Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Konstantynopolitanczykiewiczowna

Zamieszcza historie od: 7 lipca 2012 - 22:17
Ostatnio: 23 lutego 2016 - 20:54
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 3610
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 500
 

#47930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu w wakacje dorabiałem sobie pracując w prywatnej firmie pocztowej. W przeciwieństwie do państwowego monopolisty, nasza firma dostarczała bardzo mało prywatnej korespondencji oraz bardzo dużo rachunków i ogólnej korespondencji od różnych firm. Moją "ulubioną" kategorie adresatów stanowiły osoby, które otrzymywały listy od komornika bądź różne monity wzywające do zapłaty na przykład z gazowni. Każdy taki list nadawany był jako polecony, to znaczy, że dostarczyć mogłem go tylko osobie do której był adresowany.

Przed sytuacją którą opiszę przestrzegali mnie inni listonosze, ale zanim jej doświadczyłem byłem pewien, że po prostu robią sobie żarty z nowego. Oj, jak bardzo się myliłem.

List polecony nadany przez jedną z firm windykacyjnych, adresowany do Jana Piekielnego. Docieram pod jego drzwi, pukam i otwiera mi kobieta...

- Dzień dobry, Maciej Jakiśtam z firmy Szybki list. Mam polecony do pana Jana Piekielnego.
- Już wołam męża. A skąd ten list?
Rzuciłem okiem na kopertę, bo wcześniej nie zwróciłem uwagi na nadawcę i mówię:
- Firma windykacyjna Szybki dług. To zawoła pani męża?
Pani zastanowiła się ułamek sekundy i odpowiada:
- Mój mąż nie żyje. Niech pan już idzie.

Nie powiem, zdziwiły mnie jej słowa i to bardzo ale próbuje kontynuować rozmowę:

- Ale przed chwilą pani powiedziała, że zawoła męża...
- NIC TAKIEGO NIE MÓWIŁAM!
- To mam pisać na zwrotce, że adresat nie żyje?
- Tak do cholery jasnej, tak masz tam napisać.

Nabazgrałem na kopercie symbol oznaczający śmierć adresata i zacząłem wypisywać awizo (przepisy były takie, że nawet w przypadku informacji o śmierci adresata musieliśmy zostawić awizo). Ponieważ kobieta nie wróciła do mieszkania tylko dalej stała w drzwiach, więc podaje jej to awizo i mówię:

- Wie pani, oni i tak tu przyjdą sprawdzić czy pani mąż żyje czy nie. Ale oni to inna liga niż ja. Duże chłopy, przypakowane... Oj tak, z nimi to będzie problem pani miała. No ale cóż... Do widzenia i miłego dnia życzę.

Kobieta popatrzyła się na mnie ale tylko odburknęła coś i wróciła do mieszkania.

Trzy dni później dowiedziałem się od szefa, że wpłynęła na mnie skarga od pani Piekielnej. Zarzuciła mi ona, że tu cytat "straszyłem ją swoimi kolegami". Pośmialiśmy się i na tym sprawa z mojej strony się skończyła.

Na koniec powiem tylko, że wbrew pozorom sytuacje takie były sporym problemem. Czasem dziennie zabieraliśmy po 10 takich listów poleconych i średnio 8 osób nie odbierało go z powodu nagłej śmierci współmałżonka. Na wypisanie 8 awiz schodziło sporo czasu. Po drugie skargi takie jak od tej pani wpływały dosyć często i gdyby nie fakt, że nasz szef sam kiedyś pracował w terenie i wiedział jak sprawa wygląda to nie wyciągał żadnych konsekwencji. Gdyby było inaczej, wszyscy stalibyśmy się bezrobotnymi.

Na koniec jako ciekawostkę dodam, że kiedy centrala robiła roczne statystyki dostarczeń dla regionów, to podobno nasz powiat miał śmiertelność na poziomie kilku sporych województw.

poczta

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (547)
zarchiwizowany

#47026

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Historia o studniówce w Mariotcie przypomniała mi moją, jakże odmienną od opisanej, studniówkę.

Moja studniówka była przegięciem w drugą stronę. Owszem, było tanio, ale wspomnienie o tej imprezie chciałabym wymazać raz na zawsze ze swojej głowy.

Chodziłam do liceum, które mieści się w XVIII wiecznym budynku, przylega do niego coś na kształt salki gimnastycznej, potocznie określane mianem harcówki. Została owa salka wybudowana w latach pięćdziesiątych, od tego czasu była może raz remontowana. Wystrój typowo prlowski - boazeria, gołe ściany, zakratowane okna i dwa ogromne filary na samym środku.

W tejże właśnie nieogrzanej, zagrzybionej szkolnej harcówce odbyła się moja studniówka. Nie, nie dlatego, że rodzice poskąpili kasy. Nie dlatego, że uczniowie tacy byli związani ze szkołą. Tylko dlatego, że taka była szkolna tradycja: od 50 lat studniówki odbywały się w harcówce, wszystko grało, więc odbędzie się i teraz. Po co płacić za wynajem sali, skoro sala jest! A ponieważ głupi uczniowie nie potrafią się sami ogarnąć, szkoła samodzielnie zorganizuje studniówkę, od A do Z.

Na nasz protest dyrekcja postawiła sprawę jasno: albo w harcówce, albo grono pedagogiczne zwyczajnie nie zjawi się na imprezie. Co z kolei oznacza, że oceny na świadectwie i te maturalne mogą być gorsze, niż byśmy chcieli.

Klas w moim roczniku było od A do H, każda po 30 osób, co, wraz z partnerami daje mniej więcej 450-500 osób stłoczonych na powierzchni równej połowie przeciętnej sali gimnastycznej.

Zrozpaczeni, po długich bojach wywalczyliśmy chociaż wystrój w wymarzonych kolorach. Wszystko wydawało się uzgodnione, rozczarowanie nastąpiło zaraz po przekroczeniu progu owego przybytku. Zamiast zamawianego bordowo-złotego koloru, wszystko było pstrokate. Z sufitu zwieszało się coś na kształt wywiniętej łowickiej spódnicy, na drabinkach do ćwiczeń wisiała maskująca siatka wojskowa. Paskudny, zdarty do gołej deski parkiet także, zasłonięto - szarą, wydeptaną wykładziną.

Brak sanitariatów - kiedyś były, teraz są to magazynki sportowe, więc do toalety trzeba było biegać do szkoły. W odkrytych butach, w śniegu, przy minus 20 stopniach odcinek 100 metrów wydaje się być kilometrem. A w szkole... jedna toaleta była otwarta - jedna na około 240 dziewczyn, z których każda chciała wyglądać jak najpiękniej.

Brakowało miejsc do siedzenia, nie dało się tańczyć, bo obcasy zahaczały o wykładzinę. Na boso też nie, bo po godzinie wykładzina aż mlaskała od naniesionej wody i błota.

Poloneza tańczyliśmy na trzy tury. Muzyka była ze szkolnego radiowęzła...

Nauczycielki przyszły ubrane w zasadzie jak na co dzień, może ze dwie założyły jakieś bardziej eleganckie sukienki. Nauczyciele? Dżinsy i swetry. Włącznie z dyrektorem, który swoją mowę wygłosił w adidasach i niebieskim, przydużym swetrze.

Pamiątkowe zdjęcia? Zrobione na długich ławkach, z komputerowo naniesionym kolorowym tłem i napisami, wykonane w pośpiechu, czego efektem jest to że niektóre koleżanki zostały uwiecznione w chwili poprawiania włosów czy sukienki.

Jedyne co było dobre, to jedzenie. Przygotowane przez szkolne kucharki, które naprawdę potrafiły gotować i piec.

Inne licea miały imprezy w wynajętych salach, pałacykach, klubach czy restauracjach. Ba, nawet te na salach gimnastycznych były fajne: bo sala duża, nowoczesna, ogrzewana, a sami uczniowie mieli coś do powiedzenia w kwestii organizacji.
Owszem, momentami byłam przerażona, słysząc że koleżanki z innych szkół na studniówki wydały po 500zł.
Ale: było może drożej, za to jest co wspominać - ja ze swojej, wartej 80zł od osoby, studniówki, pamiętam przede wszystkim zimno, nieszczęsną wykładzinę i wielkie rozczarowanie - bo kilka miesięcy wcześniej mysleliśmy, że będzie pięknie.

Liceum

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (288)
zarchiwizowany

#46275

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z bardzo długą brodą, ale może Was też rozbawi.

W rodzinnej wsi mojej babci mieszkał sobie przed wojną pewien dziarski młodzian o imieniu Franciszek. Chłopak ten wyróżniający się bystrością był jednocześnie naczelnym żartownisiem we wsi, ciągle dowcipkował, każdego w coś wkręcał. Obrywał przez to często od zagniewanych obiektów swych psot, ale rekompensowała mu to powszechna sympatia jaką darzyła go lokalna społeczność, którą często rozbawiał.

Pewnego razu Franek udał się na targ do miasta- lekką ręką dziesięć kilometrów w jedną stronę. Kiedy już wracał po całym dniu na nogach zatrzymała się mijająca go furmanka. Byli to jedni z bogatszych gospodarzy we wsi. Zaproponowali podwiezienie:
-(G)co tak Franuś na piechotę wracasz? Siadaj z nami!
-(F)e zaszedłem piechotą to i tak samo wrócę!
-(G)no siadaj jak masz okazję jeszcze się w życiu pomęczysz...

Franek wahał się długo, ale proponujący nie chcieli dać za wygraną, więc w końcu na wóz się wgramolił. Po dotarciu na miejsce zeskoczył zgrabnie, czapki uchylił i rzekł spokojnie:
-(F)A c...j wam w d...ę!

Gospodarz cały poczerwieniał z gniewu, chwycił bata i dalej Franka gonić. Dopadł go pod chałupą i w krzyk:
-(G)Toś ty taki?! To my cię z serca całą drogę wieźli, żebyś piechotą iść nie musiał, a ty nie dość, że podziękować nie potrafisz to jeszcze takie słowa? A żeby cię!
A Franio na to:
-F)Przecież musiałem wam tak powiedzieć, bo byście potem przez rok po wsi gadali, że wy mnie podwozicie, a ja wam nawet ch...j wam w d... nie powiem!

Publika, która zdążyła się zgromadzić ryknęła śmiechem. Dobroczyńca za to nadął się cały, zatrzepotał rękami i uciekł klnąc pod nosem tym razem purpurowy ze wstydu.
Wszyscy bowiem wiedzieli, że gospodarze ci raz, że bardzo lubili ploty, a dwa uwielbiali pomagać na siłę, po czym mimo uzyskania licznych dowodów wdzięczności opowiadali po wsi jak to musieli pomagać i nawet dziękuję nie usłyszeli. Zaleźli tym za skórę niejednemu.
A Franka wspominają w rodzinnej wsi po dzień dzisiejszy.

wieś spokojna wesoła

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (311)

#41558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam nieprzyjemność przywieźć do szpitala ciężko rannego mężczyznę z wypadku samochodowego. Głowa porozbijana, od pierwszego rzutu oka było widać, że pozytywnego zakończenia nie będzie. Przyjęty na oddział, badania zrobione. Podejrzenie zamieniło się w pewność - śmieć pnia mózgu, dawca.

W tej sytuacji pojawiło się pytanie o zgodę na dawstwo narządów. Pacjent nie zastrzegł braku zgody w rejestrze, więc teoretycznie można zacząć procedurę.

Ale zwyczajowo pyta się rodzinę.

A rodzina się nie zgadza. Na pierwsze wspomnienie tematu od razu histeria, oskarżenia "łowcy skór", "handlarze zwłokami", krzyki. Mimo, że nikt nie naciskał.

W takiej sytuacji oczywiście nikt nie ryzykuje podejmowania zabiegu - szanowane są poglądy rodziny.

Tylko tyle, że ten pacjent miał inne zdanie. Skąd wiem? Lekarze z oddziału rozmawiali też z jego dziewczyną, która powiedziała, że chłopak był zawsze za dawstwem...

PS. Rodzina nie chciała się również zgodzić na odłączenie pacjenta od respiratora - czyli tak naprawdę martwe ciało, sztucznie podtrzymywane na tym świecie blokuje miejsce innym chorym. Na szczęście tu już nie ma zwyczaju słuchać rodzin i lekarze pozwolili pacjentowi odejść w spokoju.

I tylko mi pozostało dziwne wrażenie, że to wszystko powinno działać inaczej...

Szpital

Skomentuj (98) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (982)

#44375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siostrzenica mojego kolegi z pracy uczy się w szkole hotelarskiej. W wakacje dzięki znajomościom jej bogatego wuja, udało się jej załapać na płatny staż w ekskluzywnym hotelu typu Spa & Wellness w pewnym nadmorskim kurorcie. W sezonie letnim można tam spotkać całą śmietankę celebrytów i różnie zachowujących się bogaczy. Nie będzie to jednak historia o nich. Tylko o zwykłym Wieśku.

Hotel nie tylko dbał o bogaczy, często też wspierał różne fundacje czy inne instytucje i firmy w których można było wygrać zaproszenie do hotelu. Tak właśnie było z Wiesiem który zaproszenie wygrał w... krzyżówce.

Problemy z nim zaczęły się już od samego rana. Chciał swoim VW Golfem II dostać się na parking zadaszony podziemny. Kiedy ochroniarz poprosił o zezwolenie, ten krzykiem chciał już go zwolnić "bo on jest vip, tu ma kupon i proszę mu nie przeszkadzać, bo marnuje jego cenny czas". Menadżer próbował załagodzić sytuację jednak jak grochem o ścianę. Ostatecznie poczciwa Golfina stała obok luksusowych fur.

Wiesiu miał kupon buissness vip, czyli czyli jedna noc dla dwóch osób z opcją ALL Inclusive (jedzenie i wszelakie SPA i nawet alkohol w cenie). Wiesiek myślał, że jest teraz najważniejszym gościem. A nie był, bo buissness vip to tylko taka nazwa, dla prawdziwych vipów były złote karty.

W rejestracji kolejne sceny. On już chce pokój - choć doba hotelowa zaczynała się od 12 a była godzina... 10
Co 5 minut chodził się pytać czy aby już nie jest.
Ostatecznie o 11 wraz z żoną podpisał wszystkie papiery i udał się do pokoju.
Nie minęło 10 min, a Wieś już był na skardze w recepcji - dlaczego pokój jest taki mały? Przecież VIPy mają wielkie apartamenty, a nie takie klity? Ostatecznie udało się go przekonać, by pozostał w tym który otrzymał. Długo w nim nie usiedział, bo lada moment już wraz z żoną prawie biegł korzystać z hotelu.
Najpierw SPA - chciał wszystkie zabiegi najlepiej naraz. Nie dał sobie przemówić, że niektórych zabiegów nie można łączyć. Kończył jeden, szedł do drugiego gdzie nie ma kolejki i tak przez kilka godzin.

Restauracja.
Wiesiek jadł bez opamiętania, zamawiał najdziwniejsze menu, by oddać prawie niezjedzone i prosić o nowe. Przytoczę dwie rozmowy.

W - Poproszę wino dla żony.
Kelnerka - Jakie?
W - Jak to jakie? NAJDROŻSZE!!

Oczywiście wino nietknięte, bo wytrawnego żona Wiesia nie lubi.

W - Poproszę jakieś najlepsze piwo.
K - Najlepsze, czyli? Mamy Żywiecki, Heineken i tam jakieś inne.
W - Co??? Co to za hotel? Takie piwa to ja u mnie w pierwszym lepszym sklepie kupię!!!

W nocy tylko jedna scena. Gość zażyczył sobie jedzenie do pokoju. W recepcji powiedziano, że restauracja już nieczynna. Mogą przynieść to danie ale będzie to kosztowało i nie mało. Oczywiście krzyki jak to VIPa nie chcą obsłużyć, że skargę wniesie, itp.

Następny dzień - dzień wyjazdu. Wiesiu nie traci czasu, bo do 10 ma opuścić pokój. Ze stołówki wynosi kanapki "na drogę". Gdy kelnerka zwróciła mu uwagę znów zaczynał tą samą śpiewkę o VIPach. Szybkim tempem udał się jeszcze zażyć chwili luksusu w SPA. Udał się na basen gdzie leżał w ekskluzywnym jacuzzi z innymi klientami.
Nagle krzyk i widok ludzi panicznie uciekających z kąpieli.
Co się okazało? Wiesiowi kończył się czas, więc nie chcąc tracić czasu na wyjście do toalety, nasikał do jacuzzi.
Miał pecha, bo w wodzie oprócz chloru był specjalny detergent, który gdy tylko zmieniało się PH wody, ta zabarwiała się na inny kolor. Szybko wezwano ochronę. Doszło do szarpaniny. W Wieśka wstąpił diabeł, krzyczał, wrzeszczał, powtarzając do znudzenia, że tak się VIPów nie traktuje, chciał uciec. Wezwano policję. Okazało się że był pijany. Gdy go wyprowadzano pokazał jeszcze środkowy palec i wykrzyczał że mógł tam jeszcze zrobić kupę.

Miał jednak pecha. Podpisując papiery zgodził się z punktem, gdzie pisze że za zanieczyszczenie basenu, grozi kara 3000zł.
Prawnik już następnego dnia przygotował wezwanie do zapłaty. Do rachunku został również dopisany alkohol, który Wiesiu wypił w nocy z lodówki. A było tego niemało, bo praktycznie każda butelka była otwarta :)
Na pewno to najdroższe wakacje jego w życiu.

Hotel

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (983)

1