Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HelikopterAugusto

Zamieszcza historie od: 26 listopada 2020 - 14:54
Ostatnio: 8 kwietnia 2024 - 18:44
  • Historii na głównej: 18 z 19
  • Punktów za historie: 2411
  • Komentarzy: 568
  • Punktów za komentarze: 4163
 

#88761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak cwaniak padł ofiarą własnego cwaniactwa.

W młodości lubiłem sobie zapalić zioło. Jako, że w naszym kraju policja ściga palaczy z większym zaangażowaniem niż prawdziwych przestępców, trzeba było przestrzegać pewnych zasad bezpieczeństwa by uniknąć zatrzymania i związanych z nim nieprzyjemności. Niby oczywiste, ale nie dla każdego.

Jeden kolega z ekipy do jarania wyznawał dziwną filozofię w tym temacie. Twierdził, że im bardziej się będziesz ukrywał, tym większa szansa że cię złapią. Że trzeba zachowywać się naturalnie. Wiadomo, jak będziesz szedł ze sztuką w kieszeni i rozglądał się nerwowo dookoła, to zwracasz na siebie uwagę i nie należy tak robić, ale kolega przesadzał w drugą stronę.

Nie tylko nie ukrywał się, ale wręcz obnosił z tym. Potrafił iść ulicą i palić blanta jak papierosa.
- Najciemniej jest pod latarnią - mówił.

Kto nie wie, to wyjaśniam - palone zioło pachnie tak intensywnie i tak specyficznie, że bez trudu można je wyczuć i nie da się go pomylić z niczym innym.

Mieliśmy swoje miejscówki plenerowe do palenia. Miejsca odludne, w które nikt nie chodzi, albo takie gdzie nas nie widać, za to my widzimy czy ktoś nie idzie i mamy czas na reakcję. Kolega z kolei mówił, że nie będzie się ukrywał jak szczur. Chciał iść jarać latem nad jezioro, gdzie roi się od ludzi, są całe rodziny z dziećmi, a policja i straż miejska pilnuje porządku. Super pomysł, geniuszu. Odmówiliśmy, to zwyzywał nas od tchórzy i paranoików.

Raz poszli z innym kolegą we dwóch do knajpy. Idiota wyciągnął jaranie i zaczął kręcić blanta. Na stoliku, przy ludziach.

Jako, że ten człowiek był chodzącym przypałem, zaczęliśmy go coraz bardziej wykluczać z ekipy. Nikt nie chciał by przez niego wyjście na gibona skończyło się na dołku. Siłą rzeczy przestał z nami wychodzić, bo my woleliśmy sprawdzone i bezpieczne miejscówki, a on chciał nas wyciągać w przypałowe miejsca typu centrum miasta, park, czy właśnie wspomniane jezioro. Za każdy razem strzelał focha i mówił, że jesteśmy paranoikami.

W końcu się doigrał. Zawinęła go policja jak jarał blanta idąc przez miasto. Po prostu go wywąchali. Miał przy sobie niecałą sztukę. Dostał zawiasy i prace społeczne.

Gdy się o tym dowiedziałem, napisałem mu smsa: "Jak to dobrze być paranoikiem :)" ale nie odpisał.

przypał

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (184)

#88260

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kiedy zmienili przepisy pierwszeństwa na przejściach dla pieszych, niektórym ludziom wydaje się, że zyskali nieśmiertelność.

Proszę, używajcie wyobraźni, zastanówcie się i przede wszystkim rozejrzyjcie się zanim wejdziecie na pasy.

Zwłaszcza jak jest ciemno albo pada deszcz, to jadąc 120 km/h mam małe szanse cię zobaczyć, a jeszcze mniejsze zareagować.

Naprawdę, więcej wyobraźni i przede wszystkim ostrożności.

ruch drogowy

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (221)

#88156

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy tirowcy to debile?

Na budowanym odcinku autostrady A1, na około 60 kilometrach, obowiązuje odcinkowy pomiar prędkości i ograniczenie do 70 km/h.

Nieznającym zagadnienia tłumaczę jak to działa. Wjeżdżasz w obszar i kamera skanuje twoją tablicę. Wyjeżdżasz, skanuje znowu. Jeśli pokonałeś trasę w czasie krótszym niż określony, to znaczy, że jechałeś szybciej niż jest to dozwolone i automatycznie dostajesz mandat.

Robię tę trasę kilka razy w miesiącu i wszyscy jadą 70, bo nikt nie chce płacić mandatu. Tylko tirowcy podjeżdżają mi pod samą dupę i świecą długimi. Nawet BMW i Audi, u których takie zachowanie w normalnych warunkach jest standardem, tam jadą 70 tak jak wszyscy.

Czy ci tirowcy są debilami? Nie znają znaków? Czy ignorują, bo im firma mandaty płaci? Nawet jeśli płaci firma, to co z punktami karnymi?

Ja wiem, że ten odcinkowy pomiar prędkości to największy absurd wszech czasów na polskich drogach, ale nic nie możemy z tym zrobić. Na pewno nie będę się narażał na mandat, bo takiemu ćwokowi się spieszy.

kierowcy tirowcy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (181)

#88109

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dorzucę się do tematu o skąpych ojcach.

Mój ojciec od zawsze oszczędzał, ale tylko na sobie. Pracował w zakładzie produkcyjnym jako kierownik, a potem dyrektor. Zarabiał tak dobrze, że mama nie musiała pracować. Niczego nam w życiu nie brakowało, co roku jeździliśmy na 3-tygodniowe wczasy, jedliśmy w restauracjach, a jak mi się spodobała jakaś zabawka to mi ojciec kupował. Nie oszczędzał na nas.

Tymczasem na sobie oszczędzał aż za bardzo. Chodził w najtańszych ubraniach, nie jak lump, bo schludnie, ale najtaniej. Spodnie kupowane w supermarkecie, najtańsze koszule, itd. Jak z kolegami z pracy robili jakąś imprezę, to oni kupowali normalną wódkę, a on najtańszą berbeluchę.

Teraz przeskakujemy w czasie.

Jestem dorosły, pracuję, zarabiam trochę powyżej średniej krajowej. Ojciec jest na emeryturze. Ma więcej emerytury niż ja zarabiam. W międzyczasie nauczyłem go pić whisky, więc nie pije już tej gównianej, najtańszej wódki.

Tutaj pojawia się piekielność mojego ojca, przede wszystkim wobec siebie samego. Otóż jakiś czas temu miał groźny epizod ze zdrowiem. Trafił do szpitala. Wypisał się tego samego dnia (jak się okazało, że sytuacja jest stabilna) i dostał zalecenia, żeby zrobić badania pod takim i takim kątem.

Badania te, między innymi tomografię i rezonans, można zrobić na NFZ jak się odczeka kilka miesięcy albo prywatnie i mieć w ciągu kilku dni. Mówię ojcu, żeby zaraz go umówię i robimy.
- Ile to kosztuje?
- Tyle i tyle.
Wkurzył się i powiedział, że nie. Tłumaczę mu, że po to pracował całe życie i odkładał pieniądze, żeby teraz mógł je wykorzystać, jak będą mu potrzebne. Niby dotarło, ale dalej mówi, że nie. No to mu mówię, że ja zapłacę za badania, tylko żeby poszedł. Na to zmiękł i się zgodził, on sobie zapłaci, tylko żebym ja nie wydawał na niego. Taka logika. Zrobiliśmy wszystkie badania i okazało się, że wszystko jest ok i to był tylko epizod.

Kocham swojego ojca ponad życie, cenię i szanuję, zrobiłbym dla niego wszystko i oddał wszystko co mam. Niemniej jednak nie pojmę nigdy jego rozumowania co do pieniędzy i ich wydawania. Najbardziej piekielne jednak jest lekceważenie swojego zdrowia.

ojciec

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (203)

#88088

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zbliża się lato i powraca temat nadmorskich restauracji-januszexów, w których klienci dostają rachunki po 150 zł za kawałek ryby z frytkami i surówką. Jako weteran polskiego wybrzeża zdradzę wam prosty i - jak powinno się wydawać - oczywisty sposób jak się przed takimi oszustami ustrzeć.

Sprawa jest banalna.

Otóż należy zwrócić uwagę, czy cena jest za danie, czy za 100g. Jeśli cena jest za danie i jest satysfakcjonująca, to można zamówić. Jeśli jest za 100g, to Albercik wychodzimy, bo ktoś tu chce nas wydymać.

Jedyna sytuacja kiedy sprzedawanie jedzenia w restauracji na wagę ma sens i jest zasadne, to taka, kiedy nakładasz sobie sam i ważą przy tobie. W innych przypadkach, jak nad morzem, kiedy nie masz wpływu na to ile ci nałożą i nie widzisz jak ci ważą, to jest to nastawione w 100% na dymanie klientów.

Zasada jest prosta. Widzisz nad morzem jedzenie na wagę? W tył zwrot.

Menu jest niejasne i nie wiesz czy to jest cena za danie, czy na wagę? Zapytaj. Jeśli ci odpowiedzą, to ok. Jeśli są wymijający, śliscy, czy wręcz chamscy (bo tak też bywa) i nie chcą udzielić jednoznacznej odpowiedzi - znaczy, chcą cię wydymać. W tył zwrot.

Tylko tyle i aż tyle. Na pohybel oszustom.

morze restauracja restauratorzy wakacje

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (257)

#87536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O złośliwym chłopie z Anglii.

Pracowałem jako kucharz w lokalnej sieci restauracji. Sieć składała się z kilku barów/restauracji porozrzucanych w okolicznych wioskach oddalonych od siebie o kilkanaście kilometrów. Każda była zarządzana przez szefa kuchni, podczas gdy główny szef i właściciel osobiście prowadził restaurację w pobliskim mieście. Poznałem go właśnie tam, pracowałem u niego, a po jakimś czasie zaproponował mi przeniesienie do strefy wiejskiej i zaoferował wynajem mieszkania w cenie pokoju. Zgodziłem się. Mieszkanie znajdowało się w budynku restauracji, nad nią. Dał mi też służbowy samochód, bo choć zwykle pracowałem w tej restauracji w której mieszkałem, to bywało też, że pracowałem w innych w tej okolicy.

Wszystko było w porządku, dopóki miejscowy konserwator złota rączka nie zaczął z jakiegoś powodu zakręcać mi ciepłej wody i zarazem ogrzewania. Zawór od mieszkania znajdował się w części wspólnej, więc miał do niego dostęp. Wracam z pracy, chcę się umyć, a tu zimna woda. Najpierw myślałem, że to awaria, ale znalazłem zawór, odkręciłem go i ciepła woda się pojawiła. Pomyślałem, że może coś musiał gdzieś naprawić, zakręcił i zapomniał odkręcić.

Sytuacja powtarzała się co najmniej raz w tygodniu. Za każdym razem jak był w restauracji, zakręcał ciepłą wodę. Za którymś razem zakręcił i zdemontował zawór, żebym nie mógł odkręcić, ale nie ze mną te numery - poradziłem sobie kombinerkami. Najgorzej było zimą, jak kutas zakręcił w ciągu dnia, bez ciepłej wody nie było ogrzewania, wracam wieczorem, a tu zimno jak w psiarni.

Ciągle zakręcał, a ja odkręcałem. W końcu go zapytałem czemu to robi, a on mi na to:
- No bo po co ci ciepła woda?
- Po to, po co każdemu.
- Przecież tam w Polsce nie macie i jakoś żyjecie.

No debil, nawet nie było sensu tłumaczyć.

Mogłem iść z tym do szefa, ale sytuacja była tak komiczna i żałosna, że głupio by mi było w ogóle o tym wspominać. Tak też zabawa w zakręcanie i odkręcanie wody trwała tak długo jak tam pracowałem.

Co mu siedziało w głowie, do teraz nie wiem.

złośliwość

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (193)

#87458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowiem wam o chorej akcji jaką odwalił mój dawny kolega.

Mieliśmy po 19 lat, kolegę znałem od dziecka. W późnym wieku nastoletnim poprzewracało mu się w deklu i został patusem, ale nie takim zwykłym. Inteligentny, oczytany, skończył zawodówkę i pracował jako fachowiec, zarabiał dobrze zwłaszcza jak na tamte czasy, ale był mentalnym patusem, czyli chlał, ćpał, zadawał się patusami najgorszego sortu i posuwał patolówy.

W jednej z takich pato-lasek się zakochał i spotykali się przez jakiś czas, ale ona w końcu uznała, że to jednak nie to i z nim zerwała. Załamał się i strasznie to przeżywał, bo ogólnie miał bardzo emocjonalny i wybuchowy charakter. Pewnego letniego popołudnia do mnie napisał: "Przyjdź na ruiny, szybko". Ruiny to była nasza miejscówka do picia. Stary, zawalony budynek na zadupiu. Odpisuję, że za godzinę będę, a on mi na to: "Za godzinę to tu znajdziesz mojego trupa". Znając go wiedziałem co się święci. Przyszedłem i co widzę? Kolega siedzi na murku, płacze, obok puste butelki po piwie, a on trzyma w ręku tulipana z butelki i tnie sobie przedramię. Widzę, że tnie w poprzek, a nie wzdłuż, więc dla atencji, a nie dla efektu. Mimo to kilka sznytów już miał, kałuża juchy pod nim była całkiem pokaźna, a on ciął się dalej. Towarzyszyła mu inna znajoma patolówa, która się w nim podkochiwała, ale on wolał tamtą, która go zostawiła. Stała przejęta i nic nie mówiła. Pytam:
- No i po ch*j miałem tu przyjść?
- Chciałem się pożegnać.
- Ja p***dolę, serio? Ogarnij się!

Pogadaliśmy chwilę, odłożył tulipana, ale jucha dalej się leje. Mówię, że wzywam karetkę i tak też zrobiłem. Miejscówka była przy samej drodze dojazdowej, tyle dobrze. Koledze jednak coś odwaliło albo dotarło do niego, że czeka go psychiatryk za próbę samobójczą (bo tak by to pewnie zakwalifikowali) i uciekł w krzaki. Patolówa w pisk i pobiegła za nim. Ja tylko krzyknąłem:
- Gdzie lecisz, poj*bie?! Jak dostanę mandat za wezwanie karetki to ty go będziesz płacił!!!
Karetka przyjechała dość szybko, a ja stoję tam sam, bo kolega bawi się w Tarzana, a pato w jego Jane i razem brykają po krzakach. Wysiadają ratownicy i pytają o co kaman. Objaśniłem sytuację, pokazałem kałużę krwi, butelki po piwie i tulipana na dowód, że nie zmyślam i wyjaśniłem, że kolega poczuł zew natury i uciekł do lasu, znaczy w krzaki. W międzyczasie wróciła patolówa i potwierdziła moje słowa oraz oznajmiła, że nie może znaleźć kolegi. Ratownik przyjrzał mi się uważnie, ale najwyraźniej stwierdziwszy, że jestem trzeźwy i nie kłamię, powiedział że sądząc po ilości krwi i tym, że ciął w poprzek, koledze nic nie będzie, tylko żebyśmy go ogarnęli, owinęli mu czymś rękę i zaprowadzili do domu żeby zdezynfekował rany i się przespał. Zalecili też wizytę u psychiatry. Przeprosiłem za kłopot i pojechali.

Chwilę po tym kolega sam wyszedł z krzaków, zupełnie odmieniony, jakby doznał tam jakiegoś olśnienia. Sam się opatrzył, owinął rękę koszulką i już nie krwawił, a nastrój mu się zmienił o 180 stopni. Wesoły, uśmiechnięty i pyta czy idziemy pić.
- Srić, a nie pić - odpowiadam - jesteś poj***any!
Pytam dlaczego uciekł przed karetką, a on na to, że nie chciał mieć przypału i że nic mu nie jest. No nie wiem, z głową na pewno coś mu było. Potem jednak dałem się namówić i poszliśmy pić, po tym jak kolega poszedł domu i się ogarnął. A z patolówą po jakimś czasie się zszedł, po czym znowu się rozstali, ale tym razem już bez upuszczania krwi.

Ach te patusy.

patologia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (250)

#87437

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ktoś przykleił mi na szybie auta karnego k*tasa za ch**we parkowanie. Auto było zaparkowane prawidłowo, w wyznaczonym miejscu na parkingu pod blokiem, między liniami, niczego nie blokując, tak samo jak szereg innych aut po obu stronach mojego i tak samo jak parkuję zawsze. Co ci ludzie?

parkowanie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (92)