Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Eddie86

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 22:30
Ostatnio: 15 listopada 2022 - 0:37
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 1926
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 232
 
zarchiwizowany

#86090

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam wszystkich piekielnych,

na wstepie prosze o wybaczenie braku polskich znakow.

Dzisiaj chce Wam opisac historie znana absolutnie wszystkim Polakom z mediow, a czego efektem byla nieco trudna rozmowa przy rodzinnym stole. Chociaz sama rozmowa nie jest tematem piekilenych sklania do pewnej reflesji, ktora pragne sie z Wami podzielic.

Jak zapewne wiecie trwa polityczna akcja "usprawnienia systemu sprawiedliwosci" w ramach to ktorej wymienia sie sedziow na lojalistow i szuka kolejnych sposobow podporzadkowania sobie tych niesfornych. Ostatnim hitem ma byc wyrok ktory sedzia wydal w sprawie dosc brutalnej, zmniejszajac wyrok do 15 lat.

Piekny material propagandowy wykorzystywany celem upodlenia sedziow swoja droga, bo kazdy od razu chce dowalic takiemu przestepcy. Emocje biora gore i wrecz co niektorzy uwazaja, ze powrot do stryczka bylby swietnym pomyslem, nie ma sie zatem co dziwic, ze wyrok 15 lat zdaje sie byc raczej lagodny. Przy odpowiednim przedtawieniu tego w mediach wyrok nagle staje sie razaco niski.

Gdzie zatem lezy piekielnosc? A w tym, ze wyrok jest calkowicie legalny. Zapomnielismy jako obywatele, ze Sad ma obowiazek wydac wyrok w oparciu o istniejace normy prawne, nie zas zadowolic opinie publiczna. Wiec kto zawinil? Sedzia bo byl zbyt lagodny? Otoz nie, sedzia napisal uzsadnienie i tam swoje stanowisko uzasadnia, ciekawi moga doczytac (ciekawe ilu niezadowolnych z wyroku w nie swojej sprawie, co tak glosno komentuja faktycznie do tego uzasadnienia zajrzalo ;) ). Piekielny jest tutaj ustawodawca (nie, nie chodzi mi o konkretna partie, tylko o pewna czesc systemu sprawowania wladzy), ktory to ustanowil takie spektrum wymiaru kary a nie inne. Niestety, nie slysze w mediach oburzenia na politykow, ktorzy zamiast wprowadzic nowelizacje kodeksu karnego jedynie pluja jadem na Wymiar Sprawiedliwosci. Zamiast tego slysze pelno komentarzy o skorumpowanym sadownictwie i koniecznosci "zrobienia z tym porzadku". I tak na koniec, wyobrazcie sobie, ze aktualny uklad polityczny swoje zamierzenia zrealizowal i mamy sady polityczne. Jest to sytuacja, w ktorej sady i policja staja sie zbrojnym ramieniem partii. Co niektorzy pamietaja jeszcze historie II WS inni pamietaja dawne czasy w Poslce (tak, czasy jedynie slusznego uztroju) i teraz co? Chcemy powrotu do takich systemow?

Mam z tym bardzo powazny problem, bo jezeli partia A zabrania czegos zwolennikom B, to w przyszlosci wykorzystujac te same srodki zwolennicy B moga zabraniac rzeczy zwolennikom A.

Taka eksluzja prowadzi tylko do rozlamow, a Panstwo podzielone zawsze bedzie Panstwem slabym.

Pozdrawiam i prosze o chwile krytycznej refleksji.

Polska partia prawo

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (90)
zarchiwizowany

#12521

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W dzisiejszej opowieści przytoczę Wam historię, która przytrafiła mi się kilka lat temu w przychodni. Skończyłem wtedy 18 lat, przeniosłem się od pediatry do "normalnego" lekarza. Mam astmę i alergię - tyle tytułem wstępu.
Leków wszelakich zostało mi na około 3 dni, leków wziewnych - akurat tego dnia ostatnia dawka. Idę zaklepać termin - nie przewidziałem że w nowej przychodni może być inaczej niż w dotychczasowej - i dostałem termin za 2 dni. No dobra, przychodzę za 2 dni. Jako że był to okres pylenia, wszystkie objawy wyszły - świsty w płucach i skurcz oskrzeli na tle alergicznym. Wchodzę do Pani doktor, która pyta się o objawy, to mówię, że astma i alergia i takie tam i leki. Pani doktor odpiera, że ona musi zbadać - myślę sobie ok. Zbadała i orzekła - żadna astma, co mi tutaj opowiada, i stwierdziła że mam zapalenie płuc. o_O Pomijając fakt, że jak byłem mały leczono mnie na zapalenie płuc a nie na astmę, więc parę razy było ze mną naprawdę źle. Roześmiałem się tylko i przekonuję ją, że to nie zapalenie płuc (wiem, nie jestem lekarzem, ale jak człowiek wie co mu jest bo jest tak za każdym razem jak coś pyli i doświadcza tego regularnie od 18 lat to chyba ma coś do powiedzenia). Pani doktor oburzona moim komentarzem zapytała: "Pan nie chce mojego leczenia? Ja Pana leczyć nie muszę!" o_O drugi raz już podczas konwersacji oczy jak talerze i tłumaczę, że mam już podjętą kurację, skuteczną, i że jak dostanę leki, to wszystkie objawy ustąpią. Ona dalej swoje. Zachowałem wtedy wszelkie przejawy kultury, w pewnym momencie nie wytrzymałem, zabrałem książeczkę, swoje dokumenty z jej biurka i poszedłem do rejestracji wkurzony jak osa, prosząc o innego lekarza. Pani z rejestracji - sąsiadka, zna mnie od dziecka - bez problemów, zaprowadziła mnie pod gabinetu innej lekarki (leciwej kobiety). Tam rozmowa wyglądała tak - oczywiście po wymianie uprzejmości:
Ja - opisuję swoją chorobę i leki, które są mi potrzebne.
Pani doktor (PD) - A dlaczego ja nie mam tego w karcie?
Ja - Ponieważ przeniosłem się tutaj z innej przychodni i ta tutaj jest nowa.
PD - a te leki to wiesz jak brać? (sterydy doraźnie i inne mogące co nieco uszkodzić stosowane nieumiejętnie)
Tutaj opisałem wszystkie chyba możliwe skutki niepożądane każdego leku, dawkowanie, zalecenia po użyciu, przeciwwskazania i takie tam.
PD - okej - z uśmiechem na ustach zaczęła wypisywać recepty.
Pożegnałem się, poszedłem do apteki, kupiłem co musiałem, na miejscu zażyłem. Ventolin - objawy ustąpiły momentalnie, reszta leków i do domu. 2 h później akurat idąc do kolegi - już bez żadnych objawów - przechodziłem obok przychodni. Nie mogłem się powstrzymać i wszedłem do środka, gdzie akurat 1-sza Pani doktor (ta od zapalenia płuc) skarżyła się koleżance (tej 2 PD - tej co to mi leki wszystkie wystawiła) - jakiego to miała dzisiaj piekielnego pacjenta, co to jej leczenia nie chciał i że on ma zapalenie płuc i mu się to na zdrowiu odbije itp. Podszedłem, podziękowałem 2 PD, a pierwszej powiedziałem że coś szybko mi przeszło to ZAPALENIE ;). Jedna się uśmiechnęła pod nosem a druga spojrzała wzrokiem bazyliszka.

kochany NFZ

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (175)
zarchiwizowany

#11473

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść SecuritySoldier o nauczycielce przypomniała mi moją. Wsiadam z kolegą i dziewczyną do autobusu. Większość miejsc zajęta, znajomi zajęli dwa miejsca z tyłu ja stoję i gawędzimy rozbawieni. Jako że z kolegą znamy się od małego nie szczędzimy sobie "dobitnych" określeń na nasz temat - aczkolwiek jedynie w formie żartu i -muszę dopisać - nie wulgarne, tylko takie "nasze" w stylu syberyjski gromie i tego typu. Rząd przed znajomymi znalazło się miejsce, tyle że od okna, więc nie mógłbym gadać ze znajomymi. Więc wpadłem na genialny pomysł, poproszę chłopaka (ok. 15 - 16 lat) siedzącego obok wolnego miejsca czy nie mógłby się przesiąść, to się obkręcę tylko o 90 stopni i dalej będę sobie prowadził konwersację. Zwracam się zatem do niego tak: Przepraszam, mógłbyś się przesiąść o jedno miejsce? Mógłbym wtedy gadać dalej z moimi znajomymi... Nie dokończyłem, chłopak wstał i poszedł na przód autobusu. Konsternacja, no ale ok. Siadam na zwolnionym miejscu, po 30 sekundach podbiega jego matka i jakiś żandarm wojskowy i zaczynają się na mnie wydzierać że zastraszam młodzież, jestem bandyta, mam usiąść prosto i na tamtym miejscu... no szok. Kolega stoi w mojej obronie, żandarm wyciągnął tonfę na znak że ma zamiar jej użyć. Ok, nie ma dyskusji, karnie zastosowaliśmy się do poleceń, synuś mamusi usiadł na zajmowanym poprzednio miejscu, a ja obróciłem się do znajomych i - siłą rzeczy - muszę rozmawiać "przez niego", Komentujemy całe zajście pytając się wzajemnie o co poszło? Chłopak nam nic nie odpowiada, tylko jego matka nagle się wtrąca ze słowami że nasze chamstwo jest nie do opisania i że ona jest nauczycielką i że ona tego tak nie zostawi. Pytamy się jej ale o co właściwie chodzi? Tu dojechaliśmy już do przystanku końcowego, ale nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi poza wyzwiskami i poddawaniu naszego pochodzenia w wątpliwość. Jedno intryguje mnie do dzisiaj - co takiego ten chłopak powiedział matce?

autobus

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (189)
zarchiwizowany

#11450

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj historia sprzed kilku lat z apteką w tle. Jestem alergikiem i zawsze w podróż do babci zabierałem ze sobą leki (maść i tabletki oraz wziewne na płuca). Tym razem jednak ja jechałem kilka dni wcześniej, a leki (wszystkie oprócz wziewnych) miał mój ojciec w samochodzie i miał mi je dowieźć za 2 dni. Wszystko ok, jednak wysłużona Renault 19-tka odmówiła współpracy i leków nie miałem przez tydzień, a że sezon na pylenie był już w pełni miałem poważny kłopot (swędzenie rąk, łzawiące oczy, ale najgorsze było swędzenie, a rany przez sen już rozdrapywałem). Dzwonię do ojca - wcześniej jak za 5 dni nie będzie bo nie ma jak. No to do przychodni (nie moje miasto). Mówią mi że nie mogą mnie przyjąć, ale na izbie przyjęć się mną zajmą. Zdziwiony, ale ok. Idę na izbę, zgłaszam swoją sprawę, tam się dowiaduję, że powinienem iść do przychodni. Mówię że stamtąd przyszedłem, bo jestem z innego miasta. No ok, po 4 h czekania dostałem upragnioną receptę na leki. I do apteki (swędzenie było już nie do zniesienia). W aptece dowiedziałem się, że recepta jest źle wypisana. Błagam kobietę, mówię że już nie wytrzymam po prostu, a ona dalej swoje, że wielkość opakowania się nie zgadza i nie może mi wydać leku (maść jest chyba po 15 i 45 g, ja na recepcie miałem 30g). Wkurzony, idę do drugiej apteki - tam poinformowano mnie, że jest błąd w recepcie, ale wydadzą mi krem 2 x 15g. Da się?! Bez większych problemów, bijąc pokłony Pani farmaceutce, do domu, prysznic (celem spłukania z siebie alergenów), kremik i po 3 h większość objawów ustąpiła. Dziękuję Pani z drugiej apteki ;)

Apteka bez litości

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (216)
zarchiwizowany

#11099

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj historia, która dla mnie do dziś jest mocno wstydliwa. Otóż parę ładnych lat temu miałem wątpliwy zaszczyt zostania przestępcą - jak po weselu na drugi dzień do domu z tego wesela wracałem rowerem. Przyznam szczerze - impreza byłą mocna to i stężenie mocne. Na dodatek nie wiedziałem wówczas że jazda rowerem pod wpływem to przestępstwo - zaznaczam jechałem przepisowo i prosto. Miałem wtedy niewiele ponad 18 - wiadomo, kiełbie we łbie. W każdym razie wracam i zatrzymuje mnie policja - za brak lampki czy inną pierdołę. Gadami z nimi chwilę - Pan policjant stwierdza że chyba jestem nieświeży, to i odpowiadam zgodnie z prawdą że z wesela wracam. No to alkomat, dmuchamy, a tu na liczniku 0,38. Spisywanko, gadka szmatka, chcą dzwonić po kolegów żeby rower zabrali, bo im się nie zmieści. Proponuję, że jak otworzą bagażnik - to ja będę trzymał i jakoś na komendę dojedziemy. Ok - jedziemy, ja trzymam rower, który wystaje policjantom z bagażnika. Na komendzie przy badaniu powtórnym - tendencja spadkowa - 0,27. No to protokół, wszystko spisane - pytam się Pana policjanta, czy może mi dopisać że wykonywałem polecenia i że z mojej strony było ok - ten na to przystał (i chwała bo w sądzie był to argument przytoczony do warunkowego umorzenia). Miałem się stawić parę dni później na komendzie. Wstałem rano, wziąłem prysznic, ubrałem jeansy, koszulę uczesałem się ładnie i na komendę. Tam po prawie dwóch godzinach czekania, spanikowany, spocony już ze strachu w końcu zostałem poproszony o wejście do pokoju (z którego nikt nie wychodził ani nikt nie wszedł przede mną przez te 2 h). W środku absolutny brak klimy i gościu z takimi zaciekami pod pachami na koszuli że łolaboga. Żadnego dzień dobry ani nic J - Ja, P - Pan policjant
P - Dowód
J - proszę - podałem dowód - portfel miałem w tylnej kieszeni, myśląc że zaraz dostanę dowód z powrotem - włożyłem go do kieszeni koszuli.
P - Schowaj ten portfel natychmiast a nie mi tu!! - normalnie zasugerował że chcę go przekupić chyba, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Przeprosiłem, przełożyłem portfel do tylnej kieszeni już wiedziałem że dobrze nie będzie. Spisane zeznania, co i jak. W każdym razie rozmowa nie była przyjemna. Upał jak diabli i w pewnym momencie - jako że przyszło do rozmowy o karze - ja ze łzami w oczach że błagam, żeby tylko studia skończyć. Naprawdę byłem przerażony, a na studia dopiero co się dostałem, po wakacjach miałem odebrać legitymację - tak 1 rok był dopiero przede mną :D
P - Studia? To pokaż legitymację!
J - Nie mam... dopiero się dostałem... decyzję mam w domu może od tygodnia... dopiero odbiorę (ledwo powstrzymując łzy)
P - HA! Kłamiesz! Przychodzą mi tu takie, patołajzy, płaczą, (prześmiewczo) "studiują", śmierdzisz chłopie jak diabli, nie będę się z tobą "w cyrki bawił" (użył nieco bardziej dosadnych sformułowań). Kazał mi wyjść i poczekać. Zadzwonił gdzieś chyba, kazał wejść z powrotem i zaproponował karę - 2 lata więzienia w zawieszeniu chyba (albo rok, już nawet nie pamiętam). W każdym razie ja ze łzami że okej. I tu mógłby nastąpić koniec historii tyle że po rozmowie z adwokatem - okazało się że to jedna z NAJGORSZYCH w tym wypadku kar (nawalone w papierach). Wycofałem się z porozumienia i skierowałem pismo o rozprawę, gdzie przeprowadzono całe postępowanie. Sędzia miała już bardziej ludzkie podejście i z uwagi na niekaralność, podjęte studia oraz fakt iż współpracowałem przy zatrzymaniu - postanowiła warunkowo umorzyć postępowanie (czyste papiery). I teraz najlepsze - 2 może 3 dni po rozmowie z "miłym, mającym chyba najlepszy dzień w swoim życiu" policjantem spotkałem go na ulicy - zza biurka był groźny, jak mnie zobaczył i usłyszał "dzień dobry" spuścił głowę i... przeszedł na drugą stronę ulicy.
System pokazał dobre oblicze w sądzie, jednakże Pan policjant i jego zachowanie wspominam do dzisiaj z pewnym żalem. Bo tak poważnie - wiem że zrobiłem źle - ale w życiu nie czułem się tak zastraszony i przerażony. Kurczę... naprawdę mi wstyd.

Policja/Sąd

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (202)
zarchiwizowany

#10682

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj nie o piekielnym ale anielskim dostawcy pizzy. Zaraz obok mojego domu (no może nie tak zaraz, ale dalej jak 700 metrów to nie będzie)znajduje się mała pizzeria. Regularnie, w każdy czwartek zamawiałem od nich pizzę za stałą kwotę 17,50 tak że jak dzwoniłem i widzieli mój numer to pytali się tylko czy to co zwykle. Zawsze również w czwartki pizzę dostarczał miły, starszy Pan, który sobie w owej pizzeri zapewne dorabiał i regularnie, jak co czwartek dostawał ode mnie napiwek 2,50 (do pełni 20). Wracam kiedyś z uczelni - jak zerwał się wiatr to nie ma zmiłuj (kto mieszka na pomorzu ten wie co to znaczy jak wiatr 120km/h drzewa łamie) - ludzie już się chowają gdzie popadnie, nie ma mowy o tym żeby iść, trzymając się czego się da staram się wrócić do domu, gdy nagle podjeżdża wóz owej pizzeri 0 w środku - miły Pan starszy - mówi do mnie "wskakuj" i odwiózł mnie pod sam dom.

Dziękuję pięknie bo mi anielski dostawca pizzy sporo kłopotu zaoszczędził ;) Morał? Zawsze dawaj napiwek ludziom, którzy dowożą Ci żarcie ;P

pizzeria

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (188)
zarchiwizowany

#10620

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam,
to mój pierwszy wpis na tej stronie więc proszę o wyrozumiałość ;). Jestem użytkownikiem Wnerwostrady TP (bo inaczej tego nazwać nie można). Na początku wszystko działało ale po jakimś miesiącu zaczęły się problemy - w umowie są 2 megabity, a ja mam prędkość rzędu 200 kilo przy pingu 3500 (sic!). Po licznych zapewnieniach że problem został naprawiony (gdzie dzwoniłem do nich praktycznie co tydzień) zdecydowałem się wszcząć postępowanie reklamacyjne zmierzające do zerwania umowy. Należy nadmienić że wzywano również techników (4 razy), którzy nigdy się u mnie nie pojawili. Tyle tytułem wstępu - akcja dzieje się po otrzymaniu odpowiedzi na reklamację (przepraszamy, odliczenie jakiejś kwoty od abonamentu etc.) Zatem dzwonię do TP S.A. J - ja P - Pani z linii tp

I rozmowa - 801 505 505
(po przebiciu się przez zaporę zbudowaną z automatu ;)
J - Dzień dobry, moje nazwisko... W zeszłym tygodniu zgłosiłem reklamację i mam takie pytanie...
P - Witam serdecznie, ale niestety z reklamacją to nie na ten numer, tylko pod błękitną linię.
J - Czyli nie uzyskam od Pani informacji w sprawie reklamacji?
P - Niestety ja nie mogę Panu pomóc
J -No trudno, do widzenia, miłego wieczoru

Nie wzruszony - próbuję dalej i dzwonię pod błękitną linię.

(znowu zapora odstraszająca klientów, wybierz 1, wciśnij 3, podaj numer, żeby to, żeby tamto... a kasa leci)

J - Dzień dobry, moje nazwisko... Dzwonię w sprawie odpowiedzi na reklamację
P -Dzień dobry, bla bla, czy jest Pan właścicielem?
J - odpowiadam zgodnie z prawdą - Nie, umowa jest na ojca, ale ja zgłaszałem reklamacje
P -Przykro mi ale, muszę prosić o kontakt z właścicielem.
J - Proszę Panią (lekko poirytowany, ale jeszcze uprzejmy) - ojciec pracuje w innym mieście i go nie ma, reklamację zgłosiłem ja, dostałem na nią odpowiedź i chcę zapytać o związane z tym implikacje... (nie dokończyłem, a miałem jeszcze powiedzieć że mimo rozpatrzenia reklamacji problem jest ten sam)
P -Rozumiem proszę Pana, ale nie mogę udzielić Panu żadnych informacji.
J - (już nieco wkurzonym starając zachowywać się kulturalnie, chociaż już się we mnie gotuje) - Czyli możecie przyjąć ode mnie reklamację, odpowiedzieć na nią,na mój numer telefonu poinformować mnie o e-mailu w tej sprawie ale nie możecie mi owej odpowiedzi wytłumaczyć??
P - dokładnie tak

Gdzie tu sens i logika?

J - Proszę Panią! Nigdy jeszcze nie było tak, żeby to ojciec musiał dzwonić, a dzwonię do was średnio raz w tygodniu!
P - Przykro mi ale takie są przepisy
J - Nie wytrzymałem - ZDYCHAJ W PIEKLE ZA UTRUDNIANIE ŻYCIA KLIENTOM!! Rozłączyłęm się i... dzwonię ponownie licząc na innego konsultanta - udało się.

(kolejny system odstraszania petentów, wciśnij 1, wybierz 7 etc.)
J - (wkurzony po poprzedniej konwersacji ale kulturalny) - Dzień dobry, nazwisko... Dzwonię w sprawie reklamacji.
P - Czy jest Pan właścicielem ?
J - Nie, umowa jest na ojca, ale z jego upoważnienia zajmuje się sprawą, dostałem odpowiedź na e-mail proszę żeby Pani wyjaśniła mi co to pismo dla nas po prostu oznacza, zwłaszcza że problem jest nadal

Pani wyjaśniła mi wszystko co i jak (czyli co? MOŻNA?!) i jak się okazało - zgadliście - muszę dzwonić znowu na 801 505 505. Pani z błękitnej linii może mi wyjaśnić co i jak, ale nie może już przyjąć kolejnego zgłoszenia!! Eh...

Ostro wkurzony pożegnałem się najkulturalniej jak umiałem w stanie furii (co będę na kobietę krzyczał jak nie jej wina?)

I znowu walka z automatem, znowu Pani z obsługi
J- Dzień dobry, nazwisko... chciałem zgłosić iż pomimo postępowania reklamacyjnego, licznych próśb o wizytę technika w domu i naprawienie problemu - internet nadal nie działa prawidłowo
P -rozumie, czym się to przejawia?
Podałem Pani przejawy - drastycznie słabe łącze, niestabilny sygnał, ping z kosmosu...

Pani przyjęła zgłoszenie i umówiła techników na jutro. Jak się okazało - w historii (bogatej) zgłoszeń NIGDZIE NIE BYŁO wezwania techników o czym Pani mnie poinformowała.

Niech żyje TP S.A. i jej mechanizmy rodem z PRL -u !!

TP S.A.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 37 (159)

1