na to, gdyby nie fakt iż protokół leży u mnie bezpiecznie w dokumentach. I tutaj dochodzimy do pointy - to klient musi mieć całą dokumentację a TP już nie. Mi zawiadomienie przyszło po 3 miesiącach. Dowiedziałem się jednak iż TP może przysyłać takie zawiadomienia nawet do roku od momentu zerwania umowy. Po przejrzeniu for internetowych okazało się iż mój przypadek nie jest odosobniony. Dlatego radzę założyć sobie teczkę z dokumentami i trzymać tam wszystko i skrupulatnie przechowywać.

telekompromitacja

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (419)

1