Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Galiel

Zamieszcza historie od: 11 lipca 2012 - 16:16
Ostatnio: 25 września 2013 - 15:27
  • Historii na głównej: 8 z 8
  • Punktów za historie: 5842
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 94
 

#37347

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często jeżdżę na tzw. kontrakty. Żeby nie było, że tam tylko praca i praca, czasem zdarza się i zabalować.

Tutaj dygresja - genetycznie w rodzinie przekazywany jest brak odporności na procenty, czyli tzw. "słaba głowa". Więc od alkoholu stronimy, no ale jak tu się nie integrować na wyjeździe?

Siedzimy na farmie w górach Drakensberg. Po udanym safari integrujemy się radośnie z resztą plagi turystycznej. A że plaga była z różnych stron świata, to i mieszanka alkoholi kosmopolityczna. A odmowa grozi konfliktem międzypaństwowym ;)

Nagle kolegę Dobka (Polaka) olśniło, że znajomi jutro odlatują na stałe do Polski, a my ich nie pożegnaliśmy, nie wyściskali, nie obcałowali jak tradycja nakazuje, łoj, zonk....
Decyzja zapadła - trzeba natychmiast do nich zadzwonić i niech późna pora przeszkodą nie będzie ("no co ty - na pewno nie śpią"). Tylko problem się pojawił - bo komórki tu nie działają, a jedyny telefon na drugiej stronie farmy - jakieś 30 kilometrów przez dziką Afrykę (z jednym, jedynym oswojonym słoniem). W nocy, bez strażników.

Ale cóż to dla polskiej fantazji ułańskiej, wszak "nie takie rzeczy ze szwagrem robiliśmy". Wpakowaliśmy się zatem do starego Volkswagena Dobka, chłopaki otworzyli bramę i jazda. A tu drut. Gruby. Zaczepiony na ogrodzeniu. No to druta się zdjęło i jedziemy.
Gdzieś na środku trasy alkohol przegrał ze zdrowym rozsądkiem i przyszło otrzeźwienie. Siedzimy w starym osobowym samochodzie, sami, bez broni, w miejscu gdzie zadbano aby dzikiego zwierza było dostatek. Nieoswojone słonie (słonia - piwosza (to inna historia) nie liczę), nosorożce, o trochę większych "kotkach" nie wspomnę, łoj, zonk...

No cóż - Polak potrafi. Zgubić się oczywiście. Po godzinie jazdy nikt nie wiedział gdzie jesteśmy. Ale dobre duchy przodków alkoholików musiały czuwać, bo jakimś cudem do hotelu trafiliśmy. Tambylcy byli zdrowo zdziwieni, ale cóż poradzić - ot uparli się Polacy, że sprawa gardłowa i już.
Jak się pewnie domyślacie znajomi byli "wniebowzięci", że ich obudziliśmy i wypłakali w słuchawkę, że nas tu samych jak Palikota w boju zostawiają. Ale dzielnie to znieśli, nawet podali numer telefonu w Polsce.

W hotelu było ciepło, trunki wewnątrz brzuszków zawarły braterstwo, rozsądek zaś znowu przegrał z procentami. Zamiast paść jak grzeczny pijak i zasnąć, my postanowiliśmy wracać. Świeżo nabyte siwe włosy chwilowo zostały zapomniane. Znów wpakowaliśmy się do autka i dawaj "terug", jak mówią tubylcy. Powiem tylko tyle - dojechaliśmy, bramę zamknęli, drucik powiesiło się elegancko tam gdzie był.
A że już świtało, to się nawet kłaść spać nie było trzeba.

I tym optymistycznym akcentem zakończyła by się ta opowieść, gdyby nie facet zarządzający tym bałaganem o imieniu Monkey (nie, to nie jest przejaw rasizmu - tak facetowi dali na imię rodzice).

Pakujemy się do naszego domku, a ten stoi szary jak beton (co przy jego hebanowej skórze znaczy - zbladło się chłopinie). Patrzy na nas jak na zielone koty i pyta:
- Ja rozumiem, że wam po pijaku odbiło, żeby po farmie jeździć, ja rozumiem, że wzięliście osobowe auto na słonie, ja dużo rozumiem, ale k.. jak zdjęliście ten drut pod napięciem?

No cóż - dla naszego bezpieczeństwa teren dookoła otoczony był drutem, w którym w nocy płynął prąd o naprawdę kopiącym napięciu, taki na słonie i nosorożce.
Ale co to za przeszkoda dla Polaka.
A już takiego "na procentach".
Oj, chyba dobrze nas tam nie wspominają ;(

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 938 (1080)

#37342

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często jeżdżę na tzw. kontrakty.
Sytuacja z kraju na południu Afryki.

Pracował z nami bardzo sympatyczny "pan od wszystkiego", czyli klasycznego "wynieś, przynieś, pozamiataj".
Niestety często w pracy nie bywał, bo ciągle źle się czuł, coś się z nim złego działo. Postanowiliśmy z szefem i zaznajomionym całkowitym przypadkiem polskim medykiem przyjrzeć się sytuacji, bo faktycznie facecina wyglądał coraz gorzej.
Medyk przyszedł, okiem rzucił i zawyrokował: następny z AIDS.
Szef [SZ] wzywa więc nieszczęśliwca [N] na rozmowę.

[Sz] - Słuchaj, musisz iść się dokładnie przebadać, masz już rozwinięty AIDS.
[N] - Nie mam.
[Sz] - Ależ masz (i tu następuje monolog pod tytułem: wymieniam objawy które masz).
[N] - Nie ma, mieć nie mogę.
[Sz] - No a dlaczego to?
[N]- Bo AIDS nie istnieje.
Na to my odwalamy klasyczny facepalm i wytrzeszczamy oczka.
[N] - Nie istnieje, bo go wymyślili Amerykanie, żeby się Czarni nie rozmnażali.

Nie pomogło tłumaczenie, facet trwał przy swojej wersji. Niestety nie dożył końca mojego kontraktu.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 672 (714)

#37337

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w rodzinie ławnika w sądzie rodzinnym. To co opowiada sprawia, że mam ochotę wybrać się z Łazikiem na Marsa.

Sprawa o odebranie dzieci i ustanowienie rodziny zastępczej.

Babka około 60-tki ma trzy córki. Jedna już dorosła, druga też dorosła, ale upośledzona umysłowo i trzecia - 12-letnia dziewczynka. Znalazła sobie owa "rycząca 60-tka" męża - sporo od niej młodszego. Takiego co to do wyższych celów jest stworzony, niż paranie się pracą zarobkową. No i mężuś zmajstrował dzieciaka... upośledzonej córce. A były przesłanki i że i tej najmłodszej nie przepuści. Na szczęście najstarsza córka miała trochę oleju w głowie i zareagowała.
Badania genetyczne jak nic wykazały, że dziecko ojczyma. Drugie badania genetyczne (na wniosek "mamuśki") - to samo.

Ale nie o piekielności oczywistej tego "tatusia" chcę tu napisać, tylko owej "mamusi".

Cały czas uporczywie twierdziła, że genetyka kłamie, a córka uwzięła się na kochanego mężusia, bo go sama do łóżka chce zaciągnąć.
A dziecko, cholera wie skąd się wzięło.
Przecież "ta głupia ciągle się gdzieś włóczy".
Nie powiem, że to kandydatka na "matkę roku", bo nadużyję słowa "matka".

Na szczęście sąd miał większą wiarę w genetykę i ustanowił najstarszą córkę rodziną zastępczą.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (662)

#35753

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja Mama przez dwadzieścia lat pracowała w przychodni, w poradni dziecka chorego.
Czasami opowiada, co ludzie potrafią wymyślić.
Jest taki przepis, że jeśli przez pewien czas po porodzie rodzice nie zgłoszą się z dzieckiem na kontrolę, to doprowadza ich policja.

Przychodzi taka "doprowadzona". Kolejne dziecko, wcześniejsze trzy maleństwa w domach dziecka.
Zaczyna przewijać niemowlaka na przewijaku w kącie gabinetu. Nagle bach... i dziecko spada jej na podłogę!
Oczywiście zebrała niezłe joby od Mamy. Wysłuchała i wyjeżdża z tekstem:
- I tak je oddam do domu dziecka.
- Czemu?
- Bo rude.
Faktycznie dzieciak był rudy.
I faktycznie wylądował w domu dziecka.

rodzice

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 643 (689)

#35752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja Mama przez dwadzieścia lat pracowała w przychodni, w poradni dziecka chorego.
Czasami opowiada co ludzie potrafią wymyślić.

Przychodzi Dama z niemowlakiem. Dama wystrojona w dobre ciuchy, złoto na rękach, uszach, szyi, dobra torebka, krótko mówiąc - widać że ma kasę.
Dzieciak - patyczak. Wygląda jak na plakatach "głodujące dzieci w Afryce", tylko że biały.
Mama pyta:
- Jak pani go karmi?
- No, mlekiem w proszku.
- A ile tego mleka?
- Normalnie, łyżka na litr wody...

rodzice

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 553 (573)

#35644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szef wrócił z urlopu i opowiada jak było.
Był na Bornholmie razem z rodziną, na około trochę Niemców, trochę Skandynawów. A że akurat było Euro, to oglądali mecze.

Siedzą zatem w domku i patrzą w telewizor jak Włosi dowalają Niemcom. Mecz się skończył, panowie wyszli "zapalić".
Nagle patrzą - ze statku przycumowanego niedaleko lecą w niebo race. Jedna, druga, trzecia. A jak wiadomo, taką racę strzela się jako sygnał "na pomoc". Panowie łap za telefon i dzwonią na 112. Zgłoszenie przyjęte, do statku ruszyły ekipy pomocnicze z wyspy.
Panowie zadowoleni z dobrze wykonanego obowiązku powrócili do domków.
Na drugi dzień dzwonią (tak z ciekawości) z pytaniem, co tam się stało i czy kogoś uratowali.
W odpowiedzi słyszą:
- A... to Polacy się cieszyli, że Niemcy przegrali i strzelali na wiwat!

Euro 2012

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 754 (820)

#35534

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często jeżdżę na tzw. kontrakty.
Sytuacja z RPA:

Firma kładzie światłowody. Światłowód taki w rurę się pakuje, coby go robaczki w ziemi nie pogryzły ;) Żeby położyć rurę, czasem trzeba pod rurę ową dół wykopać. Proste jak budowa cepa.

Zdziwiło mnie zatem, że do kopania rowu jeździ brygada: czterech kopiących i "patrzałek", czyli ktoś kto siedzi i patrzy jak kopią (wybierany losowo). Nikt nie chce za takiego obserwatora robić, ale szef kazał, co poradzić - prikaz to prikaz, raz na jakiś czas trzeba cztery litery ruszyć i w patrzałka się zamienić.

Siedzę, patrzałkuję.
Rów oznaczony - palik, sznureczek, prościutko, teren kopania pomiędzy sznureczkami. Panowie kopią, ja umieram z nudów, ptaszki ćwierkają, słoneczko praży, populacja ziemi wzrasta, słowem sielanka.
A w mózgownicy mojej rysuje się piękny obraz kubeczka kawusi, czarnej kawusi, kochanej kawusi, ech....
Kawa z poczuciem obowiązku wreszcie wygrała. Ruszam zatem do kanciapy, z pełnym przekonaniem, że co jak co, ale prosty rów wykopać, na dodatek oznaczony palikami, to każdy głupi potrafi.

Wracam po jakiś 15 minutach.
I co widzę? W oznaczonym przez paliki terenie był kamień. Kamień jak kamień - taki średniej wielkości, mało rozmowny jak to kamienie mają, jeden roślejszy facet by go spokojnie do zmiany lokalizacji namówił. Ale po co? Lepiej trajektorię rowu zmienić i koło kamienia zakręt zrobić. W sumie idea zrozumiała - co ma taka rura prosto leżeć, nudne to takie ;)

"Nerw mną targnął", rurę prostą, co to intencji chłopaków nie zrozumiała i się "nie wygła", w łapki biorę i do kierownika kopaczy idę. Pokazuje mu (cały czas prostą) rurę i retorycznie pytam:
- Piri (bo Piri mu było), weź mi wytłumacz jak ja mam tą rurę w ten zakręcony rów wstawić?
Piri popatrzył na mnie jak na zielonego kota, rurę wziął i... zaczął koło kamienia siłą wciskać.
Rura jednak swoje zdanie miała. A że twardziel z niej był, to nie pękła.
Ja się za to załamałam.

I idź tu człowieku na kawę.

praca

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 706 (782)

#35539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kontrakt w RPA.
Przyjmuję do pracy „operatora łopaty”. Praca prosta, to i wymagań żadnych nie ma. Problem jest taki, że większość tamtejszych etnicznych mieszkańców ledwo się podpisać potrafi, No cóż. Taki urok – wszak nowego Szekspira do kopania rowów nie potrzebujemy. Problem jest też z podaniem daty urodzenia, bo uwagi na to tam raczej nie zwracają (jak się ma 18-oro dzieci, to nie dziwne).
Ze starającym się o pracę pogadaliśmy, wszystko ok., przychodzi do wypełniania papierów.

[Ja] – No to Mani (bo Mani mu było) podaj mi datę urodzenia.
[Mani] – Patrzy na mnie nieprzytomnie.
[Ja] – No kiedy się urodziłeś?
[Mani] – W lecie.
[Ja] – Ale datę podaj.
Mani] – Patrzy na mnie, a niezrozumienie w oczach jego rośnie.
[Ja] (już trochę zdenerwowana) – No, mama ci nie mówiła, kiedy się urodziłeś?
[Mani] (uśmiecha się szeroko, oto nić porozumienia nawiązana została) - No mówiła!
[Ja] (z ulgą) – No to kiedy?
[Mani] – Jak padało.

Praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (764)

1