Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Konstantynopolitanczykiewiczowna

Zamieszcza historie od: 7 lipca 2012 - 22:17
Ostatnio: 23 lutego 2016 - 20:54
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 3609
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 500
 
Ponad 10 lat temu miałam w klasie dziewczynę chorą na raka, czerniaka. Rokowania nie były najlepsze, Malwiny częściej nie było w szkole, niż była, ale wygrała tę walkę.

Dwa lata później dziewczyny, które prowadziły naszą klasową kronikę, dały ją do wglądu dla całej klasy. Wcześniej nikt z nas nie miał pojęcia, co znajduje się w środku, taka forma niespodzianki dla każdego z nas :) Jedynie wychowawczyni nadzorowała to, co dziewczyny umieszczają w kronice.

I sama nie wiem, co bardziej piekielne. To, że ludzie zakładali się o to, czy Malwina przeżyje kolejną chemię, to, że w tych zakładach brali też udział nauczyciele, to, że ktoś prowadził zeszyt z notatkami kto ile obstawił, to, że dziewczyny prowadzące kronikę zdecydowały się ten zeszyt załączyć do kroniki czy też to, że nasza wychowawczyni to zaakceptowała.
Ręce i cycki opadają.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (428)
Na fali nagonki na Polaków poza granicami naszego pięknego kraju, ściślej rzecz ujmując - Anglia.

Jest u mnie w pracy kobieta... nazwijmy ją Danka. Siedzi sobie babeczka w Anglii lat 17, przyjechała i pracowała tutaj na długo przed tym, jak stało się to do końca legalne. Po tylu latach powinna śmigać po angielsku niemalże perfekcyjnie, prawda? Otóż nie. Danusia nie zna podstawowych zwrotów, podstawowych słów, nie zna KOMPLETNIE NIC poza "Dzień dobry" i "Do widzenia". I nie, nie przesadzam. A dlaczego? "Bo angielski to język dla imbecyli, chcą mieć dobrego pracownika, to niech się polskiego uczą".

A teraz wyobraźcie sobie sytuację... na Polskę najeżdżają, dajmy na to, Rumuni, którzy polskiego nie umieją ani trochę. Więc musicie opłacać z Waszych podatków tłumacza, który będzie w każdym urzędzie, jeśli nie osobiście, to chociaż telefonicznie. Zabierają mieszkania socjalne, które tak naprawdę im się nie należą, ale jeśli wykazuje się, że jedynym dochodem na utrzymanie 4-osobowej rodziny jest najniższa krajowa, a warunki życia są ekstremalne, to dostają je praktycznie od ręki. Pobierają zasiłki z Pomocy Społecznej, mimo tego, że głowa rodziny zarabia dwukrotność średniej krajowej.

I teraz szczerze - nie wku*wilibyście się? Bo mnie osobiście krew jasna zalewa, jak widzę tych wszystkich Polaków, kombinujących jak się tylko da, żeby tylko wyciągnąć jak najwięcej od państwa... Nie swojego państwa...

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 610 (850)
Dawno mnie na Piekielnych nie było, a to dlatego, że odczułam właśnie na własnej skórze piekielność jednej z "koleżanek"...

Madzia przyszła do pracy w połowie maja. Z racji tego, że trafiła do mnie na dział, byłam odpowiedzialna za przeszkolenie ją. Mimo tego, że była ode mnie 20 lat starsza, dogadywałyśmy się całkiem nieźle, dopóki... no właśnie.
Kto z nas nie zna tego typu kobiet, które godzą się na łóżkowe randki w zamian za flakonik perfum, sandałki czy nadmorską wycieczkę? Otóż po dwóch tygodniach pracy przy jednym stanowisku, okazało się, że Madzia (Magdalena bądź MADLIN, na "Magdę" nie reagowała) jest jedną z nich. I bynajmniej nie ukrywała tego faktu, była dumna, że jest taka cwana, że mimo, że pracuje za najniższą krajową, w wynajmowanym pokoju znajduje się nowy telewizor czy inny gadżet. Mogłabym mnożyć historyjki o jej kolejnych klientach (bo jak ich inaczej nazwać?), ale ja nie chciałam o tym...

Przeniesiono mnie do biura, zaraz potem wywalili na zbity pysk (zainteresowanych zapraszam do przeczytania poprzedniej historii), a jeszcze chwilę później - po otrzymaniu listu od prawnika - dzwonili skruszeni i prosili, żebym do pracy wróciła. No, dobrze, wróciłam, co mi tam. Stanowisko, jakie dostałam, polegało na wstępnym kontrolowaniu jakości towaru. Miałam kilka zastrzeżeń do pracy Magdy, więc poszłam do niej i dyskretnie, żeby menago nie widział, zwróciłam jej uwagę. DOSŁOWNIE tak:

- Magda, spróbuj wyrywać w drugą stronę, może nie będzie takich zadziorków.
I chyba ją to zabolało czy coś, bo to co usłyszałam zwaliło mnie z nóg:
- Słuchaj, ku*wo głupia, uwagę to ty sobie możesz zwracać swojemu chłoptasiowi, a nie mi, je*ana szczeniaro!
Wszystko w tym guście, a trwało dobre 10 minut, ja nie odezwałam się ani jednym słówkiem.
Wracałam z przerwy, potrąciła mnie ramieniem. Mocno, ciastko wypadło mi z ręki, odwróciłam się i powiedziałam, żeby trochę uważała. Odkrzyknęła, żebym z nią nie zadzierała.

Błędów popełniłam kilka, może gdyby nie one, nie stałoby się to, co się stało. Otóż - czwarty miesiąc ciąży, brzuszek zaokrąglony, ale pod luźnymi bluzami w ogóle się nie odznacza. W firmie dziewczyny o ciąży wiedziały, ale z racji tego, że Magda trzymała się na uboczu i nie rozmawiała z nikim, tylko ze mną, a ja nie czułam się w obowiązku jej o tym informować - podobno o dzidzi pojęcia nie miała. Teraz mam wyrzuty sumienia, że jej nie powiedziałam - błąd numer jeden...

Błąd numer dwa: Na kolejnej przerwie dzwoniłam do mojego "chłoptasia", opowiedziałam mu całą sytuację, nie upewniwszy się, że ona tego nie słyszy. Nie, nie mówiłam nic obraźliwego, bardziej byłam zszokowana jej postawą, opowiadałam wszystko, ze szczegółami i miałam łzy w oczach. Wrażliwe ze mnie dziewczę, a stan błogosławiony tę wrażliwość potęguje.

Poczułam mocne uderzenie. W twarz, a dokładniej chyba gdzieś w okolice ucha. W głowie mi się zakręciło, zobaczyłam Magdę i jej szaleństwo w oczach. Kopała mnie po twarzy, po brzuchu, wyrywała włosy... Na koniec popchnęła na beton i kopała po plecach. Na kilka minut straciłam przytomność, jak się ocknęłam, słyszałam krzyki Magdy w stylu: "zostawcie tą ku*wę, nie widzicie, że udaje?! Nawet jej nie dotknęłam, ona mnie zaatakowała, broniłam się tylko!"

Przyjechała policja, ambulans na sygnale zabrał mnie do szpitala. Zrobili mi wszelkie badania. Efekt? Wstrząśnienie mózgu, złamana ręka, problemy z kręgiem szyjnym, wybity bark, pęknięte 3 żebra, złamane 2 zęby, nie mówiąc o rozcięciach i siniakach, które miałam dosłownie wszędzie.
Co jest w tym wszystkim najgorsze? Straciłam dziecko. Ukochane, upragnione, wyczekiwane.

Magda ma zakaz zbliżania się do mnie, a ja boję się iść do pracy, mimo tego, że została dyscyplinarnie zwolniona. Zmieniłam miejsce zamieszkania natychmiast po wyjściu ze szpitala, każdy szelest sprawia, że kulę się w sobie, cały czas ktoś musi przy mnie być, nawet jak korzystam z toalety.

A teraz, drodzy użytkownicy... wyobraźcie sobie 44-letnią kobietę, 190 cm. wzrostu, figura typowego babochłopa, która zaatakowała ciężarną 24-latkę, 155 cm. w kapeluszu, w dodatku z zaskoczenia i od tyłu...

Skomentuj (89) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1339 (1501)
Jakiś czas temu dodawałam historię o mojej współlokatorce. Otóż Agatka znalazła pracę. Na weekendy. Obsługiwanie wesel, urodzin, imienin i tysiąca innych imprez okolicznościowych. Niestety, "sytuacja ją zmusiła", żeby na jakiś czas wyjechała do Polski, problem tylko w tym, że kierowniczka powiedziała, że nie będzie miała powrotu, jeśli nie załatwi kogoś na swoje miejsce na ten czas. Dzwoniła chyba do wszystkich, w końcu z płaczem poprosiła mnie. Zgodziłam się, początkowo nawet z chęcią, bo stawka naprawdę niezła (9 funtów za godzinę, zazwyczaj na takich imprezach płacą najniższą krajową).

Do łatwych praca nie należała, trzeba przyznać, dekoracja sali, latanie z drinkami, jedzeniem, spełnianie każdego kaprysu gości, byleby tylko byli zadowoleni. I to wszystko oczywiście z uśmiechem na twarzy. Przyznam, że czasem po 20stu godzinach miałam serdecznie dość. A zdarzało się i tak, że w piątek bezpośrednio po mojej "normalnej" pracy szłam do tej weekendowej, całą noc obsługiwałam, po czym bez zajeżdżania do domu szłam na kolejną imprezę (wiadomo, salę trzeba udekorować, stoły ustawić itp., zazwyczaj zaczynaliśmy ok. 8:00) i latałam jak w ukropie kolejne 20 godzin. 3 godziny snu i impreza w niedzielę do 2giej, czasem 3ciej w nocy. A w poniedziałek pobudka o 6tej... Miałam wytrzymać 3 tygodnie, nie wiem jakim cudem, ale dałam radę.

Wyczerpana fizycznie i psychicznie (ciągłe kłótnie z ukochanym, wiadomo jak to jest jak człowiek jest przemęczony, mało nam się przez to pięcioletni związek nie posypał notabene) wracam z ostatniej w mojej karierze imprezy, a tu w naszym wspólnym pokoju ani jednej rzeczy Agatki. Co najmniej dziwne, ale że pora bardzo późna i zmęczenie dawało się we znaki, ostrzegawcza lampka mi się nie zapaliła. Niestety.

W poniedziałkowy poranek telefon Agatki nie odpowiada. Trudno, nie moja sprawa w sumie, niech robi co chce, ja mam pokój tylko dla siebie ;) Dzwonię do naszej kierowniczki umówić się na odbiór pieniędzy.

[J]a: Słuchaj, Magduś, kiedy się mogę zgłosić po wypłatę?
[K]ierowniczka: Nie przejmuj się, Agata już odebrała twoje pieniądze.

Oooooo, psikus... Nakreśliłam Magdzie sytuację, wyłączony telefon Agatki, wszystkie rzeczy cudownym sposobem poznikały, ogólnie sprawa niefajna, tym bardziej, że w grę wchodziły spore - jak dla mnie - pieniądze.

Nie będę się tu rozpisywać, napiszę o samych efektach. Magda okazała się naprawdę w porządku, przyjechała, pieniądze oddała (nie musiała, na liście ciągle zamiast mnie była Agata, więc to ona musiała pokwitować odbiór pieniędzy), mało tego - z moją byłą już współlokatorką miała stały kontakt, zmieniła numer telefonu, to tyle... Z tego co wiem Agata na imprezy dzielnie chodzi, chciałabym tylko widzieć jej minę jak się dowie, że musi odpracować te pieniądze, które Magda dała mi i całe 3 tygodnie będzie pracowała charytatywnie :D

Ale Agatka zostawiła też po sobie pamiątkę :) W zasadzie sporo pamiątek.

Pierwszą z nich odczułam w dniu jej wyprowadzki. Domestos (tudzież coś domestosopodobnego) we WSZYSTKICH moich kosmetykach. Począwszy od szamponu i odżywki, poprzez żel pod prysznic aż po żel do twarzy. Z racji tego, że po niedzielnej imprezie byłam naprawdę wykończona, nawet tego nie poczułam od razu. Po kilkunastu minutach, całe ciało zaczęło mnie niemiłosiernie piec, szczypać, ogólna masakra, wylądowałam w szpitalu. Poparzone ręce, nogi, strefa intymna, ból nie do opisania, włosy w stanie tragicznym, odżywkę trzymałam 20 minut...

Żeby tego było mało, Agatka pochowała w przeróżnych miejscach jajka. Znalazłam ich 6. Przy piątym był też list. W zasadzie krótka notka, że jaj jest 10 i życzy mi powodzenia w szukaniu.
Najdziwniejsze jest to, że ja tej dziewczynie nigdy nic złego nie zrobiłam, przez cały okres mieszkania razem pokłóciłyśmy się 2 (słownie: dwa) razy. Owszem, nie przepadałyśmy za sobą, ale tolerowałyśmy nawzajem, przynajmniej tak mi się wydawało...

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1052 (1088)

1