Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LenaMalena

Zamieszcza historie od: 30 kwietnia 2015 - 10:30
Ostatnio: 19 października 2016 - 10:59
  • Historii na głównej: 7 z 11
  • Punktów za historie: 2699
  • Komentarzy: 335
  • Punktów za komentarze: 2557
 
zarchiwizowany

#71800

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie długo, uczciwie informuję.

Jakiś czas temu natknęłam się przypadkiem na dawną znajomą z czasów podstawówki i gimnazjum, nazwijmy ją Martą. Kiedyś byłyśmy kimś w rodzaju przyjaciółek, choć to bardziej ja byłam jej przyjaciółką, a ona moją koleżanką, bo niestety słabo angażowała się w znajomość. Pamiętam że często nie mogłam na nią liczyć, że nie kojarzyła ważnych faktów dotyczących mojego życia i w ogóle mało o mnie wiedziała. Była trochę dziwaczna, ale dawała się lubić. Jak poszłyśmy do różnych liceów to kontakt powoli słabł, a potem urwał się całkowicie i nawet nie było mi szczególnie przykro z tego powodu. Dlatego zdziwiłam się, gdy po przypadkowym spotkaniu Marta w zasadzie z dnia na dzień postanowiła odnowić znajomość.

Zaczęło się od zapraszania mnie na różnego rodzaju spotkania i wydarzenia. Najpierw rzadko, potem coraz częściej. Kilka razy zdarzyło mi się pójść, ale spędzałam czas bez większego zainteresowania, więc zaczęłam odmawiać. Mówiłam szczerze, że koncert poezji śpiewanej nie jest dla mnie, podobnie jak kino niezależne czy spotkanie z jakimś azjatyckim filozofem. Delikatnie dałam Marcie do zrozumienia, że mogę się z nią spotkać raz na jakiś czas, ale nie kilka razy w tygodniu. Wydawało się, że zrozumiała, choć na krótko.

Pamiętam jak którego razu dostałam smsa z zaproszeniem na wyjazd pod namiot. Dokładnie w nocy z czwartku na piątek spytała się czy nie pojechałabym z nią, Gośką, Piotrkiem i jakimś Skibą na Mazury. Znacie te osoby? Ja też nie. Ale co tam, mogę sobie jechać z obcymi ludźmi nie wiadomo gdzie na całe dwa dni i zaszaleć! Po jakimś czasie dowiedziałam się, że tym obcym ludziom zwolniło się miejsce w aucie i żeby zapłacić mniej za benzynę szukali kogoś na doczepkę…

Innym razem Marta na siłę próbowała namówić mnie, żebym nie proszona przyszła na urodziny naszej wspólnej znajomej. Podczas trwania imprezy dzwoniła i zachęcała do zabawy informując, że o prezent nie muszę się martwić (uda, że to co solenizantka dostała było też ode mnie), że wrócimy razem taksówką, że zawsze to lepiej gdzieś wyjść do ludzi niż się nudzić samemu w domu. I tak pisała do mnie smsy i pisała zapominając o tym, że kilka dni wcześniej informowałam ją, że w weekend mam wesele w rodzinie.

W ogóle dosyć często zdarzyły się sytuacje, gdy informowałam o czymś Martę, a ona o tym zapominała.
Wysyłała mi maile z informacją o koncercie wokalistów, których muzyki nie znoszę (o czym nieraz ją informowałam). Albo w poniedziałek mówiłam, że pracuję cały tydzień na drugą zmianę, a w środę Marta pytała się, czy spotkamy się popołudniu… Zdarzało się jej też pisać do mnie w nocy smsy o wszystkim i o niczym, a potem dopytywać się czemu nie odpisywałam… Kilka razy pytała też co się dzieje z moim telefonem stacjonarnym, bo ktoś ciągle mówi, że żadna LenaMalena tu nie mieszka, a ja od dobrych kilku lat nie mam już stacjonarnego! Musiała wygrzebać jakiś zakurzony numer i męczyć obcych ludzi.

Namolność Marty zaczęła dokuczać mi tak bardzo, że postanowiłam konkretnie powiedzieć jej co o tym myślę. I tak jak wcześniej - miałam spokój, ale tylko na jakiś czas. Gdy na nowo zaczęła mnie zamęczać zaproszeniami na dziwaczne spotkania zaczęłam się zastanawiać czy nie ma czegoś z głową, albo czy nie należy do jakiejś sekty do której chce mnie wciągnąć, albo czy się przypadkiem we mnie nie zakochała (taki pomysł podsunął mi kolega). Postanowiłam to przeczekać i zaczęłam całkowicie ignorować jakiekolwiek informacje od niej, a było ich sporo. Pisała smsy, maile, dzwoniła, a jak nie odbierałam to potrafiła się głupio dopytywać smsem czemu nie odbieram od niej telefonów! Raz zdenerwowała mnie tak mocno, że napisałam do niej krótkiego i dość chamskiego maila. Jak emocje opadły to stwierdziłam, że chyba byłam za ostra, ale okazało się, że nie, bo Marta i tak nie z bardzo przejęła się tym co napisałam…

Gdy Marta nie mogła się ze mną skontaktować bezpośrednio, postanowiła … nachodzić mnie w domu*. Wpadała, bo chciała pogadać, a nie odbieram od niej telefonu… Nie wiem ile razy do mnie przychodziła, ale kilka razy dostałam smsa, że była u mnie pod drzwiami i nie otwieram (bo k..wa nie ma mnie w domu!). Uprzedziłam domowników, żeby w żadnym wypadku nie mówili Marcie gdzie poszłam (gotowa do mnie przyjść), a jak byłam w domu to też prosiłam mówić, że mnie nie ma. Raz zdarzyło się, że zadzwonił domofon, odbieram, a tam jak z czasów podstawówki: „Dzień dobry, mówi Marta, czy zastałam LenęMalenę?”. A po potwierdzeniu: „Wyjdziemy gdzieś się przejść?”. Już miałam powiedzieć, że mama mi nie pozwala… Raz rozmawiała przez domofon z moją siostrą, ale była przekonana, że to ja i miała pretensję, że udaję siostrę… (mamy podobne głosy).

W końcu wydawało się, że moja taktyka ignorowania zadziałała i miałam spokój na kilka długich tygodni. Sporadycznie dostawałam smsy z pytaniem co u mnie słychać. Aż tu nagle któregoś razu, gdy byłam już w łóżku, około 22-23 godziny dzwoni domofon. Byłam trochę wystraszona, że może komuś coś się przydarzyło, że to policja, ale niepotrzebnie. To Marta przyszła złożyć mi życzenia urodzinowe!!!** Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.

Po tym wydarzeniu w zasadzie przez całą noc nie mogłam się uspokoić. Miałam wrażenie, że Marta to jakaś wariatka i że chyba jedynym sposobem jest zgłoszenie sprawy na policję. Z drugiej strony wiedziałam, że wśród naszych wspólnych znajomych miała co prawda opinię dziwaczki, ale zachowywała się w granicach normy.

Następnego dnia rano, jeszcze nabuzowana, poszłam do Marty. Powiedziałam jej krótko, że nie chcę utrzymywać z nią żadnych kontaktów i żeby wreszcie się ode mnie odczepiła. W takcie rozmowy dowiedziałam się co nią kierowało. Otóż okazało się (nie wiem na jakiej podstawie), że Marta ubzdurała sobie, że jestem samotna, że nie mam znajomych, chłopaka (to akurat była prawda), że ciągle siedzę w domu i że ona czuje się w obowiązku mi pomóc, bo w końcu jest moją przyjaciółką! Przyjaciółką, która w zasadzie nic o mnie nie wiedziała, z którą nie rozmawiałam przez kilka lat!, choć mieszkałyśmy stosunkowo blisko siebie.

Nie sądziłam, że wszystko tak się potoczy, nawet teraz jak o tym myślę, to wydaje mi się to nieprawdopodobne. Obecnie mam spokój od kilku miesięcy, ale postanowiłam sobie, że jak wszystko zacznie się od nowa to pójdę na policję. Trochę to głupie napuszczać policję na koleżankę, która uważa się za moją przyjaciółkę, ale chyba nie będę miała wyboru.

*Zdziwiłam się, że pamiętała mój numer mieszkania, bo w czasach szkolnych zawsze miała problem z zapamiętam w której klatce mieszkam i pod jakim numerem, ale kto ją tam wie czy wcześniej nie obdzwoniła moich sąsiadów.

** A w szkole nigdy nie potrafiła zapamiętać kiedy mam urodziny...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (122)
zarchiwizowany

#69602

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pojawiły się ostatnio historie o rozmienianiu w sklepie pieniędzy na drobne i tak mi się przypomniało co mnie spotkało.

Chodziłam wtedy do podstawówki, może był to początek gimnazjum. Pewnego dnia, zamyślona i rozkojarzona poszłam przed lekcjami do sklepu. Był to jeden z mniejszych samoobsługowych sklepów osiedlowych, w którym kupiłam sobie jakieś jedzenie za kwotę maksymalnie 5-8zł. Pamiętam, że w portfelu odrobinę brakowało mi do zapłacenia pełnej sumy, więc w duchu odetchnęłam, że mam jeszcze 100zł od mamy, dane na zapłacenie za coś do szkoły.

Do dziś pamiętam ryk kasjerki, która warknęła na mnie jak zobaczyła czym chcę zapłacić. Pamiętam jej słowa, że: „Jak się chce rozmieniać pieniądze, to trzeba iść do banku, a nie do sklepu”. Pamiętam, że jedna kobieta, która kupowała przede mną i już wychodziła, wtórowała na do widzenia kasjerce, a osoby stojące w kolejce za mną patrzyły się i nie zareagowały. Kasjerka wyżywała się na mnie na całego, równocześnie wydając mi reszty z moich nieszczęsnych 100zł.

Drogę do szkoły pokonałam zapłakana. Przez jakiś czas był we mnie strach przed chodzeniem do sklepu i jak mogłam wymigiwałam się od brania od rodziców wyższych nominałów, bojąc się powtórki z sytuacji.

Nie zareagowałam, bo wtedy zdecydowanie brakowało mi asertywności (nie należałam do tzw. wyszczekanych dzieciaków), a poza tym byłam zszokowana zachowaniem kasjerki. Teraz pewnie rzuciłabym zakupy, poszła i nie dałabym się tak traktować.

Warto pamiętać, że nie każdy płacący banknotem z wysokim nominałem od razu chce je rozmienić. Może ma w portfelu tylko tyle pieniędzy a małe zakupy zrobić musi.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (193)
zarchiwizowany

#66375

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W nawiązaniu do wcześniej historii o pasożytach na uczelni.

Mam w tym semestrze zajęcia, na których obecność nie jest obowiązkowa. Są pierwsze, więc teoretycznie można nie przyjść jak się nie chce. Wykłady prowadzone są w ten sposób, że wyświetlanych jest kilka informacji na slajdach, a reszta jest mówiona. Przepisywanie slajdów bez notowania dodatkowych treści jest w zasadzie bezcelowe, chyba że ktoś chce mieć tylko zarys tematu, a resztę sobie poszukać. Same slajdy jednak nie wystarczą nawet jako plan, bo to zaledwie mały procent poruszanych zagadnień przez całe zajęcia, bo czasem jest to kilka krótkich zdań, czasem jakieś nazwiska itp.

Ja notuję sobie wykład, inaczej robi jednak pewna grupka dziewczyn, która siedzi przede mną. Przez całe zajęcia dziewczyny bawią się telefonem, albo czytają sobie gazetki, a jak tylko widzą, że slajd się zmienia, jak zaklęte zaczynają pisać. Piszą nawet coś, co nie ma znaczenia: jakąś sentencję którą wykładowczyni sobie znalazła, jakiś cytat (nawet po łacinie), a raz to nawet zaczęły przepisywać historyjkę, którą prowadząca wyświetliła tylko po to, by coś nam zobrazować. Z rzadka notowały coś, co było mówione. Potem dziewczyny wracają do swoich zajęć. Po kilku minutach znowu to samo. I tak całe 1,5 godziny.

Tuż po ostatnim ustnym kolokwium okazało się, że jednak warto było notować (choć nigdy w to nie wątpiłam), bo bez notatek nie dało się zaliczyć. Wchodziliśmy parami i chyba wszyscy spodziewali się, że będzie łatwiej, ale ponad połowa grupy zaliczyła. Jak wspomniane dziewczyny weszły do sali, to za chwilę wyszły, bo na żadne pytanie nie znały odpowiedzi. Zorientowały się, że to co sobie znalazły w necie nie jest wystarczające. A tyle się uczyły! A tyle czasu straciły na szukanie wszystkiego! Były oburzone, że wykładowczyni pytała o coś, czego nie było! Potem były złe, bo dowiedziały się, że było, nawet na tych zajęciach, na których one siedziały, tylko że nic nie notowały. Bo tego nie było na slajdzie.

Oczywiście nie tylko wspomniane dziewczyny nie zaliczyły. Jakoś udało im się zdobyć od innych dobre notatki, kserowane hurtowo i czasami bez wiedzy autora. Skąd o tym wiem? Bo słyszałam jak rozmawiały między sobą, że ta i ta zaliczyła dobrze, więc ma dobre notatki i trzeba je zdobyć. Ale po co się pytać czy można skorzystać, prawda? Dziewczyny zauważyły, że ktoś idzie do ksera, złapały tą osobę przed windą, wcisnęły w rękę pieniądze i powiedziały, żeby im też zrobić kilka kopii. Solidarność osób bez zaliczenia była na tyle silna, że za kilka minut dziewczyny miały już w rękach cały materiał z wykładów.

Nie powiem, dziewczyny uczą się na błędach i na następnych zajęciach widać było, że notują i że się starają. Potem jednak wszystko minęło, telefon wzywał niemiłosiernie i było po staremu. Z drobnym wyjątkiem.

Raz widziałam jak po zajęciach dziewczyny podeszły do kogoś i poprosiły o pożyczenie notatek. Notatek z zajęć, na których były. I niewiele robiły. Dostały je.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (281)
zarchiwizowany

#66076

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja z uczelni, która trwa już od początku roku akademickiego, a w semestrze letnim osiągnęła swoje apogeum.

Jestem na pierwszym roku studiów humanistycznych, na których trzeba dużo czytać różnych tekstów źródłowych. Czasem są to materiały do pracy na zajęciach, czasem podstawa do zaliczenia kolokwium. W pierwszym semestrze została założona grupowa poczta i tam wrzucano wszystkie teksty, materiały itp. Coraz częściej było jednak widać, że robi to tylko kilka osób. Starościna postanowiła więc pogadać z grupą i dać do zrozumienia, że nie może być tak, że na prawie 50 osób tylko kilka szuka tekstów. Grupa przyznała rację i przyniosło to efekt, ale na krótko.

Wszystko miało się zmienić, gdy okazało się, że jeden przedmiot będzie opierał się na czytaniu na każde ćwiczenia kilku tekstów i praca na zajęciach będzie podstawą do wystawienia oceny. W skali całego semestru wyszło tego naprawdę sporo, średnio 4 teksty na jedne zajęcia. Starościna zamieściła na poczcie pytanie jak dzielimy się tekstami. Nie było odzewu. Gdy ktoś usunął tego maila, zapytała znowu. Odpowiedziało kilka osób, głównie te które do tej pory dzieliły się z grupą swoimi znaleziskami. Widać grupa miała zamiar dalej pasożytować na kilku osobach, które poświęcają czas i często kasę (kserowanie w czytelni), a sama co najwyżej drukować podane jak na tacy teksty, choć to też nie zawsze.

Osoby, które najczęściej angażowały się w szukanie tekstów zgadały się, by przez tydzień nic nie wrzucać na pocztę i w ten sposób zmobilizować leniwych do współpracy. Dzień przed zajęciami, na które sporo trzeba było sporo przeczytać, pojawiły się proszące, błagające, a czasem wręcz żądające posty o udostępnienie tekstów. Ktoś tam się ugiął i coś wrzucił. Poprawy nie było, ale prośby owszem.

W końcu jedna dziewczyna wprost napisała, że ona już nic więcej na pocztę nie wrzuci, bo ma dość pasożytów. Spotkała się z falą krytyki. Od anonimów (takie mam odważne osoby w grupie) dowiedziała się m.in., że:
- jest kujonką i samolubem, bo ma teksty, a nie chce się nimi dzielić;
- co jej szkodzi wrzucić te materiały, skoro je ma;
- jak już jest w bibliotece to może zebrać wszystkie potrzebne teksty (napisał to ktoś, kto chyba nigdy nawet nie szukał materiałów i nie wie, że często jedna książka jest w jednej bibliotece, druga w innej, a trzeciej nigdzie nie można dostać);
- inni nie mają czasu szukać w bibliotekach książek, bo pracują! (tak jakby ci szukający tekstów nie pracowali, albo ich doba miała 40 godzin);
- inni mają życie prywatne, towarzyskie, uczelnia nie jest całym ich życiem;
- ktoś chyba całkowicie nie zorientowany w temacie spytał się, po co kilka osób ma szukać tego samego, skoro może jedna osoba. Gdzie był jak pojawiły się propozycje podziału pracy, nie wiem.

Wszystko wskazuje na to, że pasożyty poczuły się urażone tym, że muszą coś robić. Na dzień dzisiejszy jest tak, że grupa jest mocno podzielona. Nie wiem jak dalej będzie nam się studiowało. Powstały małe grupki i to wewnątrz nich wymieniamy się informacjami, materiałami, książkami. Jak trzeba było opracować około 80 pytań na kolokwium, też zrobiliśmy to wewnątrz swojej małej społeczności.

Co i raz pojawiają się jeszcze nieśmiałe zapytania ze strony anonimów z prośbą o wrzucenie czegoś, ale reakcje na to są sporadyczne. Ani nie smuci, że pasożyty zostają bez materiałów na kolokwium, ani nie cieszy jak go nie zaliczą, bo nie mieli się z czego nauczyć.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (10)

1