Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lewanna

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2011 - 23:23
Ostatnio: 9 lipca 2012 - 2:19
  • Historii na głównej: 14 z 36
  • Punktów za historie: 11536
  • Komentarzy: 161
  • Punktów za komentarze: 1066
 
zarchiwizowany

#14060

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No to i ja dorzucę coś o zbierających na jedzenie.

W warszawskim metrze często można spotkać dziewczynę. Gra na gitarze, śpiewa, towarzyszą jej mały piesek i równie mały kotek. Często coś im wrzucam do puszeczki (gdyby dziewczyna była sama, to pewnie nic bym jej nie dała), kiedyś nawet poczęstowałam zwierzaczki smakołykami, które kupiłam dla mojej kotki (oczywiście najpierw spytałam, czy można). Zwierzaki zdrowe i ładne, dziewczyna sympatyczna i komunikatywna.

Kiedyś zatrzymałam się przy nich i zaczęłam szukać w portmonetce piątaka. Z drugiej strony podeszła piekielna - pani ok. siedemdziesiątki. I jak zaczęła ryczeć na dziewczynę: że do czego to podobne, że taki upał, że ona znęca się nad zwierzętami, że zmusza je do żebrania.

Dziewczyna próbowała się tłumaczyć, że mieszka na poddaszu, gdzie naprawdę jest upał, a tu jest chłodno, bo klimatyzacja. Do piekielnej nie docierało. Dopiero jak ja zabrałam głos, to przestała się wydzierać.

A ja też się rozdarłam: że jakie żebranie, że przecież dziewczyna pracuje, bo nie wyciąga ręki, tylko gra i śpiewa, a my jej za to płacimy. Że nikogo nie zmusza do płacenia. Że śliczne, zadbane zwierzaczki budzą sympatię, zachęcają do uzupełniania puszki, więc tym samym zarabiają na swoje utrzymanie.

Nawet nie darłam się długo. Piekielna zrobiła minę, jakby miała ochotę mnie opluć, i oddaliła się z godnością. Dziewczynie ulżyło - widać było, że jest zażenowana sytuacją. A przecież nie powinna, bo w końcu naprawdę pracowała a nie żebrała.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (206)
zarchiwizowany

#14022

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Postanowiłam i ja dorzucić swoją historyjkę o piekielnych. Wprawdzie byłam tylko świadkiem, głównymi bohaterami byli piekielny pasażer i piekielny kierowca autobusu, ale przeżyłam prawdziwy horror.

Działo się to kilkanaście lat temu. Wracałam z pracy. Musiałam się przesiąść z autobusu przyśpieszonego do zwykłego. Przystanek "przesiadkowy" znajdował się tuż za skrzyżowaniem dwóch ulic, na niewielkim wzniesieniu. Przed skrzyżowaniem (trochę w bok) teren obniżał się i dość stromo spadał w kierunku niewielkiej rzeczki czy raczej większego strumyka.
W autobusie pasażerów było sporo, ale uwagę zwracała głównie trójka: dziewczyna z dzieckiem (mniej więcej dwuletnim) w wózku i towarzyszący jej dwaj podpici młodzi faceci. Też wysiadali na tym przystanku. Pech (a może bezmyślność kierowcy) sprawiły, że drzwi zaczęły się zamykać w trakcie ich wysiadania i przycięły wózek. Dziecku nic się nie stało, ale jeden z podpitych facetów okropnie się zdenerwował i pobiegł nawymyślać kierowcy. Od słowa do słowa, zaczęli się wyzywać coraz głośniej, w końcu pijaczek złapał kierowcę "za frak" i wyciągnął z autobusu. Na przystanku zaczęli się lać aż echo szło.
A tymczasem autobus powolutku zaczął jechać do tyłu. Miał z górki, więc zaczął przyśpieszać. W środku pełno ludzi, drzwi pozamykane, nie wszyscy zdążą do pierwszych (otwartych) drzwi żeby wysiąść, a z tyłu ta górka i rzeczka.
Ludzie na przystanku zaczęli krzyczeć, ja chyba najgłośniej. Było paru młodych facetów, darłam się na nich, żeby odciągnęli walczących od siebie, bo przecież kierowca musi zatrzymać autobus. Nikt się nie ruszył. Tylko któryś raczył zadzwonić po policję.
Na szczęście przy samym skrzyżowaniu stała latarnia, autobus troszkę skręcił i walnął w nią tyłem. Latarnia się wygięła, posypało się szkło. Ludzie zaczęli na siłę otwierać drzwi i wysiadać z autobusu.

A kierowca i pijaczek dalej uprawiali zapasy, nie widząc ani nie słysząc co się dzieje dookoła.

Nie wiem, jak skończyła się ta historia, bo nadjechał mój autobus. Kierowca nawet nie zainteresował się, co się dzieje z autobusem opartym o latarnię. Zabrał pasażerów i pojechał. Ja też pojechałam, bo w domu czekała ciężko chora mama, która każde moje spóźnienie przypłacała atakiem histerii.

Przez dłuższy czas straszyła rozbita latarnia na skrzyżowaniu. A później przystanek "przesiadkowy" przeniesiono w inne miejsca - na zupełnie płaskim terenie.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (124)